niedziela, 25 lutego 2018

213. „Dlaczegóż by nie?”


<<< Chapter ukazał się 28 października 2012 roku >>>



Po przebyciu dystansu kilku kilometrów bezszelestnie zeskoczyli na ziemię i zatrzymali się w najbliższych zaroślach tuż na skraju szerokiej drogi. W poprzek przejścia między gęsto rosnącymi drzewami stały cztery wozy ciągnięte, każdy przez dwa konie, a w koło nich krzątali się jacyś ludzie. Głównie mężczyźni, gdyż jak Naruto zaobserwował, kobiety i ich pociechy siedziały na obładowanych różnymi szpargałami wozach. Odsuwając ostrożnie zasłaniającą widok gałązkę na bok, blondyn właśnie dostrzegł, jak jeden z mężczyzn uderzył z pięści w brzuch innego stojącego przed nim, po czym nim tamten upadł, złapał go za fraki i potrząsnął, jakby poszkodowany był szmacianą lalką:
- Słuchaj, dziadku! Nie wciskaj mi tu kitu, że nie masz więcej złota, bo wiem, że je masz i radzę Ci więcej mnie nie denerwować, bo będę zmuszony zrobić krzywdę komuś innemu!
Na te słowa kilku mężczyzn siłą ściągnęło z jednego wozu trzy siedzące tam kobiety, po czym popychając i kopiąc je dali do zrozumienia, by jak najszybciej uklękły na ziemi. Gdy im krępowali ramiona, boleśnie wykręcając je za plecy, Uzumaki dopiero teraz spostrzegł się, że napastnicy, jako jedyni byli uzbrojeni w miecze, siekiery, sierpy i innego rodzaju broń spotykaną u leśnych rabusiów i rzezimieszków. Policzywszy wszystkich, blondyn dowiedział się również, że było ich zaledwie piętnastu, czyli nieco ponad połowa całej liczby mężczyzn stojących w koło wozów. Powiedzmy, siedmiu na głowę. Rzuciwszy spojrzenie w stronę siedzącego obok Jogenshy, Naruto na migi wyjaśnił mu, by ten zajął się napastnikami stojącymi po lewej stronie drogi, podczas kiedy on zajmie się tymi stojącymi po prawej. Żołnierz kiwnął głową na znak zrozumienia, po czym powoli oddalił się, niezauważenie przeskakując na drugą stronę traktu i zachodząc swojego przeciwnika od tyłu. Kiedy już się znalazł na swoim stanowisku, cierpliwie zaczekał, aż jinchuuriki przesunie się na swoją pozycję i wykona pierwszy ruch.
- I co teraz? – Spytał Kyuubi wyczuwalnie podnieconym głosem. Zaskoczony nagłym odezwaniem się demona, Naruto w pierwszej chwili nie wiedział, o co może lisowi chodzić, lecz zaraz oprzytomniał. Przypomniał sobie, gdzie jest i po co, i ponownie zaczął szykować się do ataku. – Więc? – Kurama nie dawał za wygraną.
- Jak to, co teraz? Standardowy plan działania. Wyskakujemy z krzaków, tłuczemy na kwaśne jabłko bandziorów i wyzwalamy uciśnionych! Proste.
- Rozumiem, ale czy twój nowy towarzysz wie, że ma nikogo nie zabijać?
- Co? – Dwudziestolatek otworzył szeroko oczy uświadamiając sobie, do czego zmierzał demon. – Psia krew! Wiedziałem, że zapomniałem o czymś istotnym. Co też mnie podkusiło, żeby bawić się planowanie działania na migi!?
- Uspokój się, Młody, bo jeszcze dostaniesz zawału. – Zaśmiał się Kyuubi i zamilkł, aby po kilkudziesięciu sekundach ponownie się odezwać. Tym razem znacznie poważniejszym, nieco filozoficznym tonem. – Błądzić jest rzeczą ludzką. Po za tym, kilka trupów nikomu nie zrobi różnicy.
- Żeś mnie uspokoił. – Sarknął chłopak. – Mam tylko nadzieję, że Ci goście rzeczywiście są tymi, za jakich ich postrzegamy. Nie mam teraz czasu i ochoty kogokolwiek za cokolwiek przepraszać czy się tłumaczyć ze swoich działań. Ale jeśli potem ktoś będzie miał do mnie jakieś pretensje, to niech się strzeże! – Uzumaki zmarszczył gniewnie brwi.
- Czemu? – Zainteresował się Dziewięcioogoniasty.
- Bo nie jestem dziś w nastroju i słowo daję, że pozwolę Ci go rozszarpać! Może nawet przywołałbym Cię w twojej pełnej formie, hm? Tak, jak to zrobiliśmy przed rokiem w kraju Żelaza. Hahaha, to było ciekawe doświadczenie.
Kuramę zatkało. Nie wiedział, co ma myśleć o słowach swojego nosiciela, bo to było nieprawdopodobne. Ale wizja ponownego zaczerpnięcia powietrza, rozprostowania łap, grzbietu i ogonów sprawiła, że po chwili poczuł, jak mu pociekła ślinka na samą myśl o wyjrzeniu na światło dzienne. Nie mogąc dłużej wytrzymać przeciągającego się milczenia blondyna, lisi demon ponownie się odezwał wciąż dosyć mocno niedowierzającym tonem:
- Naprawdę zrobiłbyś to, Naruto??
Lecz ze strony dwudziestolatka nie nadeszła już żadna odpowiedź, gdyż ten całą swoją uwagę na powrót skupił na odbiciu kilkunastu podróżnych z lepkich łap otaczających ich bandziorów. Poprawiwszy ułożenie maski na twarzy i kaptura na głowie, blondyn następnie sięgnął do rękojeść miecza wystającego zza prawego barku. Wyciągając go, jednocześnie błyskawicznie wyskoczył ze swojej kryjówki. Nastąpiło zamieszanie. Dezorientacja niczego niespodziewających się rabusiów sprawiła, że nawet nie zdołali odpowiednio zareagować, wszyscy po kolei padając bez przytomności pod silnymi ciosami zamaskowanego shinobi. W tym samym czasie z drugiej strony drogi jakiś bliżej niezidentyfikowany samuraj w zbroi o kolorze grafitu wymachiwał zgrabnie mieczem szybko i prawie bezboleśnie zadając śmierć pozostałej grupce opryszków równie zszokowanych, co ich już śpiący koledzy. Walka nie trwała nawet trzy minuty, jak na ziemi spoczęło równo osiem poćwiartowanych trucheł.
- Jogensha spisał się na medal.
Naruto skwitował ogląd sprawy krótkim komentarzem wypowiedzianym niemal szeptem pod nosem, po czym obejrzał się na resztę nieuzbrojonych ludzi. Ich twarze wyrażały prawie takie same uczucia. Przerażenie u kobiet i dzieci, którym na całe szczęście zakryto oczy, gdy jeszcze lała się krew oraz strach i zaciekawienie u mężczyzn w dalszym ciągu stojących tam, gdzie znajdowali się od początku. Czyli przy swoich rodzinach i wozach.
- Kim jesteście?? – Spytał w tej chwili jeden z podróżnych. Pierwszy, który odzyskał władzę nad językiem.
- To, kim jesteśmy, nie jest ważne. – Odparł shinobi w masce. – Pytanie, kim wy jesteście i dokąd zmierzacie? I nie obawiajcie się nas. Nie jesteśmy kolejnymi rabusiami czyhającymi gdzieś w ciemności na swe ofiary.
- Skąd mamy mieć pewność, że mówisz prawdę, skoro nie chcesz nam powiedzieć, kim jesteście? – Odezwał się inny z mężczyzn, a zawtórowali mu pozostali. – Bądź, co bądź, twój towarzysz właśnie nam pokazał, że jest dobrze wyszkolony, a i ty nie jesteś gorszy, choć jak widzimy, oszczędziłeś tych drani. Dlaczego? Może nam na to pytanie odpowiesz, bardzo byśmy tego chcieli, ale najpierw wolelibyśmy wiedzieć, coście za jedni?
Uzumaki milczał namyślając się nad odpowiedzią. Dawno już nie spotkał się z taką opornością na zadane pytanie, lecz po tym, co ci biedni ludzie dziś przeżyli, nie mógł im się dziwić. Rzuciwszy spojrzenie w stronę grafitowego samuraja, gdy ten się do niego zbliżył, chłopak wyjawił mu szeptem wszystkie swoje wątpliwości na temat zdradzenia komukolwiek swojej prawdziwej tożsamości, po czym zapytał Jogenshę o zdanie. Wojownik nie od razu odpowiedział. Chwilę się zastanowił, cały czas bacznie obserwując otoczenie, po czym również szeptem odpowiedział.
- Coś nie tak? – Pogłębiającą się ciszę przerwał kolejny z podróżnych.
- Nie, nie, tylko zastanawiam się, czy mój pseudonim by wam wystarczył? W końcu nie bez powodu zakrywam twarz maską. – Odparł Naruto.
- Ależ oczywiście, że to nam wystarczy. Będzie musiało. Pseudonim jest zawsze lepszy od jego braku. – Po lesie rozniosła się krótka fala śmiechu. Krótka, ponieważ złowrogie milczenie zamaskowanego shinobi podpowiedziało mężczyznom, że jemu niespecjalnie podobał się ich żart.
- Dobra… Ekhem, nazywam się Kitsune, a to jest Jogensha.
- Kitsune? – Powtórzył jeden z podróżnych.
- Gdzieś już słyszałem to imię. – Mruknął inny.
- Czy nie tak nazywał się dowódca legendarnej Upiornej Armii, o której zeszłej zimy było głośno w kraju Żelaza? – Dodał następny rozwijając rodzącą się dyskusję. – Myślałem, że opowieści o Upiornej Armii zostały wymyślone, aby straszyć nimi niesforne dzieci, ale tamto zdarzenie nie tak łatwo zapomnieć. Podobno pojawili się znikąd po dwustu latach nieobecności, wywołali małe zamieszanie, po czym znowu zniknęli bez śladu. Jakby nigdy nie istnieli.
- Tak, też o tym czytałem. – Temat podjął kolejny mężczyzna. – Podobno widziano też wtedy lisiego demona o dziewięciu ogonach…
- Co ty mówisz?
- Tak, ale to tylko niepotwierdzone plotki.
- Panowie! – Krzyknął ten, który jako pierwszy zabrał tego dnia głos. – Nie sądzę, żeby nasz wybawiciel był zainteresowany wysłuchiwaniem niestworzonych historyjek jakiegoś pijaczka, co miał halucynacje, a który zostały wzięty na poważnie przez bojaźliwego kuchcika. Powiedz takiemu ciekawostkę, a on przemieni ją w balladę.
- Możliwe, Kazuo, ale to nie umniejsza faktu, że żołnierzy Upiornej Armii rzeczywiście wtedy widziano i nie kłóć się ze mną! Wiem, że mam rację…
I dyskusja rozgorzała od nowa wciągając w swój zagadkowy wir kolejnych milczących podróżnych. Naruto stał z boku i obserwował namyślając się nad tym, co właśnie dane było mu usłyszeć. Z jednej strony nie sądził, żeby komukolwiek zapadła w pamięć kilku godzinna wizyta jego żołnierzy na skutych lodem polach niedaleko siedziby władzy kraju Żelaza, z drugiej zaś zmartwiła go plotka o… Kyuubim. Bo, co jeśli ktoś rzeczywiście wtedy widział gigantycznego, pomarańczowego lisa o dziewięciu ogonach? Aż dziw bierze, że nie umarł na zawał czy coś. Na szczęście ci tutaj myślą, że to tylko czyjaś wyobraźnia napędzana kilkoma procentami i lepiej, żeby już tak myśleli. Im mniej osób wie o sprawie, tym ma się większe pole do kolejnego manewru.
Korzystając z nieuwagi swoich rozmówców zajętych debatą na temat prawdziwości pogłosek o pojawieniu się Upiornej Armii w kraju Żelaza, Naruto zamknął oczy i zagłębił się w odmętach własnej duszy. Stanąwszy przed potężnymi kratami broniącymi dostępu do zła wcielonego, odczekał jeszcze chwilę, nim się odezwał:
- Kurama?
- Słucham.
W ciemnościach więzienia po chwili pojawiła się para olbrzymich ślepi spoglądających na chłopaka ze znacznej wysokości, co nie było dla niego żadnym zaskoczeniem. W końcu siedział tam nielichych rozmiarów demoniczny futrzak, jak niegdyś Uzumaki ochrzcił Kyuubiego.
- Wracając do naszej pogawędki i twojego pytania… Dlaczegóż by nie? W końcu nikt nie powiedział, że masz tu cały czas tkwić. A skoro już się nauczyłem, jak to wszystko robić bez wyrządzania komukolwiek krzywdy, to tym bardziej jestem skłonny pójść Ci na rękę.
- Tylko, że…? – Spytał Kurama nie do końca wierząc w słowa blondyna.
- Tylko, że za drugim razem to już nie byłoby takie proste. Wtedy żeśmy trenowali i twoje przywołanie w pełnej formie było kulminacyjnym efektem całego procesu kontroli. Wszystko było oczywiste i nie było widać żadnych przeszkód. Byliśmy niczym jeden zżyty organizm. – Naruto podrapał się w tył głowy z głupim uśmieszkiem na roześmianej twarzy. – Teraz zaś, jak zapewne sam słyszałeś, o ile te plotki są prawdziwe, żebyśmy mogli wszystko powtórzyć trzeba by wpierw opracować szczegółowy plan działania.
- Ale to wciąż nie wszystko, mam rację? – Kurama był nieustępliwy.
- Nie. Dlaczego? Myślisz, że Cię oszukuję?
- Nie wiem. Mam jednak wątpliwości. Na przykład… Nie boisz się, że po ponownym przywołaniu mógłbym chcieć się oswobodzić i uciec? Jestem w końcu Lisim Demonem, postrachem ludzi, panem rzezi i ogólnej masakry niewinnych mieszkańców tego świata! Kto wie, kiedy najdzie mnie ochota na bezkarne zabijanie. Ta żądza mordu i towarzysząca jej nienawiść. Kiedyś sterowały moim życiem… Naprawdę, nie martwi Cię taki scenariusz?
- Nie, ponieważ wiem, że mimo wszystko się zmieniłeś, Kurama.
Demon milczał. Nie widział kłamstwa ani podstępu w błękitnych oczach stojącego przed nim młodzieńca. Widział natomiast w ich odbiciu niezachwianą pewność siebie, determinację i nieskrywaną ufność. Tak. Kluczową rolę ogrywało tu zaufanie, jakim chłopak obdarzał to najstarsze we wszechświecie stworzenie. Ono zaś z jakichś względów cały czas nie mogło uwierzyć, że to wszystko działo się naprawdę. Nie chciało wierzyć zapewnieniom o zmianie. A może bało się przyznać mu rację? – Kyuubi pokręcił energicznie łbem, jakby chciał wyrzucić z umysłu wszystkie swoje wątpliwości. Ale im dłużej o tym rozmyślał, im częściej się nad tym zastanawiał, tym bardziej utwierdzał się w swoich wnioskach. – Uzumaki miał całkowitą rację. Bijuu, potężny Kyuubi no Kitsune, pan życia i śmierci, przez ostatnie dwadzieścia lat wyraźnie zmiękł. Stał się potulniejszy i w żaden sposób nie umiał się przed tym obronić.
Naruto z uśmiechem i tajemniczym błyskiem w oczach obserwował grę emocji u lisiego przyjaciela. Widział, że jego pewność siebie i odwaga w podjętej decyzji zachwiały spokojem demona, który teraz nie wydawał się już skory do dalszej rozmowy. Wracając do rzeczywistości, blondyn jeszcze słyszał dobiegające z wnętrza duszy nie zrozumiałe pomruki, ale się nimi zbytnio nie przejmował. Kurama teraz potrzebował czasu, aby wszystkiego sobie na spokojnie poukładać, a on miał jeszcze coś do zrobienia. Podróżni w dalszym ciągu kłócili się miedzy sobą o prawdziwość zjawienia się Upiornej Armii przed rokiem w kraju Żelaza, przez co żaden nie zauważył chwilowej nieobecności mentalnej zamaskowanego shinobi. Natomiast ukrywające się na wozach kobiety z dziećmi cały czas siedziały cicho, niczym mysz pod miotłą. Jakby się czegoś bały… lub kogoś. I wtedy Naruto zorientował się, że obezwładnieni przez niego rabusie nie zostali związani, i właśnie powoli odzyskiwali przytomność.
- Jogensha, wezwij mi tu zaraz ze piętnastu Zbrojnych.
- Natychmiast, Panie.
Wojownik wykonał głęboki skłon, po czym błyskawicznie zawiązał kilka pieczęci i klękając przyłożył rękę do ziemi, jednocześnie wypowiadając pod nosem odpowiednią dla tego zabiegu formułkę. Nie minęło piętnaście sekund, jak w chmurach biało-szarego dymu przed Uzumakim zmaterializowało się piętnastu żołnierzy w wiśniowych zbrojach. Żołnierze klęczeli na jednym kolanie i pochylali głowy w geście wielkiego szacunku, jakim darzyli swojego przywódcę. Ich pojawieniu się natomiast towarzyszyło momentalne ucichnięcie zawzięcie dotąd dyskutujących mężczyzn, którzy teraz przyglądali się wszystkiemu z szeroko otwartymi oczami i rozwartymi buziami. Zaraz zaczęło się pokazywanie palcami:
- To… To są…
- Nie wierzę…
- Wiedziałem, że mam rację!
- Więc oni naprawdę istnieją…
- Żołnierze Upiornej Armii…
Naruto uśmiechnął się pod maską słysząc niedowierzające komentarze, lecz nie zwrócił na to większej uwagi, gdyż obecnie skupiał się na obserwowaniu poczynań wezwanych wojowników. Zbrojni, jak im polecono, bez chwili zwłoki zbliżyli się do oszołomionych rabusiów, po dwóch na jednego, pomogli im wstać, by następnie skrępować ich linami znalezionymi w jednym z wozów. Uzumaki nawet nie śmiał pytać o pozwolenie na grzebanie w cudzych rzeczach. Skoro sytuacja tego wymagała brał, co chciał nie martwiąc się ewentualnymi konsekwencjami. Już nie pierwszy raz tak robił. I jak się tego spodziewał, nikt nie protestował. Ale z drugiej strony zaczął obmyślać wytłumaczenie takiego zachowania zwykłych ludzi i wnioski, do jakich doszedł… były nazbyt oczywiste. Legenda o Upiornej Armii, ich okrucieństwie i bezwzględności, wciąż była żywa w świecie. Nic, więc dziwnego, że każde ich pojawienie się wywoływało taką sensację i wprawiało ludzi w automatyczne posłuszeństwo oraz strach o własne życie. A Naruto korzystał z tego przywileju, kiedy tylko miał na to ochotę i praktycznie niczym się nie przejmował.
- Panie, co mamy z nimi zrobić? – Z zamyślenia wyrwał blondyna głos Jogenshy.
- Zabieramy ich ze sobą. Mifune-sama już się nimi odpowiednio zaopiekuje.
- Em, przepraszam, że się wtrącę… – Odezwał się człowiek wcześniej nazwany imieniem Kazuo. – …ale, zmierzacie w stronę kraju Żelaza?
- Tak. – Odparł Naruto.
- Och, to znakomicie, bo my także tam zdążaliśmy. Czy w takim wypadku pozwolicie, że się do was dołączymy? – Kazuo zdawał się pełnić rolę przywódcy wśród przyjaciół i ich rodzin, gdyż nikt nawet nie protestował, gdy ten wysnuwał pomysł towarzyszenia kilku żołnierzom Upiornej Armii i ich zamaskowanemu dowódcy. – W ramach podziękowania odstąpimy wam jeden wóz, abyście przez całą drogę nie musieli iść piechotą.
- Zgoda. Taki układ w zupełności nam odpowiada.



TO BE CONTINUED…



~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~
Story by Wielki

„Naruto” and its characters belong to Masashi Kishimoto

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz