Tak
się zastanawiam, ale chyba dzisiejszą notkę można określić mianem filera, gdyż
jej akcja opowiada nam o dalszych losach Naruto wcale nieśpieszącego się do
powrotu do domu, gdzie cierpliwie czeka na niego Sakura (czyt. o niej już sobie
przypomniał) oraz inni przyjaciele, których wciąż nie pamięta. – ENJOY!!!
<<< Chapter ukazał się 9
grudnia 2012 roku >>>
Na zegarze ściennym
powoli zbliżało się już południe, na zewnątrz zaś w końcu przestał padać biały
puch i pierwszy raz tego dnia zza ciemnych chmur wyjrzało słońce. W wielkiej
auli z mnóstwem misternie rzeźbionych kolumn podpierających sklepienie na
jednym jej końcu były dwuskrzydłowe drzwi wejściowe, na drugim natomiast stało
masywne biurko, przy którym zasiadał stary samurai z obandażowaną głową.
Mężczyzna ciężkim spojrzeniem smołowanych oczu wpatrywał się w tylko sobie
znany punkt gdzieś daleko przed sobą. Choć dzień się tak naprawdę jeszcze nie
rozpoczął on już miał go serdecznie dość. Dlaczego? Ano od kilku godzin był
biernym członkiem dyskutującego grona naczelnych przywódców kraju Żelaza,
którzy nawzajem się przekrzykując tylko go o ból głowy przyprawiali. Powodem
tej niecodziennej kłótni był pewien blondwłosy chłopak, który w ich mniemaniu
nie był godzien dowodzić Upiornymi Samurajami, którzy notabene wywodzili się
właśnie z ich ziem.
- Dlaczego nie
odebraliśmy mu tego miecza, kiedy był jeszcze nieprzytomny!? – Grzmiał właśnie
generał Yakuza, najzagorzalszy przeciwnik Uzumakiego. Jeden z nie wielu, który
nie bał się konsekwencji użycia siły wobec blondyna, byle tylko pozbawić go
władzy na TYMI wojownikami. – Gdyby nie wasza powściągliwość i tchórzostwo, już
dawno byśmy odzyskali poważanie w świecie! Znowu by się nas bano! Znowu bylibyśmy
silni! Ważni! Liczylibyśmy się, jako dumni Panowie własnego losu!
- Drogi generale
Yakuza. Naprawdę sądzisz, że odebranie przywództwa Naruto-sama nad Upiorną
Armią przywróciłoby nam dawną chwałę? Że to by cokolwiek zmieniło? – Odparł
siedzący naprzeciwko starszy mężczyzna w okrągłych okularach na nosie, członek
Rady Nadzorczej Wolnych Samurajów. W odróżnieniu od swoich rozmówców odzianych
w pełne skórzano-metalowe zbroje, ubrany był w proste ciemno-brązowe kimono i
jako jedyny nie miał przy sobie żadnej broni. Tylko papierowy wachlarz, którym
cały czas się wachlował. Nie widząc najmniejszej zmiany w twardym spojrzeniu
swojego rozmówcy, starzec po chwili znów się odezwał: – No dobrze. Powiedzmy,
że jakimś sposobem odebraliśmy mu ten miecz i odzyskaliśmy władzę oraz potęgę z
przed Pierwszej Wielkiej Wojny Shinobi. I co wtedy? Czy naprawdę sądzisz,
Yakuza-san, że ONI by się tak po prostu na to zgodzili? Otóż, nie. Zaraz po
wezwaniu armii zostalibyśmy otoczeni przez przewyższających nas liczebnie oraz
umiejętnościami żołnierzy, którzy bez mrugnięcia okiem ścięliby nam głowy! Może
nawet gorzej! W ramach niewypowiedzianej zemsty pozabijaliby nasze rodziny i
spalili nasze domy!
Krzyki mężczyzny
sprawiły, że w przeciągu kolejnych kilkunastu minut żaden z obradujących
ponownie się już nie odezwał na swój własny sposób przetwarzając usłyszane
słowa. Co poniektórzy podejrzewali nawet, że ich kolega nie powiedział jeszcze
wszystkiego. Że tam wciąż się coś kryło. Kiedy pan Yakuza zmęczył się
napinaniem mięśni twarzy, byle tylko cały czas wyglądać na nieustraszonego i
wiecznie zdenerwowanego, w końcu się rozluźnił jednocześnie przez ściśnięte
usta wypuszczając powietrze, potarł skronie kolistymi ruchami dłoni i zaraz
ponownie zawiesił podejrzliwe orzechowe spojrzenie na starcu.
- Przyznaj się,
Isoshi-sama, wiesz na ten temat więcej, niż nam dotąd powiedziałeś. Mam rację?
– Generał rozejrzał się po zebranych, aż na dosłownie chwilę zawiesił wzrok na
wciąż milczącym Mifune, który zdawał się w ogóle ich nie słuchać, po czym na
powrót zwiesił spojrzenie na swym rozmówcy. – W twoich argumentach usłyszałem
czającą się groźbę. Jakąś tajemnicę. Co to takiego? Czego nam jeszcze nie
powiedziałeś!? Co przed nami ukrywasz!?
Isoshi tym czasem
ukrył twarz w dłoniach. Najwyraźniej coś było na rzeczy, gdyż dotąd niespotykane
i dość podejrzane zachowanie jednego z głównych członków RNWS-u sprawiło, że
pozostali możni panowie naraz się ożywili, wymieniając szeptem między sobą
ciche komentarze i domysły. W pomieszczeniu zapanował niejednolity szmer, który
wkrótce przerwał do tych czas jeszcze niesłyszany głos:
- Powiedz im,
Isoshi-sama. – To był Mifune.
Starzec odetchnął
nieco ociężale wiercąc się niecierpliwie na swoim miejscu.
- No dobra. W starych
podaniach wyczytałem, że do sprawowania władzy nad Upiorną Armią nie wystarczy jedynie
posiadać Hitoshirezu Houmentai Katana. Trzeba też mieć specjalny zwój
zawierający instrukcje i pieczęcie potrzebne do przywołania oraz być niezwykle
silnym, by móc pokonać w pojedynku jednego ze Zbrojnych lub Weteranów wybranych
z pośród naprawdę wielu potężnych wojowników. Było tam też napisane coś o
jakimś kontrakcie krwi… czy czymś podobnym, lecz tego już nie wiem, bo
dokładniejsze informacje zostały zatarte przez czas. – Wyjaśnił Isoshi.
- I twierdzisz, że
tylko ten blond smarkacz jest wstanie z nimi walczyć, gdyby chcieli się mu na
przykład zbuntować? Jakoś nie chce mi się w to wierzyć. – Skwitował Yakuza.
- Ale tak właśnie
jest i nic na to poradzić nie możemy.
- A ty, Mifune-sama?
Nic nie mówisz. Nie wydajesz się być przeciwny mojemu stanowisku względem
Uzumakiego, więc dlaczego po prostu nie wydasz rozkazu odebrania mu siłą tego
miecza i zwoju? Dlaczego tego nie zrobiłeś, kiedy była ku temu okazja?
- Ponieważ walka z
Naruto, to jak porywanie się z motyką na słońce! – Odparł Mifune zwracając się
ponurym wyrazem twarzy do swojego generała. – Nie zamierzam ryzykować
przywołania Upiornej Armii, której zostanie wydany rozkaz zmasakrowania nas w
nierównej walce! Nie. Nawet nie chcę sobie wyobrażać, co ten chłopak mógłby
zrobić, gdyby…
Samuraj urwał swoją
myśl w pół zdania, gdyż przez drzwi wejściowe nagle wbiegł jeden ze strażników
pełniących wartę przy bramie w murze okalających siedzibę władzy kraju Żelaza
pod Wilczą Skałą. Krępy człowiek w wieku około trzydziestu dwóch lat prędko
zbliżył się do nich, następnie obszedł stół, przy którym zasiadał generał
Yakuza i zbliżył się do Mifune, któremu coś szepnął na ucho. W miarę jak mężczyzna
słuchał, jego twarz jaśniała, zmęczone spojrzenie trzeźwiało, a źrenice się
rozszerzały.
- Coś się stało? – Po
chwili odezwał się Isoshi lekko zaniepokojonym tonem.
- Naruto wrócił i
właśnie tu idzie, a towarzyszy mu jeden z Upiornych, którego nikt nigdy nie
widział. – Odparł samuraj, po czym chwilę się zastanowił nim ponownie zabrał
głos. – To dość niepokojące, gdyż jego zbroja ma kolor grafitu. Hmm. Z tego, co
pamiętam, ICH armia dzieli się na Zbrojnych odzianych w napierśniki koloru
wiśni, Weteranów odzianych w pancerze koloru dorodnej pomarańczy oraz Medyków w
zbrojach koloru lesistej zieleni.
- Co to może
oznaczać? Kim on jest?
- Tego nie wiem, choć
podejrzewam, że to może być ten cały Jogensha, co podobno, jako jedyny z nich
wszystkich zachował swoje człowieczeństwo. – Skwitował Mifune. – No dobra,
Panowie. Postarajmy się przyjąć ich ciepło, a może uda się nam przeżyć jeszcze
trochę czasu.
* * *
Dotarłszy w końcu do
siedziby władzy kraju Żelaza pod Wilczą Skałą, Naruto wraz z Jogenshą zaraz
udał się do swojej tymczasowej kwatery, gdzie zostawił ceramiczną maskę. Nie
miał tu wrogów i wszyscy wiedzieli, kim był i jak wyglądał, więc nie było
powodu dla dalszego ukrywania się. Co do widoku jego demonicznych oczu, efektu
ubocznego ostatniego treningu, to też nie było tajemnicą, skąd ma takie. Jakoś
wieść, że jest jinchuuriki nikogo specjalnie nie przerażała. Każdy tylko wiedział,
że pod żadnym pozorem nie powinno się go denerwować, a tym bardziej lekceważyć.
- Gotowy na
przedstawienie? – Chłopak spytał samego siebie spojrzawszy przez chwilę w
lustro wiszące na drzwiach od szafy. Przejechawszy rozcapierzonymi palcami po
włosach, jakby chciał je przeczesać, w następnej minucie zarzucił na głowę
szeroki kaptur i wyszedł na korytarz, gdzie przez cały czas wiernie czekał na
niego grafitowy samuraj.
Mężczyzna na jego
widok nisko mu się ukłonił, co blondyn skwitował nieznacznym uśmiechem na
ustach, po czym ruszył przodem by po kilkunastu minutach dotrzeć do obszernej
auli, wewnętrznego dziedzińca. Wsparty na piętnastometrowych kolumnach sufit stwarzał
wrażenie ogromnej przestrzeni, która nikomu specjalnie nie przeszkadzała. Wręcz
przeciwnie. Każdy, kto się tam znalazł od razu czuł okalającą go swobodę. Jinchuuriki
z lekkim przejęciem rozglądał się do koła nie mogąc się nadziwić. Choć już nie
pierwszy raz tam był, to i tak za każdym razem czuł to samo. Wolność, nieskrępowanie
i poczucie bycia ciągle obserwowanym…, chociaż po zastanowieniu, to ostatnie
zaczął odczuwać dopiero teraz. W powietrzu wyraźnie coś wisiało. No tak, Naruto
dopiero teraz to zauważył. W auli wszędzie stało pełno strażników. Dużo więcej,
niż jak tu był ostatnim razem. Chyba coś się musiało wydarzyć, że niemal
potroili ilość wojowników bacznie obserwujących zachowanie wszystkich
odwiedzających to miejsce. Chłopak nie wiedział, co to było, ale skoro szedł na
spotkanie z Mifune-sama, to może od niego dowie się więcej.
- Jogensha, coś mi tu
nie gra. – Dwudziestolatek odezwał się przyciszonym głosem, żeby nikt po za
grafitowym wojownikiem go nie usłyszał. – Nie wiem jeszcze, co, ale miej oczy
szeroko otwarte i tak na wszelki wypadek broń w pogotowiu.
- Dobrze, Naruto-sama.
– Odparł wojownik i powoli oparł dłoń na rękojeści miecza przytroczonego do
jego lewego boku. Mężczyzna wykonał ten ruch na tyle ostrożnie, że mijani
strażnicy niczego nie zauważyli. I dobrze, bo to mogłoby zostać przez nich źle
odebrane i w najgorszym wypadku skończyłoby się rozlewem niepotrzebnej krwi.
Wchodząc do
pomieszczenia, które było nie wiele mniejsze od poprzedniego, a które spełniało
rolę sali przyjęć każdego odwiedzającego, Uzumaki w pierwszej kolejności w oka
mgnieniu rozejrzał się dookoła. W związku z nieznanym sobie napięciem wiszącym
w powietrzu chciał w ten sposób przypomnieć sobie wszystkie możliwe drogi ucieczki
oraz rozmieszczenie kolejnych strażników. W sumie jak dotąd naliczył ich ze
osiemdziesięciu, co już samo w sobie sprawiało wrażenie zasadzki lub szykowania
się na walkę z kimś potężnym. Idąc spokojnym, nic niezdradzającym krokiem,
Naruto po chwili dostrzegł przed sobą na drugim końcu komnaty kilka stołów i
biurko ustawione w kształt podkowy otworem skierowaną w jego stronę oraz
siedzących przy nich w sumie dziewięciu mężczyzn. Ośmiu z nich blondyn nie
kojarzył, nigdy przedtem ich nie widział, lecz ostatniego już pamiętał. Stary
samuraj z obandażowaną głową, długimi włosami, wąsami i całkiem poważną bródką
przyglądał się mu z uwagą.
- Witaj z powrotem,
Naruto. – Odezwał się Mifune, gdy już podeszli na tyle blisko, żeby nie musieć
specjalnie podnosić głos.
- Czy coś się stało,
że tak wielu ochroniarzy dziś wystawiliście? – Blondyn spytał bez ogródek
pomijając wszelkie grzeczności i kurtuazje, jakie w innych okolicznościach
winien okazać swemu rozmówcy i odpowiedź przyszła w postaci jakiegoś poruszenia
za jego plecami. Gdy się obejrzał zobaczył całą masę żołnierzy i wcześniej
widzianych strażników formujących się w żywy, kilku rzędowy mur ludzi gotowych
wykonać każdy wydany im rozkaz. W tym przypadku, zapewne tym poleceniem byłoby
zatrzymanie Uzumakiego na miejscu, gdyby chciał nagle wyjść. Taka przynajmniej
myśl przeleciała przez jego umysł, gdy na powrót zawiesił spojrzenie na
przywódcy kraju Żelaza. – Aha. Mam rozumieć, że to na mnie Ci wszyscy goście
czekali?
- A żebyś wiedział,
bezczelny smarkaczu!
W tym momencie
poderwał się z miejsca na lewo od Mifune jakiś mężczyzna odziany w ciężką pełną
zbroję samurajską trochę podobną do tej, w jakich paradowali Upiorni. Jego
ponaznaczaną szramami twarz wykrzywiał grymas niechęci i pogardy względem
blondyna, co ten od razu rozpoznał. Naruto przeniósł spojrzenie na samuraja z
obandażowaną głową, lecz w jego oczach jedynie dostrzegł powagę, ale i
rezygnację. To mu podsunęło wyjaśnienie, że z tym aktem otwartej wrogości
Mifune-sama nie ma nic a nic wspólnego. I dobrze.
- A ty, kim jesteś? –
Naruto ponownie się odezwał wciąż zachowując ton tak spokojny i beztroski,
jakby właśnie rozmawiali o pogodzie. To zaś tylko zdenerwowało porywczego
samuraja jeszcze bardziej, który słysząc lekceważący głos Uzumakiego, po chwili
zaciskania zębów i dłoni w pięści, jednak się opamiętał przełykając ciężko
ślinę:
- Nazywam się
Tokugawa Yakuza i jestem drugim najważniejszym człowiekiem w kraju Żelaza! –
Zagrzmiał. – I może jestem trochę staroświecki, ale nigdy nie lubiłem takich,
jak ty!
- Zauważyłem. –
Mruknął Naruto marszcząc brwi.
- Shinobi, to zaraza,
którą trzeba tępić! – Yakuza nie usłyszawszy go mówił dalej. – Jak robaki!
Rzygać mi się chce na wasz widok! Jesteście pozbawieni honoru! Jak wy w ogóle
możecie ze sobą wytrzymać!?
- Czy nikt Ci nie
powiedział, że obrażanie innych w niektórych środowiskach uchodzi za
niegrzeczne? – Spytał jinchuuriki uprzejmie się uśmiechając, lecz w tym grymasie
nie było ani krzty dobroci. Raczej nuta subtelnego ostrzeżenia. – I kto tu
teraz nie ma… honoru?
- Jak śmiesz, ty…!!
- Yakuza! Wystarczy.
Wtrącił się Mifune
widząc, dokąd ta dyskusja zmierzała. Cierpliwie słuchał porywczego wywodu
swojego generała i przyjaciela w jednym, cały czas wnikliwie obserwując mimikę
twarzy stojącego kilka metrów przed nim młodzieńca. Gdy widząc i słysząc, że
jeszcze chwila, a którejś ze stron naprawdę puszczą nerwy i do czegoś dojdzie,
wolał dłużej nie czekać. Zwłaszcza, że Yakuza słowem mu nic nie powiedział o
przygotowanej zasadzce na Naruto, a doskonale wiedział, jaki ten człowiek był
naprawdę. Choć tego nigdy nie chciał przyznać, to wpierw rzucał się do walki, a
potem myślał o konsekwencjach. I tym razem chyba też tak było. Mifune wsparł
brodę na splecionych dłoniach opierając się o blat biurka i w milczeniu
zaczekał, aż wciąż stojący oraz rzucający mu gniewne spojrzenia generał w końcu
usiądzie, a gdy już to nastąpiło zwrócił się do mężczyzny siedzącego po jego
prawicy.
- Isoshi-sama, czy
mógłbyś proszę powiedzieć komuś, żeby zwolnił tych wszystkich ludzi? Boję się,
że ich bojowy nastrój mógł zostać źle odebrany przez naszego…
- Nie mogę tego
zrobić.
Odparł łysy mężczyzna
natychmiast odwracając wzrok, czym jasno dał do zrozumienia, że on również
przyczynił się do tego… spisku. Rzuciwszy pytające spojrzenie pozostałym sześciu
samurajom, ci swoją milczącą postawą i spuszczonymi oczami odpowiedzieli
Mifune, że w tej konkretnej sprawie był w mniejszości, która zazwyczaj nie ma
prawa głosu. Ale czy to przypadkiem nie ma znaczenia, gdyż ostatnie słowo i tak
należało właśnie do niego? Jako naczelny przywódca kraju Żelaza chyba wciąż
miał coś do powiedzenia w tej sprawie? Chyba jakoś jeszcze mógł zapobiec
tragedii? Ale z drugiej strony… Skoro wcześniejsza kłótnia była tylko
mistyfikacją rodzącego się konfliktu interesów, to czas najwyższy, żeby im pokazał,
że cokolwiek zamierzają teraz uczynić, to on im w tym nie pomoże. Nie będzie
się mieszał. Może będzie to działanie na szkodę własnemu autorytetowi i
poparciu wśród podobnych sobie ludzi, ale pal to diabli. Tak! Stanie z boku i
zwyczajnie zaczeka, aż kiedyś lojalni mu ludzie na powrót zmądrzeją.
- Zatem, jestem tutaj
sam?
Spytał Mifune wstając
z miejsca i nim ktokolwiek zdążył się odezwać czy zareagować, szybkim krokiem
podszedł do Uzumakiego. Kiedy go mijał, rzucił mu krótkie wszystko wyjaśniające
spojrzenie, po czym ruszył dalej ku wyjściu. Straż i żołnierze Yakuzy zdziwieni
jego postawą momentalnie się rozstąpili umożliwiając swobodne przejście, a gdy
ten już zniknął wszystkim z oczu, w pomieszczeniu zapanowała nienaturalna
cisza. O tak. Cisza przed potężną burzą
z piorunami, która miała się niebawem rozpętać pomiędzy prawie setką wojowniczo
nastawionych samurajów, a jednym wyluzowanym Jinchuuriki i robiącym za statuę Jogenshą.
Czy jednak poleje się krew? Hmm. Kiedy głęboko w duszy słyszy się drapieżne
pomruki, żałosne zawodzenie i niekończące się nawoływania pewnego w gorącej
wodzie kąpanego lisiego demona, to nic nigdy nie wiadomo.
TO
BE CONTINUED…
~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~
Story
by Wielki
“Naruto” and
its characters belong to Masashi Kishimoto
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz