Przyznam
się, że sam nie wiem, co mam sądzić o poniższej notce. Jej akcja wydaje mi się
mocno okrojona od tego, co powinno się w niej znaleźć, jak również niektóre jej
fragmentu wymuszone takim, a nie innym opisaniem przez naglący czas, lecz nie
mnie to oceniać. Mam tylko nadzieję, że jej akcja przypadnie wam do gustu.
Enjoy!
<<< Chapter ukazał się 31
grudnia 2013 roku >>>
Po wyjściu z aresztu
na świeże powietrze, Naruto na chwilę zatrzymał się przy wejściu i oparł
plecami o ścianę ciężko wzdychając. Czuł dziwne zawroty głowy, odejmujące chęci
do dalszego życia. Jakby coś mu nie pozwalało od tak odejść. Zdawał sobie
sprawę, że pulsujący ucisk w okolicy skroni był spowodowany poczuciem winy
wobec tego, co kilka godzin temu uczynił swojej dziewczynie, ale przecież nie
mógł teraz tam wrócić i wszystko odkręcić, nie? A może jednak mógł? Było tyle
nie wiadomych, że aż głowa bolała. Chłopak spojrzał w niebo, które zdążyło już
ściemnieć, ukazując złociste gwiazdy i srebrny półksiężyc. Szukał w nich poparcia.
Akceptacji. Odpowiedzi. Co powinien zrobić? Czy dalej grać zimnego drania, co
niczym się nie przejmuje i nikogo nie pamięta? Czy może lepiej skończyć to
wszystko tu i teraz, i wrócić do poprzedniego bycia sobą? Kilka minut
zastanowienia i już wiedział, że to by wiele nie dało, bo i tak z tamtego życia
mało pamiętał. Czarna dziura we wspomnieniach wciąż była zbyt wielka, aby teraz
podejmować tak trudne decyzje.
Właśnie miał się
ruszyć, gdy przypomniał sobie, że jednak jedną rzecz jeszcze mógł zmienić. Wrócił
zatem do aresztu i zaczekał, aż skrepowana linami Haruno wreszcie się zmęczy i
zaśnie, a gdy już się to stało koło północy, kazał strażnikom otwarcie krat i
zostawienie ich sam na sam. Gdy shinobi Liścia wyszli, blondyn ostrożnie wszedł
do celi, rozwiązał medyczkę, wziął ją na ręce i zaraz zniknął w złotym błysku,
po sekundzie zjawiając się w swoim domu. Tam zaś szybko zaniósł Sakurę do
pokoju, gdzie położył ją na łóżku. Kiedy zakrywał ją kocem, kunoichi
przekręciła się na lewy bok mrucząc coś pod nosem, lecz się nie obudziła. Naruto
chwilę postał nad nią, wpatrując się nieobecnym spojrzeniem w jej spokojny
wyraz twarzy, po czym najciszej jak mógł opuścił pomieszczenie.
Będąc na korytarzu,
zaraz zawiązał dłońmi serię pieczęci i przyzwał Upiornego Medyka, któremu wydał
polecenie zapieczętowania w domu wszystkich okien i drzwi wychodzących na ulicę
oraz do ogrodu. Żołnierz skłonił się w pół i w te pędy zabrał się za
wykonywanie wydanego mu polecenia. Blondyn tym czasem zszedł już do kuchni,
gdzie nagle poczuł na karku jakiś zimny powiew. Zaaferowany tym faktem obejrzał
się dookoła w poszukiwaniu źródła przeciągu i naraz go zlokalizował. Frontowe
drzwi były lekko uchylone. Podszedł do nich, szerzej je otworzył i wyjrzał na
zewnątrz. Ulica była pusta. Ani żywego ducha, co wcale nie było takie dziwne. W
końcu był już niemal środek nocy. Nie widząc więc nic niepokojącego czy
podejrzanego, Naruto wrócił do środka i szczelnie zamknął drzwi, po czym
skierował się z powrotem do kuchni. Jak tylko tam wszedł zatrzymał się w progu.
Na stole bowiem leżał jakiś bliżej niezidentyfikowany zwój długi na ponad metr
i gruby na prawie pół. Zabezpieczony był nieznanym mu symbolem, choć po
bliższych oględzinach wydał mu się znajomy. Obok rulonu leżała zapisana kartka,
którą teraz wziął do ręki i zaczął czytać:
„Nie znasz mnie, ale ja znam Ciebie, Naruto. Minęło sporo
czasu, odkąd widziałam Cię ostatni raz i muszę przyznać, że wyrosłeś na
naprawdę przystojnego młodzieńca. Hehehe. Obserwowałam Cię przez całe twoje
dotychczasowe życie, śledziłam każdy twój krok i muszę powiedzieć, że gdyby
Minato żył, byłby z ciebie niezwykle dumny. Dokonałeś wielu wspaniałych rzeczy.
Nie każdy mógłby się poszczycić podobnym doświadczeniem.” – Czytając ten tekst blondyn poczuł,
jak robi mu się ciepło na sercu. – „Słyszałam
wiele złego i dobrego o tobie, w tym także to, że zamierzasz uwolnić Kyuubi no
Kitsune. Nie wiem, czy to dobrze, czy źle, lecz nie mnie to osądzać. Jak dla
mnie ta decyzja zależy tylko i wyłącznie od ciebie, jako Jinchuuriki tego
konkretnego Bijuu. Tak. Jak już pewnie zauważyłeś zostawiłam Ci pewien zwój. Otóż,
zwój ten w prosty sposób powinien pomóc Ci w realizacji twojego planu. Zostawił
go u mnie twój ojciec, Minato, z prośbą o przechowanie go, aż nie dojrzejesz. Dorosłeś,
więc spełniam dane przyrzeczenie i Ci go przekazuję. Podpisano: Twoja uniżona
przyjaciółka.”
Kiedy skończył
czytać, jeszcze dłuższą chwilę stał nie mogąc wykrzesać z siebie choćby słowa.
Gdy już się otrząsnął, przyjrzał się zwojowi szeroko otwartymi oczami. Dokładnie
obejrzał go z każdej, możliwej strony. Nawet wziął go w ręce, aby go zważyć.
Zwój okazał się niezwykle lekki, jak na swoje rozmiary, co w blondynie
wzbudziło nie lada zaskoczenie. Potem Naruto raz jeszcze przejechał wzrokiem po
tekście trzymanego listu. Z jednej strony, nie wierzył własnemu szczęściu. Los
chyba mu sprzyjał, z drugiej zaś pojawiło się wiele pytań odnośnie tajemniczej
kobiety, jakiejś znajomej jego ojca. Kim była? Dlaczego dopiero teraz się przed
nim ujawniła? Jak się nazywała? Czy już ją widział? I tym podobne. Nie mogąc na
razie znaleźć odpowiedzi na żadne z pytań, jinchuuriki po chwili wzruszył
ramionami obojętnie, złożył list i schował go do swojej torby uczepionej
biodra, zwój zaś przerzucił sobie przez plecy, katanę przenosząc na lewe
biodro. Takie położenie obydwu przedmiotów pozwalało mu swobodnie się poruszać
i w razie potrzeby szybko pochwycić broń. Wychodząc z kuchni Naruto natknął się
na Upiornego Łapiducha:
- Panie, melduję, że
dom został już zapieczętowany.
- Dobrze. Dziękuję,
możesz odejść. – Powiedział blondyn i odwrócił się do wyjścia, lecz nim ruszył
się z miejsca, jeszcze szybko spojrzał na medyka. – Albo nie. Lepiej zostań i
upewnij się, że Sakura nie będzie próbowała uciekać. Ogranicz się do
obserwacji.
- Jak sobie życzysz,
Rikushō-sama.
- Jednakże, jeśli
będzie czegoś próbowała, to nie wahaj się przed użyciem siły. Masz ją
obezwładnić szybko i bezboleśnie. – Uzumaki groźnie zmarszczył brwi. – Ale
ostrzegam! Nie może jej z głowy włos spaść! Czy to jasne?
- Oczywiście, Rikushō-sama.
Łapiduch nisko się
ukłonił i w takiej pozycji powoli wycofał do tyłu, aż nie zniknął w
ciemnościach pod schodami. Naruto odprowadził go wzrokiem i jeszcze długo
patrzył w tamto miejsce. Zastanawiał się, czy takie środki bezpieczeństwa nie
były lekką przesadą… ale po namyśle stwierdził, że chyba jednak nie. Chciał
przecież uwolnić Kyuu, nie? Jeśli dobrze zrozumiał z otrzymanego listu i zwoju,
to miał „klucz” do zdjęcia pieczęci Yondaime. Teraz już tylko brakowało mu
oficjalnego pozwolenia Hokage, lecz jeśli go nie otrzyma, to i tak to zrobi.
Dał komuś słowo i zamierzał dotrzymać obietnicy. Ale wracając do Sakury, nie
chciał, żeby się dziewczyna w to mieszała. Jak już wspomniał, zamykając ją,
chronił ją w ten sposób. Choć z drugiej strony przydałoby się jej wsparcie.
Poparcie dla sprawy… lecz rzeczywistość była brutalna. Dobrze wiedział, że
medyczka go nie wesprze, jak należy. Tak, jak wszyscy, bała się tego, czego nie
rozumiała. A z całą stanowczością nie rozumiała, że trzeba to zrobić. Że
Kyuubi… Nie. Że Kurama MUSI być wolny.
- Za każdym razem, gdy tylko o tym
wspominasz, czuję się trochę nie swojo. – Nagle zamruczał wyżej wymieniony.
– Wiem, że okazywanie emocji jest
oznaką słabości, ale twoje czyny tak właśnie na mnie działają. Sprawiły, że się
zmieniłem i to bezzaprzeczalnie…
- To miło, że w końcu postanowiłeś się do tego
przyznać, Kurama, ale nie uważasz, że trochę późno się do tego zabrałeś? –
Zaśmiał się Naruto, co wcale nie spodobało się lisowi.
- Ej! Ja tu otwieram przed tobą duszę, a ty
kpisz sobie ze mnie?!
- Nie, nie, nic z tych rzeczy. –
Sprostował blondyn momentalnie poważniejąc. – Po prostu cieszę się, że mówisz o tym tak otwarcie. Nie często Ci się
to zdarza, przyjacielu.
- Och… Cóż… Ekhm… – Demon zamilkł
wyraźnie zmieszany. Gdy po chwili znów się odezwał, tembr jego głosu był jakiś
niższy, niż zazwyczaj. Taki poważniejszy. Pozbawiony uśmiechu. – Posłuchaj, Naruto. Cokolwiek sobie teraz
o mnie myślisz wiedz, że moje zachowanie wynika z faktu, iż tą sytuację dawno
temu przewidział Rikudō Sennin. Tak. Byłem wówczas jeszcze bardzo młody, ale
pamiętam jego słowa, jakby to było wczoraj. Powiedział, że każde z nas w pewnym
momencie swojego istnienia spotka człowieka, który w pełni nas zrozumie. Będzie
naszym przyjacielem. Jego odzwierciedleniem. Z początku nie chciałem w to
wierzyć. Hachibi i reszta mówili, że jestem zbyt dumny, nie ufny, uparty i…
- Zarozumiały? – Wtrącił dwudziestolatek z
ogromnym zaciekawienie przysłuchując się niecodziennej opowieści lisiego
demona.
- Możesz mi nie przerywać!? –
Uniósł się Kurama. – Ale tak. Masz
rację. Byłem zbyt dumny, nie ufny, uparty i zarozumiały, aby wierzyć jego
słowom. Długo to trwało. Zbyt długo. Przykre doświadczenia z ludźmi tylko
utwierdziły mnie w przekonaniu, że musiał się mylić. Ale na przestrzeni
ostatnich dwudziestu lat wszystko uległo zmianie. Wszystko.
- Rozumiem, choć nie wiem, do czego zmierzasz?
- Zmierzam do tego, o czym cały czas
powtarzasz. Zmieniłem się i wszystko dzięki tobie. Czy powinienem być Ci
wdzięczny? Nie wiem, choć po namyśle przyznaję, że chyba tak. Jesteś Wielki,
Uzumaki Naruto. – Lisi demon tymi słowami zakończył swoją wypowiedź i
nic więcej już nie dodał, blondyn zaś znowu popadł w zamyślenie.
Spowiedź
Dziewięcioogoniastego wielce go zaskoczyła. Wręcz zaprowadziła w kozi róg, gdyż
nie wiedział, jak właściwie powinien się zachować. Mięśnie twarzy już teraz
zaczynały boleć go od ciągłego się uśmiechania. Najbardziej zaskakująca w tym
wszystkim była jednak wzmianka o Rikudō Sennin, o którym tak mało było mu
wiadomo. W koło tego człowieka, ponoć stworzyciela wszystkich shinobi, rozwianych
było wiele legend i opowieści, których nikt nie potrafił potwierdzić lub
zanegować. Mogły tego dokonać jedynie ogoniaste bestie, lecz przez to, że
większość była wrogo nastawiona do ludzi, nic podobnego nigdy się nie
wydarzyło. Aż do teraz. Czy powinien to spisać? Naruto nie wiedział. Nie był
pewny, czy Kurama byłby tym zachwycony. Zwłaszcza, że z wypowiedzi lisiego
demona wywnioskował, że ten musiał czuć jakiś sentyment do Mędrca Sześciu
Ścieżek.
- Czy teraz uraczysz mnie kolejną opowieścią o
czymś, o czym nie mam bladego pojęcia? – Spytał blondyn wysilając się, aby
jego głos brzmiał jak najbardziej przyjaźnie. Nie, żeby nie chciał usłyszeć
więcej o praprzodku wszystkich shinobi, ale jakby na to nie patrzeć, w tym
momencie miał nieco inne plany.
- Raczej… nie. – Demon odparł
dopiero po kilku minutach. Tembr jego głosu podsunął Naruto, że lis przyjął do
wiadomości rzuconą uwagę i nie czuje się tym urażony. – Mógłbym, ale podejrzewam, że nie masz teraz ani czasu, ani ochoty na
dalsze słuchanie moich głodnych sentymentów.
- Ach… Dziękuję za zrozumienie.
Dwudziestolatek
uśmiechnął się pod nosem i wrócił świadomością do otaczającego go świata
zewnętrznego. W dalszym ciągu znajdował się w przedpokoju swojego domu, gdzie
kilkanaście minut temu zatrzymał go Upiorny Łapiduch. Odwrócił się więc ku
drzwiom, lecz na tym poprzestał. Nadal czuł, że coś mu nie pozwalało od tak
wyjść. Tym czymś, rzecz jasna była nie zbadana zawartość zwoju, jaki wisiał mu
na plecach. Chwila zastanowienia. Szybka decyzja i już chłopak stał na środku
salonu z tajemniczym rulonem w rękach. Oglądał właśnie pieczęć na jego
zamknięciu. Była nietypowa. Trochę podobna do tej, jaka widniała na kracie
więzienia Kuramy, ale jednak inna.
- Czyżby to było, aż
tak proste?
Mruknął namyślając
się chwilę nad czymś, po czym dłużej nie zwlekając, zerwał symbol i rozwinął
zwój, w którym momentalnie zobaczył całą masę najprzeróżniejszych mniejszych i
większych pieczęci nie wiadomego pochodzenia. Jedne się krzyżowały, inne
tworzyły bliżej nieokreślone kształty i bryły, lecz po dokładniejszym
przyjrzeniu się, wszystko składało się na klarowny wzór zwieńczony pustym
kwadratem. Coś mu to przypominało. Sięgnąwszy do zakamarków własnych wspomnień
wkrótce odnalazł to, czego szukał. Podobny znak widniał na kontrakcie, jaki
podpisał kiedyś z… Kyuubim. Tylko z tą różnicą, że w tamtym zwoju nie było tylu
pieczęci. Chłopak naliczył ich koło sześćdziesięciu, a była to dopiero jedna
trzecia całości. Zastanawiało go tylko, co miał oznaczać ten kwadrat. Czy żeby
otrzymać możliwość dowolnego manipulowania pieczęcią Yondaime miał się w nim
podpisać? Czy może… Nie. To chyba nie powinno być takie proste. A może jednak?
Blondyn podrapał się po głowie w głębokim zamyśleniu. Nie mogąc wymyślić
niczego sensownego postanowił, że najpierw coś sprawdzi. Zbliżył więc rękę do
tajemniczego kwadratu i naraz w jego wnętrzu pojawiło się jakby pięć czyichś
odcisków. Ty był zaledwie cień, ledwo widoczny zarys, ale jednak jasny sygnał.
Wskazówka, co powinien teraz uczynić. Gdzie się udać. Jaką drogę obrać.
* * *
Dochodziła druga w
nocy, a Tsunade wciąż nie miała żadnych wiadomości od oddziału wysłanego do
domu Eto Makoto. Zrobiła to zaraz po rozmowie z Daimyo i powoli zaczynała się
już tym niepokoić. Martwiła się, ponieważ brak wieści mógł oznaczać, że domysły
reszty doradców Lorda Feudalnego mogły się sprawdzić. I jeśli rzeczywiście tak
było, to kilkanaście najbliższych godzin byłyby po brzegi wypełnione strachem i
ogólnym napięciem. Dlaczego? Materiały dostarczone przez Naruto w większości przypadków
pokrywały się z dokumentami znalezionymi w biurze Makoto oraz z raportami
wywiadu, co oznaczało, że najbliższy współpracownik Daimyo dopuścił się
najcięższego przestępstwa. Zdrady.
- No co się z nimi
dzieje!? – Warknęła mocno zniecierpliwiona i wtem, jak na zawołanie rozległo
się pukanie w drzwi wejściowe. – Wejść! – Krzyknęła momentalnie.
Drzwi się otworzyły i
do gabinetu weszło czterech shinobi Liścia. Trzech z nich miało twarze skryte
pod szerokimi kapturami czarnych płaszczy i za ceramicznymi maskami
przedstawiającymi kota, psa oraz świnię. Dowodził nimi Morino Ibiki, którego
poharatana twarz ściągnięta była w maksymalnej powadze i surowości. To zaś tylko
jeszcze bardziej zaniepokoiło patrzącą na niego medyczkę.
- I co ustaliliście??
– Spytała. – Gdzie jest Eto Makoto??
- Zniknął. – Odparł
ponuro Morino.
- Co? Jak to,
zniknął?
- Już tłumaczę. –
Dowódca oddziału ANBU od przesłuchań stanął w lekkim rozkroku splatając ramiona
za plecami. – Zgodnie z twoimi wytycznymi, Hokage-sama, udaliśmy się do
rezydencji pana Makoto, lecz go tam nie zastaliśmy. W domu panował straszny
bałagan. Widać było, że opuszczany był w dużym pośpiechu. Po dokładnym
przeszukaniu, w jednym z pokoi znaleźliśmy obszerną dokumentację opisującą
zdradziecką działalność pana Makoto, w innym zaś znajdowała się jego żona i
córka. Z przykrością zawiadamiam, że obie były torturowane i miały poderżnięte
gardła.
- A to bydlak! –
Zaklęła Tsunade.
- Znalazłem coś
jeszcze. Czy mówi coś pani imię… Kyon?
Sanninka zamarła
wstrząśnięta. Znała to imię, lecz nie słyszała go już dobre dwadzieścia lat.
Pod tym względem pamięć lekko jej szwankowała. Kyon Omura był swojego czasu jednym z lepszych shinobi Konoha. Szybko dorobił się
stopnia jounina, typowany był, jako jeden z kandydatów na następcę Sandaime. Gdy
ogłoszono, że przyszłym Hokage zostanie Minato Namikaze, jego duma strasznie
ucierpiała. Dodatkowy cios przeżył, kiedy będąc na jakiejś misji poza wioską,
ominęła go nominacja na nowego dowódcę sił specjalnych ANBU, gdzie mógłby się
wykazać swoją wiedzą i umiejętnościami. Dla tego ambitnego człowieka, który jak
niczego pożądał władzy, te dwie porażki były czymś niesamowicie bolesnym i
dołującym. Opuścił więc Konohę, przysięgając sobie i innym, że nie spocznie,
póki nie zniszczy wioski. Od tamtej pory wszelki słuch o nim zaginął i nikt
nigdy specjalnie nie przejął się rzucanymi przez niego groźbami. Szybko został
zapomniany, zepchnięty na dalszy plan codziennych spraw. – Przypomniawszy sobie
wszystko, Tsunade szybko zaczęła łączyć fakty. – Równo dziesięć lat po
zniknięciu Kyona, do wioski przybył nikomu nieznany mężczyzna, który w bardzo krótkim
czasie dochrapał się stanowiska urzędniczego w gabinecie najwyższych władz
kraju Ognia. I jak dotąd nikt nigdy nawet nie pomyślał, ani nie skojarzył, że
Eto Makoto i Kyon Omura to może być jedna, i ta sama osoba.
Medyczka zamrugała kilkakrotnie
wszystko już rozumiejąc. A więc czas spiskowania i ukrywania się w końcu
dobiegł końca, i teraz miała ziścić się przed laty rzucona groźba? Tylko…
dlaczego akurat teraz? Dlaczego czekał aż dziesięć lat? Może wcześniej nie miał
środków albo odpowiedniej liczby popleczników podzielających jego nienawiść do
Konoha? Tsunade nie znała odpowiedzi na żadne z postawionych sobie przed
sekundą pytań. Spoglądając wyczekująco na Morino miała nadzieję dowiedzieć się
w tej sprawie coś więcej.
- Zatem, Ibiki. Eto Makoto, to w
rzeczywistości Kyon Omura? – Upewniła się.
- Na to wygląda. – Mężczyzna nieco
się skrzywił.
- Wiemy coś więcej? Co zaplanował
Kyon? Kiedy ma nastąpić atak?
- Powoli, Hokage-sama. Aż tak
dokładnych dany nie posiadam. – Jounin zaczął grzebać po kieszeniach swojego
czarnego płaszcza. – Mam tu tylko niewielką wzmiankę o jakichś nie dużych
siłach ludzkich, które mają dotrzeć do Konoha jutro… to znaczy, dziś o świcie.
- ŻE CO!? – Wrzasnęła Tsunade
gwałtownie zrywając się z miejsca. – Dlaczego mówisz mi o tym dopiero teraz!?
Natychmiast postawcie wszystkich na nogi! I TO MIGIEM!!!
NEXT COMING
SOON…
~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~
~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~
Story by Wielki
„Naruto” and its characters
belong to Masashi Kishimoto
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz