Czy
wiecie moi drodzy czytelnicy, co za dzień dziś mamy? Nie? Pozwólcie, że się
przypomnę. Otóż, dziś obchodzimy PIĘCIOLECIE istnienia niniejszego
bloga/fanficka o Naruto! Ach, jak ten czas leci, nie? Już pięć lat… Niezły
szmat czasu. Taaa… Przykro mi tylko, że ten 5 rok nie był taki owocny jak
poprzednie. No, ale nic na to nie poradzę, a teraz czas na małe podsumowanie.
Ukazało się:
# 214 odcinków;
# 5934 komentarze, w tym spam;
# 818612 unikalnych wizyt.
(podsumowanie z dnia 27.11.2012 r.)
<<< Odcinek ukazał się 27
listopada 2012 roku >>>
Jazda karawaną, która
wlecze się ślimaczym tempem byle tylko konie się zbytnio nie przemęczały może
doprowadzić do szaleństwa każdego, nawet najtwardszego shinobi. Naruto wciąż i
wciąż powtarzał sobie, dlaczego w ogóle się na to wszystko zgodził!? Pluł sobie
w brodę, że nie postąpił, jak towarzyszący mu samuraj Jogensha i nie pozabijał
swoich siedmiu więźniów z zimną krwią. Nie. Postanowił zachować się honorowo i
odprowadzić ich przed sąd. Co go też do tego podkusiło!? Niemal całą drogę, aż
do zmroku, gdy to w końcu dotarli do granicy kraju Żelaza, gdzie w jakiejś wsi
zatrzymali się na nocleg, dosłownie klął jak szewc. Rzucał mięchem na prawo i
lewo, że aż go w końcu gardło rozbolało w rezultacie, czego od razu zamilkł.
Frustracji wkrótce dopełnił fakt braku na miejscu jakiegoś porządnego
posterunku z aresztem, w którym mogliby przenocować jego skrępowane kule u nóg.
- Kuso! I co ja mam z
wami zrobić!?
- Możesz nas, Panie,
wypuścić. – Odezwał się najroślejszy z bandytów. Jedyny myślący. Zapewne
przywódca. – Obiecujemy, że będziemy grzeczni…
- Jeszcze, czego!
Żebyście dalej napadali niewinnych ludzi!? – Oburzył się Uzumaki.
- Z czegoś trzeba
żyć.
- Pewnie! Rabować
zawsze jest prościej od… – Zamyślił się jinchuuriki naraz sobie przypominając
swoje rozgoryczenie. – Hmm. Ale z drugiej strony, to w sumie mógłbym was
wypuścić. Wcześniej jakoś o tym nie pomyślałem, ale teraz to sobie
uświadomiłem. Mam przez was same problemy…
W miarę, jak blondyn
mówił, mimowolnie słuchający go mężczyźni na nowo poczuli zew wolności.
Dobrotliwe gadanie ich przywódcy chyba podziałało i tym razem też mieli spore
szansę na wykaraskanie się z kłopotów. Ale niestety, dalsze słowa zamaskowanego
shinobi momentalnie zgasiły płomyk nadziei.
- …Tak jest! Zaraz
każę was uwolnić i będziecie mogli spokojnie zniknąć w ciemności. A jak już
odejdziecie, wezwę grupkę żołnierzy i pozwolę im na was zapolować. Co wy na to?
Tak czy siak czeka was krótki taniec w pętli.
- A nie ma gdzieś tu
trzeciego wyjścia?
- Oczywiście, że
jest! – Chłopak sięgnął za siebie i płynnym ruchem ręki wyciągnął katanę,
której ostra jak brzytwa klinga krótko błysnęła w świetle pochodni trzymanej
przez stojącego zboku Jogenshe. Naruto wykonał kilka zamaszystych cięć w
powietrzu, po czym błyskawicznie zjawił się z mieczem przy gardle oniemiałego z
przerażenia przywódcy bandytów. – Mogę też pozabijać was tu i teraz!
Zaoszczędziłbym tym wszystkim kłopotu.
- T-to… A-ale…
Ch-chwi… leczkę!
- To jak będzie?
Wybieracie bramkę numer jeden, dwa czy trzy? – Blondyn nieco mocniej przycisnął
ostrze miecza do krtani oprycha, czym utoczył mu kilka kropel krwi.
- Ja wybieram
pierwszą opcję! – Momentalnie krzyknął jeden z pozostałych rabusiów.
- Ja też! – Dodał
kolejny.
- I ja! – Jęknął
czwarty. Piąty i szósty nic nie powiedzieli jedynie przytakując z aprobatą
swoim kolegom po fachu.
- A ja skusiłbym się
na bramkę numer dwa. – Odezwał się siódmy i ostatni oprych, czym zaskarbił
sobie znienawidzone spojrzenia i mruknięcia kumpli. Mężczyźni chyba domyślili
się, że brak jednomyślności stworzył pewien impas, który nie najlepiej im
wróżył. Taki obrót sprawy z kolei sprawił, że trzymający katanę przy gardle
swojej ofiary Naruto zastygł niczym figura woskowa. Przytrzymywani przez
Zbrojnych bandyci poczęli bacznie go obserwować, co ten teraz zrobi? W końcu
nie wiedzieli jeszcze, z kim tak na prawdę mają do czynienia i chyba tylko taka
myśl wciąż napędzała im stracha o swój dalszy, marny los. Uzumaki tym czasem
myślami był zupełnie gdzie indziej. W miejscu, do którego dostęp mają tylko on
i ewentualnie użytkownik rzadkiego Kekke Genkai, Mangekyō Sharingan.
- Ja Cię nie rozumiem, Naruto! Nad czym się
tu zastanawiać!? – Krzyczał właśnie lisi demon na stojącego przed jego
klatką chłopaka. – Porzuć maskę
honorowego shinobi, weź miecz w dłoń i pozabijaj tych wyrzutków społeczeństwa!
Gwarantuję Ci, że nikt po nich nie zapłacze, a może nawet będą Ci za to
wdzięczni!? Jeśli jednak ktoś miałby potem do ciebie jakieś „ale”, to możesz
takiego delikwenta zawsze zastraszyć. Wierz mi, Naruto. Strach, to czasem
najpotężniejsza z broni.
Dwudziestolatek z
dziwacznym pół uśmiechem wysłuchał wszystkiego, co w tej sprawie miał do
powiedzenia Kurama, po czym, gdy tamten wreszcie skończył swój wywód i zaraz
począł oczekiwać jego reakcji, w pierwszej chwili niczego nie powiedział. Jedynie
milczał i się uśmiechał nieprzerwanie wpatrując się w wielgachne ślepia
demonicznego lisa.
- Nic nie powiesz? – Kyuubi zaczął
się niecierpliwić.
- Myślałem o tym i nawet byłem już gotów
utopić ich we krwi, ale zaraz przypomniałem sobie, że przecież w takim razie,
po jaką cholerę w ogóle ich eskortowałem? Powinienem był ich zabić już przy
pierwszej okazji. Tak, jak to zrobił Jogensha.
- To, dlaczego tego nie zrobiłeś?
- Nie wiem. Może moja decyzja była podyktowana
rosnącą niechęcią do ciągłej walki i zabijania każdego napotkanego przeciwnika?
– Chłopak zrobił zamyślony wyraz twarzy. – Tak,
to właśnie jest to wytłumaczenie. Jestem już tym wszystkim po prostu zmęczony.
Naruto posłał
demonicznemu przyjacielowi markotny uśmiech i chciał już odejść, gdy nagle
zachwiał się i upadł na kolana łapiąc się rękoma za skronie. Impuls wracającej
energii zużytej na stworzenie repliki jak zawsze sprawił chłopakowi
niespodziewany zawrót głowy.
- Młody! Wszystko w porządku?? – W
głosie Kuramy przebrzmiała nieskrywana troska o blondyna. – Co Ci się stało??
- Ugh… To nic takiego. – Naruto po chwili
wstał i odwzajemnił spojrzenie lisa. – Klon,
który posłałem do Suny właśnie został złapany w zasadzkę i zniszczony. Ech.
Obawiam się, że teraz na scenę wkroczą posłani z nim Weterani, co w najgorszym
wypadku skończy się dodatkowym konfliktem z Ukrytym Piaskiem.
Blondyn zaśmiał się
nieco obłąkańczo, co demon skomentował drapieżnym pomrukiem, po czym nic więcej
nie dodając wrócił umysłem do otaczającej go rzeczywistości, gdzie przez cały
czas stał z kataną przy krtani zdrętwiałego oprycha. Zamrugawszy kilkakrotnie, Naruto
naraz opuścił broń i cofnął się kilka kroków do tyłu, po czym na powrót schował
miecz do pochwy uczepionej pleców. Stanąwszy ponownie koło grafitowego
żołnierza, skierowany plecami do bandytów przytrzymywanych przez Zbrojnych, po
chwili patrzenia w ciemną pustkę przed sobą odezwał się przyciszonym głosem:
- A ty, Jogensha?
Masz jakiś pomysł rozwiązujący powstały problem, lecz nie koniecznie polegający
na wysłaniu „naszych gości” na tamten świat?
- Myślę, że mogę coś
tu poradzić.
Samuraj odparł
tajemniczo, przekazał pochodnię w ręce zdezorientowanego blondyna, po czym
ukłonił się mu z szacunkiem schylając głowę i zaraz zwrócił przodem do bacznie
obserwujących ich mężczyzn. Kiedy stanął w lekkim rozkroku i błyskawicznie
zawiązał kilka pieczęci, Upiorni trzymający bandytów nagle rozpłynęli się w
gęstych chmurach białego dymu, Jogensha zaś od razu klasnął przed sobą rękoma
splatając ze sobą palce. W pierwszej sekundzie nic się nie stało, lecz już w
następnej ziemia zadrżała i zaraz wystrzeliło z pod niej kilkadziesiąt grubych
drewnianych bali, które błyskawicznie utworzyły w koło przerażonych rabusiów
zadaszoną klatkę. Naruto patrzył na ten pokaz dotąd nieznanych umiejętności
grafitowego wojownika nie mogąc uwierzyć własnym oczom.
- No proszę. Mokuton?
Wiedziałem, że jeszcze mnie czymś zaskoczysz, Jogensha. – Odezwał się po chwili
z wielkim uznaniem w głosie.
- Zawsze do usług,
Rikushō-sama.
* * *
Wszędzie go szukał.
Zwiedził w tym celu wiele krajów, wiele wiosek i miejscowości. Zmagał się z
kaprysami matki natury. Zapuszczał się w najgorsze zakątki. Przesłuchiwał,
wypytywał i pracował dla wielu szumowin znacznie gorszych od siebie byle tylko
uzyskać jakiekolwiek o nim informacje. Oczywiście od początku wiedział, że
niegdyś jego kochany braciszek zaraz po masakrze swojego klanu zaszył się w
szeregach Brzasku, lecz gdy już zdecydował się do nich przystać, bo i tak
przecież nie miał niczego do stracenia, to nagle dowiedział się, że Itachi
zdradził Akatsuki i wrócił do Konoha. To chyba dobrze, zaraz pomyślał. Nie
musiał już się przyłączać do tych kanalii rangi S… Tylko jednego nie mógł
zrozumieć. Dlaczego to zrobił? Przecież był przestępcą. Czekał go tam stryczek,
więc wracając do Liścia, Itachi sam się pchał w paszczę lwa. Nie mogąc jakoś
zrozumieć decyzji brata chciał w tej sprawie z kimś porozmawiać, ale nie
wiedział, z kim i wtem usłyszał, że za tą nagłą zmianą stał ten głupek, Naruto
Uzumaki. Jak mu się to udało? Jakiej to sztuczki użył, żeby przestępca klasy S,
jakim był Itachi Uchiha nagle zmienił zdanie i zechciał wrócić do… domu? Długo zastanawiał
się nad właściwą odpowiedzią i żeby nie musieć odwiedzać wioski Ukrytego Liścia,
po wielu tygodniach bezczynnego główkowania w końcu uznał, że czas najwyższy na
ponowne spotkanie z blondynem. Tym razem chciał z nim porozmawiać nieco dłużej,
niż jak ostatnio było, ale nic z tego planu nie wyszło. Dlaczego? Bo cholera jakaś
banda półgłówków uwzięła się na Uzumakim i wysłała go do wszystkich diabłów
zwalając mu na głowę cały budynek! I na tym koniec.
W tamtym momencie Sasuke
nagle zdał sobie sprawę, że właściwie, to ze śmiercią blondyna stracił jedyną
szansę na swego rodzaju odkupienie win i powrót do życia z przed kilku lat nawet,
jeśli po powrocie do Konoha czekałoby go tylko więzienie. Zgodziłby się na taki
los, ale tylko po rozmowie z Naruto. A tak, teraz nie miał już żadnej innej
opcji i wciąż nie poznał odpowiedzi na podstawowe pytanie. Jak blondyn
przeciągnął jego brata z powrotem na stronę dobra!? W ogóle, jak Itachi śmiał
wrócić do życia z przed masakry swojego klanu nie zapłaciwszy wcześniej za
krzywdy wyrządzone innym!? Nie! To było nie do przyjęcia! – Tak właśnie
wyglądały myśli Sasuke, który nigdy nie pogodził się z własnymi demonami i
teraz po dwóch latach ukrywania się w jakiejś dziurze postanowił zacząć działać.
Miał już tego czekania na niewiadomą po dziurki w nosie. Pewnie nabawił się
przez to hemoroidów czy innego paskudztwa. Dopóki nie zabije znienawidzonego
brata, nigdy nie zazna spokoju ducha. To było jego zobowiązanie względem bestialsko
i bezlitośnie potraktowanych… Otōsan soshite Okāsan.* O dziwo, pamięć o nich
wciąż była w nim silna. A zwłaszcza o okāsan, która zawsze otaczała go
szczególną szeroko pojętą miłością.
Choć był środek nocy,
a z pociemniałego nieba lał rzęsisty deszcz, brunet nic sobie z tego nie robił.
Przyzwyczajony do życia w ciemnościach, bo i tak rzadko gdziekolwiek pokazywał
się za dnia, odziany w gruby płaszcz z szerokim kapturem narzuconym na głowę
skakał właśnie po drzewach jakiegoś kraju. Jakiego, to go w zupełności nie
obchodziło, gdyż tak czy siak długo w nim nie pozostanie. Więc, po co tracić
czas na zastanawianie się, na jakiej to akurat ziemi się jest? Uchiha nigdy nie
zawracał sobie głowy takimi bzdurami. Miał teraz coś ważnego do zrobienia.
Może przed wyruszeniem
ustalił sam ze sobą, że się w końcu wybierze do Konoha, ale i tym razem coś
musiało mu pokrzyżować plany. Otóż, Sasuke był człowiekiem na bieżąco śledzącym
plotki krążące wśród mieszkańców poszczególnych wiosek, wsi i miast, i kilka
dni temu zasłyszał, że podobno na terenach skutego lodem kraju Żelaza widziano
Upiornych Samurajów. Z początku nie wiedział, o kim mowa, ale wkrótce
skojarzył, że ci przerażający wojownicy, choć on w to nie wierzył, byli
przecież ściśle powiązani z… głupkiem. A skoro Upiorni się tam pokazali, to i
Naruto też tam jest?! Ale z drugiej strony, blondyn w końcu nie żyje, nie?
Więc…? – Tak. To było do sprawdzenia. Jeśli Uzumaki rzeczywiście jakoś przeżył
zamach na swoje życie te dwa lata temu, to, co się potem z nim stało, że
zniknął? Że uznano go za martwego? No i wreszcie dowiedziałby się, co Naruto
zrobił z umysłem jego brata!?
Pytania, pytania i
pytania. Wciąż pojawiające się nowe pytania bez odpowiedzi sprawiły, że Sasuke
jeszcze tylko przyśpieszył. W tym momencie chciał jak najszybciej zjawić się w
kraju Żelaza i wreszcie zaspokoić swój niczym nieograniczony głód wiedzy.
* * *
Kiedy następnego dnia
się obudził i przetarł oczy, wpierw oporządził się w łazience, a następnie
ubrał, uzbroił, skrył twarz za maską i pod szerokim kapturem płaszcza.
Wychodząc na świeże powietrze stanął w progu zdjęty szokiem. Cały krajobraz
przygranicznej wsi kraju Żelaza zasypany był grubą warstwą białego puchu, w
powietrzu zaś dało się wyczuć mroźne powiewy z północnego zachodu. Naruto po
chwili się otrząsnął i szczelnie opatuliwszy się płaszczem ruszył dalej przed
siebie ku drewnianemu więzieniu. Zalegający na drodze śnieg trzeszczał pod
każdym jego krokiem, lecz to w żadnym razie nie przeszkodziło mu w szybkim
dotarciu na miejsce. Tam zaś napotkał grupkę gapiów przepychających się miedzy
sobą, by lepiej coś zobaczyć. Zdziwiony i odrobinę zaniepokojony Naruto naraz
ruszył z miejsca zdecydowanie odpychając zaskoczonych ludzi na boki, a gdy już
przedarł się na początek i stanął przed drewnianą klatką, ponownie tego ranka doznał
szoku. Uwięzieni na noc rabusie, co prawda wciąż tam siedzieli, lecz już nikomu
nie przyda się ich towarzystwo. Cała siódemka była martwa i zimna, niczym
lodowe posągi zastygłe w pokracznych pozach. Uzumaki zaraz przypomniał sobie,
jak w nocy się obudził myśląc, że słyszy dochodzące z zewnątrz krzyki i prośby
o pomoc, ale że był strasznie zmęczony, to wszystkie odgłosy zignorował. Teraz
zaś było mu trochę głupio i przykro, że nic jednak nie zrobił.
- Żałujesz ich? – Odezwał się
Kurama zdumiony reakcją blondyna. – Powinieneś
cieszyć się, że masz ich już z głowy, a nie teraz użalać się nad ich marnym
losem.
- Nie użalam się nad ich marnym losem. –
Odparł chłopak w myślach i skinieniem głową przywołał do siebie grafitowego
samuraja, którego poprosił o rozebranie drewnianej klatki, a potem pogrzebanie
oprychów za pomocą jakiejś ziemnej techniki. Gdy wojownik wykonywał rozkazy,
dwudziestolatek wrócił do przerwanej rozmowy z demonem. – Po prostu jakoś nie mogę znieść myśli, że mogło się to skończyć trochę
inaczej.
- Jak inaczej? Tak czy owak czekała ich
śmierć! Dobrze o tym wiedziałeś. Oni też byli tego świadomi. Co za różnica, czy
umarli powieszeni, ścięci czy też zamrożeni na kość?
- Żadna? – Spytał Naruto obojętnym tonem.
- No właśnie, żadna. Koniec tematu.
– Umilkł demon, jakby zastanawiał się, co tu jeszcze dodać lub aby tylko
odetchnąć przed kolejnym swoim monologiem. – Ekhm… zatem, Naruto. Skoro nie masz już na głowie żadnego balastu w
postaci ludzkiej, że się tak wyrażę, to czy teraz możemy wreszcie ruszyć w
dalszą drogę? Nie, żebym cię ponaglał czy coś w ten deseń, ale nie ukrywam, że
chciałbym abyś jak najszybciej pozałatwiał swoje sprawy w tej części świata i
wyruszył do Konoha, gdzie mi obiecałeś ponowne przywołanie.
- Oczywiście, drogi przyjacielu, że zaraz
ruszymy w drogę do domu, ale nie przypominam sobie, żebym cokolwiek Ci
obiecywał. Mówiłem tylko, że nie mam nic przeciwko wznowieniu odbytego przez
nas treningu. A czy tego dokonam w Konoha, czy gdzieś indziej, to już inna
sprawa. Jeszcze do tego dojdziemy, Kyuu.
Uzumaki uśmiechnął
się pod maską z zadowoleniem odnotowując, iż Jogensha ku wielkiemu zdumieniu
kilkunastu gapiów właśnie skończył spełnianie prośby swojego dowódcy i na
powrót stanął z nim ramię w ramię.
- Gotowe,
Rikushō-sama.
- Widzę właśnie.
Dobra robota. Idziemy. – Odparł chłopak i nie oglądając się na nikogo, czym
prędzej ruszył z miejsca szybkim krokiem przez wieś. Okalający go mieszkańcy
usuwali się mu z drogi szepcząc miedzy sobą z przejęciem. Co po niektórzy nawet
się mu ukłonili z szacunkiem godnym kogoś szlachetnie urodzonego lub ważnego.
Jinchuuriki zachichotał pod maską na tą myśl, bowiem sam nigdy w ten sposób o
sobie nie myślał, choć przestał już ukrywać, iż był dowódcą armii Upiornych
Samurajów.
TO BE CONTINUED…
*Otōsan… (jap.) – Ojciec i Matka
~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~
~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~
Story by Wielki
“Naruto” and
its characters belong to Masashi Kishimoto
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz