niedziela, 25 lutego 2018

220. Przeczucie

I oto mamy kolejną notkę do kolekcji. Numer 220… się ich nazbierało, co? Hehe. Gdyby to wszystko wydrukować, to mielibyśmy tu całkiem pokaźnych rozmiarów tomisko. Taka moja własna biblia :P Pozdrawiam i serdecznie wszystkich zapraszam na chwilę relaksu… Enjoy!



<<< Chapter ukazał się 7 kwietnia 2013 roku >>>



Na początku, gdy słuchał opowieści bruneta o jego życiu, widział jedynie czarną pustkę. Lecz w miarę, jak akcja się rozkręcała i zaczęło pojawiać się więcej szczegółów, ciemności zaczęły rozjaśniać wpierw pojedyncze fotografie. Potem całe obrazy, które po kilkudziesięciu minutach wreszcie przekształciły się w pełnowymiarowy film ukazujący starszego brata Sasuke w roli posłusznego i oddanego sprzymierzeńca. Naruto siedział, jak zaczarowany, przypomniawszy sobie wszystkie fakty związane z Itachim i prawdą o doszczętnym wybiciu klanu Uchiha tych piętnaście lat temu. Kiedy siedzący po drugiej stronie ogniska Sasuke wreszcie doszedł z opowieścią do momentu, gdy zdecydował o ponownym spotkaniu z blondynem, ten już go więcej nie słuchał. Wszystko już wiedział. Wszystko już pamiętał, a przynajmniej ważniejszą część tego, co nigdy nie powinno było zniknąć.
- No, więc? – Przedłużająca się cisza chyba znowu zaczęła kogoś irytować. Tym kimś oczywiście musiał być, Sasuke. – Teraz już na nowo poznałeś moją historię, więc liczę, że już Ci pamięć wróciła?
- Hmm… – Zamruczał blondyn, co by oznaczało, że właśnie zaglądał do wspomnień, lecz w rzeczywistości zastanawiał się, co odpowiedzieć. Owszem, wszystko już pamiętał i mógłby zareagować twierdząco, ale… Na twarz chłopaka nagle wypłynął diaboliczny uśmieszek, który po chwili jeszcze się poszerzył. Jinchuuriki bowiem właśnie teraz na szybko postanowił ukarać bruneta za jego, delikatnie mówiąc, występki. A zacznie od rżnięcia głupa: – Hmm… Nie. Przykro mi, Sasuke Uchiha, ale nic z tego. Przyznaję, twoja opowieść mnie zaciekawiła i nawet chyba Ci współczuję. Przyznaję, nie masz lekko, lecz wciąż czuję, jakbyś był dla mnie obcą osobą.
- Cholera!
Zaklął Uchiha i przygryzł dolną wargę z bezsilnej wściekłości, aż mu po brodzie ściekła wąziutka stróżka szkarłatnej, o metalicznym smaku, cieszy. Chłopak był zły. Nie, to nie właściwe słowo. Był wściekły. Ale nie na blondyna i jego dziurę w mózgu, lecz na siebie! Gdyby wcześniej się w sobie zebrał, gdyby nie był takim zatwardziałym samolubem i zgredem, to by teraz znowu tak nie cierpiał. I był wściekły jeszcze na kogoś. Tym kimś byli Ci, którzy odpowiadają za ten cały bajzel. Tak! Musi ich odnaleźć i się na nich zemścić. Choć zemsta, to chyba złe określenie. Bardziej pasowałoby tu… ukarać. Tak! Musi ich odnaleźć i ukarać. Tylko za co? Bo tak bez powodu, to chyba nie najlepszy pomysł. Zwłaszcza, gdy jest się wyjętym z podprawa przestępcą. Hmm. To może w takim razie za doprowadzenie młotka do amnezji, która teraz wręcz doprowadzała go do szewskiej pasji? Za skrzywdzenie jego najlepszego i być może, jedynego przyjaciela? Gdy przez kolejne minuty dogłębniej się nad tym zastanowił, w rezultacie uznał, że tak. Tak właśnie postąpi. Odnajdzie i własnoręcznie ukatrupi tych śmieci, lecz wpierw rozprawi się z Itachim. Zemsta na starszym bracie miała w tej chwili większy priorytet.
- To, co teraz zrobisz, Sasuke? – Nagle odezwał się Uzumaki, czym zaskarbił sobie uwagę zainteresowanego. – Skoro nie wiem, jak Ci pomóc w uzyskaniu odpowiedzi na pytania, które niewątpliwie chciałbyś mi zadać… Gdzie się teraz udasz?
- Szczerze? Nie wiem. – Brunet zwiesił głowę symbolizując rozdarcie i smutek czego już nie ukrywał. Z jakiegoś względu ciągłe granie niedostępnego, śmiertelnie poważnego drania na dobre mu nie wychodziło. Może to czas na mała zmianę?
- Słuchaj, Sasuke, a może pójdziesz z nami?
- Co? Niby dokąd?? – Uchiha momentalnie się ożywił.
- Do Konoha Gakure no Sato. Tam obecnie zmierzam… zmierzamy.
- Gdzie? O nie! Nie ma mowy! – Brunet zerwał się na nogi przybierając na twarzy maskę zimnego drania, ale tylko na chwilę. Gdy odwzajemnił niewątpliwie zdziwione spojrzenie blondyna skrywającego twarz za ceramiczną maską, zaraz na nowo złagodniał, lecz już nie usiadł. – Dobrze wiesz, Naruto, że do Konoha wrócić nie mogę. Za bardzo tam nabruździłem, żebym mógł kiedykolwiek wrócić bez obawy, że zaraz zostanę wtrącony do więzienia lub gorzej. A na taki los się nie godzę! Może to samolubne myślenie, ale mam to gdzieś! Czasu nie cofnę, a Konoha nigdy się z tym, co zrobiłem, nie pogodzi.
- No to będą musieli! – Naruto również wstał czując lekkie odrętwienie nóg i pleców. W końcu przesiedział tak już prawie pół nocy. Widząc niezrozumiałe spojrzenie młodszego z braci Uchiha, naraz chytrze się uśmiechnął, choć ten drugi tego nie zobaczył. – Pójdziesz z nami, Sasuke i nie chce słyszeć sprzeciwu z twojej strony! Mam w Konoha pewne sprawy do załatwienia, a jak będziesz z nami, to Ci gwarantuję, że nikt się nie odważy na ciebie rzucić!
- Jesteś pewien? – Missing-nin stał zdjęty szokiem słowami przyjaciela. Nie spodziewał się takiej otwartości, pewności siebie i determinacji bijących od blondyna. Ale z drugiej strony nie powinien się dziwić. Naruto zawsze chętnie pomagał przyjaciołom w potrzebie. Nawet, jeśli ten przyjaciel kiedyś próbował go zabić. Był pełen wyrozumiałości i współczucia dla drugiego człowieka. – Skąd pewność, że nikt mnie nie zaatakuje nawet gdy będę w twoim towarzystwie? Tego nie wiesz.
- Ale tak właśnie będzie! – Obok Uzumakiego niespodziewanie znikąd pojawił się jego grafitowy towarzysz o bezdennych białych ślepiach. Samuraj zwrócił się do blondyna i krótko się mu ukłonił, po czym na powrót spojrzał na Sasuke. – Już my o to zadbamy! Ochrona w wykonaniu Upiornej Armii to stu procentowy gwarant bezpiecznego podróżowania!
- Widzisz? Nie ma się czym przejmo… – Blondyn urwał w pół słowa, gdyż gdzieś w oddali usłyszał rozdzierający nocną ciszę wrzask, który momentalnie zwrócił jego uwagę. Podpowiedział mu, że ktoś właśnie walczył i natychmiast potrzebował pomocy.
- Coś nie tak? – Nagłe ucichnięcie Uzumakiego udzieliło się jego rozmówcy, który zadając pytanie bezwiednie położył rękę na rękojeści miecza, czym pobudził okalających obozowisko samurajów. Zbrojni również sięgnęli po broń, lecz jej nie powyciągali. Czekali na pierwszy ruch bruneta, lecz ten widząc ich reakcję, zamarł niczym figura woskowa. Do obozowiska ponownie wróciło chyba już zażegnane napięcie i niepewność. Tym czasem, Naruto nie odpowiedziawszy na zadane mu pytanie, po zastanowieniu się nad tym, co w oddali usłyszał, szybko zadecydował o sprawdzeniu tego. Z jakichś względów czuł, że ta sprawa była w dużym stopniu związana z jego obecną podróżą. Miał przeczucie.
Kiedy skrzyżował przed sobą ramiona i stworzył dwa klony, stojący przed nim Uchiha ostrożnie rozejrzał się w koło, patrząc ponad barkami samurajów daleko za ich plecami. Nie dostrzegłszy swoim Sharinganem niczego niepokojącego, po chwili na powrót zwrócił spojrzenie na Naruto. Widząc, jak klony zaczęły składać namiot blondyna i zacierać ślady bytności w tym miejscu, zaraz się domyślił, że oto ruszają w dalszą drogę. Tylko, dlaczego tak nagle? Co młotka do tego skłoniło? Spytał sam siebie i w tym momencie doznał olśnienia. Nagłe ucichnięcie i zwrócenie głowy na zachód jasno wskazywały, że ten musiał coś usłyszeć lub wyczuć. Coś, czego zwykli śmiertelnicy by nie usłyszeli ani nie mogli wyczuć. Chyba, że dysponowaliby tak dobrym słuchem, węchem oraz wzrokiem, jak Jinchuuriki Kyuubi no Kitsune. Sasuke delikatnie się uśmiechnął puszczając rękojeść miecza. Najbliższe godziny zapowiadały się nader interesująco.
* * *
Skakali po konarach drzew już od kilku godzin nie zatrzymując się nawet na chwilę. Naruto prowadził, obok niego leciał milczący Sasuke. Kiedy blondyn wyjaśnił mu swoje zamiary i powód nagłego ruszenia w dalszą drogę, od tamtej pory słowem się nie odezwał. Zachowywał się, jakby nie wiedział, co ma zrobić lub po prostu postanowił zwyczajnie wykonać czyjeś polecenia. Z drugiej zaś strony, to raczej była prośba, niż rozkaz, ale jak brunet to odebrał, to tylko on sam wiedział. Za nimi podążało jeszcze dziewięciu Upiornych. Jogensha i ośmiu Weteranów. Wspomniana ochrona.
Nieprzeniknione ciemności nocy z biegiem czasu powoli zaczęły się rozjaśniać, widoczność się poprawiać, jak i również powietrze ocieplać. Zwierzyna i roślinność zaczynały się budzić. Z pierwszymi ciepłymi promieniami wschodzącego słońca przygnębiającą ciszę przyrody ponownie przerwał radosny świergot ptaków i wtem Uzumaki nagle zmienił kierunek.
Jak się brunet zorientował, teraz już nie lecieli w stronę Ukrytego Liścia, lecz w kierunku krajów Trawy i Herbaty. Ale też o nic nie pytał. Z jednej strony było mu zupełnie obojętne dokąd zmierzali. Skoro miał już „ochronę”, to nie musiał się przejmować, że ktoś nagle go rozpozna i zaatakuje. Z jakichś względów ufał blondynowi i jego podwładnym, lecz z drugiej strony w dalszym ciągu nie umiał zrozumieć motywów działania Naruto. Bo… kto normalny sprawdza każdy usłyszany w oddali dźwięk? Kiedy zadał sobie takie pytanie, na jego twarzy zagościł kpiący uśmieszek. Przecież równie dobrze mogli teraz pchać się prosto w jakąś zasadzkę. I jak tu postępowanie Uzumakiego nazwać normalnym? Oczywiście, nie mógł tego zrobić, lecz jak już zostało wspomniane, z nikim o tym nie dyskutował. Jedynie posłusznie pokonywał kolejne kilometry zdając się na instynkt jinchuuriki.
Po około dwóch godzinach od zmiany kierunku podróżowania Naruto, Sasuke, Jogensha i Weterani dotarli na jakieś pole, gdzieś na ziemiach kraju Trawy. Otwarta przestrzeń o powierzchni na oko kilku kilometrów kwadratowych nosiła na sobie wyraźne ślady odbytej tu bitwy. Liczne kratery, mniejsze i większe, spalony do gołego grunt oraz znaki użycia technik natury Ziemi i Wody najlepiej o tym świadczyły. Jednakże, nigdzie nie było widać żadnych zwłok. Żadnych szczątków, ni śladu choćby grama utraconej krwi, co już samo w sobie było trochę dziwne patrząc na zniszczenia terenu. Choć dziwne, to nie właściwe słowo. Bardziej odpowiednim byłoby użycie wyrażenia, podejrzane. Takie przynajmniej odczucia miał Sasuke. Uzumaki tym czasem oglądając okręgi spalonej ziemi miał dziwne uczucie, że kiedyś już widział coś podobnego. Nie wiedział tylko, z czym się mu to kojarzyło, a przeszukiwanie wspomnień nic nie dawało. Jak na złość, jeszcze nie wszystko wróciło na swoje miejsce.
- Kusō! – Zaklął pod nosem, co od razu zwróciło uwagę dotąd rozglądającego się w koło bruneta.
- Coś mówiłeś, Naruto?
- Nie, nie, nic. – Blondyn ściągnął kaptur i z lekkim zakłopotaniem podrapał się w tył głowy. Czując na sobie nie ugięte spojrzenie członka klanu Uchiha, zaraz dodał: – Mam tylko dziwne wrażenie, jakbym kiedyś już widział coś podobnego…
- A to pierwszy raz widzisz takie pobojowisko? – Zaśmiał się brunet. – Z twoją pamięcią jest gorzej, niż przypuszczałem.
- Źle mnie zrozumiałeś. – Burknął Naruto. – Mówię tylko o… Zresztą, nie ważne. Lepiej ruszajmy dalej. Rozejrzyjmy się tu trochę.
Zarządził unikając w ten sposób szczegółowego wyjaśniania i biegiem poszusował na północ od miejsca gdzie stali. Poruszał się po śladach spalonej ziemi. Jogensha i dwóch Weteranów nie zmiennie mu towarzyszyli, dodając otuchy i pewnej dozy bezpieczeństwa. Tylko Sasuke i jego ochrona w postaci pozostałej szóstki Upiornych nie ruszyli się z miejsca. Brunet czuł się wyrolowany i jednocześnie miał wrażenie, że blondyn jednak nie wszystko mu powiedział. Że ten coś przed nim ukrywał. Coś ważnego. Coś, co pozwoliłoby mu w końcu zdecydować, co ma robić dalej. Obserwując, jak Naruto co raz bardziej się od niego oddalał, w końcu westchnął przeciągle, wzruszył ramionami i również poszusował przed siebie. Jednakże nie zaszedł daleko. Po dwustu metrach znowu przystanął, lecz tym razem z powodu dostrzeżenia czegoś w jednym z kraterów. Gdy się tam zbliżył, wyraźnie rozpoznał ciało jakiejś kobiety. Jej niegdyś śnieżnobiałe włosy teraz umoczone były w kałuży krwi, w której leżała. Ubranie miała poszarpane, miejscami podziurawione lub nadpalone. Twarz zaś miała poharataną… jakby tuż przed nią coś eksplodowało. Ogólnie rzecz ujmując, ciało było w strasznym stanie. Zmasakrowane. Sasuke przykucnął obok zastanawiając się kim była i jak zginęła. Domyślał się, że nie cierpiała. Szybko i bezboleśnie wyzionęła ducha, tylko… kto tego dokonał?
Tym czasem, kilkaset metrów dalej w innym dole Naruto z Jogenshą znaleźli jeszcze dwa trupy mężczyzn prezentujące podobne obrażenia. Z tą różnicą, że tych dało się rozpoznać. A przynajmniej, do jakiej wioski przynależeli. Ukryta Trawa. Blondyn przyglądając się znakom tejże wioski myślami błądził w koło dziewczyny wysłanej do Konoha na przeszpiegi. Czy ich znała? Kim dla niej byli? Ale najważniejsze, jak i dlaczego zginęli? Nie było wątpliwości, że ich zabójca był użytkownikiem elementu natury ognia, lecz kim był i gdzie się podział? Nie znając odpowiedzi na postawione sobie pytania, Naruto zaraz wyszedł z krateru i raz jeszcze bacznie rozejrzał się wkoło. Z jednej strony zobaczył zbliżającego się do niego Sasuke, z drugiej zaś tą samą otwartą przestrzeń i nic po za tym.
- I co? – Spytał, gdy użytkownik Sharingana był już na wyciągnięcie ręki.
- Znalazłem ciało jakiejś kobiety. Mało przyjemny widok. – Uchiha zaśmiał się krótko wskazując nonszalancko kciukiem za siebie, po czym wyminął go i zajrzał do dołu. – A ty, co tu masz?
- Kolejne dwa trupy. Czy ty też zastanawiasz się, jak zginęli?
- Mhm, choć nie powinno nas to obchodzić. – Sasuke na powrót się wyprostował i zawiesił czarne spojrzenie na swym rozmówcy. – Co jak co, ale to byli shinobi. I zginęli, jak na shinobi przystało. W walce. Natomiast, kim byli i co tu robili, to chyba już nie nasza sprawa, nie?
- Masz rację, ale mam przeczucie, że to wszystko ma jakiś związek z moją misją. – Naruto sięgnął do maski i ją zdjął po raz pierwszy ukazując brunetowi swoją twarz oraz czerwone, demoniczne oczy. Wymienili spojrzenia. Uchiha nie wydał się zaskoczony nie codziennym widokiem buziuchny blondyna. Zupełnie obojętnie ten widok przyjął, co temu drugiemu było jak najbardziej na rękę. Przynajmniej nie musiał oglądać kolejnej wystraszonej reakcji.
- Przeczucie?
- Tak. Nie wiem jeszcze tylko… – Blondyn znowu urwał w połowie zdania i zwrócił swoje czerwone spojrzenie na zachód. Stojący z boku Sasuke w tym momencie pomyślał, że kogoś chyba zaraz tu zamorduje! Czy ten głupek choć raz nie mógłby nie umilknąć tak nagle w trakcie ich konwersacji!? Takie zachowanie strasznie go irytowało. Doprowadzało go do szewskiej pasji, ale nie chcąc popsuć tak dobrych relacji z Uzumakim, po chwili ciężko westchnął i policzył do dziesięciu. Musiał się uspokoić. Naruto tym czasem ignorując rozgoryczenie przyjaciela zastanawiał się czemu ma to wszystko służyć? Ta cała niepewność, nie znikające uczucie zagubienia. Był już tym zmęczony, zniechęcony, ale wiedział, że jeśli teraz nie odnajdzie odpowiedzi, to nigdy nie da mu to spokoju. Wiedział również, że było ich za mało, żeby sprawdzić cały obszar w mniej niż kilka godzin. Nie mógł sobie pozwolić na takie marnotrawienie czasu. Musiał się śpieszyć. Mógłby wezwać więcej Upiornych, lecz ciągłe wysługiwanie się nimi powoli zaczynało mu doskwierać. Nastręczać kompleksów, przez co naraz skrzyżował przed sobą dłonie i skumulował chakrę:
- Kage Bunshin no Jutsu. – Powiedział spokojnym tonem tworząc w koło kilkadziesiąt klonów, które momentalnie rozpierzchły się na wszystkie strony. Nawet tam, gdzie już sam był. A nóż coś przeoczył.
- Mądre posunięcie, Młody. – Chłopak naraz usłyszał pochwalne zawołanie dochodzące z głębin swojej duszy, po czym nastąpił sarkastyczny rechot: – Nareszcie zacząłeś myśleć. Tak trzymaj, a może nie spędzimy tu całego dnia!
- Ha. Ha. Ha. Bardzo śmieszne. – Oburzył się Naruto. – Nie pomagasz, Kurama.
- A co mogę zrobić innego? Wolisz żebym dalej milczał, jak zaklęty?!
- Dobrze wiesz, że nie o to mi chodziło… – Blondyn westchnął przeciągle. Nie chciał się znowu kłócić, ale zaczepne dowcipy demona naprawdę w niczym mu nie pomagały. Tylko go niepotrzebnie stresowały. Wręcz denerwowały. – Czy ty zawsze musisz taki być?
- Niby, jaki?
- Wredny, zaczepny, kłótliwy, arogancki… Czasem odnoszę wrażenie, że tobie w ogóle nie zależy na naszej przyjaźni. Tego właśnie chcesz? Prowadzić ze mną tą bezsensowną wojnę? Zniszczyć to, co tak wolno powstawało? Po co Ci to? – Blondyn nie szczędził pytań pełnych niezrozumienia i żali. – Dla zabawy? Własnej uciechy? Czy może tylko, żeby mi dopiec, jako że jesteśmy na siebie skazani po wsze czasy? Wyjaśnij mi, proszę, bo chyba czegoś tu nie rozumiem. Ciebie wciąż nie mogę zrozumieć. I nie mów, że to dlatego, że jesteś demonem o dwutysięcznej historii! Ta gadka już na mnie zwyczajnie nie działa.
Kiedy Naruto wreszcie umilkł, ze strony Dziewięcioogoniastego nie nadeszła już żadna odpowiedź. Lis milczał, jak to miał w zwyczaju, gdy chłopak prawił mu podobne kazania. Zawsze wtedy udawał, że go tam w ogóle nie było. Że dana wypowiedź go nie dotyczyła, ale z drugiej strony zawsze wtedy głęboko się nad wszystkim zastanawiał. Rozmyślał, jaki dać tu racjonalny powód, by nie wyjść na… głupka.



NEXT COMING SOON…



~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~
Story by Wielki

„Naruto” and its characters belong to Masashi Kishimoto

219. Wątpliwości i Determinacja

A więc minął kolejny miesiąc, co? Ech… Wiedziałem, że tak będzie, ale nic na to wam nie poradzę. Mam nadzieję, że pomimo tak rzadkiego publikowaniu tu nowości ktoś jeszcze to czytuje? Odpowiedź pewnie poznam, gdy zaczną pojawiać się komentarze.



<<< Chapter ukazał się 23 marca 2013 roku >>>



Upewniwszy się, że stojący na skraju światła i ciemności brunet jednak nie miał złych zamiarów, Naruto gestem dłoni zaprosił go do ogniska. Uchiha z początku jakby się wahał, lecz już po chwili zbliżył się i usiadł na ziemi dokładnie na przeciwko miejsca, gdzie siedział blondyn. Nastała grobowa cisza jedynie zakłócana szemraniem liści na wietrze i jednostajnym koncertem cykad kryjących się w zaroślach. Jinchuuriki przez ceramiczną maskę na twarzy uważnie obserwował mowę ciała oraz mimikę dosyć ponurego oblicza swojego nocnego gościa, jednocześnie gderając w myślach, że znowu nie zmruży oka. Czuł przeogromne zmęczenie. Miał ochotę zostawić na straży kilku Upiornych i pójść w rozkoszne ramiona Morfeusza, lecz musiał postąpić inaczej. Westchnął ciężko. Znowu będzie musiał skorzystać z regeneracyjnych właściwości chakry mieszkańca swojego wnętrza.
Korzystając z braku chęci do rozmowy przez bruneta, Naruto zamknął oczy i zagłębił się w odmętach własnej duszy. Wkroczywszy zmęczonym krokiem do pomieszczenia z olbrzymią, złotą kratą na przeciwległej ścianie, chłopak zrobił kilka kroków i zaraz ciężko wzdychając oparł się o ścianę na lewo od wejścia splatając ramiona na piersi. Milczał, co natychmiast zwróciło na niego uwagę demona, dotąd wygodnie leżącego i opierającego pysk na skrzyżowanych przednich łapach. Kurama powoli uniósł powieki rzucając młodzieńcowi zaciekawione spojrzenie:
- Co Cię gnębi, Naruto?
- Nasz nocny gość. – Odparł blondyn i po chwili dodał. – A raczej cała góra pytań bez odpowiedzi z nim związana. Koleś twierdzi, że byliśmy przyjaciół, ale ja go kompletnie nie poznaję! To jakiś koszmar! Sądziłem, że jak zobaczę czyjąś twarz, to zaraz wróci mi pamięć, lecz nic z tego. Obserwuję go już od godziny i nadal mam w głowie całkowitą pustkę. To takie frustrujące! Już się boję, co to będzie jak za dzień lub dwa dotrzemy do Konoha. Skoro tam jest mój dom, to… Cholera! Nawet nie chce myśleć o tym, jak nikogo nie poznam.
- A co z twoją dziewczyną? Jak jej tam było? Czy już o niej znowu zapomniałeś?
- Sakura i nie, wciąż o niej pamiętam. Wciąż mi się śni, gdy tylko uda mi się zasnąć. Nie wiem natomiast, czy ona nie zapomniała o mnie? – Dwudziestolatek w końcu odwzajemnił posłane mu spojrzenie smuto się przy tym uśmiechając. – W końcu, jaką mam gwarancję, że nie znalazła sobie już kogoś innego? Lepszego? Kogoś, w kim miałaby prawdziwe oparcie? Kogoś, na kim mogłaby polegać? Przez te dwa lata już dawno mogła na nowo ułożyć sobie życie. Jestem pewien, że nie łudziła się nadzieją, że jeszcze kiedykolwiek mnie zobaczy. Po takim długim czasie pewnie myśli, że nie żyję. Wszyscy pewnie tak myślą.
- Tego nie wiemy.
- To prawda. Nie wiemy, czy te domysły cokolwiek są warte, ale jeśli jest tak, jak myślę i Sakura ułożyła sobie życie z kimś innym, to… to nie będę się jej naprzykrzał. Niech dalej myśli, że nie żyję. Tak będzie lepiej dla wszystkich. – Kiedy jinchuuriki mówił to wszystko czuć było powagę i zdecydowanie od niego bijące. – Zatem już postanowione. Zjawię się w Konoha tylko z zamiarem uwolnienia Kumi i zabicia Makoto Eto. Potem może jeszcze sprawdzę prawdziwość tych domysłów i jeśli okażą się prawdziwe,  ruszamy dalej.
- Hmm. A co zrobisz, jeśli jednak okaże się, że się teraz mylisz? Wiem, że jesteś już całą tą sprawą zmęczony. Wiem, że masz tego dość i najchętniej dałbyś sobie już spokój. Wiem, bo czuję to samo, co ty. – Kurama uśmiechnął się ukazując kilka kłów, lecz blondyn już nie odpowiedział. Jedynie przyglądał się mu w milczeniu, jakby zastanawiał się nad tym, co dane było mu przed chwilą usłyszeć. Demon widząc to, zaraz dodał. – Nic nie mówisz. Rozumiem, że to znaczy, że nie wiesz, co zrobisz? Z resztą, po co ja się pytam? To przecież jest oczywiste, że teraz nie wiesz, co tak naprawdę zrobisz! Po to między innymi udajemy się do Konoha…
Blondyn więcej już nie słuchał wywodu przyjaciela. Uśmiechając się z rozbawieniem na burzę mózgów lisiego demona, powoli i dyskretnie wycofał się w głąb korytarza, i zaraz wrócił świadomością do otaczającej go rzeczywistości. Kiedy otworzył oczy, momentalnie zrozumiał, że coś tu nie grało. Nie wiedział, ile czasu minęło mu na pogawędce z Kyuubim, ale jego nocny gość już nie siedział na swoim miejscu po drugiej stronie ogniska. Przeciwnie. Brunet stał tam w lekkim rozkroku, w pozycji obronnej z wyciągniętą kataną w prawej dłoni przyciśniętą do piersi i odrobinę nerwowo rozglądał się w koło z uaktywnionym w oczach rodowym Kekke Genkai, Sharinganem. Naruto naraz spoważniał, również się podnosząc i wtem się zorientował, dlaczego Sasuke się tak zachowywał. W koło obozowiska, w mroku leśnych gęstwin jarzyło się w sumie osiemnaście purpurowych par ślepi obserwujących bruneta. Rozluźniwszy się, Uzumaki delikatnie uśmiechnął się pod maską i na powrót zasiadł przed ogniem.
- Opuść broń i się rozluźnij, Uchiha. – Odezwał się po chwili sprawiając, że rozlatane po otoczeniu spojrzenie zainteresowanego od razu na nim spoczęło. – Oni nic Ci nie zrobią.
- Hę?? Jak możesz być taki spokojny!?
Odkrzyknął Sasuke cały czas nie opuszczając trzymanego miecza. Widać było, że nie zamierzał słuchać blondyna, który według niego chyba do reszty postradał zmysły! W koło roiło się od wrogów, a on jedynie sobie siedział, jakby to go nie dotyczyło! Z drugiej zaś strony wyraźnie coś tu nie grało. Dlaczego żaden z widzianych wojowników jeszcze ich nie zaatakował? Dlaczego tylko tam stali? Na coś czekali? Dlaczego…? – Sasuke westchnął ciężko przygnieciony kolejną lawiną pytań domagających się wyjaśnienia i zaraz, wciąż nieufnie się rozglądając, schował miecz i wbrew sobie zajął miejsce przy ognisku. Lecz się nie rozluźnił. Nie mógł. Cały czas gotowy znowu się zerwać i w razie czego walczyć, rzucił jinchuuriki podejrzliwe spojrzenie:
- Powiesz mi, dlaczego jesteś taki spokojny?
- Ponieważ tutaj nie ma żadnych wrogów. – Odparł blondyn odgadując myśli swojego rozmówcy, który wciąż nic z tego nie kapował.
- Jak to, nie ma…!?
- To moja ochrona, Sasuke. – Przerwał mu Naruto dorzucając do ogniska kilka patyków. Nawet na niego nie spojrzał. Po tonacji głosu Uzumakiego, brunet od razu zrozumiał w czym rzecz i naraz dezaktywował Sharingan, nieznacznie się pod nosem uśmiechając. Wreszcie się rozluźniwszy, usiadł po turecku i również zaczął patykiem grzebać w żarze.
- Ach, sławetna Upiorna Armia.
- Zaraz… armia! – Zaśmiał się blondyn. – Upiorni, owszem, nie zaprzeczę, ale zaledwie kilku ich tu widzisz. Hmm. Zostawmy na razie ten temat. Powiedz mi lepiej, przyjacielu, po co chciałeś się ze mną widzieć? W ogóle, jeśli to nie problem, opowiedz mi coś o sobie. Może jak poznam twoją historię, to mi pamięć wróci? Kto wie…
Sasuke się zawahał. Nie za bardzo uśmiechało mu się odgrzebywanie starych, niedawno zaleczonych ran, ale po dogłębnym zastanowieniu wysnuł wniosek, że jeśli chce poznać odpowiedzi na nurtującego go pytania, to musi się przełamać. Gorzko się uśmiechnąwszy, po chwili jednoznacznie stwierdził, że o to chyba nastał czas jego spowiedzi.
* * *
Po dwóch latach udawania szczęśliwej i beztroskiej, w końcu zdecydowała się na dezercję. Tak. Ucieczkę od tego koszmaru, kiedyś zwanego ciepłem domowego ogniska. Wyobcowana, porzucona, przez własnego ojca zdradzona… innego wyjścia nie widziała. Choć miała dopiero dziesięć lat, to już teraz musiała podjąć tak ważną dla swej przyszłości decyzję. Nim jeszcze się ściemniło, w głębokiej przed wszystkimi tajemnicy spakowała nie duży zapas broni miotanej oraz prowiantu na kilka dni, po czym przeczekała do zmierzchu. Gdy wreszcie około dziewiętnastej okoliczną przyrodę spowiły nieprzeniknione ciemności nadchodzącej nocy, ostrożnie przekradła się pod bramę. Ogłuszywszy strażnika zgrabnym wyskokiem i średniej siły kopniakiem w potylicę, więcej się nie oglądając ruszyła w drogę ku nieznanemu. Z początku poruszała się powoli i ostrożnie, aby nikt jej nie nakrył. Po czterech godzinach bezustannych skoków po drzewach w końcu dotarła do granicy kraju Herbaty.
Tym punktem była szeroka na kilkadziesiąt metrów rzeka o dosyć porywistym nurcie. Jej przekroczenie wiązało się z walką z siłami natury, lecz dla wytrenowanej w kontroli własnej chakry kunoichi nie stanowiło to zbyt wielkiego problemu. Blondynka poprawiła mocowanie plecaka oraz uwiązanie opaski shinobi na czole, po czym powoli wkroczyła na taflę. Wtem coś zaświstało za jej plecami. W obronnym odruchu błyskawicznie się obróciła i wykonała zgrabne salto do tyły. W ten sposób unikając śmiertelnego ugodzenia przez lecący w jej stronę kunai, oddaliła się od brzegu o kolejne kilka metrów. Przez ciemności nocy nie zbyt wyraźnie widziała, kto ją zaatakował, lecz gdy zza chmur wyjrzał księżyc, w blasku jego promieni momentalnie ujrzała błysk czterech ochraniaczy Ukrytej Trawy. Niezmiernie tym faktem zdziwiona nie wiedziała, czego chcieli i jak ją namierzyli, ale dłużej się nad tym nie zastanawiała, gdyż wszechobecną ciszę zakłócił barczysty głos jednego z napastników:
- Myślałaś, że nikt nie pilnował, abyś przypadkiem nie zrobiła czegoś głupiego?
- Zostawcie mnie w spokoju!
Odkrzyknęła Miyoko i kątem oka zobaczyła, jak jeden z oprychów próbował się do niej niepostrzeżenie podkraść z jej prawej strony. Przygotowana na taką możliwość, gdy ninja skoczył do przodu z zamiarem złapania jej, szybko wykonała unik przy jednoczesnym wbiciu mu w plecy dwóch kunai. Zaskoczony takim obrotem sprawy shinobi Kusa nawet się nie bronił. Śmiertelnie ugodzony głucho zanurkował i tyle go widziano. W momencie, jak znowu zaległa martwa cisza, Inaba sobie uświadomiła, że o to właśnie pierwszy raz kogoś zabiła. I nie wiedziała, jak ma się zachować. Czy żałować tego nieszczęśnika, co nie spodziewał się, że będzie się broniła, czy może przejść koło jego śmierci obojętnie? Zadawszy sobie takie pytanie, nagle poczuła metaliczny zapach krwi, co zaowocowało mdłościami, po których nastąpiło gwałtowne zwrócenie obiadu. Zielona na twarzy, przez chwilę chwiała się, jakby miała zemdleć, lecz nic z tego. Uspokoiwszy żołądek i nerwy, pociągnęła jeszcze nosem i wtem ze strony pozostałej trójki wojowników Ukrytej Trawy usłyszała niekontrolowany okrzyk zdenerwowania.
- Ty gówniaro! Zapłacisz nam za to!
- Mówiłam, żebyście zostawili mnie w spokoju!
Miyoko znowu odkrzyknęła, lecz tym razem odezwała się wyprutym z emocji głosem, czym wszystkich zaskoczyła, nawet siebie. Przed chwilą zabrzmiała, jakby to nie ona to powiedziała, a ktoś inny. Nie wiedziała, co to było i nie miała czasu, by się nad tym głębiej zastanowić, gdyż wróg zrobił kolejny ruch. Tym razem postanowili zaatakować ją frontalnie. Inaba sięgnęła po kolejny kunai, kiedy tuż koło niej pojawiła się białowłosa kobieta i kopnęła ją w brzuch. Dziewczynka padła na kolana i splunęła krwią, lecz zaraz się przeturlała po tafli pod nogami napastniczki i ponownie podniosła na nogi. Miyoko uśmiechnęła się tajemniczo wycierając rękawem krew z brody i odrzuciła kunai w bok, w stronę pozostałej dwójki ninja Trawy. Sztylet rzecz jasna momentalnie został bez trudu sparowany. Co prawda nie wiedzieli, dlaczego to zrobiła? Czy myślała, że w ten sposób się ich pozbędzie? Jeśli tak, to była albo głupia, albo… miała w tym jakiś konkretny cel.
- Chcesz z nami walczyć gołymi rękoma?
- Może.
Odparła lakonicznie i nim wróg zdążył wykonać kolejny ruch, obróciła się i korzystając z całej swojej prędkości rzuciła się do ucieczki. Na drugi brzeg dotarła prędzej, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. Rzecz jasna, mogłaby dalej z nimi walczyć i pokazać, kto tu rządzi, ale nie chciała tego robić. Wolała uciekać. Wybrała ucieczkę, choćby z tego względu, żeby nie musieć więcej oglądać czyjejś śmierci. Nie zwalniała. Nie oglądała się za siebie. Biegła przed siebie ile sił w nogach oraz chakry w organizmie. Skakała po drzewach zwinnie niczym kocica zgrabnie unikając kolejnych to rzuconych w swoją stronę kunai czy shurikenów. Słyszała krzyki i nawoływania goniącej ją trójki shinobi Trawy, lecz nie reagowała. Robiła wszystko, by być jak najdłużej nie uchwytną. Nie wiedziała, ile czasu już minęło od zabicia tamtego mężczyzny na rzece granicznej. Może godzina, może dwie, a może nawet już pół nocy. Bóg jeden raczył to wiedzieć. Nie zastanawiała się nad tym. Jedynie biegła, skakała, uciekała, byle jak najdalej i najszybciej. Jeszcze nie zdecydowała dokąd się uda. Kiedyś myślała o powrocie do Konoha, ale usłyszawszy tragiczne wieści o śmierci swojego ukochanego sensei, te marzenia uległy zatraceniu.
Jakże Miyoko wtedy płakała. Wiele samotnych nocy nie przespała. Gdzieś w głębi duszy zawsze czuła specyficzną więź z Uzumakim. Odkąd go tylko poznała, traktowała go jak… starszego brata. Uważnie słuchała wszystkiego, co do niej mówił. Czego ją nauczył w czasie tych kilku tygodni, jak się nią zajmował. Którejś nocy nawet żałowała, że blondyn nie był jej rodzicem. Wiedziała, że on również coś do niej czuł… Że w wielu momentach traktował ją jak młodszą siostrę, a nie uczennicę. Była wtedy bardzo szczęśliwa. Miała wtedy pewność, że komuś na niej zależało. Z drugiej zaś strony, co by teraz powiedział Naruto-sensei, gdyby tu był i widział, że ona zamiast walczyć o swój i jego honor, ucieka jakby gonił ją sam diabeł? Kiedy Miyoko o tym myślała jeszcze przez chwilę, wkrótce uświadomiła sobie, że raczej byłby nie zadowolony. Była jeszcze niczego winnym dzieckiem, ale była również dumną kunoichi, która nie mogła zawieść zaufania i wiary w nią swojego sensei. Zwłaszcza, jeśli ten teraz obserwował ją zza światów. Musiała się w końcu zatrzymać. Musiała im pokazać, kto tu rządzi. Z kogo uczennicę zadarli. To był jej obowiązek. To była jej… droga ninja!



NEXT COMING SOON…



~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~
Story by Wielki

„Naruto” and its characters belong to Masashi Kishimoto

218. „Wybacz mi, Kitsune-sama.”

I proszę. Nowa notka po zaledwie dwóch tygodniach? Zdaje się, że miałem dobrą passę. Wena dopisała bardziej, niż kiedykolwiek. Taaak. Jest się z czego cieszyć. Pozdrawiam i zapraszam do czytania. Komentarze mile widziane!



<<< Chapter ukazał się 23 lutego 2013 roku >>>



Po zwolnieniu na nowo rozchmurzonej Sakury do domu, blondwłosa Hokage szybko ubrała swój oficjalny płaszcz i kapelusz, po czym w towarzystwie przybyłych do jej biura shinobi udała się na przesłuchanie schwytanego szpiega. Eskortowana przez ANBU z idącym obok Ibiki stawiała długie, twarde kroki. Speca od wywiadu trochę dziwiło, że o nic go nie pytała, lecz postawiwszy sobie pytanie, dlaczego, mężczyzna szybko doszedł do oczywistego wniosku. Tsunade wpierw chciała zobaczyć więźnia, a na pytania jeszcze przyjdzie czas. I tak oto, maszerowali żwawo przez powolutku kładącą się do snu wioskę. Mijani mieszkańcy oraz shinobi Liścia uskakiwali im z drogi z szacunkiem schylając głowy przed poważnym majestatem swojej przywódczyni. Nie było słychać żadnych szmerów czy zaciekawionych komentarzy o dziwnej przechadzce Hokage po wiosce, gdyż widok Morino i ANBU wszystko niemal wszystkim tłumaczył. Musiało stać się coś poważnego. Coś, do czego potrzebna była obecność najważniejszej postaci w wiosce. Gdy po kilkunastu minutach marszu dotarli wreszcie do siedziby wywiadu Konohy, przekraczając próg głównego wejście Tsunade w końcu przerwała zmowę grobowego milczenia:
- No dobra, Ibiki. To kogo mnie tu złapaliście?
Mężczyzna spojrzał na nią. Szła przez korytarz powoli z prostymi plecami i wypiętą do przodu klatką piersiową. Patrzyła przed siebie. Innymi słowy, w ogóle nie zdradzała choćby znikomego zainteresowania sprawą. Ale zadała pytanie, więc jednak była zainteresowana. Morino odchrząknął, po czym również patrząc przed siebie odpowiedział:
- Dziewczyna. Na pierwszy rzut oka w wieku panny Haruno. Kunoichi Kusa Gakure no Sato, o czym mógł świadczyć ochraniacz na jej czole. Medyczka, wnioskując z zawartości jej torby biodrowej. Miała przy sobie jeszcze cztery kunai, sześć shurikenów, ołówek, notatnik i kartę osobową wyrwaną z jakiegoś tomu. Z danych na niej zawartych to ktoś z bliskiego otoczenia naszego Daimyo. – Wyrecytował poważnym, choć lekko beztroskim tonem. Tsunade natomiast usłyszawszy nowiny momentalnie stanęła w miejscu.
- Kogoś z bliskiego otoczenia Daimyo? – Spytała dla potwierdzenia usłyszanej nowiny. Kiedy jounin kiwnął głową, kontynuowała: – Czy to jeden z doradców? Jak brzmiało jego nazwisko?
- Eee… chyba Makoto Eto, czy jakoś tak. Nie przyjrzałem się dokładniej. – Zająknął się Ibiki nie do końca rozumiejąc nagłe zafrapowanie Hokage. Zaraz znów się odezwał: – Czy to ktoś ważny?
Lecz kobieta już mu nie odpowiedziała. Jedynie pokiwała głową niejednoznacznie, co by oznaczało, że właśnie układała myśli w spójną całość i nie do końca go słuchała. Szczerze powiedziawszy, z twarzy wyglądała bardziej na zmartwioną, niż zamyśloną. Kilka minut potem, nikomu nie zdradziwszy swoich rozmyślań, Tsunade niespodziewanie ruszyła dalej przed siebie ku poznaniu większej ilości szczegółów.
Po chwili wprowadzono ją do średniej wielkości pomieszczenia z biegnącą przez środek stalową kratą. Za nią na podłodze pod ścianą siedziała blondwłosa dziewczyna z twarzą ukrytą w ramionach splecionych na kolanach przyciśniętych do piersi. Zdawała się spać lub zwyczajnie nie interesowało ją, kto i po co przyszedł. Tsunade chwilę się jej po przyglądała przez cały czas zastanawiając się dla kogo pracowała. Choć jeszcze nie zadała takiego pytania, to miała to w planie, lecz wpierw zamierzała zrobić coś innego. Rozejrzawszy się po pomieszczeniu, z prawej strony od wejścia dostrzegła stolik i dwa krzesła przy których w pozycjach na baczność stało dwóch chuuninów Konoha. Spojrzawszy w lewo zobaczyła inny stół na blacie którego leżały wspomniane przez Ibiki rzeczy więzionej dziewczyny i właśnie tam w pierwszej kolejności podeszła. Opaska wioski Trawy wyglądała, jakby dopiero co ją wyprodukowano, nieskazitelnie czysta bez choćby jednego zadrapania. Przejrzawszy zawartość torby biodrowej rzeczywiście było widać, że to medyczka. Najlepiej o tym świadczyły buteleczka wody utlenionej, maść na zakażenie, kilka bandaży i odtrutka domowej roboty. Dalej leżał zwyczajny, prosty, świeżo zaostrzony ołówek. Z notatnika Tsunade dowiedziała się, gdzie przez ostatni tydzień i o jakich godzinach bywał Makoto Eto, gdzie mieszkał wraz z rodziną oraz skrupulatny plan ochrony. Szczegółowość tych danych jednoznacznie wskazywała, że dziewczyna z kraju Trawy była czyimś szpiegiem. Odłożywszy zeszycik na miejsce, kobieta naraz się odwróciła i zbliżyła do czekającego pod wejściem na rozwój sytuacji Ibiki. Stanąwszy przed nim tyłem do klatki, spytała:
- Czy mówiła coś?
- Nie. Ani słowa. – Odparł zgodnie z prawdą, po czym szybko dodał: – Co dziwniejsze, w czasie aresztowania nie stawiała żadnego, nawet najmniejszego oporu. Gdy ją nakryto, przez chwilę podobno w jej oczach błysnęło zdziwienie, lecz zaraz potem przerażenie. Ale i tak wówczas nawet nie pisnęła. Zupełnie, jakby widok członków ANBU tak ją przestraszył, że odebrało jej to zmysł mowy.
- Albo co innego było tego powodem. – Mruknęła blondyna i na powrót stanęła przodem do skulonej w kącie dziewczyny. Przyjrzawszy się jej dokładniej, po chwili spostrzegła, że kunoichi cała drżała. Czy to z zimna? Chyba jednak nie, bo w pomieszczeniu panował zaduch i względny gorąc. To może ze strachu o swój dalszy los? Zamyśliła się. Tak. To chyba najodpowiedniejsze wytłumaczenie. W końcu, każdy złapany szpicel mógł tylko liczyć na więzienie lub szybką śmierć. Po chwili znów się odezwała, cały czas nie odrywając wzroku od złotowłosej: – Ibiki, czy możecie zostawić nas same?
- Oczywiście, Godaime-sama.
Mężczyzna ukłonił się z szacunkiem, po czym rzucił surowym okiem w kierunku chuuninów. Nastąpiło malutkie zamieszanie. Hokage usłyszała szuranie krzeseł, szybkie kroki, jakieś szemranie pod nosami i zdecydowany, choć delikatny trzask zamka szczelnie domkniętych drzwi. W pomieszczeniu zapanowała nieprzenikniona cisza. W tym momencie jedynymi słyszalnymi dźwiękami były jakieś głosy na korytarzu oraz nieco przyspieszony oddech skulonej medyczki.
- Jak masz na imię, skarbie? – Tsunade wkrótce zabrała głos, lecz odpowiedziała jej ta sama cisza. Nie rezygnując tak łatwo z nawiązania kontaktu, odezwała się ponownie: –  Dla kogo pracujesz? Czy wiesz, kim jestem?
I tym razem odpowiedziała jej cisza. Kobieta nie lubiła, gdy ktoś ją ignorował, ale widać było, że krzyczeniem chyba też lepszego rezultatu nie osiągnie, więc po przemyśleniu całej sprawy na nowo, podsunęła sobie jedno z krzeseł i zajęła na nim miejsce dokładnie na przeciwko milczącej dziewczyny. Splótłszy ramiona na piersi, wygodnie się oparła i przybrała na twarzy pogodny wyraz.
- No, dobrze. To zacznijmy jeszcze raz. Jak się nazywasz? – Kiedy znowu odpowiedział jej brak reakcji, niewytrzymała. Burknęła pod nosem jakieś niezidentyfikowane przekleństwo, nachyliła się do przodu i lekko podniosła głos. – Słuchaj, no! Jeśli nie chcesz, żebym zaraz wezwała tu kogoś z Wydziału Przesłuchań i Tortur, a ich metody wyciągania z ludzi interesujących nas informacji są znacznie gorsze od moich, to lepiej radzę Ci więcej mnie nie ignorować i zacząć ze mną współpracować! Dla własnego dobra!
Lecz wyraźna groźba też w niczym tu nie pomogła. Złotowłosa w dalszym ciągu, jak siedziała skulona pod ścianą, gdy Tsunade przyszła na wstępne przesłuchanie tych trzydzieści minut temu, tak w nie zmienionej pozycji trwała. Ta bierność zaś zaczęła Piątej poważnie doskwierać. Denerwować ją, co tylko pogarszało w złym kierunku rozwijającą się sprawę. Naprawdę nie chciała wzywać nikogo z klanu Yamanaka, pionierów w „czytaniu” ludzkich myśli, ale chyba nie miała innego wyjścia. Skoro próba zaskarbienia sobie zaufania spaliła na panewce… Hokage gwałtownie wstała niemal przewracając krzesło, jeszcze raz uważnie przyjrzała się niedoszłemu sprzymierzeńcowi, po czym odwróciła się i zamarła z ręką na klamce:
- Poznanie mojej tożsamości nie ma już najmniejszego znaczenia. – Usłyszała za plecami cichy szept. – I tak jestem już martwa. Nic wam nie powiem, bo nie wiele wiem. Zawiodłam go na całej linii. Dałam się złapać, a to oznacza tylko jedno. Śmierć z jego ręki. Tego, który w pojedynkę wyciął w pień ponad pięć tuzinów ninja. Chciałam coś zmienić w swoim życiu. Chciałam tylko poznać świat, nowe miejsca, nowych ludzi, a zamiast tego poznam jedynie Mrocznego Żniwiarza. – Tutaj kunoichi w końcu uniosła głowę ukazując słuchającej ją Godaime swoje napuchnięte od łez oczy. Na jej twarzy malowała się apatia w pełnym swym wymiarze. – Proszę zrobić, co Hokage-sama uważa za właściwe. Mnie już nie zależy. Nic i nikt mnie przed nim nie obroni…
Po wysłuchaniu i skrupulatnym ułożeniu sobie w pamięci usłyszanych informacji, choć nie padło tam żadne imię czy nazwisko, to Tsunade widocznie była zadowolona i wkrótce potem wyszła na korytarz. Tam zaś niezmiennie czekali na nią shinobi Liścia, którym rozkazała pilnować więźnia w ciągu dnia i nocy. Przez całą dobę, siedem dni w tygodniu. Tyle bowiem czasu zdecydowała się dać dziewczynie, by ta na spokojnie przemyślała swoje położenie, przygotowała się psychicznie na kolejne przesłuchanie. I tym razem wszystko odbędzie się tak, jak powinno przy wykorzystaniu naturalnego talentu Inoichiego Yamanaka. Ale coś tu było nie tak. W czasie drogi powrotnej do biura Hokage cały czas zastanawiała się o kim mówiła złotowłosa? Kogo zawiodła? Kogo się tak obawiała? Kto był tak potężny, że nawet wiedząc, że jest się chronioną przez wyszkolonych shinobi, to i tak bała się o swoje życie?
I wtem Tsunade doznała swoistego olśnienia. Kilka minut wcześniej… Gdy wyszła z pokoju przekształconego w celę i jeszcze zanim zaczęła wydawać rozkazy, zza drzwi usłyszała niewyraźne jęknięcie – „Wybacz mi, Kitsune-sama.” – Gdy potem o tym rozmyślała, to nie była pewna, czy się przypadkiem nie przesłyszała. Ale teraz? Teraz to by wiele tłumaczyło. Jeśli rzeczywiście ta tajemnicza dziewczyna pracowała dla Naruto, to było wielce prawdopodobne, że Uzumaki niebawem zjawi się w Konoha. Przybędzie, by ją wykończyć, jak to sama nazwała. Tylko dlaczego miałby to robić? I tu bolało najbardziej. Brak odpowiedzi na postawione pytanie był czymś, czego piersiasta przywódczyni Ukrytego Liście nie lubiła najbardziej. Dezinformacja może być naprawdę niebezpieczna.
* * *
Minęło jeszcze trochę czasu nim przywódca kraju Żelaza do końca się uspokoił, ochłonął i na spokojnie dokończył rozmowę z stojącym przed jego obliczem shinobi Ukrytego Liścia. Ustaliwszy miedzy sobą kilka niecierpiących zwłoki spraw o zakończeniu współpracy, a w tym najważniejszą zwaną zawiązaniem sojuszu między Tetsu no Kuni i Uzumaki Naruto oraz Upiorną Armią, blondwłosy jinchuuriki chciał wrócić do swojego tymczasowego pokoju, lecz drogę zagrodził mu nagle pojawiający się obłoczek dymu, z którego wyszedł jeden z Weteranów. Samuraj w pomarańczowej zbroi skłonił nisko głowę jednocześnie meldując, że wysłana do wioski Ukrytego Liścia Kumi Nemoto kilka godzin temu została schwytana przez Konoha no ANBU i uwięziona w miejskim areszcie. Niepocieszony tą wiadomością Naruto szybko zadecydował, że jeszcze tej nocy ruszą do… domu, by jak to określił, ją odbić. Lecz kiedy wkrótce potem pakował swoje graty szykując się do wymarszu, w jego duszy odezwał się barczysty głos:
- Dlaczego masz ją uwalniać?? – Pytał lisi demon. – Jeśli dobrze pamiętam, a nie było to znowu tak dawno, sam jej przecież powiedziałeś, że jak zostanie złapana, to nigdy więcej się już nie spotkacie. Gdy o tym usłyszałem, sądziłem, że rozumiesz przez to zabicie jej. Czy nie tak? Powiedz, że się mylę, Młody.
- Nie, nie mylisz się. Gdy o tym mówiłem, rzeczywiście myślałem o zabiciu jej, gdyby dała się schwytać. Ale potem stwierdziłem, że w sumie nie muszę tego robić, gdyż i tak nie widziała jeszcze mojej twarzy. – Odparł blondyn rozglądając się w koło po pokoju czy przypadkiem nie zapomniał czegoś spakować. – Po za tym, Kumi mimo wszystko jest mi potrzebna. Miałem również nadzieję lepiej ją poznać, skoro tak chętnie zechciała dla mnie pracować.
- Co? Nie bardzo rozumiem. Na co Ci ona?
- Jeszcze się nad tym tak dokładnie nie zastanawiałem, ale… Skoro mam już jednego szpiega w Suna Gakure no Sato, to dlaczego by nie mieć kolejnego w innej wiosce? Nie chwaląc się, myślałem o stworzeniu czegoś na kształt prywatnej siatki szpiegowskiej. No, wiesz. Takiej, która by mnie informowała o wszystkich podejrzanych i niepokojących poczynaniach moich wrogów, jak i sprzymierzeńców. Jeszcze nie wiem, kto miałby się tym zając i jakby miało to w ogóle wyglądać. Jak na razie to tylko wstępny projekt. Czy cokolwiek z tego wyjdzie? Czas pokaże. – Wyjaśnił opuściwszy już swój tymczasowy nocleg. Kierując się z wolna w stronę bramy wyjściowej z wioski okalającej siedzibę władzy kraju Żelaza, u jego boku niezmiennie kroczył grafitowy samuraj o białych ślepiach.
- Ach, teraz już rozumiem! – Demon wyszczerzył kły. – To nawet nie taki głupi pomysł. Prywatna siatka szpiegowska. Hmm. Jeśli się za to któregoś dnia weźmiesz i wszystko wypali, to kto wie, a już nigdy więcej nie będziesz musiał zastanawiać się, czy za rogiem przypadkiem ktoś nie czyha, by Ci życie odebrać. Nieźle, Młody! Naprawdę, podoba mi się ten pomysł.
- Dzięki, Kyuu.
Dwudziestolatek nieznacznie się uśmiechnął i obejrzał się za siebie. Stał z Jogenshą w progu wyjścia z osady, która przez ostatnie kilkanaście miesięcy była jego ostoją spokoju i odpoczynku od trudów życia codziennego. Życia, które w głównej mierze skupione było na przypomnieniu sobie tego, co zostało stracone. Można by powiedzieć, że przez ten czas stała się jego drugim domem, choć sam Naruto nigdy nie odczuwał takiego przywiązania. Teraz nałożył na twarz ceramiczną maskę o podobiźnie lisa i więcej się nie oglądając ruszył przez gęsty las ku granicy. Choć noc była jeszcze młoda, to i tak dookoła było już ciemno, zaś na poczerniałym niebie z każdą kolejną minutą pokazywało się coraz więcej gwiazd i wznoszący się nad nimi księżyc w pełni. Chłodny blask białej kuli rozpraszał mrok wskazując drogę. Po jakiejś godzinie skoków z drzewa na drzewo, Uzumaki poczuł, że ktoś chyba ich śledzi. Co prawda, nie był co do tego pewny, gdyż jego zmysły zaczęło już przyćmiewać nasilające się zmęczenie, ale jednak… nie zamierzał tego sygnału tak po prostu ignorować. Wszakże niebawem pewnie będzie musiał zrobić postój na nocleg, a do tego czasu lepiej wiedzieć kto i po co za nim podążał.
Rzuciwszy porozumiewawcze spojrzenie grafitowemu samurajowi, gdy ten odpowiedział kiwnięciem głową, zaraz obaj zeskoczyli na ziemię i jakby nigdy nic zaczęli rozbijać obóz. Po upłynięciu kolejnej godziny miedzy drzewami na niewielkiej polance stał rozłożony namiot, a przed jego wejściem płonęło ognisko. Jogensha gdzieś zniknął, a Naruto spokojnie siedział po turecku wpatrując się w wesoło skaczące płomienie. Lecz pozory mogą mylić, gdyż chłopak cały czas bacznie nasłuchiwał wszelkich odgłosów dobiegających go z czarnego lasu. Nie opuszczał gardy nawet na sekundę, trzymając w pogotowiu ukryty kunai. Czekał, aż „gość” pierwszy wykona ruch. Po kolejnych kilkudziesięciu minutach, gdy dotąd wznoszący się księżyc w końcu sięgnął swego zenitu, a wokół obozowiska nic nowego się nie wydarzyło, nieco zdrętwiały blondyn postanowił dyskretnie rozejrzeć się po konarach okalających go drzew. Niby to chciał po prostu się przeciągnąć i wtem dostrzegł jakieś poruszenie w konarze rozłożystego dębu rosnącego kilkanaście metrów na wprost od ogniska. Nie wiele myśląc, Naruto błyskawicznie zerwał się z miejsca i rzucił w tam tym kierunku trzymany kunai, by zaraz usłyszeć brzdęknięcie odbijanej broni. W chwili następnej jakiś cień zeskoczył na ziemię i powoli zaczął podchodzić.
- Kim jesteś i czego chcesz!? – Warknął blondyn sięgając po miecz uczepiony pleców. – Dla własnego dobra, lepiej się pokaż! W przeciwnym wypadku…
- W przeciwnym wypadku, co? Zaatakujesz mnie? – Z mroku wyłonił się jakiś nieznany Uzumakiemu brunet o czarnych oczach i lekko drwiącym, pełnym wyższości uśmieszku na ustach. Ów osobnik na pierwszy rzut oka mógł być w tym samym wieku, lecz co do tego nie było całkowitej pewności. Odziany był w luźną, białą koszulę z krótkimi rękawkami i wysokim kołnierzem, rozpiętą na piersi, do tego szerokie na udach, granatowe spodnie oraz gruby, fioletowy sznur przewiązany w pasie. Dłonie miał zakryte rękawiczkami bez palców, również granatowymi, zaś na przedramionach i nogach na wysokości łydek miał metalowe ochraniacze. Całości dopełniał wystający zza pleców przy biodrach miecz w czarnej, lakierowanej saya. – Czy aż tak bardzo mnie nienawidzisz, że jak tylko się spotykamy, to zaraz chcesz ze mną walczyć? Co, Naruto?
- Chwila moment. Skąd znasz moje imię?? Spotkaliśmy się już kiedyś??
Kiedy missing-ninja tylko usłyszał te dwa pytania, momentalnie zorientował się, że wyraźnie coś tu nie grało. Choć nie widział twarzy swojego rozmówcy, to już teraz wiedział, że nie rozmawiał z tym samym człowiek, co kilka lat temu. I ta zmiana nie specjalnie się mu spodobała, a że uznał, iż Uzumaki sobie z niego kpi udając, że go nie zna, szybko postanowił uzyskać odpowiedzi:
- Co jest, głąbie? Nie poznajesz mnie? To ja, twój przyjaciel, Sasuke Uchiha. Chyba mi nie powiesz, że po naszym ostatnim spotkaniu postanowiłeś całkowicie wyprzeć mnie ze swoich wspomnień? A może się mylę? – Jego twarz ponownie wykrzywił chytry uśmieszek.
- Sasuke Uchiha?? Sasuke Uchiha… Sasuke Uchiha… Sasuke Uchiha… Nie. Przykro mi, ale nie przypominam sobie, żebym Cię kiedykolwiek poznał. A jeśli nawet, to wpadłeś w naprawdę złym momencie. Straciłem pamięć i nie wiele pamiętam z tego, co się działo przed dwoma laty. – Blondyn rozłożył ramiona w bezradnym geście.
- Że co proszę!? Jak to, straciłeś pamięć?? Co przez to rozumiesz?? – Brunet nie wierzył własnym uszom. Tyle planowania. Pracy. Poszukiwań. Przygotowywania się do chyba najtrudniejszej rozmowy o swoim starszym bracie i wszystko po nic, bo młotkowi coś się przytrafiło! Psia kość! Poznanie prawdy o Itachim chyba znowu przesunie się w czasie.



NEXT COMING SOON…



~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~
Story by Wielki

„Naruto” and its characters belong to Masashi Kishimoto

217. To „coś”

Komputer działa, no i notkę skończyłem przed upływem miesiąca od publikacji odcinka 216. To chyba dobrze, nie? I jej długością nie zgrzeszyłem, bo mamy tu całe 6 stron A4. Tyle słowem wstępu, pozdrawiam i ENJOY!



<<< Chapter ukazał się 9 lutego 2013 roku >>>



Przedłużające się milczenie dwóch samurajów utrzymujących pozy wyrażające głęboki szacunek z każdą minutą sprawiało, że czekający na odpowiedź blondyn tylko nie potrzebnie się denerwował. Z początku był spokojny, gdyż wiedział, że zaskoczył wojowników takim zainteresowaniem, choć powinni byli być na to przygotowani, ale ile można czekać? Kiedy kilka kolejnych minut potem Naruto miał już wybuchnąć i na nich nakrzyczeć, jeden z Upiornych w końcu uniósł głowę i na niego spojrzał:
- Po zniknięciu twojego sobowtóra, Panie, zgodnie z ustalonym planem przystąpiliśmy do działania. Od początku wszystko szło gładko. Każdy, kto nas widział i próbował powstrzymać ginął szybką i bezbolesną śmiercią. Tak, jak sobie tego zażyczyłeś. – Jako pierwszy odezwał się wojownik klęczący po stronie prawego ramienia Uzumakiego. – Jeśli mielibyśmy robić jakieś podsumowanie, to do zmierzchu wyeliminowaliśmy w sumie trzydziestu sześciu przeciwników. Wszystkich, którzy przygotowali wcześniejszą zasadzkę.
- Gdy wkrótce dostaliśmy się do wnętrza posiadłości naraz stanęliśmy przed nową grupką obrońców prowadzonych przez nasz cel, Ekiken Takudo. Było ich około dwudziestu czterech, więc także nie mieliśmy żadnych problemów. Wszyscy walczący ponieśli chwalebną śmierć. – Do zdawania raportu dołączył się drugi z Weteranów. – W związku, iż zażyczyłeś sobie również, Panie, aby nie zostawiać żadnych świadków mogących w przyszłości chcieć szukać zemsty, zabiliśmy też całą rodzinę Takudo. Żonę, dwóch synów i trzy córki. Na koniec zebraliśmy ciała na jeden stos w salonie i je podpaliliśmy, jak i resztę domostwa. Kiedy opuszczaliśmy kraj Wiatru, na tle czarnego nieba w oddali doskonale było widać gigantyczną pomarańczową łunę pożaru, jaki zafundowaliśmy mieszkańcom Ukrytego Piasku.
Gdy samuraj skończył i na powrót zamilkł zwieszając złote ślepia na podłogę, Naruto jeszcze długo siedział ogłuszony, nim jakkolwiek się odezwał. Ten wypruty z emocji i wszelkich uczuć głos… Chłopak był tym kompletnie zaskoczony. Nigdy nie przypuszczał, że Ci żołnierze mogą być zdolni do czegoś podobnego, choć powinien być tego świadom. W końcu nie bez powodu nazywano ich wszystkich Upiornymi Samurajami. Kiedyś sądził, że było to związane z wyglądem ich masek oraz tym, że… nie byli zwyczajnymi ludźmi, ale szybko przekonał się, że nie tylko wygląd się tu liczył. I jeszcze jedno. Oni rzeczywiście wykonywali wszystkie jego rozkazy. Co do joty!
Po kilku minutach blondyn w końcu się otrząsnął.
- No dobra. Teraz powiedzcie, w jakim wieku były te dzieci? … Albo nie! Nie chce tego wiedzieć. Ile lat by nie miały, ta wiedza życia im nie przywróci. – Naruto przeczesał włosy rozczapierzonymi palcami i udał, że nic go to nie obchodzi. – Dziękuję za szczegółowy raport. Możecie odejść.
- Hai, sō desu, Rikushō-sama![1]
Upiorni szybko zasalutowali, po czym jednocześnie zniknęli w gęstych chmurach białego dymu, który szczelnie ich okrył. Po ulotnieniu się obłoczku, Naruto przez następne piętnaście minut nawet nie drgnął. W dalszym ciągu siedział na brzegu łóżka ze zgarbionymi plecami i tępo wpatrywał się w miejsce, gdzie jeszcze przed sekundą klęczało dwóch żołnierzy. Coś nie pozwalało mu od tak obojętnie przejść koło sprawy śmierci tych… dzieci. I nie ważne, czy były potomstwem jego wroga czy kogoś innego. Według własnych ideałów i honoru, Naruto nie był pewien czy byłby zdolny do czegoś podobnego. Wiedząc, że kiedyś w przyszłości te dzieci mogłyby chcieć szukać na nim zemsty, czy byłby bezwzględny i zimny, aby tak po prostu je zabić? Po dogłębnym zastanowieniu się szybko doszedł do wniosku, że chyba jednak nie. Jak kiedyś powiedział Kyuubi, miał za miękkie serce. Ale cóż na to poradzić? Wszakże był tylko człowiekiem. Nie zabijaką bez skrupułów, a szanującym się shinobi! Lecz Ci samurajowie, to zupełnie, co innego. W dniu, kiedy ich pierwotny Pan i Władca pozbawił ich człowieczeństwa robiąc z nich niepokonanych, posłusznych posłańców śmierci… stracili coś cennego. To „coś”, co sprawia, że mimo wszystko wciąż pozostawało się człowiekiem. Tym czymś była ludzka dusza.
- Sam im przecież wydałeś taki rozkaz. – Zaraz zawtórował mu Kurama. – Dlaczego się teraz nad tym użalasz? Każąc komukolwiek nie zostawiać świadków powinieneś być świadom, że może dość do czegoś takiego! A skoro ten cały… Takudo, czy jak mu tam było, postanowił zasłonić się własną rodziną? Tak już musiało być, ale co niby chciał tym osiągnąć? Sądził, że jak po niego przyjdziesz lub poślesz swoich żołnierzy, a było to nie do uniknięcia, to na widok niczemu winnych dzieci nagle ocali życie? A może tak był z nimi związany, że wręcz miał nadzieję, że ich również spotka straszny los, bo myślał, że bez niego u swego boku nie mogą normalnie żyć? Nie wiem. Wiem za to jedno. Ludzkie rozumowanie na zawsze pozostanie dla mnie największą zagadką. – Demon westchnął przeciągle, jakby dla skwitowania swojego wywodu.
- To właśnie zawsze u ciebie ceniłem najbardziej, Kurama. – Mruknął blondyn, wstał i podszedł do biurka, gdzie koło ceramicznej maski w kształcie lisiego pyska leżała jego nieco już wysłużona opaska z emblematem wioski Ukrytego Liścia. Gdy po chwili zawiązywał ją na czole, po wcześniejszym zdjęciu ochraniacza ze znakiem kraju Żelaza, w głowie usłyszał zaciekawiony odzew:
- Mianowicie??
- Racjonalne poglądy na daną sprawę.
- Ach… Zawsze do usług. – Demon szeroko się uśmiechnął ukazując rządek kłów.
* * *
W czasie, gdy nieprzytomnego Uzumakiego umieszczono w jego sypialni, gdzie miał do siebie dojść, Mifune wrócił już do swojego biura, aby jak to określił sprawdzić, czy wszyscy jeszcze żyją. I nie mylił się w swoich domysłach. Możni Panowie oraz generałowie z Yakuzą na czele w dalszym ciągu siedzieli na swoich miejscach, tylko byli jakby bardziej bladzi. Na pytanie, co Naruto takiego zrobił, że tak wielu padło ofiarą masowej panice, żaden z mężczyzn nie potrafił się wysłowić. Widać było, że przeżyty szok całkowicie odebrał im możliwość trzeźwego myślenia. Nawet dotąd najwięcej krzyczący Yakuza jakoś podejrzanie cichy się zrobił. Mifune chwilę przyglądał się ich smętnym minom, nie wiedząc już, co ma o tym wszystkim myśleć, po czym ciężko opadł na fotel i zapatrzył się przed siebie. Milczał. Z jakiegoś względu zupełnie nie miał na razie ochoty na zadawanie kolejnych pytań bez odpowiedzi. Miał za to nadzieję, że Naruto niebawem odzyska pełnię świadomości i zechce ponownie się z nim spotkać, by ostatecznie rozmówić się ze swych dokonań na przestrzeni ostatnich kilkunastu miesięcy. Oczywiście, nie zamierzał chłopaka naciskać, gdyby ten nie miał zamiaru się mu z czegoś spowiadać, ale jednak… blondyn działał, jakby to powiedzieć, pod banderą kraju Żelaza. A co za tym idzie, jego poczynania przez osoby postronne mogłyby zostać powiązane z zewnętrznymi interesami kraju Żelaza i jego mieszkańców.
Gdy przez kolejną godzinę samuraj z obandażowaną głową zastanawiał się nad swoimi rozmyślaniami, przedłużającą się zmowę milczenia w końcu ktoś postanowił zakłócić. I żeby było jasne, bynajmniej nie był to żaden z wciąż tępo siedzących Panów. Tą osobą był poważnie wyglądający blondwłosy shinobi Konoha w pełnym rynsztunku i towarzystwie grafitowego Upiornego samuraja, po którym nie było można się domyślić, w jakim akurat był nastroju czy humorze. I zapewne, tylko dlatego, że się pojawił, dotąd smętnie siedzący Możni Panowie, kilku generałów, a w szczególności Yakuza natychmiast usiedli prosto. Mifune od razu się na ich reakcji poznał. Wyraźnie było coś na rzeczy i właśnie to „coś” sprawiło, że naraz się odezwał:
- Ach! Naruto! Jak dobrze znów Cię widzieć. Dobrze się już czujesz?
- Nie najgorzej, Mifune-sama. – Chłopak nieznacznie się uśmiechnął i rozejrzał po zgromadzonych. Ich szeroko otwarte oczy z lekkim przerażeniem obserwujące Jogenshe powiedziały mu, że chyba w końcu przestali go lekceważyć, a zaczęli się go bać. Uzumaki po chwili ponownie zabrał głos zawieszając czerwone, demoniczne spojrzenie na prawej ręce Mifune. – Więc wracając do naszej przerwanej dyskusji… Czy Yakuza-san w dalszym ciągu zamierza upierać się, że żołnierze Upiornej Armii powinni bezzwłocznie, jak to określił, zostać zwróceni należytemu właścicielowi?
Mężczyzna w odpowiedzi nie pisnął ani słowa, a jedynie pokręcił przecząco głową odwracając wzrok od swego rozmówcy, co obserwującego go Mifune kompletnie zbiło z pantałyku. Samuraj zwyczajnie nie spodziewał się, że jego nieco nieokrzesany przyjaciel może w ten sposób zareagować na czyjeś z pozoru niewinne pytanie, choć sam nigdy nie został wtajemniczony do odbytej tu… dyskusji.
- Czy ktoś mógłby mi wreszcie wyjaśnić, co tu zaszło!? – W następnej chwili krzyknął ile sił w piersi poderwawszy się gwałtownie do wyprostowanej postawy. – Siedzicie tu trupio bladzi, jakbyście samego diabła zobaczyli! Co się z wami dzieje, do cholery!?
- Diabeł to, to nie był… – Mruknął Isoshi.
- Ani żaden demon…
- Ale było to nie mniej przerażające…
- Wstrząsające…
- Niepojęte…
- Okropne przeżycie…
- Brak mi słów…
- Błagam, nigdy więcej…
Ogłuszającą ciszę przerwał grad cichych pomruków reszty zebranych, w tym Yakuzy, co w żaden sposób nie zaspokoiło głodu wiedzy górującego nad nimi samuraja. Mężczyzna z każdą kolejną minutą czuł, że chyba zaraz kogoś tu zamorduje! Czy oni powariowali!? Co takiego zobaczyli, że nie potrafią w żaden sposób odpowiedzieć na proste pytanie!?
- Może ja wyjaśnię. – Głos zabrał Naruto, którego cała ta sytuacja zdawała się bawić. – Otóż, drogi Mifune-sama, zaraz po twoim opuszczeniu nas, jak już wspomniałem, obecny tu Yakuza-san zażądał, aby Upiorni zostali oddani mu we władanie, grożąc mi użyciem siły, jeśli się nie zgodzę. Wtedy do rozmowy wtrącił się Jogensha, co tylko zdenerwowało Yakuze-san jeszcze bardziej. Odebrał ten wyskok za obrazę, bo jak twierdził, żaden samuraj nie będzie stawiał mu warunków z twarzą ukrytą pod maską. Zatem, jego nowym żądaniem było, żeby towarzyszący mnie żołnierze pozdejmowali swoje maski, gdy przed nim stoją. Reszta z obecnych tu Panów wówczas poparła go jednomyślnym głosem. Kiedy się na to zgodziłem, to… no cóż, zamiast opowiadać może lepiej pokażę, hm? – Jinchuuriki tajemniczo się uśmiechnął, po czym błyskawicznie zawiązał potrzebne pieczęci i zaraz przystawił dłoń do podłogi. – Kuchiyose, Kangosotsu Seishi![2]
Wtem przed jeszcze przykucniętym Uzumakim w chmurce białego dymu w Sali Narad zmaterializował się Upiorny Łapiduch w ciemno-zielonej zbroi szczelnie opinającej całe ciało, szerokim hełmie na głowie i upiornej masce na twarzy z oczodołami jarzącymi się przygaszoną purpurą. Siedzący przy stołach wojownicy i Możni Panowie, co do jednego, nagle pozrywali się ze swoich miejsc i czym prędzej udali się do bocznych wyjść. Chyba nie zamierzali ponownie oglądać tego samego. Wlepiający wciąż niezrozumiałe spojrzenie w blondyna Mifune nawet ich nie usłyszał, a tym bardziej nie zatrzymywał. Za bardzo był ciekawy, co takiego zaraz zobaczy? Wreszcie dowie się, co tak wszystkich przeraziło!
- Wzywałeś, Panie? – Odezwał się Łapiduch klękając na jedno kolana i schylając głowę z szacunkiem przed Naruto. – Kogo mam uleczyć?
- Nikogo. Nikt nie jest ranny. – Odparł chłopak, co sprawiło, że samuraj momentalnie podniósł na niego wzrok. – Wezwałem Cię, gdyż mój rozmówca chciałby się dowiedzieć, co skrywa twoja maska.
- Co skrywa moja maska, Panie? – Wojownik powtórzy ostatni człon zdania blondyna, jednocześnie wstając do wyprostu i oglądając się na obserwującego go przywódcę kraju Żelaza.
- Tak. Czy możesz ją zdjąć?
- Oczywiście, Rikushō-sama.
Siedzący cierpliwie za masywnym biurkiem Mifune myślał, że szalejące z nieznanego sobie podekscytowania serce wyskoczy mu z piersi, gdy medyk podniósł ramiona do zdjęcia rzeczonej maski z twarzy. A kiedy już to nastąpiło i upiornie wyglądający majstersztyk jakiegoś artysty został opuszczony, mężczyzna momentalnie poczuł na plecach zimne ciarki. I tylko tyle. Sam do końca nie wiedział, co spodziewał się zobaczyć, ale na pewno nie była to bezdenna, czarna… nicość. Może gołą, błyszczącą czaszkę o oczodołach jarzących się purpurą lub gnijącą, odchodzącą płatami od kości tkankę, jak to widuje się u żywych trupów? Albo chociaż jakieś nienaturalne zębiska, kły, czy co tam mogłoby śmiertelnie przerażać, lecz nie całkowity brak czegokolwiek. Mifune dłuższą chwilę wpatrywał się w tą czarną pustkę doszukując się w niej jakichś konturów twarzy czy w ogóle głowy i wkrótce sobie uświadomił, że wciąż nie odnalazł odpowiedzi na pytanie, co tak wszystkich wystraszyło? Bo nie sądził, żeby brak jakiejkolwiek twarzy pod szerokim hełmem był powodem całego tego histerycznego zamieszania. A może? To by tylko oznaczało, że…!
- Czy to wszystko, co widzieli moi ludzie? – W końcu spytał zimnym tonem zauważając, jak Łapiduch na powrót zakłada swoją upiorną maskę, po czym ponownie skłania się przed Uzumakim i naraz znika w chmurce białego dymu. Widząc niewypowiedziane pytanie w demonicznym spojrzeniu jinchuuriki, po głębszym odetchnięcia spokojnie dodał: – Pytam, ponieważ jakoś nie chce mi się w to wierzyć. Oczywiście, sam doznałem przed chwilą zdziwienia i kilku jeżących włosy na głowie dreszczy, lecz nic po za tym.
- Ale to szczera prawda, Mifune-sama. Yakuza-san i pozostali zażądali zdjęcia masek przez Upiornych i dostali, czego chcieli. Jaka zaś była ich reakcja, to każdy już wie. – Naruto chytrze się uśmiechnął.
- Zatem… A to banda nieopierzonych tchórzy! – Wymamrotał Mifune zaciskając pięści i uderzając nimi o blat biurka z bezsilnej złości. – I oni uważają się za godnych miana nieustraszonych Panów swojego losu!? Toż to śmieszne… i zarazem potwornie żenujące!
* * *
Robiła, co tylko mogła. Przez kilkanaście ostatnich godzin, bez chwili wytchnienia czy przerwy na jakikolwiek posiłek, nieustannie mobilizowała szare komórki oraz zużywała nagromadzone rezerwy leczniczej chakry, ale i tak mimo całego wysiłku nie wszystkich powierzonych jej pacjentów uratowała. Dwóch z sześciu zmarło tuż po odbytych operacjach. Jak potem wykazano, nastąpiły pewne nieznane nikomu komplikacje, lecz jej takie gadanie nie pomagało. Te dwie porażki wystarczyły, żeby czuła się słaba i… samotna. Ze względu na zdegradowanie jej do rangi zwykłego cywila i łaskawość Hokage by mogła jednak pracować w szpitalu, wielu przestało ją szanować. Gdzieś nagle znikły życzliwość i zaufanie, którymi ją obdarzali. Wszakże, sama była sobie winna. Choć starała się normalnie żyć, funkcjonować, to teraz coraz częściej rozumiała, jak niegdyś musiał czuć się Naruto pod podobnym gradem nieprzychylnych spojrzeń. Jednakże taki stan rzeczy nie wynikał z faktu, że była nosicielem, lecz dlatego, że po raz pierwszy ktoś umarł po jej leczniczych zabiegach.
Teraz, gdy kolejny pełen wrażeń i ciężkiej pracy dzień powoli chylił się już końcowi, po mimo wyraźnego odczuwania zmęczenia i ssania w żołądka, Sakura jeszcze jakoś się trzymała. Twardo stała ze spuszczoną głową przed surowym obliczem swojej przywódczyni i spokojnie przyjmowała do wiadomości kolejne, rzucane pod jej adresem, skargi. Tsunade na głos referowała dostarczone jej wiadomości i notki sporządzone przez recepcjonistkę szpitala, tak, jakby cały ten zabieg miał w czymś pomóc. Kobieta doskonale wiedziała, w jakim stanie psychicznym była jej uczennica. Miała nadzieję, że może po zapoznaniu różowowłosej z treścią tych listów jakoś podniesie ją na duchu czy coś, lecz gdy skończyła i podniosła wzrok, momentalnie zauważyła zupełnie odwrotny skutek. Haruno zdawała się mentalnie nie obecna. Z pod niedbale rozpuszczonych włosów nie było można dostrzec twarzy i oczu kunoichi, aby się dowiedzieć, jakie w danej chwili uczucia nią władały. Choć już po samej postawie można było łatwo się wszystkiego domyślić. Tsunade obawiała się, że jej ulubiona uczennica znowu targnie się na swoje życie lub zrobi inne głupstwo. Modliła się, by jednak nigdy nic takiego się nie wydarzyło. Ta dziewczyna tyle już wycierpiała. Czy wieści, że Naruto jednak żyje i ma się dobrze w niczym tu nie pomogły? Co się stało z postanowieniem o cierpliwym czekaniu na powrót blondyna? Czy to było tylko takie gadanie na pokaz? – Zdawała się pytać od kilku minut obserwując cały czas milczącą dwudziestolatkę.
- Sakura…
- Poddam się każdej karze, jaką na mnie nałożysz. – Odezwała się zielonooka, jakby wiedziała, co właśnie chciała powiedzieć Tsunade. Co uderzyło kobietę, to ton jej głosu. Pozbawiony wszelkich emocji, czy jakichkolwiek innych uczuć. To źle wróżyło. Haruno zaś jeszcze nie skończyła. Zaraz dodała nowe zdania, czym tylko utwierdziła Hokage w jej domysłach. – Jest mi już wszystko jedno. Możesz zabronić mi pokazywania się w szpitalu. Możesz zarządzić dla mnie areszt domowy lub wrzuć mnie do więzienia. To już nie ma dla mnie najmniejszego znaczenia. To nie ma żadnego zna…
- Sakura! – Zagrzmiała Tsunade sprawiając, że dotąd patrząca na swoje buty medyczka momentalnie na nią spojrzała. – Możesz przestać?! Co się z tobą dzieje? Zachowujesz się jak nie ty! Ktoś przejął kontrolę nad tobą czy co??
- Nie. Ja tu wciąż jestem. Mówię tylko, że jest mi już wszystko jedno, jaką…
- Nie zamierzam Cię więcej karać. – Przerwała jej spokojnie Tsunade.
- Co? Ale to przecież…
- Powiedz mi, co by to dało? – Blondyna kontynuowała swój psychologiczny wywód. – Zastanówmy się. Hmm. Rozgoryczeni złą opieką swoich bliskich ludzie zostaliby w połowie usatysfakcjonowani, ty zaś popadłabyś w jeszcze głębszą depresję, co mogłoby doprowadzić do strasznych w skutkach czynów. Z drugiej zaś strony, tutaj słuchaj mnie uważnie, Sakura, bo powiem to tylko raz. Niczemu. Nie. Jesteś. Winna! Koniec, kropka.
- Ale jak to?
- To proste. – Kobieta uśmiechnęła się serdecznie ponownie widząc emocje na twarzy swojej rozmówczyni. – Wypadki chodzą po ludziach, moja droga. To, że jesteś medykiem nie znaczy, że z pod twoich rąk zawsze wszyscy muszą wyjść cało. Zawsze na kogoś spadnie ten przykry los przejścia na tamtą stronę zbyt wcześnie. Tego nie da się uniknąć. Tak więc proszę Cię, Sakura, przestań się przejmować, że Ci dwóch pacjentów zmarło. A teraz się rozchmurz i uśmiechnij. To rozkaz!
Zielonooka naraz stanęła na baczność, wyprostowała plecy, wypięła dumnie pierś, odgarnęła kosmki włosów do tyłu i jak zostało powiedziane, szeroko się uśmiechnęła. I nie był to udawany uśmiech, lecz szczera reakcja połączona z natychmiastową poprawą samopoczucia i ogólnego nastawienia do otaczającej ją rzeczywistości. Nawet wewnętrznie, Sakura twardo postanowiła więcej się nie martwić. W końcu w usłyszanym wyjaśnieniu było wiele prawdy. Było tam najzwyczajniej w świecie zawarte, to „coś”, co sprawia, że człowiek od razu zaczyna inaczej patrzyć na świat. Była nią swego rodzaju mądrość.
- No! Od razu lepiej. I od teraz tylko taką chcę Cię widywać… – Urwała Tsunade, gdyż po biurze rozległo się stłumione pukanie w drzwi wejściowe. – Wejść!
Po chwili do pomieszczenia wszedł Ibiki Morino w asyście dwóch członków elitarnych służb porządkowych ANBU. Naznaczona wieloma szramami twarz mężczyzny ściągnięta była w surowym grymasie widocznej powagi.
- O co chodzi? – Spytała Tsunade.
- Hokage-sama wybaczy, że przerywamy, ale właśnie schwytaliśmy nikczemną łachudrę pałętającą się nieopodal Gorących Źródeł. Ze wstępnych oględzin mogę śmiało stwierdzić, że to… wrogi szpicel.



NEXT COMING SOON…



~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~
Story by Wielki
„Naruto” and its characters belong to Masashi Kishimoto



[1] Hai… (jap.) – Tak jest, Generale!
[2] Kuchiyose… (jap.) – Przywołanie, Medyczny Żołnierz