niedziela, 25 lutego 2018

217. To „coś”

Komputer działa, no i notkę skończyłem przed upływem miesiąca od publikacji odcinka 216. To chyba dobrze, nie? I jej długością nie zgrzeszyłem, bo mamy tu całe 6 stron A4. Tyle słowem wstępu, pozdrawiam i ENJOY!



<<< Chapter ukazał się 9 lutego 2013 roku >>>



Przedłużające się milczenie dwóch samurajów utrzymujących pozy wyrażające głęboki szacunek z każdą minutą sprawiało, że czekający na odpowiedź blondyn tylko nie potrzebnie się denerwował. Z początku był spokojny, gdyż wiedział, że zaskoczył wojowników takim zainteresowaniem, choć powinni byli być na to przygotowani, ale ile można czekać? Kiedy kilka kolejnych minut potem Naruto miał już wybuchnąć i na nich nakrzyczeć, jeden z Upiornych w końcu uniósł głowę i na niego spojrzał:
- Po zniknięciu twojego sobowtóra, Panie, zgodnie z ustalonym planem przystąpiliśmy do działania. Od początku wszystko szło gładko. Każdy, kto nas widział i próbował powstrzymać ginął szybką i bezbolesną śmiercią. Tak, jak sobie tego zażyczyłeś. – Jako pierwszy odezwał się wojownik klęczący po stronie prawego ramienia Uzumakiego. – Jeśli mielibyśmy robić jakieś podsumowanie, to do zmierzchu wyeliminowaliśmy w sumie trzydziestu sześciu przeciwników. Wszystkich, którzy przygotowali wcześniejszą zasadzkę.
- Gdy wkrótce dostaliśmy się do wnętrza posiadłości naraz stanęliśmy przed nową grupką obrońców prowadzonych przez nasz cel, Ekiken Takudo. Było ich około dwudziestu czterech, więc także nie mieliśmy żadnych problemów. Wszyscy walczący ponieśli chwalebną śmierć. – Do zdawania raportu dołączył się drugi z Weteranów. – W związku, iż zażyczyłeś sobie również, Panie, aby nie zostawiać żadnych świadków mogących w przyszłości chcieć szukać zemsty, zabiliśmy też całą rodzinę Takudo. Żonę, dwóch synów i trzy córki. Na koniec zebraliśmy ciała na jeden stos w salonie i je podpaliliśmy, jak i resztę domostwa. Kiedy opuszczaliśmy kraj Wiatru, na tle czarnego nieba w oddali doskonale było widać gigantyczną pomarańczową łunę pożaru, jaki zafundowaliśmy mieszkańcom Ukrytego Piasku.
Gdy samuraj skończył i na powrót zamilkł zwieszając złote ślepia na podłogę, Naruto jeszcze długo siedział ogłuszony, nim jakkolwiek się odezwał. Ten wypruty z emocji i wszelkich uczuć głos… Chłopak był tym kompletnie zaskoczony. Nigdy nie przypuszczał, że Ci żołnierze mogą być zdolni do czegoś podobnego, choć powinien być tego świadom. W końcu nie bez powodu nazywano ich wszystkich Upiornymi Samurajami. Kiedyś sądził, że było to związane z wyglądem ich masek oraz tym, że… nie byli zwyczajnymi ludźmi, ale szybko przekonał się, że nie tylko wygląd się tu liczył. I jeszcze jedno. Oni rzeczywiście wykonywali wszystkie jego rozkazy. Co do joty!
Po kilku minutach blondyn w końcu się otrząsnął.
- No dobra. Teraz powiedzcie, w jakim wieku były te dzieci? … Albo nie! Nie chce tego wiedzieć. Ile lat by nie miały, ta wiedza życia im nie przywróci. – Naruto przeczesał włosy rozczapierzonymi palcami i udał, że nic go to nie obchodzi. – Dziękuję za szczegółowy raport. Możecie odejść.
- Hai, sō desu, Rikushō-sama![1]
Upiorni szybko zasalutowali, po czym jednocześnie zniknęli w gęstych chmurach białego dymu, który szczelnie ich okrył. Po ulotnieniu się obłoczku, Naruto przez następne piętnaście minut nawet nie drgnął. W dalszym ciągu siedział na brzegu łóżka ze zgarbionymi plecami i tępo wpatrywał się w miejsce, gdzie jeszcze przed sekundą klęczało dwóch żołnierzy. Coś nie pozwalało mu od tak obojętnie przejść koło sprawy śmierci tych… dzieci. I nie ważne, czy były potomstwem jego wroga czy kogoś innego. Według własnych ideałów i honoru, Naruto nie był pewien czy byłby zdolny do czegoś podobnego. Wiedząc, że kiedyś w przyszłości te dzieci mogłyby chcieć szukać na nim zemsty, czy byłby bezwzględny i zimny, aby tak po prostu je zabić? Po dogłębnym zastanowieniu się szybko doszedł do wniosku, że chyba jednak nie. Jak kiedyś powiedział Kyuubi, miał za miękkie serce. Ale cóż na to poradzić? Wszakże był tylko człowiekiem. Nie zabijaką bez skrupułów, a szanującym się shinobi! Lecz Ci samurajowie, to zupełnie, co innego. W dniu, kiedy ich pierwotny Pan i Władca pozbawił ich człowieczeństwa robiąc z nich niepokonanych, posłusznych posłańców śmierci… stracili coś cennego. To „coś”, co sprawia, że mimo wszystko wciąż pozostawało się człowiekiem. Tym czymś była ludzka dusza.
- Sam im przecież wydałeś taki rozkaz. – Zaraz zawtórował mu Kurama. – Dlaczego się teraz nad tym użalasz? Każąc komukolwiek nie zostawiać świadków powinieneś być świadom, że może dość do czegoś takiego! A skoro ten cały… Takudo, czy jak mu tam było, postanowił zasłonić się własną rodziną? Tak już musiało być, ale co niby chciał tym osiągnąć? Sądził, że jak po niego przyjdziesz lub poślesz swoich żołnierzy, a było to nie do uniknięcia, to na widok niczemu winnych dzieci nagle ocali życie? A może tak był z nimi związany, że wręcz miał nadzieję, że ich również spotka straszny los, bo myślał, że bez niego u swego boku nie mogą normalnie żyć? Nie wiem. Wiem za to jedno. Ludzkie rozumowanie na zawsze pozostanie dla mnie największą zagadką. – Demon westchnął przeciągle, jakby dla skwitowania swojego wywodu.
- To właśnie zawsze u ciebie ceniłem najbardziej, Kurama. – Mruknął blondyn, wstał i podszedł do biurka, gdzie koło ceramicznej maski w kształcie lisiego pyska leżała jego nieco już wysłużona opaska z emblematem wioski Ukrytego Liścia. Gdy po chwili zawiązywał ją na czole, po wcześniejszym zdjęciu ochraniacza ze znakiem kraju Żelaza, w głowie usłyszał zaciekawiony odzew:
- Mianowicie??
- Racjonalne poglądy na daną sprawę.
- Ach… Zawsze do usług. – Demon szeroko się uśmiechnął ukazując rządek kłów.
* * *
W czasie, gdy nieprzytomnego Uzumakiego umieszczono w jego sypialni, gdzie miał do siebie dojść, Mifune wrócił już do swojego biura, aby jak to określił sprawdzić, czy wszyscy jeszcze żyją. I nie mylił się w swoich domysłach. Możni Panowie oraz generałowie z Yakuzą na czele w dalszym ciągu siedzieli na swoich miejscach, tylko byli jakby bardziej bladzi. Na pytanie, co Naruto takiego zrobił, że tak wielu padło ofiarą masowej panice, żaden z mężczyzn nie potrafił się wysłowić. Widać było, że przeżyty szok całkowicie odebrał im możliwość trzeźwego myślenia. Nawet dotąd najwięcej krzyczący Yakuza jakoś podejrzanie cichy się zrobił. Mifune chwilę przyglądał się ich smętnym minom, nie wiedząc już, co ma o tym wszystkim myśleć, po czym ciężko opadł na fotel i zapatrzył się przed siebie. Milczał. Z jakiegoś względu zupełnie nie miał na razie ochoty na zadawanie kolejnych pytań bez odpowiedzi. Miał za to nadzieję, że Naruto niebawem odzyska pełnię świadomości i zechce ponownie się z nim spotkać, by ostatecznie rozmówić się ze swych dokonań na przestrzeni ostatnich kilkunastu miesięcy. Oczywiście, nie zamierzał chłopaka naciskać, gdyby ten nie miał zamiaru się mu z czegoś spowiadać, ale jednak… blondyn działał, jakby to powiedzieć, pod banderą kraju Żelaza. A co za tym idzie, jego poczynania przez osoby postronne mogłyby zostać powiązane z zewnętrznymi interesami kraju Żelaza i jego mieszkańców.
Gdy przez kolejną godzinę samuraj z obandażowaną głową zastanawiał się nad swoimi rozmyślaniami, przedłużającą się zmowę milczenia w końcu ktoś postanowił zakłócić. I żeby było jasne, bynajmniej nie był to żaden z wciąż tępo siedzących Panów. Tą osobą był poważnie wyglądający blondwłosy shinobi Konoha w pełnym rynsztunku i towarzystwie grafitowego Upiornego samuraja, po którym nie było można się domyślić, w jakim akurat był nastroju czy humorze. I zapewne, tylko dlatego, że się pojawił, dotąd smętnie siedzący Możni Panowie, kilku generałów, a w szczególności Yakuza natychmiast usiedli prosto. Mifune od razu się na ich reakcji poznał. Wyraźnie było coś na rzeczy i właśnie to „coś” sprawiło, że naraz się odezwał:
- Ach! Naruto! Jak dobrze znów Cię widzieć. Dobrze się już czujesz?
- Nie najgorzej, Mifune-sama. – Chłopak nieznacznie się uśmiechnął i rozejrzał po zgromadzonych. Ich szeroko otwarte oczy z lekkim przerażeniem obserwujące Jogenshe powiedziały mu, że chyba w końcu przestali go lekceważyć, a zaczęli się go bać. Uzumaki po chwili ponownie zabrał głos zawieszając czerwone, demoniczne spojrzenie na prawej ręce Mifune. – Więc wracając do naszej przerwanej dyskusji… Czy Yakuza-san w dalszym ciągu zamierza upierać się, że żołnierze Upiornej Armii powinni bezzwłocznie, jak to określił, zostać zwróceni należytemu właścicielowi?
Mężczyzna w odpowiedzi nie pisnął ani słowa, a jedynie pokręcił przecząco głową odwracając wzrok od swego rozmówcy, co obserwującego go Mifune kompletnie zbiło z pantałyku. Samuraj zwyczajnie nie spodziewał się, że jego nieco nieokrzesany przyjaciel może w ten sposób zareagować na czyjeś z pozoru niewinne pytanie, choć sam nigdy nie został wtajemniczony do odbytej tu… dyskusji.
- Czy ktoś mógłby mi wreszcie wyjaśnić, co tu zaszło!? – W następnej chwili krzyknął ile sił w piersi poderwawszy się gwałtownie do wyprostowanej postawy. – Siedzicie tu trupio bladzi, jakbyście samego diabła zobaczyli! Co się z wami dzieje, do cholery!?
- Diabeł to, to nie był… – Mruknął Isoshi.
- Ani żaden demon…
- Ale było to nie mniej przerażające…
- Wstrząsające…
- Niepojęte…
- Okropne przeżycie…
- Brak mi słów…
- Błagam, nigdy więcej…
Ogłuszającą ciszę przerwał grad cichych pomruków reszty zebranych, w tym Yakuzy, co w żaden sposób nie zaspokoiło głodu wiedzy górującego nad nimi samuraja. Mężczyzna z każdą kolejną minutą czuł, że chyba zaraz kogoś tu zamorduje! Czy oni powariowali!? Co takiego zobaczyli, że nie potrafią w żaden sposób odpowiedzieć na proste pytanie!?
- Może ja wyjaśnię. – Głos zabrał Naruto, którego cała ta sytuacja zdawała się bawić. – Otóż, drogi Mifune-sama, zaraz po twoim opuszczeniu nas, jak już wspomniałem, obecny tu Yakuza-san zażądał, aby Upiorni zostali oddani mu we władanie, grożąc mi użyciem siły, jeśli się nie zgodzę. Wtedy do rozmowy wtrącił się Jogensha, co tylko zdenerwowało Yakuze-san jeszcze bardziej. Odebrał ten wyskok za obrazę, bo jak twierdził, żaden samuraj nie będzie stawiał mu warunków z twarzą ukrytą pod maską. Zatem, jego nowym żądaniem było, żeby towarzyszący mnie żołnierze pozdejmowali swoje maski, gdy przed nim stoją. Reszta z obecnych tu Panów wówczas poparła go jednomyślnym głosem. Kiedy się na to zgodziłem, to… no cóż, zamiast opowiadać może lepiej pokażę, hm? – Jinchuuriki tajemniczo się uśmiechnął, po czym błyskawicznie zawiązał potrzebne pieczęci i zaraz przystawił dłoń do podłogi. – Kuchiyose, Kangosotsu Seishi![2]
Wtem przed jeszcze przykucniętym Uzumakim w chmurce białego dymu w Sali Narad zmaterializował się Upiorny Łapiduch w ciemno-zielonej zbroi szczelnie opinającej całe ciało, szerokim hełmie na głowie i upiornej masce na twarzy z oczodołami jarzącymi się przygaszoną purpurą. Siedzący przy stołach wojownicy i Możni Panowie, co do jednego, nagle pozrywali się ze swoich miejsc i czym prędzej udali się do bocznych wyjść. Chyba nie zamierzali ponownie oglądać tego samego. Wlepiający wciąż niezrozumiałe spojrzenie w blondyna Mifune nawet ich nie usłyszał, a tym bardziej nie zatrzymywał. Za bardzo był ciekawy, co takiego zaraz zobaczy? Wreszcie dowie się, co tak wszystkich przeraziło!
- Wzywałeś, Panie? – Odezwał się Łapiduch klękając na jedno kolana i schylając głowę z szacunkiem przed Naruto. – Kogo mam uleczyć?
- Nikogo. Nikt nie jest ranny. – Odparł chłopak, co sprawiło, że samuraj momentalnie podniósł na niego wzrok. – Wezwałem Cię, gdyż mój rozmówca chciałby się dowiedzieć, co skrywa twoja maska.
- Co skrywa moja maska, Panie? – Wojownik powtórzy ostatni człon zdania blondyna, jednocześnie wstając do wyprostu i oglądając się na obserwującego go przywódcę kraju Żelaza.
- Tak. Czy możesz ją zdjąć?
- Oczywiście, Rikushō-sama.
Siedzący cierpliwie za masywnym biurkiem Mifune myślał, że szalejące z nieznanego sobie podekscytowania serce wyskoczy mu z piersi, gdy medyk podniósł ramiona do zdjęcia rzeczonej maski z twarzy. A kiedy już to nastąpiło i upiornie wyglądający majstersztyk jakiegoś artysty został opuszczony, mężczyzna momentalnie poczuł na plecach zimne ciarki. I tylko tyle. Sam do końca nie wiedział, co spodziewał się zobaczyć, ale na pewno nie była to bezdenna, czarna… nicość. Może gołą, błyszczącą czaszkę o oczodołach jarzących się purpurą lub gnijącą, odchodzącą płatami od kości tkankę, jak to widuje się u żywych trupów? Albo chociaż jakieś nienaturalne zębiska, kły, czy co tam mogłoby śmiertelnie przerażać, lecz nie całkowity brak czegokolwiek. Mifune dłuższą chwilę wpatrywał się w tą czarną pustkę doszukując się w niej jakichś konturów twarzy czy w ogóle głowy i wkrótce sobie uświadomił, że wciąż nie odnalazł odpowiedzi na pytanie, co tak wszystkich wystraszyło? Bo nie sądził, żeby brak jakiejkolwiek twarzy pod szerokim hełmem był powodem całego tego histerycznego zamieszania. A może? To by tylko oznaczało, że…!
- Czy to wszystko, co widzieli moi ludzie? – W końcu spytał zimnym tonem zauważając, jak Łapiduch na powrót zakłada swoją upiorną maskę, po czym ponownie skłania się przed Uzumakim i naraz znika w chmurce białego dymu. Widząc niewypowiedziane pytanie w demonicznym spojrzeniu jinchuuriki, po głębszym odetchnięcia spokojnie dodał: – Pytam, ponieważ jakoś nie chce mi się w to wierzyć. Oczywiście, sam doznałem przed chwilą zdziwienia i kilku jeżących włosy na głowie dreszczy, lecz nic po za tym.
- Ale to szczera prawda, Mifune-sama. Yakuza-san i pozostali zażądali zdjęcia masek przez Upiornych i dostali, czego chcieli. Jaka zaś była ich reakcja, to każdy już wie. – Naruto chytrze się uśmiechnął.
- Zatem… A to banda nieopierzonych tchórzy! – Wymamrotał Mifune zaciskając pięści i uderzając nimi o blat biurka z bezsilnej złości. – I oni uważają się za godnych miana nieustraszonych Panów swojego losu!? Toż to śmieszne… i zarazem potwornie żenujące!
* * *
Robiła, co tylko mogła. Przez kilkanaście ostatnich godzin, bez chwili wytchnienia czy przerwy na jakikolwiek posiłek, nieustannie mobilizowała szare komórki oraz zużywała nagromadzone rezerwy leczniczej chakry, ale i tak mimo całego wysiłku nie wszystkich powierzonych jej pacjentów uratowała. Dwóch z sześciu zmarło tuż po odbytych operacjach. Jak potem wykazano, nastąpiły pewne nieznane nikomu komplikacje, lecz jej takie gadanie nie pomagało. Te dwie porażki wystarczyły, żeby czuła się słaba i… samotna. Ze względu na zdegradowanie jej do rangi zwykłego cywila i łaskawość Hokage by mogła jednak pracować w szpitalu, wielu przestało ją szanować. Gdzieś nagle znikły życzliwość i zaufanie, którymi ją obdarzali. Wszakże, sama była sobie winna. Choć starała się normalnie żyć, funkcjonować, to teraz coraz częściej rozumiała, jak niegdyś musiał czuć się Naruto pod podobnym gradem nieprzychylnych spojrzeń. Jednakże taki stan rzeczy nie wynikał z faktu, że była nosicielem, lecz dlatego, że po raz pierwszy ktoś umarł po jej leczniczych zabiegach.
Teraz, gdy kolejny pełen wrażeń i ciężkiej pracy dzień powoli chylił się już końcowi, po mimo wyraźnego odczuwania zmęczenia i ssania w żołądka, Sakura jeszcze jakoś się trzymała. Twardo stała ze spuszczoną głową przed surowym obliczem swojej przywódczyni i spokojnie przyjmowała do wiadomości kolejne, rzucane pod jej adresem, skargi. Tsunade na głos referowała dostarczone jej wiadomości i notki sporządzone przez recepcjonistkę szpitala, tak, jakby cały ten zabieg miał w czymś pomóc. Kobieta doskonale wiedziała, w jakim stanie psychicznym była jej uczennica. Miała nadzieję, że może po zapoznaniu różowowłosej z treścią tych listów jakoś podniesie ją na duchu czy coś, lecz gdy skończyła i podniosła wzrok, momentalnie zauważyła zupełnie odwrotny skutek. Haruno zdawała się mentalnie nie obecna. Z pod niedbale rozpuszczonych włosów nie było można dostrzec twarzy i oczu kunoichi, aby się dowiedzieć, jakie w danej chwili uczucia nią władały. Choć już po samej postawie można było łatwo się wszystkiego domyślić. Tsunade obawiała się, że jej ulubiona uczennica znowu targnie się na swoje życie lub zrobi inne głupstwo. Modliła się, by jednak nigdy nic takiego się nie wydarzyło. Ta dziewczyna tyle już wycierpiała. Czy wieści, że Naruto jednak żyje i ma się dobrze w niczym tu nie pomogły? Co się stało z postanowieniem o cierpliwym czekaniu na powrót blondyna? Czy to było tylko takie gadanie na pokaz? – Zdawała się pytać od kilku minut obserwując cały czas milczącą dwudziestolatkę.
- Sakura…
- Poddam się każdej karze, jaką na mnie nałożysz. – Odezwała się zielonooka, jakby wiedziała, co właśnie chciała powiedzieć Tsunade. Co uderzyło kobietę, to ton jej głosu. Pozbawiony wszelkich emocji, czy jakichkolwiek innych uczuć. To źle wróżyło. Haruno zaś jeszcze nie skończyła. Zaraz dodała nowe zdania, czym tylko utwierdziła Hokage w jej domysłach. – Jest mi już wszystko jedno. Możesz zabronić mi pokazywania się w szpitalu. Możesz zarządzić dla mnie areszt domowy lub wrzuć mnie do więzienia. To już nie ma dla mnie najmniejszego znaczenia. To nie ma żadnego zna…
- Sakura! – Zagrzmiała Tsunade sprawiając, że dotąd patrząca na swoje buty medyczka momentalnie na nią spojrzała. – Możesz przestać?! Co się z tobą dzieje? Zachowujesz się jak nie ty! Ktoś przejął kontrolę nad tobą czy co??
- Nie. Ja tu wciąż jestem. Mówię tylko, że jest mi już wszystko jedno, jaką…
- Nie zamierzam Cię więcej karać. – Przerwała jej spokojnie Tsunade.
- Co? Ale to przecież…
- Powiedz mi, co by to dało? – Blondyna kontynuowała swój psychologiczny wywód. – Zastanówmy się. Hmm. Rozgoryczeni złą opieką swoich bliskich ludzie zostaliby w połowie usatysfakcjonowani, ty zaś popadłabyś w jeszcze głębszą depresję, co mogłoby doprowadzić do strasznych w skutkach czynów. Z drugiej zaś strony, tutaj słuchaj mnie uważnie, Sakura, bo powiem to tylko raz. Niczemu. Nie. Jesteś. Winna! Koniec, kropka.
- Ale jak to?
- To proste. – Kobieta uśmiechnęła się serdecznie ponownie widząc emocje na twarzy swojej rozmówczyni. – Wypadki chodzą po ludziach, moja droga. To, że jesteś medykiem nie znaczy, że z pod twoich rąk zawsze wszyscy muszą wyjść cało. Zawsze na kogoś spadnie ten przykry los przejścia na tamtą stronę zbyt wcześnie. Tego nie da się uniknąć. Tak więc proszę Cię, Sakura, przestań się przejmować, że Ci dwóch pacjentów zmarło. A teraz się rozchmurz i uśmiechnij. To rozkaz!
Zielonooka naraz stanęła na baczność, wyprostowała plecy, wypięła dumnie pierś, odgarnęła kosmki włosów do tyłu i jak zostało powiedziane, szeroko się uśmiechnęła. I nie był to udawany uśmiech, lecz szczera reakcja połączona z natychmiastową poprawą samopoczucia i ogólnego nastawienia do otaczającej ją rzeczywistości. Nawet wewnętrznie, Sakura twardo postanowiła więcej się nie martwić. W końcu w usłyszanym wyjaśnieniu było wiele prawdy. Było tam najzwyczajniej w świecie zawarte, to „coś”, co sprawia, że człowiek od razu zaczyna inaczej patrzyć na świat. Była nią swego rodzaju mądrość.
- No! Od razu lepiej. I od teraz tylko taką chcę Cię widywać… – Urwała Tsunade, gdyż po biurze rozległo się stłumione pukanie w drzwi wejściowe. – Wejść!
Po chwili do pomieszczenia wszedł Ibiki Morino w asyście dwóch członków elitarnych służb porządkowych ANBU. Naznaczona wieloma szramami twarz mężczyzny ściągnięta była w surowym grymasie widocznej powagi.
- O co chodzi? – Spytała Tsunade.
- Hokage-sama wybaczy, że przerywamy, ale właśnie schwytaliśmy nikczemną łachudrę pałętającą się nieopodal Gorących Źródeł. Ze wstępnych oględzin mogę śmiało stwierdzić, że to… wrogi szpicel.



NEXT COMING SOON…



~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~
Story by Wielki
„Naruto” and its characters belong to Masashi Kishimoto



[1] Hai… (jap.) – Tak jest, Generale!
[2] Kuchiyose… (jap.) – Przywołanie, Medyczny Żołnierz

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz