Witajcie
czytelnicy, tęskniliście za mną? Ach, dawno mnie tu nie było i też niczego
nowego nie opublikowałem. Słowem wstępu chciałem tylko powiedzieć, że poniższy
post pokazuje wszystkim, którzy zwątpili, że wciąż z wami jestem i pracuję nad
kontynuacją publikowanej tu historii. A, że od poprzedniego odcinka minęły
prawie cztery miesiące, dziś wrzucam notkę dłuższą, niż zazwyczaj. Wielu
zapewne wyda się ona „przegadana” i zapewne tak właśnie jest, lecz zawartej tu
wiedzy nie udało mnie się opisać inaczej. Pozdrawiam i zapraszam na chwilę
relaksu!
<<< Chapter ukazał się 23
lipca 2014 roku >>>
Czas płynął
ślamazarnym tempem. Zdawało się, że niemal stał w miejscu, lecz jak zawsze, to
było tylko złudzenie. Dotąd wznoszące się słońce było tego idealnym przykładem.
Osiągnąwszy docelowy punkt na nieboskłonie, zawisło nad Konoha Gakure no Sato
zasnute delikatną mgiełką i w milczeniu obserwowało rozwijający się konflikt.
Armia Kyona trwała w
martwej ciszy i czekała na sygnał do ataku, który nadal nie nadchodził. Nikt
tego nie podważał, ani nie próbował wywiedzieć się, dlaczego. Widocznie dowódca
chciał wpierw psychicznie zmęczyć swojego przeciwnika, by potem bez większego
trudu go pokonać. To było dość rozważne posunięcie. Strategicznie przemyślane.
Do takich samych wniosków dochodziła cierpliwie czekająca Tsunade. Skoro
jeszcze nie doszło do rozlewu krwi, to to była z całą pewnością potyczka
psychologiczna. Tylko, co Omura chciał dzięki niej osiągnąć? Rzeczywiście miał
nadzieję na umysłowe wyczerpanie jej i jej ludzi? Naprawdę w to wierzył? Po
minie mężczyzny wiedziała, że tak było i wtem coś innego przyszło jej do głowy.
Kobieta ukradkiem
rozejrzała się na boki po twarzach shinobi Ukrytego Liścia. Wielu twardo
pokazywało determinację i pełną gotowość do działania, lecz na kilku dostrzegła
rysujące się już zmęczenie. Choć z medycznego punku widzenia nic im nie
dolegało, to pot na policzkach i lekko podkrążone oczy mówiły co innego. Takie
oznaki mogły być wynikiem niewyspania, ale także mogło mieć na nie wpływ coś odrębnego.
Jakieś potężne genjutsu, którego nawet ona nie mogła wyczuć i wtem, wszystko
nagle uległo pogorszeniu. Ci z obrońców, u których zauważyła wyczerpanie
niespodziewanie zaczęli upadać na kolana, by sekundę potem jeden za drugim
zaczęli tracić przytomność. Wpierw zemdlało tylko czterech shinobi, lecz po
kilku minutach padło jeszcze kilkunastu, a wkrótce potem kilkudziesięciu.
Wszyscy mieli blado-fioletowe twarze i zapadnięte oczy, jakby jakaś choroba
toczyła ich organizmy. W między czasie powietrze przeciął ryk jakiejś
niezidentyfikowanej eksplozji na terenie wioski, lecz nikt nie zwrócił na to
większej uwagi. Do zarażonych bowiem zaraz zaczęli przyskakiwać zdrowi shinobi,
których tajemnicza infekcja nie dotknęła, Tsunade zaś popadła w poważne
zakłopotanie. Bo, jakby nie patrzeć, przed Konoha stała potężna armia, a jej
ludzie nagle przestali się tym przejmować… i co w takim razie powinna teraz
zrobić? Nakrzyczeć na nich? Psia krew! Niby powinna to zrobić, wydać nowe
rozkazy, jakoś opanować ten chaos, ale…
- Nie krępuj się, Hokage-sama! – Kobieta usłyszała
szyderczy śmiech dobiegający ze strony Omury. Spojrzała na niego. – Pomóż im!
My zaczekamy, nigdzie się nie wybieramy!
Mężczyzna znowu
parsknął śmiechem, lecz tym razem tylko na sekundę, bo zaraz mu mina zrzedła.
Medyczka zastanowiła się, dlaczego i po chwili otrzymała odpowiedź. Tuż koło
niej pojawił się grafitowy samuraj o przerażającym wyglądzie maski
zasłaniającej jego twarz. Jego niespodziewane zmaterializowanie się wprawiło
kobietę w prawdziwe zdumienie. Zdaje się, że wojownik coś do niej powiedział,
wszakże nie widziała jego twarzy, tylko jak obraca głowę w jej stronę.
- Zbierzcie
zarażonych i wycofajcie się na mury. – Jogensha ponownie się odezwał i tym
razem został usłyszany, bowiem Tsunade zamrugała kilkakrotnie w geście
zaskoczenia. Ton, jakim samuraj się do niej zwrócił nie był coś sugerujący czy
proszący, a rozkazujący, co w znaczącym stopniu uwłaczało jej godności oraz
urzędowi, jaki zajmowała. Natychmiast poczuła rosnący w niej gniew.
- Nie możesz mi
rozkazywać! – Zagrzmiała oburzona.
- To prawda, nie
mogę, lecz za kilka minut rozpęta się tu prawdziwe piekło i lepiej, żeby w
pobliżu nie było żadnego shinobi Konoha. – Odparł spokojnym głosem i
błyskawicznie zawiązał serię kilku pieczęci, po czym przystawił dłoń do podłoża
mamrocząc coś pod nosem.
Ziemia nagle
gwałtownie się zatrząsnęła, niemal przewracając tych, co stali i zapadła się przed
samurajem tworząc na całej długości pod murem, Kami-sama[1] jeden wiedział, jak
głęboką szczelinę. Gdy Tsunade podeszła do krawędzi i tam zajrzała, aż zassała
powietrze nie zobaczywszy dna. Podnosząc po chwili wzrok na Kyona, w jego
oczach dostrzegła gniew, zaś na twarzy spore zaskoczenie. Zdaję się, że
mężczyzna nie był przygotowany na taki obrót sprawy. Jego armia znajdowała się
teraz po niewłaściwej stronie nowo powstałej rozpadliny szerokiej na prawie osiem
metrów. Ciężko zbrojnym wojownikom nie będzie tak łatwo ją przekroczyć, a
obejście całości zajmie im kilka dodatkowych dni. I tak oto przewaga w jednej
chwili została utracona, a wszystko dzięki niespodziewanej pomocy zesłanej
zapewne przez Naruto. A skoro już o nim mowa, to gdzie się podziewał?
Godaime obejrzała się
na Jogenshe chcąc zadać mu kilka pytań, lecz ten już pochłonięty był rozmową z
trzema Upiornymi Weteranami, do których wkrótce dołączyło jeszcze kilkunastu
Zbrojnych. Najwidoczniej coś szykowali, tylko pytanie, co takiego? Ostrzeżenie
o rozpętaniu się tu piekła nie za bardzo się jej podobało, gdyż mogło mieć to
związek z podejrzeniem, że Naruto planował uwolnić Kyuubiego, lecz teraz nie
było czasu i sposobności na dociekanie prawdy. Za plecami Upiornych wciąż znajdowali
się obrońcy Konoha, których dopadła tajemnicza choroba i wedle słów grafitowego
samuraja, trzeba było ich natychmiast ewakuować do szpitala.
- Shizune!
- Tak, Hokage-sama? –
Spytała przywołana dziewczyna z lekkim przerażeniem patrząca na Upiornych i ich
dzieło.
Kiedy kilkanaście
minut temu upadła na kolana powalona silnym wstrząsem ziemi, w pierwszej chwili
pomyślała, że oto Kyon Omura wreszcie ich zaatakował, lecz nic takiego się nie
wydarzyło. Widząc obok swojej przywódczyni samuraja w zbroi o grafitowym
odcieniu łusek, odetchnęła z ulgą i prędko zajęła się pierwszym zainfekowanym.
Teraz jednak musiała go porzucić, by prędko wykonać nowe rozkazy.
- Zarządzam odwrót na
mury obronne. – Powiedziała blondyna o biuście legendarnej wielkości. – Ci,
którzy mogą walczyć mają czekać na dalsze instrukcje, resztę przenieście do
szpitala. Zaraz tam przyjdę, ale wpierw muszę…
Przerwała myśl
słysząc jakiś rumor w lesie za plecami armii Kyona, która momentalnie się
rozstąpiła robiąc miejsce ogromnym machinom oblężniczym. Było ich w sumie dwanaście.
Siedem miotających gigantyczne shurikeny oraz pięć strzelających równie
wielkimi kunai. Takie zestawienie w zupełności wystarczyło, aby w krótkim
czasie wyrządzić poważne spustoszenie na polu bitwy. Tsunade patrzyła na nie w
milczeniu, dłuższą chwilę zastanawiając się nad sposobem neutralizacji tego
nowego zagrożenia. Z jednej strony, jeśli niczego zaraz nie wymyśli, to wkrótce
będzie trzeba prędko naprawiać zniszczone obwarowania, z drugiej zaś, jak niby
miałaby to powstrzymać? Jej własne machiny miotające znajdowały się kilka dni
drogi od wioski kierując się na południowy zachód, lecz nie była pewna, czy to
by w czymś pomogło? Nie mogąc wymyślić w tej chwili żadnego sensownego
rozwiązania, kobieta tylko słabo westchnęła, po czym upewniła się, że wszyscy
zostali już ewakuowani i sama błyskawicznie przeniosła się na mury.
Tylko tam stanęła, a
Upiorni Zbrojni wznieśli wokół Ukrytego Liścia barierę o delikatnie złotawej
barwie. Wykonali ten ruch tak niespodziewanie i prędko, że aż z kilku gardeł
wyrwał się niekontrolowany okrzyk strachu, lecz już po sekundzie wszyscy na
powrót ucichli i skupili się na obserwowaniu poczynań wroga. Ten z kolei widząc
jeszcze jedną przeszkodę na swojej drodze zniszczenia, mocniej tylko zagryzł wściekle
wyszczerzone zęby i ponaglił sługusów ustawiających machiny. Drewno skrzypiało,
metal zgrzytał, ludzie ciężko sapali, stękali, z bólu niemal mdleli, lecz się
nie poddawali. W pocie czoła ślepo wypełniali wolę swego pana stawiając na
szali własne życia. Tylko, po co to wszystko? Czy zniszczenie Konoha Gakure no
Sato było, aż tak potrzebne? Co to komu da? Rzecz jasna, na świecie było
naprawdę wielu popaprańców, którym ten atak był na rękę, ale chyba mało który z
nich wiedział, na co się porywa, atakując właśnie tę konkretną wioskę.
* * *
Naruto przyglądał się
nowo poznanej dziewczynie dłuższą chwilę milcząc i namyślając się nad czymś. Z
jednej strony był zadowolony, że tak chętnie z nim współpracowała. Można by
powiedzieć, że wręcz była mu bezgranicznie oddana i posłuszna, ale z drugiej
wciąż nie wiele pamiętał. Powiedziała, że ponoć był dowódcą ANBU, elity sił
specjalnych wioski… Kitsune? Tak właśnie go nazwała. Czy to był jego kryptonim
w ANBU? A może przezwisko z lat dzieciństwa za siedzącego w nim demona? Lawina
pytań zasypywała jego myśli, lecz jak na razie nie doszukiwał się w nich
żadnych odpowiedzi. Z każdą minutą ten brak odpowiedzi sprawiał mu coraz to
większy ból. Ale nie taki fizyczny w normalnym rozumieniu. To był ból
psychiczny. Coś, z czym nie wielu potrafiło sobie poradzić samemu.
- Naruto-sama?
W odmętach głębokiego
zamyślenia nagle usłyszał nieco nazbyt troskliwy głos stojącej opodal kunoichi,
a że w między czasie przeniósł wzrok na ciało jednego z pokonanych
przeciwników, teraz ponownie zawiesił na niej swoje demoniczne spojrzenie.
Zauważył, że na powrót ukryła twarz za ceramiczną maską przedstawiającą dziób
jastrzębia. I tu znowu popadł w zamyślenie, lecz tym razem jedynie na krótką
chwilę:
- Czy „Usagi”, to
twoje prawdziwe imię? – Wreszcie się odezwał.
Dziewczyna w
odpowiedzi cicho zachichotała.
- I tak, i nie. –
Odparła prostując plecy przy jednoczesnym krzyżowaniu ramion na piersi.
- Wyjaśnij. –
Poprosił.
- Hm, hmm… Od czego
mam zacząć? – Przeszła się kilka kroczków trasą okrążającą czekającego na
odpowiedź blondyna. – W najprostszych słowach jestem szpiegiem, Naruto-sama.
Mój pseudonim jest zarazem moim imieniem. Dla zachowania najwyższego stopnia
bezpieczeństwa, gdy będziesz kiedyś z kimś o mnie rozmawiał, nigdy nie będziesz
pewien, czy Usagi to moje prawdziwe imię, czy jedynie zawodowy pseudonim. Może…
Może, gdy trochę razem popracujemy. Lepiej się poznamy, to może wtedy zdradzę
Ci, jak naprawdę się nazywam. – Przystanęła i na niego spojrzała. – Ale do tego
czasu proszę mówić do mnie Usagi. Ni mniej, ni więcej. Po prostu… Usagi.
- Dobrze, już dobrze.
Rozumiem. Nie mogę Cię przecież zmusić do wyjawienia mi całej prawdy o sobie.
- Ależ oczywiście, że
możesz, Naruto-sama… – Kunoichi chwyciła na dolną krawędź maski i szybko
uniosła ją do góry. – …ale wpierw musiałbyś ze mną walczyć! – Dokończyła i
pokazała mu zadziornie język, po czym już na dobre skryła twarz za maską,
dodatkowo naciągając na głowę kaptur swojego płaszcza.
Gdy zrobiła to, co
zrobiła, Uzumaki poczuł w powietrzu zew wyzwania i w pierwszym odruchu nie
wiedział, co powinien ze sobą zrobić. Swoim zachowaniem zupełnie zbiła go z
pantałyku. To, jak na niego spojrzała… W jej oczach dostrzegł błysk
rywalizacji. Skrywaną chęć zmierzenia się z nim, sprawdzenia się, co w tym
momencie całą sobą pokazywała. Każda kolejna minuta przebywania w jej
towarzystwie utwierdzała go w przekonaniu, że ta dziewczyna było lekko
szurnięta. Raz pokazywała pełen powagi profesjonalizm, zaraz jednak zmieniała
się w kogoś zupełnie innego. Czy miał tu do czynienia z rozdwojeniem jaźni? Być
może, ale to były tylko jego domysły. W końcu, jak sama powiedziała, była
szpiegiem. Prowadziła podwójne życie… jak zresztą większość ANBU. W tym także
on sam, skoro kiedyś był, teraz już znanym wszędzie, Kitsune. I ta właśnie
wiadomość sprawiała, że chyba zaczynał więcej już pamiętać, ale nie do końca.
Wciąż było wiele, zbyt wiele, nie wiadomych.
- No dobrze… Usagi.
Powiedz mi teraz, co tu się dzieje?
Chłopak rozłożył
ramiona w geście zakreślającym ogólne zniszczenie i dewastację placu, na którym
stali. Ci ludzie, z którymi walczył i Ci, co wbiegli do Ptasiego Gniazda…
wszyscy nastręczali nowych pytań bez należycie sformułowanej odpowiedzi.
Patrząc na „podwładną”, Uzumaki miał nieodparte wrażenie, że się kunoichi
zastanawiała nad wyjaśnieniem sytuacji. Nad czym tak dumała usłyszał, nim słońce
na nieboskłonie przesunęło się choćby o milimetr.
- Chcesz usłyszeć
długą czy skróconą wersję?
- Poproszę… –
Zawiesił głos, jakby nie wiedział, na co się zdecydować. – Właściwie, to nie
wiem. A która jest lepsza? Która wersja twego sprawozdania w najprostszy sposób
powie mi, co tu się wyprawia?
- Sądzę… Sądzę, że ta
krótsza powinna wystarczyć. – Usagi odparła po chwili. Zdawała się być zaskoczona
tak złożonymi pytaniami, jakie zadawał jej blondyn. Nie spodziewała się tego po
nim. Jak widać, określenie „najbardziej nieprzewidywalny ninja” wciąż miało
swoje zastosowanie. Czekając na kolejne słowa dwudziestolatka zobaczyło
jedynie, jak gestem ręki pokazuje jej, aby kontynuowała przerwaną myśl. – Ekhm,
przepraszam… Więc, sytuacja wygląda tak, że poszukiwany przez Ciebie człowiek
imieniem Kyon Omura wreszcie przestał się ukrywać i sprowadził tu swoją armię,
z pomocą której ma zamiar zemścić się na wiosce Ukrytego Liścia. A wszystko to
z powodu upokorzenia, jakiego w jego mniemaniu dopuściły się ówczesne władze
Konoha, wybierając na Yondaime Hokage, Minato Namikaze zamiast niego. Mówiąc,
ówczesne władze, mam tu na myśli Sandaime Hokage oraz Starszyznę.
- Yghm. – Uzumaki
mruknął w odpowiedzi coś podobnie nie zrozumiałego.
Był wszakże pogrążony
w zadumie. O czym rozmyślał, Usagi przekonała się, gdy nagle odsunął się od
niej kilka kroków w tył i zaraz błyskawicznie zawiązał kilka kombinacji znaków.
Gdy kucnął i przystawił rękę do ziemi, tuż przed nim w chmurze białego dymu
zmaterializował się jeden z Upiornych Weteranów. Naruto widząc go, delikatnie
mówiąc, był zszokowany:
- Co jest? Przecież
zawiązałem pieczęci przywołujące do mnie Jogenshę!
- Rikushō-sama[1]
wybaczy, ale Jogensha-san obecnie jest zajęty i nie może odpowiedzieć na twoje
wezwaniem. Zostałem wyznaczony na jego tymczasowego zastępcę. – Odparł samuraj
klęcząc przed jinchuuriki na prawym kolenie.
- Co ma znaczyć:
„jest zajęty”??
- Jogensha-san
osobiście pilnuje, aby wzniesiona Złota Bariera utrzymana została, aż Rikushō-sama
się zjawi i rozprawi z wrogiem. – Odparł samuraj niemal na jednym oddechu cały
czas utrzymując nisko schyloną głowę w geście całkowitego poddaństwa.
- Złota Bariera? A co
to takiego??
- Może ja odpowiem. –
Wtrąciła Usagi. Widząc ponaglające i zniecierpliwione spojrzenie demonicznych
oczu, naraz się poprawiła. – Znaczy, chciałam powiedzieć, że nie wiem, czym tak
dokładnie jest ta Złota Bariera, ale z tego, co zaobserwowałam, jest to bariera
chakry o bardzo wysokiej jakości. Śmiem twierdzić, że nawet Bijuu nie dałoby
rady ją przebić.
- Zaczekaj… Chcesz
powiedzieć, że…? – Blondyn bezwiednie wskazał na swój brzuch.
- Zgadza się,
Rikushō-sama. – Odezwał się Weteran, który już się wyprostował. – Teraz bez
przeszkód możesz realizować swoje plany uwolnienia Kyuubi no Kitsune.
* * *
Naruto wraz z
towarzyszącym mu Upiornym Weteranem zjawił się na murach obronnych Konoha
akurat w momencie roztrzaskiwania się o barierę pierwszych dwóch wystrzelonych
przez wroga olbrzymich shurikenów. Ściana żywej energii nawet nie drgnęła
sztywno stawiając czoła kolejnym trzem pociskom o gwiaździstym kształcie.
Wyglądało na to, że Usagi nie kłamała. To rzeczywiście była wysokiej klasy
bariera mogąca powstrzymać każdy atak. Nawet atak zwolnionej z łańcucha bestii…
lecz, ile było w tym prawdy? Naruto nagle ogarnęły wątpliwości. Czy
rzeczywiście wszystko pójdzie po jego myśli? A co, jeśli…??
- Spokojnie, Młody. Wszystko będzie dobrze.
– Mruknął Kurama wyczuwając negatywne emocje owijające się w koło jestestwa
jego nosiciela. – Czy już zapomniałeś,
jakim nie dawno zaufaniem mnie darzyłeś? A może coś uległo zmianie? Skąd to
nagłe zwątpienie w mnie?
- Przepraszam, ale to jest silniejsze ode
mnie.
- Rozumiem. – Ton głosu demona
uległ znacznemu obniżeniu. – A wiec po
mimo całego tego zaklinania się, że już mi w pełni ufasz… to tak naprawdę jest
zupełnie na odwrót…
- Nie, nie, nie, to nie tak! Źle mnie
zrozumiałeś! Ja tylko… Kyuu? – Naruto poczuł, jak lis odcina się od niego.
Kończy z nim rozmowę. – Kyuubi? Kurama??
Co ja takiego znowu powiedziałem!?
Choć krzyk blondyna
rozniósł się echem po więzieniu Lisiego Demona, ten już nie raczył na niego
odpowiadać. Zignorował go. Wyłączył się. Ktoś powiedziałby, że lis strzela
fochy. Gdyby się nad tym zastanowić, nie wiele by się pomylił stwierdzając coś
podobnego, lecz co Naruto mógł z tą wiedzą zrobić? Tak nagłe zmiany w
zachowaniu mieszkańca jego duszy wciąż pozostawały dla niego wielką zagadką.
- Naruto-sama
jesteśmy gotowi! – Z zamyślenia wyrwał blondyna jeden ze Zbrojnych, który nie
wiadomo skąd się wziął.
- Gotowi na co?? –
Wtrącił jeden z obrońców dotychczas spokojnie stojący na blankach i obserwujący
poczynania wroga. Uzumaki obejrzał się na niego. Mężczyzna ten miał długie
brązowe włosy sięgające mu co najmniej połowy pleców i ubrany był w proste
niekrępujące ruchy kimono z grubego materiału. Na jego twarzy zaś czas odcisnął
już swoje piętno. Towarzyszyło mu dwóch członków ANBU. Pies oraz Kot, bo takie
zwierzęta przedstawiały ich maski, ewidentnie należeli do tego samego klanu, co
wścibski staruszek. Oboje również mieli długie ciemne włosy obecnie związane w
kuce, aby zanadto nie przeszkadzały.
- Zależy z kim
rozmawiam? – Odparł Naruto. Nie uśmiechało mu się komukolwiek więcej mówiąc o
swoich planach, ale dobrze wiedział, że gdy już zrobi, to co zamierzał zrobić,
to i tak siłą rzeczy wszyscy się o tym dowiedzą. Lecz póki co, jeszcze był czas
na rżnięcie głupa.
- No tak. Słyszałem,
że straciłeś pamięć, ale jakoś nie chciało mi się w to wierzyć. – Mężczyzna o
jasnych oczach wyglądał, jakby bardzo się przed czymś powstrzymywał. Naruto
podejrzewał, co to było, ale tak naprawdę, nie był tego pewien. Wciąż nie kojarzył
tego gościa. Brązowowłosy po chwili zwłoki kontynuował przerwaną myśl. –
Nazywam się Hiashi Hyuuga i jestem przywódcą jednego z najpotężniejszych klanów
w Konoha, a teraz wróćmy do mojego pytania. Na co jesteście gotowi?
- Czy muszę
odpowiadać? – Spytał blondyn.
- Tak, bo…
- Nie, Rikushō-sama,
nie musisz odpowiadać. – Wtrącił stojący koło chłopaka Weteran. Hiashi
momentalnie wlepił w niego wściekłe spojrzenie, że ten mu tak perfidnie w słowo
wszedł, lecz samuraja to nie ruszyło. – Kiedy Godaime Hokage wycofała się na
bezpieczne tyłu, teraz ty tu dowodzisz, Rikushō-sama.
- Co takiego!? –
Oburzył się Hyuuga. – Jakim prawem ten smarkacz ma dowodzić!?
Widać było, że ton
oraz słownictwo, jakim mężczyzna przed sekunda się wypowiedział, delikatnie
mówiąc, Upiornym nie przypadł do gustu, lecz wojownicy nic nie zrobili. Póki co
zachowywali zimną krew, ale to w każdej chwili mogło się zmienić. Co zaś
tyczyło się Naruto, usłyszana obelga obeszła go mimo uszu. Choć wiedział już, z
kim rozmawia, to i tak w dalszym ciągu nie kojarzył tego całego klanu Hyuuga. A
skoro Upiorny zapewnił go, że nie musi odpowiadać, odwrócił się na pięcie i
chciał odejść, lecz Hiashi zrobił to, co wszyscy w koło przeczuwali. Złapał
dwudziestolatka za ramię celem zatrzymania go i nagle został odepchnięty do
tyłu. Cios był na tyle silny, że mężczyznę odrzuciło na kilka metrów w tył i
powaliło na kolana. Naraz jego obstawa wysunęła się na przód, lecz zatrzymani
zostali przez połyskujące, naładowane chakrą, klingi.
- Uważaj, Uzumaki! Ja
dobrze wiem, co ty chcesz zrobić i to Ci nie ujdzie płazem! – Grzmiał wściekle
Hyuuga.
- Tak!? Zatem czekam!
Kto z was spróbuje mnie powstrzymać!? – Odgryzł się Naruto. Nie widząc reakcji
ze strony obserwujących całe zdarzenie obrońców Konoha, chłopak uśmiechnął się
złowieszczo i kontynuował grę. Ponownie utkwił demoniczne spojrzenie w Hiashim.
– Nikt!? A co z tobą, Hyuuga!? Skoroś taki gorliwy w kłótniach, czemu nie
powiesz na głos, co chcę zrobić? A może tak się tego boisz, że Ci to przez
gardło przejść nie może!?
NEXT COMING SOON…
[1] Rikushō
(jap.) – Generał
~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~
~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~
Story by Wielki
„Naruto” and
its characters belong to Masashi Kishimoto
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz