Czy
to mój wielki powrót? Wątpliwe to. Powiedziałbym raczej, że poniższą notką daję
świadectwo kontynuacji niniejszej powieści. Ku uciesze zniecierpliwionych
czytelników, o ile ktokolwiek jeszcze tu zagląda. Zatem, nie przedłużając, mam
nadzieję, że przez te dwa miesiące nie wypadłem z wprawy, gdyż w mojej ocenie
ta notka wypada bardzo słabo. Np, miał się w niej znaleźć krwawy opis walki,
ale… co wyszło, sami zobaczcie.
<<< Chapter ukazał się 25
marca 2014 roku >>>
Jak Tsunade
powiedziała, tak też się stało. W nie całą godzinę od ogłoszenia alarmu,
wszyscy shinobi Ukrytego Liścia zostali zerwani z łóżek i postawieni w
najwyższy poziom gotowości bojowej na murach obronnych wioski oraz po ich
zewnętrznej stronie. Ogromne bramy zostały zamknięte, gigantyczne rygle ze
zgrzytem zasunięte, ludność cywilna zaś zebrana i wysłana do schronów, tak na
wszelki wypadek. Wszystko odbyło się szybko i sprawnie. Kiedy we wnętrzu góry
Kage zniknął ostatni starzec, a wśród obrońców stanęła Hokage z dumnie wypiętą
do przodu piersią w swoim oficjalnym płaszczu na ramionach oraz kapeluszu na
głowie, nad horyzontem wyszły pierwsze promienie wschodzącego słońca.
Przez minutę, może
dwie, panowała idealna cisza. Nawet zwierzyna ucichła i wtem wszyscy to
usłyszeli. Równomierne tupanie, jakby gdzieś niedaleko stąd maszerowała armia
ciężkozbrojnych wojowników. Przez jeszcze nisko zawieszone słońce nikt niczego
nie mógł dostrzec, aż tu nagle na granicy lasu coś wybuchło i obrońcy zostali
zasypani chmurą pyłu, i odłamkami połamanych drzew. Gdy po kilku minutach niebo
na nowo rozjaśniło się, przed shinobi Liścia w odległości zaledwie
kilkudziesięciu metrów stanęło kilkanaście szerokich rzędów mężczyzn i kobiet w
różnym wieku. Wszyscy odziani byli w ciężkie skórzano-metalowe zbroje koloru
fioletowego. Ich twarze spinała powaga, lecz w oczach kryło się szaleństwo i rządza
mordu. Dało się również odczuć głęboko zakorzenioną nienawiść, jaką niemal
promieniowali. Tsunade głęboko odetchnęła. Wiatr niósł na swych delikatnych
barkach woń śmierci i zniszczenia, jakie niewątpliwie niedawno miały gdzieś
miejsce. Kobieta z niesmakiem wypisanym na twarzy uświadomiła sobie, że o to
stojąca przed nią armia musiała zabijać każdego, kto stanął im na drodze. Ile
już istnień pochłonęła ta inwazja? Tego nie wiedziała. Wiedziała za to, co w
najbliższym czasie wszystkich czekało.
- Wyglądasz, jakbyś
właśnie cytrynę zjadła, Hokage-sama!
Usłyszała gardłowy
wybuch śmiechu i naraz zobaczyła, jak zza pierwszego szeregu wyłania się krępa
postać białowłosego mężczyzny o ociekających kpiną zielonych oczach. Ubrany był
podobnie, jak stojący za nim wojownicy z tą różnicą, że jego piersi nie
przesłaniała żadna zbroja. Jedynie materiałowa tunika sięgająca ziemi, związana
w talii grubym, szarym sznurem. Wyglądał trochę, jak mnich lub kapłan jakiejś
świątyni, lecz to były tylko domysły patrzącej na niego blondyny.
- Kyon Omura.
Prychnęła Tsunade z
goryczą, jakiej dawno już w ustach nie czuła. Nie podobał się jej ten jego
pełen wyższości i pewności siebie uśmieszek. Ten śmieć wiedział o czymś, o czym
ona nie była świadoma. Co przeoczyła? Gdzie krył się haczyk? Kilka minut
główkowania nie przyniosło oczekiwanego rezultatu, a jedynie nasunęło kolejne
pytanie. Czy przypadkiem Ibiki czegoś nie dopatrzył w swoim śledztwie, a o czym
powinien był ją zawiadomić? To zagadnienie sprawiło, że na jej twarzy
uwydatniły się nowe zmarszczki.
- Czy wszystko w
porządku, Tsunade-sama?
Do kobiety podeszła
jej asystentka, dotąd spokojnie stojąca kilka kroków z tyłu. Musiała wyczuć, że
coś się działo, gdyż twarzy swojej przełożonej nie widziała. Nie wiedziała, ile
czasu minęło od pojawienia się tutaj, ale przez cały ten czas ze zgrozą we
własnych oczach obserwowała szeroki na kilkadziesiąt metrów mur ludzi na coś
czekających. Z jednej stronie wewnętrznie się cieszyła, że bitwa jeszcze nie
zaczęła się, ale z drugiej ta bierność przeciwnika w działaniu stawiała nowe
pytania. Jedno z nich brunetka właśnie zadała:
- To… co robimy?
- Czekamy.
- Hę?? – Nie takiej
odpowiedzi się spodziewała. – Niby, na co??
Piersiasta blondyna
odwzajemniła jej spojrzenie. W jej oczach było można dostrzec stal i śmiertelną
powagę, jakiej dawno już nie było w nich widać. To zaś sprawiło, że Shizune
mimo wszystko cofnęła się pół kroczku nieco wystraszona i skruszona.
- Rozejrzyj się,
Shizune. – Hokage zwróciła twarz w stronę wroga. – I powiedz mi, jakie mamy
szanse w bezpośrednim starciu z tak przeważającymi siłami? Nie mówię, że nie
damy sobie rady, bo wierzę w naszych obrońców, ale jak na razie wolę stać i…
obserwować. Im mniej dziś polegnie, tym więcej wróci jutro do swoich rodzin.
- Eem… chyba zaczynam
rozumieć. – Młodsza medyczka zamyśliła się, lecz tylko na kilka sekund. – Ale w
takim razie, może czas na wezwanie posiłków? Dopóki nie atakują, to może
jeszcze jest szansa, że ktoś nas wspomoże?
- Akurat ten rozkaz
już wydałam.
Tsunade nieznacznie
się uśmiechnęła. Asystentka, jak zwykle nie zawiodła jej trzeźwo myśląc. No i
zrobiła coś jeszcze. W czasie kilku ostatnich minuty zadała wszystkie pytania,
jakie kobieta chciała od niej usłyszeć. Teraz pozostało już jedynie dalej
czekać.
* * *
Naruto wyszedł z domu
z głową w chmurach i to w dosłownym tego słowa znaczeniu. Umysł zajęty miał
niedawno zdobytym doświadczeniem, jakim było częściowe otwarcie pieczęci
Yondaime. Zwój, jaki dostarczyła tajemnicza nieznajoma, dał mu wreszcie
możliwość pokazania lisiemu demonowi, jak wielkim zaufaniem go darzył. I dlatego
też teraz, jego własne nogi automatycznie prowadziły go w stronę centralnego
punktu wioski. Do budynku Administracyjnego, do biura Godaime Hokage, gdzie
zamierzał przedstawić Tsunade swój pomysł z uwolnieniem Kyuu i przekonać się,
jak kobieta zareaguje. Podejrzewał, że się na niego wydrze, że nie może tego
zrobić, bo to przecież… Lisi Demon! Podły, parszywy, zapluty potwór bez duszy i
uczuć, któremu pod żadnym pozorem nie można ufać! – Naruto gorzko się zaśmiał.
– Jeśli medyczka rzeczywiście tak powie, to tylko wykaże się swoją ignorancją
oraz głębokim niedoinformowaniem. A dlaczego? Dlatego, że prawda była z goła inna.
Blondyn poznał ją dogłębnie na przestrzeni dwudziestu lat swojego życia.
Kyuubi jest sprytny i przebiegły, to prawda, ale również
bardzo troskliwy i opiekuńczy. Drogich dla siebie osób i rzeczy broni z
prawdziwą zaciętością, bez litości zabijając wszystkich, którzy podnoszą na nie
rękę. Jest bardzo towarzyski. Posiada ogromne poczucie humoru, choć zwykle
okazuje je w nieco złośliwej lub wręcz wrednej postaci. Mimo to, a może właśnie
dlatego, wspaniały z niego towarzysz. Nigdy nie można się z nim nudzić.
Jeśli takiego obrazu
charakteru Kuramy Tsunade nie przyjmie do wiadomości, to nie pozostanie mu nic
innego, jak zrobić to bez stosownego przyzwolenia. A to będzie wiązało się z
potrzebą skorzystania z pomocy Upiornych, aby wszystko odbyło się gładko i bez
większych komplikacji. Ale o tym później. Wpierw musi dotrzeć do… – Naruto
zamarł w miejscu słysząc w bocznej uliczce jakieś krzyki. Spojrzał w tamtą
stronę i naraz zorientował się, że wioska była dziwnie opustoszała. Na ulicy,
którą właśnie szedł, a która zwykle o tej porze tętniła pełnym życiem, obecnie
było pusto i cicho. W zasięgu wzroku nie widział żywego ducha. Po prostu…
nikogo. Jedynie odgłosy pobliskiej szarpaniny było słychać. Nie wiedząc, co się
dzieje szybko postanowił nieco zmienić trajektorię swojego marszu i poszedł w
ciemną uliczkę, by zaraz wyjść na niewielki skwer.
Z jednej jego strony
znajdowała się Akademia Shinobi, z drugiej zaś Ptasie Gniazdo, budynek poczty
lotniczej i łączności z sojusznikami. Pod jego wejściem blondyn dostrzegł niewielką
grupkę jakiś mężczyzn w tym momencie walczących z shinobi Liścia broniącymi
wejścia. Ruszył więc w ich stronę, lecz było już za późno. Napastnicy pokonali
obrońców brutalnie każdego przeszywając mieczem na wylot, po czym wszyscy
wbiegli do budynku. Naruto wyskoczył w powietrze, szybko znalazł się przy
wejściu, sięgnął do klamki i… KA–BUUUUM!!!
Gmach eksplodował z taką siłą, że odrzuciło chłopaka w tył na drugi kraniec
placu. Oszołomiony wbił się plecami w ścianą Akademii wpadając do środka. Przysypany
odłamkami nie od razu wstał na nogi. Jeszcze dłuższą chwilę huczało mu w uszach
i kręciło się w głowie.
- Daijōbu desu ka, Naruto?[1] – W
głosie demona pobrzmiewała troska.
- Chikushō[2]… Co to było, do stu piorunów!? Czy oni…??
- Dokładnie. To byli Kamikaze.[3] –
Lis odparł głosem wszechwiedzącego.
- Co? Kto?
- Kamikaze, to grupa stukniętych fanatyków
ślepo wypełniających wolę swojego mistrza, czy jak tam się nazywa ten, co kazał
im wysadzić się w powietrze. – Wyjaśnił Kurama i naraz usłyszał salwę
śmiechu Uzumakiego. Oburzony warknął groźnie. – Z czego rżysz!?
Lecz odpowiedzi się
już nie doczekał. Naruto bowiem przestał śmiać się, gdyż dostrzegł inną grupkę
mężczyzn zmierzających akurat w jego stronę. Tak, jak poprzedni, ci również
odziani byli w metalowo-skórzane zbroje fioletowego koloru. Twarze
powykrzywiane mieli od wściekłości nimi targającej, w oczach zaś lśnił obłęd i
żądza krwi. Widać było, że czekała go ostra walka, choć nie było mu do niej śpieszno.
Wolał raczej dowiedzieć się, kim byli? Co tu robili? I dlaczego do jasnej
cholery w okolicy nie było żadnego innego shinobi Ukrytego Liścia!? Czy to był
jakiś sprawdzian? A może zemsta za nieudzielenie pomocy przy próbie
aresztowania Uchiha Sasuke?? Natłok pytań bez odzewu sprawił tylko, że Naruto
prędko przełknął gorzką ślinę goryczy wynikającej z własnej niewiedzy i
przybrał bojową postawę. Wojownicy stawiali ciężkie kroki powoli do niego
podchodząc, a gdy byli niemal na wyciągnięcie ręki z mieczem skierowanym w
swoją pierś, nagle stanęli. Uzumaki pomyślał, że go rozpoznali i nie wiedzą,
jak się zachować.
- Nim zaczniemy, mam
jedno pytanie. Czy macie pojęcie, z kim chcecie walczyć?
- A kogóż to
obchodzi!? – Zagrzmiał pierwszy z brzegu. – Masz na czole symbol wioski, która
w brutalny sposób obeszła się z naszymi rodzinami pod czas ostatniej Wielkiej
Wojny Shinobi i to wystarczy żebym wszystko rzucił, aby tu przyjść i was
pozabijać! Nadszedł czas zemsty… a teraz GIŃ!!!
Wrzasnął na całe
gardło i bez opamiętania rzucił się na blondyna, zamachując się na niego swoją bronią,
a była nią nie mała maczuga, która z łatwością miażdżyła kości i wszystko inne,
z czym miała styczność. Blondyn wykonał błyskawiczny unik, obrócił się o sto
osiemdziesiąt stopni, wyjął swoją broń i ciachnął napastnika po skosie przez
plecy. Myślał, że go pokonał, ale przekonał się w jakim był błędzie, kiedy
oprych się do niego odwrócił i jakby nigdy nic, ponownie zaatakował. Wymieniali
ciosy stosując różne zasłony i fortele, szala zwycięstwa przychylała się raz na
jedną stronę, a raz na drugą i tak właśnie rozpoczął się ten pojedynek.
Jinchuuriki z jakichś względów nie korzystał z technik shinobi, a jedynie z
katany i swych umiejętności w posługiwaniu się nią, zaś koledzy jego
przeciwnika nie wtrącali się. Stanęli z boku tworząc lekki łuk i cicho
komentowali oglądane starcie.
- Dlaczego się z nim bawisz!? –
Marudził Kyuubi zniecierpliwionym głosem. – Dlaczego
po prostu nie nakarmisz go Rasenganem czy inną ze swych jutsu??[4]
- Nie wiem. Jakoś naszła mnie ochota nieco
pomachać mieczem.
Odparł
dwudziestolatek uskakując przed potężnym ciosem z nad głowy, jednocześnie
wyprowadzając kontrę w odsłonięty bok przeciwnika, lecz ten błyskawicznie się
zasłonił i klinga zwyczajnie odbiła się od ochraniacza na przedramieniu.
Potyczka się przedłużała i nic nie wskazywało, żeby wkrótce miała się
zakończyć. Jak się Naruto szybko przekonał, jego przeciwnik w ogóle nie
wyglądał na zmęczonego. Po każdym nieudanym ataku czy udanej obronie cofał się
pół kroku do tyłu, prostował plecy, zarzucał broń na ramię i szykował do
kolejnego natarcia. Jakby metalowa zbroja oraz olbrzymia maczuga nic nie
warzyły. Blondyn natomiast wyraźnie nieco zwolnił. Choć uznawał się za
niezwykle wytrzymałego shinobi, to teraz już się zmęczył i lekko zniechęcił, co
jego przeciwnik doskonale zaobserwował.
- Opadamy z sił, co!?
Zakpił, uśmiechając
się szyderczo i nagle wyprostował się niczym struna, niebezpiecznie wybałuszając
oczy. Wycharczał coś niezrozumiałego i zaraz sztywno upadł na twarz. Był
martwy, a po czym poznał to Uzumaki? Z karku mężczyzny, jedynej nieosłoniętej
części ciała, sterczała drewniana strzała zakończona trzema pierzastymi lotkami.
Chłopak lekko przekrzywił głowę na ten widok nie ukrywając swojego zdziwienia i
rzucił demoniczne spojrzenie pozostałym wrogom, którzy już tak luźno sobie z
boczku nie stali. Poruszeni śmiercią kolegi gorączkowo rozglądali się w koło,
kiedy niespodziewanie i oni sztywno upadli na ziemię. Naruto podrapał się po
głowie z lekkim zamyśleniem przyglądając się kolejnych strzałom na baczność
sterczącym z karków stygnących już trupów i po chwili sam dokoła się rozejrzał.
W pierwszej chwili rzecz jasna nikogo nie zobaczył, więc pomyślał, że jego
„wybawca” już się ulotnił, ale tak się nie stało. Kiedy chował miecz do saya
uczepionej lewego biodra, koło masywnych trucheł ktoś wylądował. Od razu
rzuciła się mu w oczy kobieca sylwetka oraz ceramiczna maska, przedstawiająca
dziób jastrzębia, wystający z pod szerokiego kaptura. Stał przed zrujnowaną
północną ścianą Akademii i dziwił się swemu… szczęściu. Stojący z boku
obserwator spytałby, dlaczego szczęściu? Ano dlatego, że, jakby ktoś jeszcze
nie zauważył, w koło Uzumakiego kręciło się wiele pięknych kobiet, co jemu
samemu w ogóle nie przeszkadzało. Ten stan rzeczy natomiast stawiał pytanie,
dlaczego tak się działo? Co za tym przemawiało? Czy to jego urok osobisty,
charakter, a może drzemiąca w nim potęga? Niestety, odpowiedź na to pytanie
znały jedynie przedstawicielki płci pięknej.
- Czy coś się stało,
Naruto-sama? – Z zamyślenia wyrwał go jej głos. – Patrzysz na mnie, jakbyś
zobaczył ducha.
- Przepraszam, ale
zastanawiam się, kim jesteś i czemu mi pomogłaś?
Tu kunoichi
niespodziewanie padła przed nim na kolana i nisko schyliła głowę w geście
oddania i szacunku, jakim niewątpliwie go darzyła, a co pokazywało jej
zachowanie. Dłuższą chwilę milczała, jakby nie wiedziała, co odpowiedzieć.
Kiedy wkrótce blondyn westchnął zniecierpliwiony, podniosła głowę.
- To ja przepraszam,
Naruto-sama. Zachowałam się, jak ostatnia idiotka.
- Bez przesady. Zobaczyłaś,
że mam problem i przyszłaś mi z pomocą. Sądząc po twoim stroju, należysz do
Elity Ukrytego Liścia i udzielenie mi wsparcia było twoją powinnością. Jeśli
miałbym się do czegokolwiek przyczepić, to broń jakiej w tym celu użyłaś. Dość
nietypowa, jak na mój gust.
- Dziękuję za ciepłe
słowa, ale ja wiem, że popełniłam błąd.
- Niby jaki?? – Dopytywał
się jinchuuriki, co raz bardziej dziwiąc się rozgrywającej się scenie. Zupełnie
obca mu kunoichi, w dodatku ANBU, płaszczy się przed nim i zarzuca sobie jakąś
niedbałość. A on stoi nad nią ze skrzyżowanymi na piersi ramionami, niczym
jakiś Pan i Władca, i tylko zadaje pytania. Wszystko to było jakieś… dziwne. Chore.
Takie przynajmniej odczucia miał blondyn.
- Właśnie taki, że Ci
pomogłam, a nie powinnam, za co ogromnie przepraszam.
- Że co!? – Ta
odpowiedź dogłębnie blondyna zaskoczyła. – Dlaczego niby nie powinnaś była mi
pomagać!?
- Bo… – Kunoichi
wstała, odeszła kilka kroków i się zatrzymała, stojąc odwrócona do niego
plecami. – Jesteś… Kitsune. Dowódcą ANBU. Teoretycznie, moim przełożonym, więc
jesteś silniejszy ode mnie i bez trudu dałbyś sobie radę z sześcioma
przeciwnikami. Swoim postępowaniem podważyłam twoją zaradność, rozległe
umiejętności oraz autorytet. – Tu się odwróciła i na niego spojrzała. –
Powinnam była stać z boku i cierpliwie czekać, aż skończysz walkę. Ale nie
zrobiłam tego, wtrąciłam się i teraz wiem, że nie zasługuję…
- Powoli. Nic z tego
nie rozumiem, ale niech Ci będzie. – Przerwał jej widząc, do czego zmierzała ta
wymiana zdań. Jeszcze trochę, a dziewczyna powiedziałaby, że nie zasługuje, aby
być tutaj, żyć czy coś w tym guście. Takie tam bzdury. – Popełniłaś błąd i
teraz, co zamierzasz z tym zrobić?
- Nie… nie wiem. –
Spuściła wzrok na ziemię. – Pewnie coś głupiego.
- No dobra.
Powiedziałaś, że należę do ANBU Konoha i jestem twoim dowódcą? – Upewnił się.
Nie widząc reakcji ze strony swojej rozmówczyni, głęboko westchnął i cicho się
zaśmiał. – Cokolwiek chodzi Ci teraz po głowie, jako twój przełożony rozkazuję
Ci nie robić później niczego głupiego. Czy to jasne?
- Hai, sō desu,
Kitsune-sama![5] – Momentalnie odparła dużo weselszym głosem, niż ten, jakim
wypowiadała ostatnie słowa. Na twarzy Naruto natomiast zagościł niewielki
uśmiech.
- Muszę to
powiedzieć. Jesteś chyba najdziwniejszą osobą, jaką zdarzyło mi się ostatnimi
czasy poznać, a było ich kilka. Zdradź mi teraz swoje imię lub pseudonim, jeśli
wolisz.
Kunoichi chwilę
milczała, szybko rozglądając się na boki. Nie widząc nikogo, ponownie spojrzała
na blondyna i zaraz zdjęła kaptur oraz maskę. Dwudziestolatek aż zachłystnął
się powietrzem. Cerę miała gładką, nieco bladą. Oczy czarne, jak bezgwiezdna
noc, włosy zaś krótko przycięte do ramion koloru fioletowego. Przez lewy
policzek przechodziła jej długa na kilka centymetrów blizna, nieco szepcąc
ogólny obraz. Usta miała pomalowane na czarno, zapewne pod kolor oczu lub aby
dopełnić upiorny wygląd twarzy, która i tak zawsze skryta była za ceramiczną
maską o wizerunku głowy Jastrzębia.
Wargi lekko jej
zadrżały, gdy się wkrótce odezwała:
- Proszę mówić do
mnie… Usagi.
NEXT
COMING SOON…
~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~
~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~
Story by Wielki
„Naruto” and
its characters belong to Masashi Kishimoto
[1] Daijōbu desu ka (jap.) – Czy
wszystko dobrze?
[2] Chikushō (jap.) – Cholera
[3] Kamikaze (jap.) – Wojownik
samobójca
[4] Jutsu (jap.) – Technika
[5] Hai, sō desu (jap.) – Tak jest!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz