niedziela, 25 lutego 2018

215. „Zatem, jestem tutaj sam?”

Tak się zastanawiam, ale chyba dzisiejszą notkę można określić mianem filera, gdyż jej akcja opowiada nam o dalszych losach Naruto wcale nieśpieszącego się do powrotu do domu, gdzie cierpliwie czeka na niego Sakura (czyt. o niej już sobie przypomniał) oraz inni przyjaciele, których wciąż nie pamięta. – ENJOY!!!



<<< Chapter ukazał się 9 grudnia 2012 roku >>>



Na zegarze ściennym powoli zbliżało się już południe, na zewnątrz zaś w końcu przestał padać biały puch i pierwszy raz tego dnia zza ciemnych chmur wyjrzało słońce. W wielkiej auli z mnóstwem misternie rzeźbionych kolumn podpierających sklepienie na jednym jej końcu były dwuskrzydłowe drzwi wejściowe, na drugim natomiast stało masywne biurko, przy którym zasiadał stary samurai z obandażowaną głową. Mężczyzna ciężkim spojrzeniem smołowanych oczu wpatrywał się w tylko sobie znany punkt gdzieś daleko przed sobą. Choć dzień się tak naprawdę jeszcze nie rozpoczął on już miał go serdecznie dość. Dlaczego? Ano od kilku godzin był biernym członkiem dyskutującego grona naczelnych przywódców kraju Żelaza, którzy nawzajem się przekrzykując tylko go o ból głowy przyprawiali. Powodem tej niecodziennej kłótni był pewien blondwłosy chłopak, który w ich mniemaniu nie był godzien dowodzić Upiornymi Samurajami, którzy notabene wywodzili się właśnie z ich ziem.
- Dlaczego nie odebraliśmy mu tego miecza, kiedy był jeszcze nieprzytomny!? – Grzmiał właśnie generał Yakuza, najzagorzalszy przeciwnik Uzumakiego. Jeden z nie wielu, który nie bał się konsekwencji użycia siły wobec blondyna, byle tylko pozbawić go władzy na TYMI wojownikami. – Gdyby nie wasza powściągliwość i tchórzostwo, już dawno byśmy odzyskali poważanie w świecie! Znowu by się nas bano! Znowu bylibyśmy silni! Ważni! Liczylibyśmy się, jako dumni Panowie własnego losu!
- Drogi generale Yakuza. Naprawdę sądzisz, że odebranie przywództwa Naruto-sama nad Upiorną Armią przywróciłoby nam dawną chwałę? Że to by cokolwiek zmieniło? – Odparł siedzący naprzeciwko starszy mężczyzna w okrągłych okularach na nosie, członek Rady Nadzorczej Wolnych Samurajów. W odróżnieniu od swoich rozmówców odzianych w pełne skórzano-metalowe zbroje, ubrany był w proste ciemno-brązowe kimono i jako jedyny nie miał przy sobie żadnej broni. Tylko papierowy wachlarz, którym cały czas się wachlował. Nie widząc najmniejszej zmiany w twardym spojrzeniu swojego rozmówcy, starzec po chwili znów się odezwał: – No dobrze. Powiedzmy, że jakimś sposobem odebraliśmy mu ten miecz i odzyskaliśmy władzę oraz potęgę z przed Pierwszej Wielkiej Wojny Shinobi. I co wtedy? Czy naprawdę sądzisz, Yakuza-san, że ONI by się tak po prostu na to zgodzili? Otóż, nie. Zaraz po wezwaniu armii zostalibyśmy otoczeni przez przewyższających nas liczebnie oraz umiejętnościami żołnierzy, którzy bez mrugnięcia okiem ścięliby nam głowy! Może nawet gorzej! W ramach niewypowiedzianej zemsty pozabijaliby nasze rodziny i spalili nasze domy!
Krzyki mężczyzny sprawiły, że w przeciągu kolejnych kilkunastu minut żaden z obradujących ponownie się już nie odezwał na swój własny sposób przetwarzając usłyszane słowa. Co poniektórzy podejrzewali nawet, że ich kolega nie powiedział jeszcze wszystkiego. Że tam wciąż się coś kryło. Kiedy pan Yakuza zmęczył się napinaniem mięśni twarzy, byle tylko cały czas wyglądać na nieustraszonego i wiecznie zdenerwowanego, w końcu się rozluźnił jednocześnie przez ściśnięte usta wypuszczając powietrze, potarł skronie kolistymi ruchami dłoni i zaraz ponownie zawiesił podejrzliwe orzechowe spojrzenie na starcu.
- Przyznaj się, Isoshi-sama, wiesz na ten temat więcej, niż nam dotąd powiedziałeś. Mam rację? – Generał rozejrzał się po zebranych, aż na dosłownie chwilę zawiesił wzrok na wciąż milczącym Mifune, który zdawał się w ogóle ich nie słuchać, po czym na powrót zwiesił spojrzenie na swym rozmówcy. – W twoich argumentach usłyszałem czającą się groźbę. Jakąś tajemnicę. Co to takiego? Czego nam jeszcze nie powiedziałeś!? Co przed nami ukrywasz!?
Isoshi tym czasem ukrył twarz w dłoniach. Najwyraźniej coś było na rzeczy, gdyż dotąd niespotykane i dość podejrzane zachowanie jednego z głównych członków RNWS-u sprawiło, że pozostali możni panowie naraz się ożywili, wymieniając szeptem między sobą ciche komentarze i domysły. W pomieszczeniu zapanował niejednolity szmer, który wkrótce przerwał do tych czas jeszcze niesłyszany głos:
- Powiedz im, Isoshi-sama. – To był Mifune.
Starzec odetchnął nieco ociężale wiercąc się niecierpliwie na swoim miejscu.
- No dobra. W starych podaniach wyczytałem, że do sprawowania władzy nad Upiorną Armią nie wystarczy jedynie posiadać Hitoshirezu Houmentai Katana. Trzeba też mieć specjalny zwój zawierający instrukcje i pieczęcie potrzebne do przywołania oraz być niezwykle silnym, by móc pokonać w pojedynku jednego ze Zbrojnych lub Weteranów wybranych z pośród naprawdę wielu potężnych wojowników. Było tam też napisane coś o jakimś kontrakcie krwi… czy czymś podobnym, lecz tego już nie wiem, bo dokładniejsze informacje zostały zatarte przez czas. – Wyjaśnił Isoshi.
- I twierdzisz, że tylko ten blond smarkacz jest wstanie z nimi walczyć, gdyby chcieli się mu na przykład zbuntować? Jakoś nie chce mi się w to wierzyć. – Skwitował Yakuza.
- Ale tak właśnie jest i nic na to poradzić nie możemy.
- A ty, Mifune-sama? Nic nie mówisz. Nie wydajesz się być przeciwny mojemu stanowisku względem Uzumakiego, więc dlaczego po prostu nie wydasz rozkazu odebrania mu siłą tego miecza i zwoju? Dlaczego tego nie zrobiłeś, kiedy była ku temu okazja?
- Ponieważ walka z Naruto, to jak porywanie się z motyką na słońce! – Odparł Mifune zwracając się ponurym wyrazem twarzy do swojego generała. – Nie zamierzam ryzykować przywołania Upiornej Armii, której zostanie wydany rozkaz zmasakrowania nas w nierównej walce! Nie. Nawet nie chcę sobie wyobrażać, co ten chłopak mógłby zrobić, gdyby…
Samuraj urwał swoją myśl w pół zdania, gdyż przez drzwi wejściowe nagle wbiegł jeden ze strażników pełniących wartę przy bramie w murze okalających siedzibę władzy kraju Żelaza pod Wilczą Skałą. Krępy człowiek w wieku około trzydziestu dwóch lat prędko zbliżył się do nich, następnie obszedł stół, przy którym zasiadał generał Yakuza i zbliżył się do Mifune, któremu coś szepnął na ucho. W miarę jak mężczyzna słuchał, jego twarz jaśniała, zmęczone spojrzenie trzeźwiało, a źrenice się rozszerzały.
- Coś się stało? – Po chwili odezwał się Isoshi lekko zaniepokojonym tonem.
- Naruto wrócił i właśnie tu idzie, a towarzyszy mu jeden z Upiornych, którego nikt nigdy nie widział. – Odparł samuraj, po czym chwilę się zastanowił nim ponownie zabrał głos. – To dość niepokojące, gdyż jego zbroja ma kolor grafitu. Hmm. Z tego, co pamiętam, ICH armia dzieli się na Zbrojnych odzianych w napierśniki koloru wiśni, Weteranów odzianych w pancerze koloru dorodnej pomarańczy oraz Medyków w zbrojach koloru lesistej zieleni.
- Co to może oznaczać? Kim on jest?
- Tego nie wiem, choć podejrzewam, że to może być ten cały Jogensha, co podobno, jako jedyny z nich wszystkich zachował swoje człowieczeństwo. – Skwitował Mifune. – No dobra, Panowie. Postarajmy się przyjąć ich ciepło, a może uda się nam przeżyć jeszcze trochę czasu.
* * *
Dotarłszy w końcu do siedziby władzy kraju Żelaza pod Wilczą Skałą, Naruto wraz z Jogenshą zaraz udał się do swojej tymczasowej kwatery, gdzie zostawił ceramiczną maskę. Nie miał tu wrogów i wszyscy wiedzieli, kim był i jak wyglądał, więc nie było powodu dla dalszego ukrywania się. Co do widoku jego demonicznych oczu, efektu ubocznego ostatniego treningu, to też nie było tajemnicą, skąd ma takie. Jakoś wieść, że jest jinchuuriki nikogo specjalnie nie przerażała. Każdy tylko wiedział, że pod żadnym pozorem nie powinno się go denerwować, a tym bardziej lekceważyć.
- Gotowy na przedstawienie? – Chłopak spytał samego siebie spojrzawszy przez chwilę w lustro wiszące na drzwiach od szafy. Przejechawszy rozcapierzonymi palcami po włosach, jakby chciał je przeczesać, w następnej minucie zarzucił na głowę szeroki kaptur i wyszedł na korytarz, gdzie przez cały czas wiernie czekał na niego grafitowy samuraj.
Mężczyzna na jego widok nisko mu się ukłonił, co blondyn skwitował nieznacznym uśmiechem na ustach, po czym ruszył przodem by po kilkunastu minutach dotrzeć do obszernej auli, wewnętrznego dziedzińca. Wsparty na piętnastometrowych kolumnach sufit stwarzał wrażenie ogromnej przestrzeni, która nikomu specjalnie nie przeszkadzała. Wręcz przeciwnie. Każdy, kto się tam znalazł od razu czuł okalającą go swobodę. Jinchuuriki z lekkim przejęciem rozglądał się do koła nie mogąc się nadziwić. Choć już nie pierwszy raz tam był, to i tak za każdym razem czuł to samo. Wolność, nieskrępowanie i poczucie bycia ciągle obserwowanym…, chociaż po zastanowieniu, to ostatnie zaczął odczuwać dopiero teraz. W powietrzu wyraźnie coś wisiało. No tak, Naruto dopiero teraz to zauważył. W auli wszędzie stało pełno strażników. Dużo więcej, niż jak tu był ostatnim razem. Chyba coś się musiało wydarzyć, że niemal potroili ilość wojowników bacznie obserwujących zachowanie wszystkich odwiedzających to miejsce. Chłopak nie wiedział, co to było, ale skoro szedł na spotkanie z Mifune-sama, to może od niego dowie się więcej.
- Jogensha, coś mi tu nie gra. – Dwudziestolatek odezwał się przyciszonym głosem, żeby nikt po za grafitowym wojownikiem go nie usłyszał. – Nie wiem jeszcze, co, ale miej oczy szeroko otwarte i tak na wszelki wypadek broń w pogotowiu.
- Dobrze, Naruto-sama. – Odparł wojownik i powoli oparł dłoń na rękojeści miecza przytroczonego do jego lewego boku. Mężczyzna wykonał ten ruch na tyle ostrożnie, że mijani strażnicy niczego nie zauważyli. I dobrze, bo to mogłoby zostać przez nich źle odebrane i w najgorszym wypadku skończyłoby się rozlewem niepotrzebnej krwi.
Wchodząc do pomieszczenia, które było nie wiele mniejsze od poprzedniego, a które spełniało rolę sali przyjęć każdego odwiedzającego, Uzumaki w pierwszej kolejności w oka mgnieniu rozejrzał się dookoła. W związku z nieznanym sobie napięciem wiszącym w powietrzu chciał w ten sposób przypomnieć sobie wszystkie możliwe drogi ucieczki oraz rozmieszczenie kolejnych strażników. W sumie jak dotąd naliczył ich ze osiemdziesięciu, co już samo w sobie sprawiało wrażenie zasadzki lub szykowania się na walkę z kimś potężnym. Idąc spokojnym, nic niezdradzającym krokiem, Naruto po chwili dostrzegł przed sobą na drugim końcu komnaty kilka stołów i biurko ustawione w kształt podkowy otworem skierowaną w jego stronę oraz siedzących przy nich w sumie dziewięciu mężczyzn. Ośmiu z nich blondyn nie kojarzył, nigdy przedtem ich nie widział, lecz ostatniego już pamiętał. Stary samuraj z obandażowaną głową, długimi włosami, wąsami i całkiem poważną bródką przyglądał się mu z uwagą.
- Witaj z powrotem, Naruto. – Odezwał się Mifune, gdy już podeszli na tyle blisko, żeby nie musieć specjalnie podnosić głos.
- Czy coś się stało, że tak wielu ochroniarzy dziś wystawiliście? – Blondyn spytał bez ogródek pomijając wszelkie grzeczności i kurtuazje, jakie w innych okolicznościach winien okazać swemu rozmówcy i odpowiedź przyszła w postaci jakiegoś poruszenia za jego plecami. Gdy się obejrzał zobaczył całą masę żołnierzy i wcześniej widzianych strażników formujących się w żywy, kilku rzędowy mur ludzi gotowych wykonać każdy wydany im rozkaz. W tym przypadku, zapewne tym poleceniem byłoby zatrzymanie Uzumakiego na miejscu, gdyby chciał nagle wyjść. Taka przynajmniej myśl przeleciała przez jego umysł, gdy na powrót zawiesił spojrzenie na przywódcy kraju Żelaza. – Aha. Mam rozumieć, że to na mnie Ci wszyscy goście czekali?
- A żebyś wiedział, bezczelny smarkaczu!
W tym momencie poderwał się z miejsca na lewo od Mifune jakiś mężczyzna odziany w ciężką pełną zbroję samurajską trochę podobną do tej, w jakich paradowali Upiorni. Jego ponaznaczaną szramami twarz wykrzywiał grymas niechęci i pogardy względem blondyna, co ten od razu rozpoznał. Naruto przeniósł spojrzenie na samuraja z obandażowaną głową, lecz w jego oczach jedynie dostrzegł powagę, ale i rezygnację. To mu podsunęło wyjaśnienie, że z tym aktem otwartej wrogości Mifune-sama nie ma nic a nic wspólnego. I dobrze.
- A ty, kim jesteś? – Naruto ponownie się odezwał wciąż zachowując ton tak spokojny i beztroski, jakby właśnie rozmawiali o pogodzie. To zaś tylko zdenerwowało porywczego samuraja jeszcze bardziej, który słysząc lekceważący głos Uzumakiego, po chwili zaciskania zębów i dłoni w pięści, jednak się opamiętał przełykając ciężko ślinę:
- Nazywam się Tokugawa Yakuza i jestem drugim najważniejszym człowiekiem w kraju Żelaza! – Zagrzmiał. – I może jestem trochę staroświecki, ale nigdy nie lubiłem takich, jak ty!
- Zauważyłem. – Mruknął Naruto marszcząc brwi.
- Shinobi, to zaraza, którą trzeba tępić! – Yakuza nie usłyszawszy go mówił dalej. – Jak robaki! Rzygać mi się chce na wasz widok! Jesteście pozbawieni honoru! Jak wy w ogóle możecie ze sobą wytrzymać!?
- Czy nikt Ci nie powiedział, że obrażanie innych w niektórych środowiskach uchodzi za niegrzeczne? – Spytał jinchuuriki uprzejmie się uśmiechając, lecz w tym grymasie nie było ani krzty dobroci. Raczej nuta subtelnego ostrzeżenia. – I kto tu teraz nie ma… honoru?
- Jak śmiesz, ty…!!
- Yakuza! Wystarczy.
Wtrącił się Mifune widząc, dokąd ta dyskusja zmierzała. Cierpliwie słuchał porywczego wywodu swojego generała i przyjaciela w jednym, cały czas wnikliwie obserwując mimikę twarzy stojącego kilka metrów przed nim młodzieńca. Gdy widząc i słysząc, że jeszcze chwila, a którejś ze stron naprawdę puszczą nerwy i do czegoś dojdzie, wolał dłużej nie czekać. Zwłaszcza, że Yakuza słowem mu nic nie powiedział o przygotowanej zasadzce na Naruto, a doskonale wiedział, jaki ten człowiek był naprawdę. Choć tego nigdy nie chciał przyznać, to wpierw rzucał się do walki, a potem myślał o konsekwencjach. I tym razem chyba też tak było. Mifune wsparł brodę na splecionych dłoniach opierając się o blat biurka i w milczeniu zaczekał, aż wciąż stojący oraz rzucający mu gniewne spojrzenia generał w końcu usiądzie, a gdy już to nastąpiło zwrócił się do mężczyzny siedzącego po jego prawicy.
- Isoshi-sama, czy mógłbyś proszę powiedzieć komuś, żeby zwolnił tych wszystkich ludzi? Boję się, że ich bojowy nastrój mógł zostać źle odebrany przez naszego…
- Nie mogę tego zrobić.
Odparł łysy mężczyzna natychmiast odwracając wzrok, czym jasno dał do zrozumienia, że on również przyczynił się do tego… spisku. Rzuciwszy pytające spojrzenie pozostałym sześciu samurajom, ci swoją milczącą postawą i spuszczonymi oczami odpowiedzieli Mifune, że w tej konkretnej sprawie był w mniejszości, która zazwyczaj nie ma prawa głosu. Ale czy to przypadkiem nie ma znaczenia, gdyż ostatnie słowo i tak należało właśnie do niego? Jako naczelny przywódca kraju Żelaza chyba wciąż miał coś do powiedzenia w tej sprawie? Chyba jakoś jeszcze mógł zapobiec tragedii? Ale z drugiej strony… Skoro wcześniejsza kłótnia była tylko mistyfikacją rodzącego się konfliktu interesów, to czas najwyższy, żeby im pokazał, że cokolwiek zamierzają teraz uczynić, to on im w tym nie pomoże. Nie będzie się mieszał. Może będzie to działanie na szkodę własnemu autorytetowi i poparciu wśród podobnych sobie ludzi, ale pal to diabli. Tak! Stanie z boku i zwyczajnie zaczeka, aż kiedyś lojalni mu ludzie na powrót zmądrzeją.
- Zatem, jestem tutaj sam?
Spytał Mifune wstając z miejsca i nim ktokolwiek zdążył się odezwać czy zareagować, szybkim krokiem podszedł do Uzumakiego. Kiedy go mijał, rzucił mu krótkie wszystko wyjaśniające spojrzenie, po czym ruszył dalej ku wyjściu. Straż i żołnierze Yakuzy zdziwieni jego postawą momentalnie się rozstąpili umożliwiając swobodne przejście, a gdy ten już zniknął wszystkim z oczu, w pomieszczeniu zapanowała nienaturalna cisza. O tak.  Cisza przed potężną burzą z piorunami, która miała się niebawem rozpętać pomiędzy prawie setką wojowniczo nastawionych samurajów, a jednym wyluzowanym Jinchuuriki i robiącym za statuę Jogenshą. Czy jednak poleje się krew? Hmm. Kiedy głęboko w duszy słyszy się drapieżne pomruki, żałosne zawodzenie i niekończące się nawoływania pewnego w gorącej wodzie kąpanego lisiego demona, to nic nigdy nie wiadomo.



TO BE CONTINUED…



~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~
Story by Wielki

“Naruto” and its characters belong to Masashi Kishimoto

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz