Na
początek chciałbym przypomnieć, że jako autor tego bloga jestem tylko
człowiekiem i napisanie, jak to określacie „dobrej notki”, musi zająć mi trochę
czasu. Ponad to, mam też własne życie, a w nim różne obowiązki odciągające mnie
od pisania. Dlatego raz jeszcze proszę o wyrozumiałość i cierpliwość, a w końcu
zostaniecie… nagrodzeni. Im dalej w las, tym więcej drzew… Innymi słowy,
miesiąc czekania na nową notkę to i tak wciąż krótko. A staram się, jak tylko
mogę, byście nie musieli za często zastanawiać się, czy przypadkiem już się nie
znudziłem i nie porzuciłem tego bloga. Tyle słowem wstępu. Pozdrawiam i enjoy!
<<< Chapter ukazał się 12
stycznia 2013 roku >>>
Kiedy tylko zamknęły
się drzwi i do uszu nie doszła żadna nowa wymiana zdań z wnętrza pomieszczenia
za plecami, Mifune w pierwszej kolejności skierował się dalej przed siebie ku
przeciwległemu krańcowi auli. Szedł spokojnym, zdecydowanym krokiem z rękoma
splecionymi na pośladkach i nieco zwieszoną głową. Jego myśli nieprzerwanie krążyły
w koło zdradzieckiego spisku swoich najbliższych współpracowników, jaki uknuli w
sekrecie przed nim. Nie mógł zrozumieć, dlaczego do jasnej cholery o niczym mu
nie powiedzieli!? Oczywistym było, że wiedział, dlaczego tego nie zrobili. Czy
się bali, że im nie pomoże? A może za tym kryło się coś innego? Coś znacznie
gorszego i podlejszego, niż jedynie próba odebrania Uzumakiemu władzy nad
Upiornymi? Mężczyzna nie był, co do tego przekonany. Choć umiejętnie się przed
nim ukrywali, to nigdy nie dali mu powodu do takiego myślenia. Aż do dzisiaj. Po
kilku minutach Mifune dotarł do celu swej nieprzewidzianej wędrówki, a było nim
wyjście na ulice, lecz tuż przed wielkimi wrotami samuraj nagle skręcił w prawo
i niepostrzeżenie zbliżył się do stojącej pod jedną z kolumn grupki
dyskutujących o czymś strażników.
- Czy mogę się do was
przyłączyć? – Spytał, a gdy ci się do niego poodwracali i go dostrzegli, na ich
niczym nieosłoniętych twarzach odmalowało się autentyczne zdziwienie.
- Mifune-sama? –
Dopiero po chwili otrzeźwieli, że każdy z osobna szybko skłaniali głowami z
szacunkiem. – Czy coś się stało?
Samuraj nie odpowiedział,
gdyż w tym momencie drzwi do jego komnaty otwarły się z hukiem. Zaalarmowani
spojrzeli w tamtym kierunku. Z wnętrza pomieszczenia, niczym rwąca rzeka
zaczęli wybiegać, krzycząc w niebogłosy, czymś przerażeni wojownicy Yakuzy.
Roztrzęsieni, trupiobladzi, z wybałuszonymi oczami potykając się i przepychając
jeden przez drugiego… cała masa ludzi przedarła się przez aulę i z równie
wielkim hukiem wypadła na ulicę. Nikt ich nie zatrzymywał, żeby nie zostać
stratowanym, a gdy hałas ucichł, Mifune szybko dostrzegł, że nie wszyscy uciekli.
Kilkunastu rosłych mężczyzn nie wytrzymało napięcia wymiotując i następnie
mdlejąc, czym natychmiast zaskarbili sobie troskę i uwagę strażników niebiorących
udziału w awanturze.
Tylko…, co ich
wszystkich tak wystraszyło? Co sprawiło, że tak wielu padło ofiarą zbiorowej
paniki? Znalezienie odpowiedź na postawione pytania musiało na razie zaczekać,
ponieważ w progu szeroko otwartych drzwi do sali przyjęć po chwili pojawił się
blondwłosy shinobi w towarzystwie jednego grafitowego, czterech pomarańczowych
i dwóch zielonych Upiornych Samurajów. Żołnierze zdawali się dyskutować o czymś
z idącym miedzy nimi chłopakiem na twarzy, którego jak zawsze odznaczała się
śmiertelna powaga i niczym niezmącony spokój. Uzumaki wyglądał na wyluzowanego,
jakby przed kilkunastoma minutami nic specjalnie się nie wydarzyło. Lecz to
jego opanowanie w rzeczywistości było pozorowane, gdyż wewnętrznie wciąż
zanosił się niepochamowanym śmiechem, aż do łez. Co go tak rozbawiło? Otóż,
tylko Kyuubi no Kitsune to wiedział. No, może był ktoś jeszcze, ale najbardziej
odczuł to właśnie lisi demon. Kurama leżał na posadzce swojego więzienia z łbem
podpartym na skrzyżowanych przednich łapach i trzymał zamknięte powieki z każdą
kolejną minutą tracąc resztki swego stoickiego opanowania.
- Czy mógłbyś wreszcie się uciszyć!?
– W końcu warknął rozgoryczony. – Już
mnie uszy bolą od tego chichotu. Ile można!? Skończyłbyś już z tą dziecinadą!
Blondyn słysząc
negatywny jęk demona momentalnie się opamiętał zawieszając na złotej kracie
uważne spojrzenie błękitnych tęczówek. Z jednej strony bardzo nie spodobały mu
się usłyszane uwagi, lecz z drugiej właśnie poczuł, że i tak już go brzuch
rozbolał.
- Co jest? Chyba mi nie powiesz, Kurama, że scena odstawiona przez Upiornych ani
trochę Cię nie rozbawiła? – Spytał Naruto nieprzerwanie obserwując wciąż
zamknięte powieki demona w lisiej skórze.
- To prawda. Nie zaprzeczę. Ich pokaz
rzeczywiście był zabawny, ale pytam raz jeszcze… Ile można się śmiać? –
Lis odwzajemnił posłane mu spojrzenie. – Rozumiem
raz czy drugi, ale nie ósmy z kolei! Jaką twoja przepona ma wytrzymałość!?
- Średnią. – Chłopak nieznacznie się
uśmiechnął rozmasowując odrętwiały mięsień i zamilkł oddaliwszy się nieco od
klatki przyjaciela. Przeszedł kilka kroków i zbliżył się do przeciwległej
ściany przedsionka tuż przy wejściu, po czym oparł się o nią plecami i splótł
ramiona na piersi nieco zwieszając głowę. Popadł w zadumę, czym wzbudził lekki
niepokój u bacznie obserwującego każdy jego ruch demona. Bijuu uniosło się
rozprostowując przednie łapy i więcej się już nie odzywając poczęło czekać na
kolejne słowa blondyna, lecz się ich już nie doczekało, gdyż dwudziestolatek
powrócił umysłem do otaczającej go rzeczywistości.
Oprzytomniawszy,
Uzumaki naraz dyskretnie rozejrzał się dokoła. Towarzyszący mu Jogensha,
czterej Weterani i dwóch Łapiduchów, którzy wezwani zostali na imprezkę z
wojownikami Yakuzy, nieprzerwanie strzegli jego boków i tyłów. Choć nie było
takiej potrzeby, to z jakichś względów postanowił ich na razie nie odsyłać. A nóż
się na coś jeszcze przydadzą. Spojrzawszy dalej przed siebie, po chwili
napotkał spojrzenie kilku strażników i stojącego miedzy nimi Mifune. Wszyscy
wyglądali na jednakowo zaskoczonych, choć żaden jawnie tego po osobie nie
pokazywał, to i tak największą powściągliwość przejawiał milczący przywódca Tetsu
no Kuni.[1]
Kiedy mężczyzna z owiniętą bandażem głową kiwnął w jego kierunku, a jego ponurą
twarz rozjaśnił delikatny uśmiech, blondyn od razu do niego podszedł.
- Dziękuję, Naruto, że wykazałeś się takim
opanowanie i nie pozabijałeś moich ludzi. Spisek uknuty przeciw tobie przez
Yakuzę i Isoshiego potępiam, gdyż dobrze wiem, że walka z tobą zwyczajnie nie
ma sensu. – Samuraj odezwał się przepraszającym tonem. – Ponad to, nigdy nie
zamierzałem mieć w tobie wroga. Nawet, gdy się dowiedziałem, że jesteś
głównodowodzącym Upiorną Armią i w dodatku nosicielem najpotężniejszego w
świecie Bijuu. Już sama ta wiedza sprawiła, że zapragnąłem mieć w tobie
sprzymierzeńca.
- Rozumiem i
dziękuję. – Jinchuuriki uśmiechnął się jednocześnie ściskając podaną mu dłoń,
po czym dodał: – Czy w takim razie mogę liczyć na to, że gdy będę chciał
odejść, to nikt nie będzie próbował mnie zatrzymywać?
- Oczywiście i niech
ktoś tylko spróbuje to zrobić, to tym razem będzie miał ze mną do czynienia. – Samuraj
odwzajemnił posłany uśmiech i zaraz odwrócił się do stojącego obok strażnika,
któremu szepnął coś na ucho. Wojownik od razu się ukłonił i biegiem oddalił w
tylko sobie znanym celu. Zdziwiony Uzumaki z początku nie wiedział, o co może
chodzić, a gdy już chciał zadać cisnące się na usta pytanie, strażnik powrócił
z jakimś bliżej niezidentyfikowanym zawiniątkiem w ręce, które podał swemu
zwierzchnikowi. Mężczyzna naraz wyciągnął rękę z pakunkiem przed siebie:
- Gdy Ci to dwa lata
temu odbierałem, Naruto, byliśmy po różnych stronach barykady i wtedy uważałem,
że robię dobrze. Dziś zaś już wiem, że zrobiłem źle, twoją amnezję po części
wykorzystując do swoich celów. Musisz mi wybaczyć, gdyż tego straconego czasu
już Ci nie zwrócę. Przykro mi.
- Co? Nic nie
rozumiem. Co to takiego, że miałbym mieć Ci cokolwiek za złe??
- Rozwiń materiał, a
być może zrozumiesz.
Nie mając innego
wyjścia, Naruto odwinął trzymany pakunek i jego oczom ukazał się lśniący,
metalowy ochraniacz na czoło z wyrytym na nim emblematem Konoha Gakure no Sato.
W dalszym ciągu nic z tego nie kapując i tępo wpatrując się w trzymaną opaskę,
gdy przejechał kciukiem po symbolu Ukrytego Liścia, wnet poczuł nagłe ukłucie
nieznanego bólu w głowie, który zwalił go z nóg posyłając w ciemność.
* * *
Kilka
godzin wcześniej
Kiedy nad ranem
dotarł na miejsce z początku nie wiedział gdzie się udać, gdyż w związku z
bardzo wczesną porą na ulicach miasteczka prawie nikogo nie było i wszystkie
przybytki handlu oraz uciech cielesnych wciąż były pozamykane. Całą noc
padający śnieg wreszcie przestał padać i było można odsapnąć. Ciągłe
strzepywanie nadmiaru białego puchu z ramion każdego doprowadzało do białej
gorączki. Sasuke westchnął przeciągle rozglądając się jednak za jakimś
miejscem, gdzie mógłby w spokoju i kontemplacji przeczekać tych parę godzin,
nim rozpocznie nowe śledztwo. Po części miał też cichą nadzieję na
zregenerowanie nadwątlonych całonocną podróżą sił. Godzinę zajęło mu
znalezienie całodobowego motelu, w którym od razu wynajął pokój z góry
opłacając dwudniowy pobyt. Tyle czasu w zupełności mu wystarczyło na
regenerację i śledztwo. W końcu nie miał pewności, czy pogłoski o Naruto
widzianym w tej części świata były prawdziwe.
I tak, gdy zaczęła
dochodzić dwunasta w południe, siedząc w oknie swojego noclegu, totalnie znudzony
młody Uchiha w pewnym momencie dostrzegł przesuwający się po krawędziach
budynków cień dwóch postaci. Niby nie było w tym nic dziwnego, ot prosty sposób
na szybkie poruszanie się po mieście, ale nie w kraju, gdzie było więcej
samurajów niż shinobi, zaintrygowany tym spostrzeżeniem nawet nie zastanawiał
się nad swoją reakcją. Błyskawicznie się ubrawszy, jeszcze tylko zarzucił na
ramiona czarny płaszcz z szerokim kapturem, pod którym ukrył twarz i czym
prędzej opuścił pokój wyskakując przez wcześniej otwarte okno. Z pomocą chakry
skumulowanej w podeszwach przemieścił się na dach motelu, a tam aż musiał
zmrużyć oczy pod oślepiającym blaskiem wysoko wiszącego słońca. Przez chwilę
oślepiony, nie wiedział gdzie są Ci, których postanowił śledzić. Zaczął nieco nerwowo
rozglądać się dookoła cały czas starając się odzyskać wzrok, a gdy po kilku
minutach już to nastąpiło od razu ich zobaczył kilkaset metrów przed sobą.
Nieznajomi właśnie przeskoczyli dach ostatniego domostwa, gdzie zeskoczyli na
ulice i już normalnym, nieśpiesznym krokiem zaczęli kierować się ku siedzibie
władz kraju Żelaza. Do takiej przynajmniej konkluzji doszedł Susuke, pędząc na
złamanie karku i rzecz jasna zachowując ostrożność, by go nie dostrzeżono, a
jak już znalazł się na dachu, gdzie kilka sekund temu widział swoje cele,
przyczaił się za kominem obserwując ich kolejne ruchy. Tajemniczy mężczyźni
zniknęli po chwili we wnętrzu ogromnej budowli, przez co brunet nie zdążył się
im bliżej przyjrzeć.
- Chikushō! – Zaklął
pod nosem, ale nie ruszył się z miejsca. Z jakichś powodów nie zamierzał tam
wchodzić i na siłę odkrywać ich tożsamości. Zamiast tego wygodnie rozsiadł się
pod kominem i ogrzewany spadającymi na niego promieniami słońca wbrew swoim
celom postanowił spokojnie zaczekać. Wszakże, nigdzie specjalnie się mu nie
spieszyło. Nikt go nie widział, więc nikt się nim nie interesował. Brunet sam
do końca nie wiedział, dlaczego tak postępował? Co go powstrzymywało przed
zrobieniem tego tak, jak zawsze, gdy chodziło o poznanie jakiejś informacji? Siłą
i na chama. Brutalnie i bez pardonu. Najlepiej z obiciem komuś mordy. Ale, nie.
Tym razem jakaś niewidzialna siła zdecydowała za niego. Może to i dobrze. I tak
miał już więcej wrogów niż przyjaciół. Tak naprawdę, to Sasuke nie miał żadnych
przyjaciół. Kiedyś takowi znajdowali się w Konoha, w jego rodzinnej wiosce,
lecz potem zbudowane tam więzi poszły w ruinę i znów, tym razem na własne
życzenie, został sam. Co za ironia losu. – Uchiha zaśmiał się krótko i wtem
przypomniał sobie, jak kilka lat temu miał podobne myśli i wtedy też ujrzał
przed oczami cierpienie otaczające postać jego ex-najlepszego przyjaciela.
Naruto przecież nigdy tak naprawdę nie miał rodziny, całe życie był sam. Przez
wszystkich odtrącony, znienawidzony… mimo wszystko najlepiej go rozumiał.
Sasuke już nie jedno krotnie wypominał sobie, dlaczego zniszczył tą wieź? Ha!
Odpowiedź była nader oczywista. Zaślepiony rządzą zemsty zwyczajnie nie
kontrolował swych emocji, wyborów i kroków…
Czarnooki ciężko
westchnął i spojrzał w niebo. Gdyby ktoś go teraz obserwował, pomyślałby, że
dwudziestolatek chyba w końcu zrozumiał, że jego dotychczasowa droga ninja
prowadziła donikąd.
* * *
Pierwsze, co zobaczył
po przebudzeniu i otwarciu oczu był biały sufit pomieszczenia, w którym akurat
się znajdował. Beżowy kolor ścian idealnie współgrał z ciemnobrązowymi panelami
podłogowymi, co w pewien sposób kojąco wpływało na samopoczucie. Naruto nie
wiedział, co się stało i jak się tu znalazł, choć podejrzewał, że ktoś musiał
go tu przynieść. Pewnie któryś z Upiornych, którzy mu towarzyszyli, ale i tak wciąż
był odrobinę skołowany. Usiadłszy na brzegu posłania twarzą do drzwi
wejściowych, momentalnie w głębi duszy usłyszał ociekające kpiną zawołanie:
- Witamy wśród żywych.
- Kyuubi? – Spytał nie od razu rozpoznając
rozmówcę.
- Nie, Królewna Śnieżka. – Sarknął Kurama.
– Jeszcze jakieś pytania?
- Tak. Co Królewna Śnieżka robi w mojej
głowie? I czy siedmiu krasnoludków też tam jest? Jeśli tak, to niech się
wynoszą, bo nie ma tam dla nich miejsca!
- Widzę, że nie straciłeś poczucia humoru.
To dobrze wróży. – Zauważył lis szczerząc kły, po czym dodał już
znacznie bardziej troskliwym tonem. – A
teraz powiedz, Młody, jak się czujesz?
- Niech pomyśle… Jakby mi ktoś Rasenganem
przyłożył. – Chłopak rozmasował kark rozglądając się w koło. W
pomieszczeniu, w którym akurat się znajdował, nie było nikogo innego, więc mógł
się rozluźnić i dokończyć rozmowę z demonem odzywając się już normalnym głosem.
– Co się właściwie stało?
- Zemdlałeś, co nie często Ci się zdarza.
– Lis się zamyślił. – Szczerze, na
przestrzeni lat, to twoja pierwsza taka reakcja na jakiś bodziec. Więc wniosek
z tego taki, że to ja powinienem się ciebie spytać, co Ci się właściwie stało??
- Nie jestem pewny,
ale czuję, że coś chyba uległo zmianie. Nie potrafię teraz tego w żaden sposób
nazwać. – Blondyn wstał i przeszedł kilka kroków po pokoju. – Już wiem. Czuję
się tak, jakbym właśnie zrzucił z barków jakiś ogromny ciężar. Jakbym odzyskał
to, co kiedyś straciłem…
Po tych słowach Naruto
zamarł w pół kroku momentalnie wyraźnie sobie przypominając zapach drzew, który
wiatr przynosił do wioski każdego dnia oraz miękkość trawy, na której kiedyś
leżał wypoczywając po intensywnym treningu. Zobaczył przed oczami twarze Hokage
wykute w skale i poczuł smak ramen u Ichiraku, którego nie kosztował już od
wielu miesięcy. Stracone wspomnienia wracały do niego cały kaskadami. Przez
chwilę nawet wydawało mu się, że słyszy przez ścianę kłótnię dwójki dobrze
znany sobie osób, choć jeszcze nie potrafił ich rozpoznać. Wiedział już, gdzie
się urodził, gdzie był jego dom, ale w pamięci i tak wciąż miał pełno dziur. To
zaś powoli zaczynało już mu poważnie przeszkadzać.
Dwudziestolatek
ponownie usiadł na brzegu łóżka i tym razem zapatrzył się na swoje gołe stopy,
lecz chwilę kontemplacji przerwało mu niespodziewane pojawienie się przed nim
dwóch Weteranów w chmurach białego dymu. Żołnierze klęczeli trzymając złote
spojrzenia zwieszone na podłogę i nie wydawali się skorzy do rozmowy, choć z
drugiej stroni mogli po prostu czekać aż, kto inny pierwszy zabierze głos. Naruto
tym czasem wpatrywał się w nich szeroko otwartymi oczami, zastanawiając się, dlaczego
właśnie teraz zechcieli zakłócić mu spokój.
- O co chodzi? –
Spytał w końcu.
- Rikushō-sama. Meldujemy,
że zadanie w Suna Gakure zostało wykonane.
- Ach, nareszcie! –
Blondyn od razu się ożywił. – I jak było? Mieliście jakieś problemy? Jak to
rozegraliście? Ile było ofiar? Czy mam się spodziewać, że w najbliższym czasie
Ukryty Piasek wlezie mi na kark? Czy może o niczym nie wiedzą i mogę spać
spokojnie? Który pierwszy zacznie spowiedź?
Pytania zwaliły się
na Upiornych niczym górska lawina wywołaną jakąś eksplozją, lecz to ich nie
ruszało. Dodatkowo przygnieceni do ziemi ciężarem błękitnych tęczówek swojego
przywódcy w pierwszej chwili nic mu nie odpowiedzieli, jedynie rzuciwszy sobie
krótkie, porozumiewawcze spojrzenia. Wyglądało to tak, jakby coś przed nim
ukrywali, jakby nie byli z czegoś dumni, lecz jak było naprawdę, to tylko
Weterani wiedzieli.
NEXT
COMING SOON…
~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~
Story
by Wielki
„Naruto”
and its characters belong to Masashi Kishimoto
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz