wtorek, 27 lutego 2018

232. Usagi, part I

Czy to mój wielki powrót? Wątpliwe to. Powiedziałbym raczej, że poniższą notką daję świadectwo kontynuacji niniejszej powieści. Ku uciesze zniecierpliwionych czytelników, o ile ktokolwiek jeszcze tu zagląda. Zatem, nie przedłużając, mam nadzieję, że przez te dwa miesiące nie wypadłem z wprawy, gdyż w mojej ocenie ta notka wypada bardzo słabo. Np, miał się w niej znaleźć krwawy opis walki, ale… co wyszło, sami zobaczcie.



<<< Chapter ukazał się 25 marca 2014 roku >>>



Jak Tsunade powiedziała, tak też się stało. W nie całą godzinę od ogłoszenia alarmu, wszyscy shinobi Ukrytego Liścia zostali zerwani z łóżek i postawieni w najwyższy poziom gotowości bojowej na murach obronnych wioski oraz po ich zewnętrznej stronie. Ogromne bramy zostały zamknięte, gigantyczne rygle ze zgrzytem zasunięte, ludność cywilna zaś zebrana i wysłana do schronów, tak na wszelki wypadek. Wszystko odbyło się szybko i sprawnie. Kiedy we wnętrzu góry Kage zniknął ostatni starzec, a wśród obrońców stanęła Hokage z dumnie wypiętą do przodu piersią w swoim oficjalnym płaszczu na ramionach oraz kapeluszu na głowie, nad horyzontem wyszły pierwsze promienie wschodzącego słońca.
Przez minutę, może dwie, panowała idealna cisza. Nawet zwierzyna ucichła i wtem wszyscy to usłyszeli. Równomierne tupanie, jakby gdzieś niedaleko stąd maszerowała armia ciężkozbrojnych wojowników. Przez jeszcze nisko zawieszone słońce nikt niczego nie mógł dostrzec, aż tu nagle na granicy lasu coś wybuchło i obrońcy zostali zasypani chmurą pyłu, i odłamkami połamanych drzew. Gdy po kilku minutach niebo na nowo rozjaśniło się, przed shinobi Liścia w odległości zaledwie kilkudziesięciu metrów stanęło kilkanaście szerokich rzędów mężczyzn i kobiet w różnym wieku. Wszyscy odziani byli w ciężkie skórzano-metalowe zbroje koloru fioletowego. Ich twarze spinała powaga, lecz w oczach kryło się szaleństwo i rządza mordu. Dało się również odczuć głęboko zakorzenioną nienawiść, jaką niemal promieniowali. Tsunade głęboko odetchnęła. Wiatr niósł na swych delikatnych barkach woń śmierci i zniszczenia, jakie niewątpliwie niedawno miały gdzieś miejsce. Kobieta z niesmakiem wypisanym na twarzy uświadomiła sobie, że o to stojąca przed nią armia musiała zabijać każdego, kto stanął im na drodze. Ile już istnień pochłonęła ta inwazja? Tego nie wiedziała. Wiedziała za to, co w najbliższym czasie wszystkich czekało.
- Wyglądasz, jakbyś właśnie cytrynę zjadła, Hokage-sama!
Usłyszała gardłowy wybuch śmiechu i naraz zobaczyła, jak zza pierwszego szeregu wyłania się krępa postać białowłosego mężczyzny o ociekających kpiną zielonych oczach. Ubrany był podobnie, jak stojący za nim wojownicy z tą różnicą, że jego piersi nie przesłaniała żadna zbroja. Jedynie materiałowa tunika sięgająca ziemi, związana w talii grubym, szarym sznurem. Wyglądał trochę, jak mnich lub kapłan jakiejś świątyni, lecz to były tylko domysły patrzącej na niego blondyny.
- Kyon Omura.
Prychnęła Tsunade z goryczą, jakiej dawno już w ustach nie czuła. Nie podobał się jej ten jego pełen wyższości i pewności siebie uśmieszek. Ten śmieć wiedział o czymś, o czym ona nie była świadoma. Co przeoczyła? Gdzie krył się haczyk? Kilka minut główkowania nie przyniosło oczekiwanego rezultatu, a jedynie nasunęło kolejne pytanie. Czy przypadkiem Ibiki czegoś nie dopatrzył w swoim śledztwie, a o czym powinien był ją zawiadomić? To zagadnienie sprawiło, że na jej twarzy uwydatniły się nowe zmarszczki.
- Czy wszystko w porządku, Tsunade-sama?
Do kobiety podeszła jej asystentka, dotąd spokojnie stojąca kilka kroków z tyłu. Musiała wyczuć, że coś się działo, gdyż twarzy swojej przełożonej nie widziała. Nie wiedziała, ile czasu minęło od pojawienia się tutaj, ale przez cały ten czas ze zgrozą we własnych oczach obserwowała szeroki na kilkadziesiąt metrów mur ludzi na coś czekających. Z jednej stronie wewnętrznie się cieszyła, że bitwa jeszcze nie zaczęła się, ale z drugiej ta bierność przeciwnika w działaniu stawiała nowe pytania. Jedno z nich brunetka właśnie zadała:
- To… co robimy?
- Czekamy.
- Hę?? – Nie takiej odpowiedzi się spodziewała. – Niby, na co??
Piersiasta blondyna odwzajemniła jej spojrzenie. W jej oczach było można dostrzec stal i śmiertelną powagę, jakiej dawno już nie było w nich widać. To zaś sprawiło, że Shizune mimo wszystko cofnęła się pół kroczku nieco wystraszona i skruszona.
- Rozejrzyj się, Shizune. – Hokage zwróciła twarz w stronę wroga. – I powiedz mi, jakie mamy szanse w bezpośrednim starciu z tak przeważającymi siłami? Nie mówię, że nie damy sobie rady, bo wierzę w naszych obrońców, ale jak na razie wolę stać i… obserwować. Im mniej dziś polegnie, tym więcej wróci jutro do swoich rodzin.
- Eem… chyba zaczynam rozumieć. – Młodsza medyczka zamyśliła się, lecz tylko na kilka sekund. – Ale w takim razie, może czas na wezwanie posiłków? Dopóki nie atakują, to może jeszcze jest szansa, że ktoś nas wspomoże?
- Akurat ten rozkaz już wydałam.
Tsunade nieznacznie się uśmiechnęła. Asystentka, jak zwykle nie zawiodła jej trzeźwo myśląc. No i zrobiła coś jeszcze. W czasie kilku ostatnich minuty zadała wszystkie pytania, jakie kobieta chciała od niej usłyszeć. Teraz pozostało już jedynie dalej czekać.
* * *
Naruto wyszedł z domu z głową w chmurach i to w dosłownym tego słowa znaczeniu. Umysł zajęty miał niedawno zdobytym doświadczeniem, jakim było częściowe otwarcie pieczęci Yondaime. Zwój, jaki dostarczyła tajemnicza nieznajoma, dał mu wreszcie możliwość pokazania lisiemu demonowi, jak wielkim zaufaniem go darzył. I dlatego też teraz, jego własne nogi automatycznie prowadziły go w stronę centralnego punktu wioski. Do budynku Administracyjnego, do biura Godaime Hokage, gdzie zamierzał przedstawić Tsunade swój pomysł z uwolnieniem Kyuu i przekonać się, jak kobieta zareaguje. Podejrzewał, że się na niego wydrze, że nie może tego zrobić, bo to przecież… Lisi Demon! Podły, parszywy, zapluty potwór bez duszy i uczuć, któremu pod żadnym pozorem nie można ufać! – Naruto gorzko się zaśmiał. – Jeśli medyczka rzeczywiście tak powie, to tylko wykaże się swoją ignorancją oraz głębokim niedoinformowaniem. A dlaczego? Dlatego, że prawda była z goła inna. Blondyn poznał ją dogłębnie na przestrzeni dwudziestu lat swojego życia.
Kyuubi jest sprytny i przebiegły, to prawda, ale również bardzo troskliwy i opiekuńczy. Drogich dla siebie osób i rzeczy broni z prawdziwą zaciętością, bez litości zabijając wszystkich, którzy podnoszą na nie rękę. Jest bardzo towarzyski. Posiada ogromne poczucie humoru, choć zwykle okazuje je w nieco złośliwej lub wręcz wrednej postaci. Mimo to, a może właśnie dlatego, wspaniały z niego towarzysz. Nigdy nie można się z nim nudzić.
Jeśli takiego obrazu charakteru Kuramy Tsunade nie przyjmie do wiadomości, to nie pozostanie mu nic innego, jak zrobić to bez stosownego przyzwolenia. A to będzie wiązało się z potrzebą skorzystania z pomocy Upiornych, aby wszystko odbyło się gładko i bez większych komplikacji. Ale o tym później. Wpierw musi dotrzeć do… – Naruto zamarł w miejscu słysząc w bocznej uliczce jakieś krzyki. Spojrzał w tamtą stronę i naraz zorientował się, że wioska była dziwnie opustoszała. Na ulicy, którą właśnie szedł, a która zwykle o tej porze tętniła pełnym życiem, obecnie było pusto i cicho. W zasięgu wzroku nie widział żywego ducha. Po prostu… nikogo. Jedynie odgłosy pobliskiej szarpaniny było słychać. Nie wiedząc, co się dzieje szybko postanowił nieco zmienić trajektorię swojego marszu i poszedł w ciemną uliczkę, by zaraz wyjść na niewielki skwer.
Z jednej jego strony znajdowała się Akademia Shinobi, z drugiej zaś Ptasie Gniazdo, budynek poczty lotniczej i łączności z sojusznikami. Pod jego wejściem blondyn dostrzegł niewielką grupkę jakiś mężczyzn w tym momencie walczących z shinobi Liścia broniącymi wejścia. Ruszył więc w ich stronę, lecz było już za późno. Napastnicy pokonali obrońców brutalnie każdego przeszywając mieczem na wylot, po czym wszyscy wbiegli do budynku. Naruto wyskoczył w powietrze, szybko znalazł się przy wejściu, sięgnął do klamki i… KA–BUUUUM!!! Gmach eksplodował z taką siłą, że odrzuciło chłopaka w tył na drugi kraniec placu. Oszołomiony wbił się plecami w ścianą Akademii wpadając do środka. Przysypany odłamkami nie od razu wstał na nogi. Jeszcze dłuższą chwilę huczało mu w uszach i kręciło się w głowie.
- Daijōbu desu ka, Naruto?[1] – W głosie demona pobrzmiewała troska.
- Chikushō[2]… Co to było, do stu piorunów!? Czy oni…??
- Dokładnie. To byli Kamikaze.[3] – Lis odparł głosem wszechwiedzącego.
- Co? Kto?
- Kamikaze, to grupa stukniętych fanatyków ślepo wypełniających wolę swojego mistrza, czy jak tam się nazywa ten, co kazał im wysadzić się w powietrze. – Wyjaśnił Kurama i naraz usłyszał salwę śmiechu Uzumakiego. Oburzony warknął groźnie. – Z czego rżysz!?
Lecz odpowiedzi się już nie doczekał. Naruto bowiem przestał śmiać się, gdyż dostrzegł inną grupkę mężczyzn zmierzających akurat w jego stronę. Tak, jak poprzedni, ci również odziani byli w metalowo-skórzane zbroje fioletowego koloru. Twarze powykrzywiane mieli od wściekłości nimi targającej, w oczach zaś lśnił obłęd i żądza krwi. Widać było, że czekała go ostra walka, choć nie było mu do niej śpieszno. Wolał raczej dowiedzieć się, kim byli? Co tu robili? I dlaczego do jasnej cholery w okolicy nie było żadnego innego shinobi Ukrytego Liścia!? Czy to był jakiś sprawdzian? A może zemsta za nieudzielenie pomocy przy próbie aresztowania Uchiha Sasuke?? Natłok pytań bez odzewu sprawił tylko, że Naruto prędko przełknął gorzką ślinę goryczy wynikającej z własnej niewiedzy i przybrał bojową postawę. Wojownicy stawiali ciężkie kroki powoli do niego podchodząc, a gdy byli niemal na wyciągnięcie ręki z mieczem skierowanym w swoją pierś, nagle stanęli. Uzumaki pomyślał, że go rozpoznali i nie wiedzą, jak się zachować.
- Nim zaczniemy, mam jedno pytanie. Czy macie pojęcie, z kim chcecie walczyć?
- A kogóż to obchodzi!? – Zagrzmiał pierwszy z brzegu. – Masz na czole symbol wioski, która w brutalny sposób obeszła się z naszymi rodzinami pod czas ostatniej Wielkiej Wojny Shinobi i to wystarczy żebym wszystko rzucił, aby tu przyjść i was pozabijać! Nadszedł czas zemsty… a teraz GIŃ!!!
Wrzasnął na całe gardło i bez opamiętania rzucił się na blondyna, zamachując się na niego swoją bronią, a była nią nie mała maczuga, która z łatwością miażdżyła kości i wszystko inne, z czym miała styczność. Blondyn wykonał błyskawiczny unik, obrócił się o sto osiemdziesiąt stopni, wyjął swoją broń i ciachnął napastnika po skosie przez plecy. Myślał, że go pokonał, ale przekonał się w jakim był błędzie, kiedy oprych się do niego odwrócił i jakby nigdy nic, ponownie zaatakował. Wymieniali ciosy stosując różne zasłony i fortele, szala zwycięstwa przychylała się raz na jedną stronę, a raz na drugą i tak właśnie rozpoczął się ten pojedynek. Jinchuuriki z jakichś względów nie korzystał z technik shinobi, a jedynie z katany i swych umiejętności w posługiwaniu się nią, zaś koledzy jego przeciwnika nie wtrącali się. Stanęli z boku tworząc lekki łuk i cicho komentowali oglądane starcie.
- Dlaczego się z nim bawisz!? – Marudził Kyuubi zniecierpliwionym głosem. – Dlaczego po prostu nie nakarmisz go Rasenganem czy inną ze swych jutsu??[4]
- Nie wiem. Jakoś naszła mnie ochota nieco pomachać mieczem.
Odparł dwudziestolatek uskakując przed potężnym ciosem z nad głowy, jednocześnie wyprowadzając kontrę w odsłonięty bok przeciwnika, lecz ten błyskawicznie się zasłonił i klinga zwyczajnie odbiła się od ochraniacza na przedramieniu. Potyczka się przedłużała i nic nie wskazywało, żeby wkrótce miała się zakończyć. Jak się Naruto szybko przekonał, jego przeciwnik w ogóle nie wyglądał na zmęczonego. Po każdym nieudanym ataku czy udanej obronie cofał się pół kroku do tyłu, prostował plecy, zarzucał broń na ramię i szykował do kolejnego natarcia. Jakby metalowa zbroja oraz olbrzymia maczuga nic nie warzyły. Blondyn natomiast wyraźnie nieco zwolnił. Choć uznawał się za niezwykle wytrzymałego shinobi, to teraz już się zmęczył i lekko zniechęcił, co jego przeciwnik doskonale zaobserwował.
- Opadamy z sił, co!?
Zakpił, uśmiechając się szyderczo i nagle wyprostował się niczym struna, niebezpiecznie wybałuszając oczy. Wycharczał coś niezrozumiałego i zaraz sztywno upadł na twarz. Był martwy, a po czym poznał to Uzumaki? Z karku mężczyzny, jedynej nieosłoniętej części ciała, sterczała drewniana strzała zakończona trzema pierzastymi lotkami. Chłopak lekko przekrzywił głowę na ten widok nie ukrywając swojego zdziwienia i rzucił demoniczne spojrzenie pozostałym wrogom, którzy już tak luźno sobie z boczku nie stali. Poruszeni śmiercią kolegi gorączkowo rozglądali się w koło, kiedy niespodziewanie i oni sztywno upadli na ziemię. Naruto podrapał się po głowie z lekkim zamyśleniem przyglądając się kolejnych strzałom na baczność sterczącym z karków stygnących już trupów i po chwili sam dokoła się rozejrzał. W pierwszej chwili rzecz jasna nikogo nie zobaczył, więc pomyślał, że jego „wybawca” już się ulotnił, ale tak się nie stało. Kiedy chował miecz do saya uczepionej lewego biodra, koło masywnych trucheł ktoś wylądował. Od razu rzuciła się mu w oczy kobieca sylwetka oraz ceramiczna maska, przedstawiająca dziób jastrzębia, wystający z pod szerokiego kaptura. Stał przed zrujnowaną północną ścianą Akademii i dziwił się swemu… szczęściu. Stojący z boku obserwator spytałby, dlaczego szczęściu? Ano dlatego, że, jakby ktoś jeszcze nie zauważył, w koło Uzumakiego kręciło się wiele pięknych kobiet, co jemu samemu w ogóle nie przeszkadzało. Ten stan rzeczy natomiast stawiał pytanie, dlaczego tak się działo? Co za tym przemawiało? Czy to jego urok osobisty, charakter, a może drzemiąca w nim potęga? Niestety, odpowiedź na to pytanie znały jedynie przedstawicielki płci pięknej.
- Czy coś się stało, Naruto-sama? – Z zamyślenia wyrwał go jej głos. – Patrzysz na mnie, jakbyś zobaczył ducha.
- Przepraszam, ale zastanawiam się, kim jesteś i czemu mi pomogłaś?
Tu kunoichi niespodziewanie padła przed nim na kolana i nisko schyliła głowę w geście oddania i szacunku, jakim niewątpliwie go darzyła, a co pokazywało jej zachowanie. Dłuższą chwilę milczała, jakby nie wiedziała, co odpowiedzieć. Kiedy wkrótce blondyn westchnął zniecierpliwiony, podniosła głowę.
- To ja przepraszam, Naruto-sama. Zachowałam się, jak ostatnia idiotka.
- Bez przesady. Zobaczyłaś, że mam problem i przyszłaś mi z pomocą. Sądząc po twoim stroju, należysz do Elity Ukrytego Liścia i udzielenie mi wsparcia było twoją powinnością. Jeśli miałbym się do czegokolwiek przyczepić, to broń jakiej w tym celu użyłaś. Dość nietypowa, jak na mój gust.
- Dziękuję za ciepłe słowa, ale ja wiem, że popełniłam błąd.
- Niby jaki?? – Dopytywał się jinchuuriki, co raz bardziej dziwiąc się rozgrywającej się scenie. Zupełnie obca mu kunoichi, w dodatku ANBU, płaszczy się przed nim i zarzuca sobie jakąś niedbałość. A on stoi nad nią ze skrzyżowanymi na piersi ramionami, niczym jakiś Pan i Władca, i tylko zadaje pytania. Wszystko to było jakieś… dziwne. Chore. Takie przynajmniej odczucia miał blondyn.
- Właśnie taki, że Ci pomogłam, a nie powinnam, za co ogromnie przepraszam.
- Że co!? – Ta odpowiedź dogłębnie blondyna zaskoczyła. – Dlaczego niby nie powinnaś była mi pomagać!?
- Bo… – Kunoichi wstała, odeszła kilka kroków i się zatrzymała, stojąc odwrócona do niego plecami. – Jesteś… Kitsune. Dowódcą ANBU. Teoretycznie, moim przełożonym, więc jesteś silniejszy ode mnie i bez trudu dałbyś sobie radę z sześcioma przeciwnikami. Swoim postępowaniem podważyłam twoją zaradność, rozległe umiejętności oraz autorytet. – Tu się odwróciła i na niego spojrzała. – Powinnam była stać z boku i cierpliwie czekać, aż skończysz walkę. Ale nie zrobiłam tego, wtrąciłam się i teraz wiem, że nie zasługuję…
- Powoli. Nic z tego nie rozumiem, ale niech Ci będzie. – Przerwał jej widząc, do czego zmierzała ta wymiana zdań. Jeszcze trochę, a dziewczyna powiedziałaby, że nie zasługuje, aby być tutaj, żyć czy coś w tym guście. Takie tam bzdury. – Popełniłaś błąd i teraz, co zamierzasz z tym zrobić?
- Nie… nie wiem. – Spuściła wzrok na ziemię. – Pewnie coś głupiego.
- No dobra. Powiedziałaś, że należę do ANBU Konoha i jestem twoim dowódcą? – Upewnił się. Nie widząc reakcji ze strony swojej rozmówczyni, głęboko westchnął i cicho się zaśmiał. – Cokolwiek chodzi Ci teraz po głowie, jako twój przełożony rozkazuję Ci nie robić później niczego głupiego. Czy to jasne?
- Hai, sō desu, Kitsune-sama![5] – Momentalnie odparła dużo weselszym głosem, niż ten, jakim wypowiadała ostatnie słowa. Na twarzy Naruto natomiast zagościł niewielki uśmiech.
- Muszę to powiedzieć. Jesteś chyba najdziwniejszą osobą, jaką zdarzyło mi się ostatnimi czasy poznać, a było ich kilka. Zdradź mi teraz swoje imię lub pseudonim, jeśli wolisz.
Kunoichi chwilę milczała, szybko rozglądając się na boki. Nie widząc nikogo, ponownie spojrzała na blondyna i zaraz zdjęła kaptur oraz maskę. Dwudziestolatek aż zachłystnął się powietrzem. Cerę miała gładką, nieco bladą. Oczy czarne, jak bezgwiezdna noc, włosy zaś krótko przycięte do ramion koloru fioletowego. Przez lewy policzek przechodziła jej długa na kilka centymetrów blizna, nieco szepcąc ogólny obraz. Usta miała pomalowane na czarno, zapewne pod kolor oczu lub aby dopełnić upiorny wygląd twarzy, która i tak zawsze skryta była za ceramiczną maską o wizerunku głowy Jastrzębia.
Wargi lekko jej zadrżały, gdy się wkrótce odezwała:
- Proszę mówić do mnie… Usagi.



NEXT COMING SOON…



~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~
Story by Wielki
„Naruto” and its characters belong to Masashi Kishimoto


[1] Daijōbu desu ka (jap.) – Czy wszystko dobrze?
[2] Chikushō (jap.) – Cholera
[3] Kamikaze (jap.) – Wojownik samobójca
[4] Jutsu (jap.) – Technika

[5] Hai, sō desu (jap.) – Tak jest!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz