niedziela, 25 lutego 2018

214. Otōsan soshite Okāsan

Czy wiecie moi drodzy czytelnicy, co za dzień dziś mamy? Nie? Pozwólcie, że się przypomnę. Otóż, dziś obchodzimy PIĘCIOLECIE istnienia niniejszego bloga/fanficka o Naruto! Ach, jak ten czas leci, nie? Już pięć lat… Niezły szmat czasu. Taaa… Przykro mi tylko, że ten 5 rok nie był taki owocny jak poprzednie. No, ale nic na to nie poradzę, a teraz czas na małe podsumowanie.
Ukazało się:
# 214 odcinków;
# 5934 komentarze, w tym spam;
# 818612 unikalnych wizyt.
(podsumowanie z dnia 27.11.2012 r.)


<<< Odcinek ukazał się 27 listopada 2012 roku >>>



Jazda karawaną, która wlecze się ślimaczym tempem byle tylko konie się zbytnio nie przemęczały może doprowadzić do szaleństwa każdego, nawet najtwardszego shinobi. Naruto wciąż i wciąż powtarzał sobie, dlaczego w ogóle się na to wszystko zgodził!? Pluł sobie w brodę, że nie postąpił, jak towarzyszący mu samuraj Jogensha i nie pozabijał swoich siedmiu więźniów z zimną krwią. Nie. Postanowił zachować się honorowo i odprowadzić ich przed sąd. Co go też do tego podkusiło!? Niemal całą drogę, aż do zmroku, gdy to w końcu dotarli do granicy kraju Żelaza, gdzie w jakiejś wsi zatrzymali się na nocleg, dosłownie klął jak szewc. Rzucał mięchem na prawo i lewo, że aż go w końcu gardło rozbolało w rezultacie, czego od razu zamilkł. Frustracji wkrótce dopełnił fakt braku na miejscu jakiegoś porządnego posterunku z aresztem, w którym mogliby przenocować jego skrępowane kule u nóg.
- Kuso! I co ja mam z wami zrobić!?
- Możesz nas, Panie, wypuścić. – Odezwał się najroślejszy z bandytów. Jedyny myślący. Zapewne przywódca. – Obiecujemy, że będziemy grzeczni…
- Jeszcze, czego! Żebyście dalej napadali niewinnych ludzi!? – Oburzył się Uzumaki.
- Z czegoś trzeba żyć.
- Pewnie! Rabować zawsze jest prościej od… – Zamyślił się jinchuuriki naraz sobie przypominając swoje rozgoryczenie. – Hmm. Ale z drugiej strony, to w sumie mógłbym was wypuścić. Wcześniej jakoś o tym nie pomyślałem, ale teraz to sobie uświadomiłem. Mam przez was same problemy…
W miarę, jak blondyn mówił, mimowolnie słuchający go mężczyźni na nowo poczuli zew wolności. Dobrotliwe gadanie ich przywódcy chyba podziałało i tym razem też mieli spore szansę na wykaraskanie się z kłopotów. Ale niestety, dalsze słowa zamaskowanego shinobi momentalnie zgasiły płomyk nadziei.
- …Tak jest! Zaraz każę was uwolnić i będziecie mogli spokojnie zniknąć w ciemności. A jak już odejdziecie, wezwę grupkę żołnierzy i pozwolę im na was zapolować. Co wy na to? Tak czy siak czeka was krótki taniec w pętli.
- A nie ma gdzieś tu trzeciego wyjścia?
- Oczywiście, że jest! – Chłopak sięgnął za siebie i płynnym ruchem ręki wyciągnął katanę, której ostra jak brzytwa klinga krótko błysnęła w świetle pochodni trzymanej przez stojącego zboku Jogenshe. Naruto wykonał kilka zamaszystych cięć w powietrzu, po czym błyskawicznie zjawił się z mieczem przy gardle oniemiałego z przerażenia przywódcy bandytów. – Mogę też pozabijać was tu i teraz! Zaoszczędziłbym tym wszystkim kłopotu.
- T-to… A-ale… Ch-chwi… leczkę!
- To jak będzie? Wybieracie bramkę numer jeden, dwa czy trzy? – Blondyn nieco mocniej przycisnął ostrze miecza do krtani oprycha, czym utoczył mu kilka kropel krwi.
- Ja wybieram pierwszą opcję! – Momentalnie krzyknął jeden z pozostałych rabusiów.
- Ja też! – Dodał kolejny.
- I ja! – Jęknął czwarty. Piąty i szósty nic nie powiedzieli jedynie przytakując z aprobatą swoim kolegom po fachu.
- A ja skusiłbym się na bramkę numer dwa. – Odezwał się siódmy i ostatni oprych, czym zaskarbił sobie znienawidzone spojrzenia i mruknięcia kumpli. Mężczyźni chyba domyślili się, że brak jednomyślności stworzył pewien impas, który nie najlepiej im wróżył. Taki obrót sprawy z kolei sprawił, że trzymający katanę przy gardle swojej ofiary Naruto zastygł niczym figura woskowa. Przytrzymywani przez Zbrojnych bandyci poczęli bacznie go obserwować, co ten teraz zrobi? W końcu nie wiedzieli jeszcze, z kim tak na prawdę mają do czynienia i chyba tylko taka myśl wciąż napędzała im stracha o swój dalszy, marny los. Uzumaki tym czasem myślami był zupełnie gdzie indziej. W miejscu, do którego dostęp mają tylko on i ewentualnie użytkownik rzadkiego Kekke Genkai, Mangekyō Sharingan.
- Ja Cię nie rozumiem, Naruto! Nad czym się tu zastanawiać!? – Krzyczał właśnie lisi demon na stojącego przed jego klatką chłopaka. – Porzuć maskę honorowego shinobi, weź miecz w dłoń i pozabijaj tych wyrzutków społeczeństwa! Gwarantuję Ci, że nikt po nich nie zapłacze, a może nawet będą Ci za to wdzięczni!? Jeśli jednak ktoś miałby potem do ciebie jakieś „ale”, to możesz takiego delikwenta zawsze zastraszyć. Wierz mi, Naruto. Strach, to czasem najpotężniejsza z broni.
Dwudziestolatek z dziwacznym pół uśmiechem wysłuchał wszystkiego, co w tej sprawie miał do powiedzenia Kurama, po czym, gdy tamten wreszcie skończył swój wywód i zaraz począł oczekiwać jego reakcji, w pierwszej chwili niczego nie powiedział. Jedynie milczał i się uśmiechał nieprzerwanie wpatrując się w wielgachne ślepia demonicznego lisa.
- Nic nie powiesz? – Kyuubi zaczął się niecierpliwić.
- Myślałem o tym i nawet byłem już gotów utopić ich we krwi, ale zaraz przypomniałem sobie, że przecież w takim razie, po jaką cholerę w ogóle ich eskortowałem? Powinienem był ich zabić już przy pierwszej okazji. Tak, jak to zrobił Jogensha.
- To, dlaczego tego nie zrobiłeś?
- Nie wiem. Może moja decyzja była podyktowana rosnącą niechęcią do ciągłej walki i zabijania każdego napotkanego przeciwnika? – Chłopak zrobił zamyślony wyraz twarzy. – Tak, to właśnie jest to wytłumaczenie. Jestem już tym wszystkim po prostu zmęczony.
Naruto posłał demonicznemu przyjacielowi markotny uśmiech i chciał już odejść, gdy nagle zachwiał się i upadł na kolana łapiąc się rękoma za skronie. Impuls wracającej energii zużytej na stworzenie repliki jak zawsze sprawił chłopakowi niespodziewany zawrót głowy.
- Młody! Wszystko w porządku?? – W głosie Kuramy przebrzmiała nieskrywana troska o blondyna. – Co Ci się stało??
- Ugh… To nic takiego. – Naruto po chwili wstał i odwzajemnił spojrzenie lisa. – Klon, który posłałem do Suny właśnie został złapany w zasadzkę i zniszczony. Ech. Obawiam się, że teraz na scenę wkroczą posłani z nim Weterani, co w najgorszym wypadku skończy się dodatkowym konfliktem z Ukrytym Piaskiem.
Blondyn zaśmiał się nieco obłąkańczo, co demon skomentował drapieżnym pomrukiem, po czym nic więcej nie dodając wrócił umysłem do otaczającej go rzeczywistości, gdzie przez cały czas stał z kataną przy krtani zdrętwiałego oprycha. Zamrugawszy kilkakrotnie, Naruto naraz opuścił broń i cofnął się kilka kroków do tyłu, po czym na powrót schował miecz do pochwy uczepionej pleców. Stanąwszy ponownie koło grafitowego żołnierza, skierowany plecami do bandytów przytrzymywanych przez Zbrojnych, po chwili patrzenia w ciemną pustkę przed sobą odezwał się przyciszonym głosem:
- A ty, Jogensha? Masz jakiś pomysł rozwiązujący powstały problem, lecz nie koniecznie polegający na wysłaniu „naszych gości” na tamten świat?
- Myślę, że mogę coś tu poradzić.
Samuraj odparł tajemniczo, przekazał pochodnię w ręce zdezorientowanego blondyna, po czym ukłonił się mu z szacunkiem schylając głowę i zaraz zwrócił przodem do bacznie obserwujących ich mężczyzn. Kiedy stanął w lekkim rozkroku i błyskawicznie zawiązał kilka pieczęci, Upiorni trzymający bandytów nagle rozpłynęli się w gęstych chmurach białego dymu, Jogensha zaś od razu klasnął przed sobą rękoma splatając ze sobą palce. W pierwszej sekundzie nic się nie stało, lecz już w następnej ziemia zadrżała i zaraz wystrzeliło z pod niej kilkadziesiąt grubych drewnianych bali, które błyskawicznie utworzyły w koło przerażonych rabusiów zadaszoną klatkę. Naruto patrzył na ten pokaz dotąd nieznanych umiejętności grafitowego wojownika nie mogąc uwierzyć własnym oczom.
- No proszę. Mokuton? Wiedziałem, że jeszcze mnie czymś zaskoczysz, Jogensha. – Odezwał się po chwili z wielkim uznaniem w głosie.
- Zawsze do usług, Rikushō-sama.
* * *
Wszędzie go szukał. Zwiedził w tym celu wiele krajów, wiele wiosek i miejscowości. Zmagał się z kaprysami matki natury. Zapuszczał się w najgorsze zakątki. Przesłuchiwał, wypytywał i pracował dla wielu szumowin znacznie gorszych od siebie byle tylko uzyskać jakiekolwiek o nim informacje. Oczywiście od początku wiedział, że niegdyś jego kochany braciszek zaraz po masakrze swojego klanu zaszył się w szeregach Brzasku, lecz gdy już zdecydował się do nich przystać, bo i tak przecież nie miał niczego do stracenia, to nagle dowiedział się, że Itachi zdradził Akatsuki i wrócił do Konoha. To chyba dobrze, zaraz pomyślał. Nie musiał już się przyłączać do tych kanalii rangi S… Tylko jednego nie mógł zrozumieć. Dlaczego to zrobił? Przecież był przestępcą. Czekał go tam stryczek, więc wracając do Liścia, Itachi sam się pchał w paszczę lwa. Nie mogąc jakoś zrozumieć decyzji brata chciał w tej sprawie z kimś porozmawiać, ale nie wiedział, z kim i wtem usłyszał, że za tą nagłą zmianą stał ten głupek, Naruto Uzumaki. Jak mu się to udało? Jakiej to sztuczki użył, żeby przestępca klasy S, jakim był Itachi Uchiha nagle zmienił zdanie i zechciał wrócić do… domu? Długo zastanawiał się nad właściwą odpowiedzią i żeby nie musieć odwiedzać wioski Ukrytego Liścia, po wielu tygodniach bezczynnego główkowania w końcu uznał, że czas najwyższy na ponowne spotkanie z blondynem. Tym razem chciał z nim porozmawiać nieco dłużej, niż jak ostatnio było, ale nic z tego planu nie wyszło. Dlaczego? Bo cholera jakaś banda półgłówków uwzięła się na Uzumakim i wysłała go do wszystkich diabłów zwalając mu na głowę cały budynek! I na tym koniec.
W tamtym momencie Sasuke nagle zdał sobie sprawę, że właściwie, to ze śmiercią blondyna stracił jedyną szansę na swego rodzaju odkupienie win i powrót do życia z przed kilku lat nawet, jeśli po powrocie do Konoha czekałoby go tylko więzienie. Zgodziłby się na taki los, ale tylko po rozmowie z Naruto. A tak, teraz nie miał już żadnej innej opcji i wciąż nie poznał odpowiedzi na podstawowe pytanie. Jak blondyn przeciągnął jego brata z powrotem na stronę dobra!? W ogóle, jak Itachi śmiał wrócić do życia z przed masakry swojego klanu nie zapłaciwszy wcześniej za krzywdy wyrządzone innym!? Nie! To było nie do przyjęcia! – Tak właśnie wyglądały myśli Sasuke, który nigdy nie pogodził się z własnymi demonami i teraz po dwóch latach ukrywania się w jakiejś dziurze postanowił zacząć działać. Miał już tego czekania na niewiadomą po dziurki w nosie. Pewnie nabawił się przez to hemoroidów czy innego paskudztwa. Dopóki nie zabije znienawidzonego brata, nigdy nie zazna spokoju ducha. To było jego zobowiązanie względem bestialsko i bezlitośnie potraktowanych… Otōsan soshite Okāsan.* O dziwo, pamięć o nich wciąż była w nim silna. A zwłaszcza o okāsan, która zawsze otaczała go szczególną szeroko pojętą miłością.
Choć był środek nocy, a z pociemniałego nieba lał rzęsisty deszcz, brunet nic sobie z tego nie robił. Przyzwyczajony do życia w ciemnościach, bo i tak rzadko gdziekolwiek pokazywał się za dnia, odziany w gruby płaszcz z szerokim kapturem narzuconym na głowę skakał właśnie po drzewach jakiegoś kraju. Jakiego, to go w zupełności nie obchodziło, gdyż tak czy siak długo w nim nie pozostanie. Więc, po co tracić czas na zastanawianie się, na jakiej to akurat ziemi się jest? Uchiha nigdy nie zawracał sobie głowy takimi bzdurami. Miał teraz coś ważnego do zrobienia.
Może przed wyruszeniem ustalił sam ze sobą, że się w końcu wybierze do Konoha, ale i tym razem coś musiało mu pokrzyżować plany. Otóż, Sasuke był człowiekiem na bieżąco śledzącym plotki krążące wśród mieszkańców poszczególnych wiosek, wsi i miast, i kilka dni temu zasłyszał, że podobno na terenach skutego lodem kraju Żelaza widziano Upiornych Samurajów. Z początku nie wiedział, o kim mowa, ale wkrótce skojarzył, że ci przerażający wojownicy, choć on w to nie wierzył, byli przecież ściśle powiązani z… głupkiem. A skoro Upiorni się tam pokazali, to i Naruto też tam jest?! Ale z drugiej strony, blondyn w końcu nie żyje, nie? Więc…? – Tak. To było do sprawdzenia. Jeśli Uzumaki rzeczywiście jakoś przeżył zamach na swoje życie te dwa lata temu, to, co się potem z nim stało, że zniknął? Że uznano go za martwego? No i wreszcie dowiedziałby się, co Naruto zrobił z umysłem jego brata!?
Pytania, pytania i pytania. Wciąż pojawiające się nowe pytania bez odpowiedzi sprawiły, że Sasuke jeszcze tylko przyśpieszył. W tym momencie chciał jak najszybciej zjawić się w kraju Żelaza i wreszcie zaspokoić swój niczym nieograniczony głód wiedzy.
* * *
Kiedy następnego dnia się obudził i przetarł oczy, wpierw oporządził się w łazience, a następnie ubrał, uzbroił, skrył twarz za maską i pod szerokim kapturem płaszcza. Wychodząc na świeże powietrze stanął w progu zdjęty szokiem. Cały krajobraz przygranicznej wsi kraju Żelaza zasypany był grubą warstwą białego puchu, w powietrzu zaś dało się wyczuć mroźne powiewy z północnego zachodu. Naruto po chwili się otrząsnął i szczelnie opatuliwszy się płaszczem ruszył dalej przed siebie ku drewnianemu więzieniu. Zalegający na drodze śnieg trzeszczał pod każdym jego krokiem, lecz to w żadnym razie nie przeszkodziło mu w szybkim dotarciu na miejsce. Tam zaś napotkał grupkę gapiów przepychających się miedzy sobą, by lepiej coś zobaczyć. Zdziwiony i odrobinę zaniepokojony Naruto naraz ruszył z miejsca zdecydowanie odpychając zaskoczonych ludzi na boki, a gdy już przedarł się na początek i stanął przed drewnianą klatką, ponownie tego ranka doznał szoku. Uwięzieni na noc rabusie, co prawda wciąż tam siedzieli, lecz już nikomu nie przyda się ich towarzystwo. Cała siódemka była martwa i zimna, niczym lodowe posągi zastygłe w pokracznych pozach. Uzumaki zaraz przypomniał sobie, jak w nocy się obudził myśląc, że słyszy dochodzące z zewnątrz krzyki i prośby o pomoc, ale że był strasznie zmęczony, to wszystkie odgłosy zignorował. Teraz zaś było mu trochę głupio i przykro, że nic jednak nie zrobił.
- Żałujesz ich? – Odezwał się Kurama zdumiony reakcją blondyna. – Powinieneś cieszyć się, że masz ich już z głowy, a nie teraz użalać się nad ich marnym losem.
- Nie użalam się nad ich marnym losem. – Odparł chłopak w myślach i skinieniem głową przywołał do siebie grafitowego samuraja, którego poprosił o rozebranie drewnianej klatki, a potem pogrzebanie oprychów za pomocą jakiejś ziemnej techniki. Gdy wojownik wykonywał rozkazy, dwudziestolatek wrócił do przerwanej rozmowy z demonem. – Po prostu jakoś nie mogę znieść myśli, że mogło się to skończyć trochę inaczej.
- Jak inaczej? Tak czy owak czekała ich śmierć! Dobrze o tym wiedziałeś. Oni też byli tego świadomi. Co za różnica, czy umarli powieszeni, ścięci czy też zamrożeni na kość?
- Żadna? – Spytał Naruto obojętnym tonem.
- No właśnie, żadna. Koniec tematu. – Umilkł demon, jakby zastanawiał się, co tu jeszcze dodać lub aby tylko odetchnąć przed kolejnym swoim monologiem. – Ekhm… zatem, Naruto. Skoro nie masz już na głowie żadnego balastu w postaci ludzkiej, że się tak wyrażę, to czy teraz możemy wreszcie ruszyć w dalszą drogę? Nie, żebym cię ponaglał czy coś w ten deseń, ale nie ukrywam, że chciałbym abyś jak najszybciej pozałatwiał swoje sprawy w tej części świata i wyruszył do Konoha, gdzie mi obiecałeś ponowne przywołanie.
- Oczywiście, drogi przyjacielu, że zaraz ruszymy w drogę do domu, ale nie przypominam sobie, żebym cokolwiek Ci obiecywał. Mówiłem tylko, że nie mam nic przeciwko wznowieniu odbytego przez nas treningu. A czy tego dokonam w Konoha, czy gdzieś indziej, to już inna sprawa. Jeszcze do tego dojdziemy, Kyuu.
Uzumaki uśmiechnął się pod maską z zadowoleniem odnotowując, iż Jogensha ku wielkiemu zdumieniu kilkunastu gapiów właśnie skończył spełnianie prośby swojego dowódcy i na powrót stanął z nim ramię w ramię.
- Gotowe, Rikushō-sama.
- Widzę właśnie. Dobra robota. Idziemy. – Odparł chłopak i nie oglądając się na nikogo, czym prędzej ruszył z miejsca szybkim krokiem przez wieś. Okalający go mieszkańcy usuwali się mu z drogi szepcząc miedzy sobą z przejęciem. Co po niektórzy nawet się mu ukłonili z szacunkiem godnym kogoś szlachetnie urodzonego lub ważnego. Jinchuuriki zachichotał pod maską na tą myśl, bowiem sam nigdy w ten sposób o sobie nie myślał, choć przestał już ukrywać, iż był dowódcą armii Upiornych Samurajów.



TO BE CONTINUED…


*Otōsan… (jap.) – Ojciec i Matka
~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~
Story by Wielki

“Naruto” and its characters belong to Masashi Kishimoto

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz