wtorek, 27 lutego 2018

231. Zapomniany wrog

Przyznam się, że sam nie wiem, co mam sądzić o poniższej notce. Jej akcja wydaje mi się mocno okrojona od tego, co powinno się w niej znaleźć, jak również niektóre jej fragmentu wymuszone takim, a nie innym opisaniem przez naglący czas, lecz nie mnie to oceniać. Mam tylko nadzieję, że jej akcja przypadnie wam do gustu. Enjoy!



<<< Chapter ukazał się 31 grudnia 2013 roku >>>



Po wyjściu z aresztu na świeże powietrze, Naruto na chwilę zatrzymał się przy wejściu i oparł plecami o ścianę ciężko wzdychając. Czuł dziwne zawroty głowy, odejmujące chęci do dalszego życia. Jakby coś mu nie pozwalało od tak odejść. Zdawał sobie sprawę, że pulsujący ucisk w okolicy skroni był spowodowany poczuciem winy wobec tego, co kilka godzin temu uczynił swojej dziewczynie, ale przecież nie mógł teraz tam wrócić i wszystko odkręcić, nie? A może jednak mógł? Było tyle nie wiadomych, że aż głowa bolała. Chłopak spojrzał w niebo, które zdążyło już ściemnieć, ukazując złociste gwiazdy i srebrny półksiężyc. Szukał w nich poparcia. Akceptacji. Odpowiedzi. Co powinien zrobić? Czy dalej grać zimnego drania, co niczym się nie przejmuje i nikogo nie pamięta? Czy może lepiej skończyć to wszystko tu i teraz, i wrócić do poprzedniego bycia sobą? Kilka minut zastanowienia i już wiedział, że to by wiele nie dało, bo i tak z tamtego życia mało pamiętał. Czarna dziura we wspomnieniach wciąż była zbyt wielka, aby teraz podejmować tak trudne decyzje.
Właśnie miał się ruszyć, gdy przypomniał sobie, że jednak jedną rzecz jeszcze mógł zmienić. Wrócił zatem do aresztu i zaczekał, aż skrepowana linami Haruno wreszcie się zmęczy i zaśnie, a gdy już się to stało koło północy, kazał strażnikom otwarcie krat i zostawienie ich sam na sam. Gdy shinobi Liścia wyszli, blondyn ostrożnie wszedł do celi, rozwiązał medyczkę, wziął ją na ręce i zaraz zniknął w złotym błysku, po sekundzie zjawiając się w swoim domu. Tam zaś szybko zaniósł Sakurę do pokoju, gdzie położył ją na łóżku. Kiedy zakrywał ją kocem, kunoichi przekręciła się na lewy bok mrucząc coś pod nosem, lecz się nie obudziła. Naruto chwilę postał nad nią, wpatrując się nieobecnym spojrzeniem w jej spokojny wyraz twarzy, po czym najciszej jak mógł opuścił pomieszczenie.
Będąc na korytarzu, zaraz zawiązał dłońmi serię pieczęci i przyzwał Upiornego Medyka, któremu wydał polecenie zapieczętowania w domu wszystkich okien i drzwi wychodzących na ulicę oraz do ogrodu. Żołnierz skłonił się w pół i w te pędy zabrał się za wykonywanie wydanego mu polecenia. Blondyn tym czasem zszedł już do kuchni, gdzie nagle poczuł na karku jakiś zimny powiew. Zaaferowany tym faktem obejrzał się dookoła w poszukiwaniu źródła przeciągu i naraz go zlokalizował. Frontowe drzwi były lekko uchylone. Podszedł do nich, szerzej je otworzył i wyjrzał na zewnątrz. Ulica była pusta. Ani żywego ducha, co wcale nie było takie dziwne. W końcu był już niemal środek nocy. Nie widząc więc nic niepokojącego czy podejrzanego, Naruto wrócił do środka i szczelnie zamknął drzwi, po czym skierował się z powrotem do kuchni. Jak tylko tam wszedł zatrzymał się w progu. Na stole bowiem leżał jakiś bliżej niezidentyfikowany zwój długi na ponad metr i gruby na prawie pół. Zabezpieczony był nieznanym mu symbolem, choć po bliższych oględzinach wydał mu się znajomy. Obok rulonu leżała zapisana kartka, którą teraz wziął do ręki i zaczął czytać:
„Nie znasz mnie, ale ja znam Ciebie, Naruto. Minęło sporo czasu, odkąd widziałam Cię ostatni raz i muszę przyznać, że wyrosłeś na naprawdę przystojnego młodzieńca. Hehehe. Obserwowałam Cię przez całe twoje dotychczasowe życie, śledziłam każdy twój krok i muszę powiedzieć, że gdyby Minato żył, byłby z ciebie niezwykle dumny. Dokonałeś wielu wspaniałych rzeczy. Nie każdy mógłby się poszczycić podobnym doświadczeniem.” – Czytając ten tekst blondyn poczuł, jak robi mu się ciepło na sercu. – „Słyszałam wiele złego i dobrego o tobie, w tym także to, że zamierzasz uwolnić Kyuubi no Kitsune. Nie wiem, czy to dobrze, czy źle, lecz nie mnie to osądzać. Jak dla mnie ta decyzja zależy tylko i wyłącznie od ciebie, jako Jinchuuriki tego konkretnego Bijuu. Tak. Jak już pewnie zauważyłeś zostawiłam Ci pewien zwój. Otóż, zwój ten w prosty sposób powinien pomóc Ci w realizacji twojego planu. Zostawił go u mnie twój ojciec, Minato, z prośbą o przechowanie go, aż nie dojrzejesz. Dorosłeś, więc spełniam dane przyrzeczenie i Ci go przekazuję. Podpisano: Twoja uniżona przyjaciółka.”
Kiedy skończył czytać, jeszcze dłuższą chwilę stał nie mogąc wykrzesać z siebie choćby słowa. Gdy już się otrząsnął, przyjrzał się zwojowi szeroko otwartymi oczami. Dokładnie obejrzał go z każdej, możliwej strony. Nawet wziął go w ręce, aby go zważyć. Zwój okazał się niezwykle lekki, jak na swoje rozmiary, co w blondynie wzbudziło nie lada zaskoczenie. Potem Naruto raz jeszcze przejechał wzrokiem po tekście trzymanego listu. Z jednej strony, nie wierzył własnemu szczęściu. Los chyba mu sprzyjał, z drugiej zaś pojawiło się wiele pytań odnośnie tajemniczej kobiety, jakiejś znajomej jego ojca. Kim była? Dlaczego dopiero teraz się przed nim ujawniła? Jak się nazywała? Czy już ją widział? I tym podobne. Nie mogąc na razie znaleźć odpowiedzi na żadne z pytań, jinchuuriki po chwili wzruszył ramionami obojętnie, złożył list i schował go do swojej torby uczepionej biodra, zwój zaś przerzucił sobie przez plecy, katanę przenosząc na lewe biodro. Takie położenie obydwu przedmiotów pozwalało mu swobodnie się poruszać i w razie potrzeby szybko pochwycić broń. Wychodząc z kuchni Naruto natknął się na Upiornego Łapiducha:
- Panie, melduję, że dom został już zapieczętowany.
- Dobrze. Dziękuję, możesz odejść. – Powiedział blondyn i odwrócił się do wyjścia, lecz nim ruszył się z miejsca, jeszcze szybko spojrzał na medyka. – Albo nie. Lepiej zostań i upewnij się, że Sakura nie będzie próbowała uciekać. Ogranicz się do obserwacji.
- Jak sobie życzysz, Rikushō-sama.
- Jednakże, jeśli będzie czegoś próbowała, to nie wahaj się przed użyciem siły. Masz ją obezwładnić szybko i bezboleśnie. – Uzumaki groźnie zmarszczył brwi. – Ale ostrzegam! Nie może jej z głowy włos spaść! Czy to jasne?
- Oczywiście, Rikushō-sama.
Łapiduch nisko się ukłonił i w takiej pozycji powoli wycofał do tyłu, aż nie zniknął w ciemnościach pod schodami. Naruto odprowadził go wzrokiem i jeszcze długo patrzył w tamto miejsce. Zastanawiał się, czy takie środki bezpieczeństwa nie były lekką przesadą… ale po namyśle stwierdził, że chyba jednak nie. Chciał przecież uwolnić Kyuu, nie? Jeśli dobrze zrozumiał z otrzymanego listu i zwoju, to miał „klucz” do zdjęcia pieczęci Yondaime. Teraz już tylko brakowało mu oficjalnego pozwolenia Hokage, lecz jeśli go nie otrzyma, to i tak to zrobi. Dał komuś słowo i zamierzał dotrzymać obietnicy. Ale wracając do Sakury, nie chciał, żeby się dziewczyna w to mieszała. Jak już wspomniał, zamykając ją, chronił ją w ten sposób. Choć z drugiej strony przydałoby się jej wsparcie. Poparcie dla sprawy… lecz rzeczywistość była brutalna. Dobrze wiedział, że medyczka go nie wesprze, jak należy. Tak, jak wszyscy, bała się tego, czego nie rozumiała. A z całą stanowczością nie rozumiała, że trzeba to zrobić. Że Kyuubi… Nie. Że Kurama MUSI być wolny.
- Za każdym razem, gdy tylko o tym wspominasz, czuję się trochę nie swojo. – Nagle zamruczał wyżej wymieniony. – Wiem, że okazywanie emocji jest oznaką słabości, ale twoje czyny tak właśnie na mnie działają. Sprawiły, że się zmieniłem i to bezzaprzeczalnie…
- To miło, że w końcu postanowiłeś się do tego przyznać, Kurama, ale nie uważasz, że trochę późno się do tego zabrałeś? – Zaśmiał się Naruto, co wcale nie spodobało się lisowi.
- Ej! Ja tu otwieram przed tobą duszę, a ty kpisz sobie ze mnie?!
- Nie, nie, nic z tych rzeczy. – Sprostował blondyn momentalnie poważniejąc. – Po prostu cieszę się, że mówisz o tym tak otwarcie. Nie często Ci się to zdarza, przyjacielu.
- Och… Cóż… Ekhm… – Demon zamilkł wyraźnie zmieszany. Gdy po chwili znów się odezwał, tembr jego głosu był jakiś niższy, niż zazwyczaj. Taki poważniejszy. Pozbawiony uśmiechu. – Posłuchaj, Naruto. Cokolwiek sobie teraz o mnie myślisz wiedz, że moje zachowanie wynika z faktu, iż tą sytuację dawno temu przewidział Rikudō Sennin. Tak. Byłem wówczas jeszcze bardzo młody, ale pamiętam jego słowa, jakby to było wczoraj. Powiedział, że każde z nas w pewnym momencie swojego istnienia spotka człowieka, który w pełni nas zrozumie. Będzie naszym przyjacielem. Jego odzwierciedleniem. Z początku nie chciałem w to wierzyć. Hachibi i reszta mówili, że jestem zbyt dumny, nie ufny, uparty i…
- Zarozumiały? – Wtrącił dwudziestolatek z ogromnym zaciekawienie przysłuchując się niecodziennej opowieści lisiego demona.
- Możesz mi nie przerywać!? – Uniósł się Kurama. – Ale tak. Masz rację. Byłem zbyt dumny, nie ufny, uparty i zarozumiały, aby wierzyć jego słowom. Długo to trwało. Zbyt długo. Przykre doświadczenia z ludźmi tylko utwierdziły mnie w przekonaniu, że musiał się mylić. Ale na przestrzeni ostatnich dwudziestu lat wszystko uległo zmianie. Wszystko.
- Rozumiem, choć nie wiem, do czego zmierzasz?
- Zmierzam do tego, o czym cały czas powtarzasz. Zmieniłem się i wszystko dzięki tobie. Czy powinienem być Ci wdzięczny? Nie wiem, choć po namyśle przyznaję, że chyba tak. Jesteś Wielki, Uzumaki Naruto. – Lisi demon tymi słowami zakończył swoją wypowiedź i nic więcej już nie dodał, blondyn zaś znowu popadł w zamyślenie.
Spowiedź Dziewięcioogoniastego wielce go zaskoczyła. Wręcz zaprowadziła w kozi róg, gdyż nie wiedział, jak właściwie powinien się zachować. Mięśnie twarzy już teraz zaczynały boleć go od ciągłego się uśmiechania. Najbardziej zaskakująca w tym wszystkim była jednak wzmianka o Rikudō Sennin, o którym tak mało było mu wiadomo. W koło tego człowieka, ponoć stworzyciela wszystkich shinobi, rozwianych było wiele legend i opowieści, których nikt nie potrafił potwierdzić lub zanegować. Mogły tego dokonać jedynie ogoniaste bestie, lecz przez to, że większość była wrogo nastawiona do ludzi, nic podobnego nigdy się nie wydarzyło. Aż do teraz. Czy powinien to spisać? Naruto nie wiedział. Nie był pewny, czy Kurama byłby tym zachwycony. Zwłaszcza, że z wypowiedzi lisiego demona wywnioskował, że ten musiał czuć jakiś sentyment do Mędrca Sześciu Ścieżek.
- Czy teraz uraczysz mnie kolejną opowieścią o czymś, o czym nie mam bladego pojęcia? – Spytał blondyn wysilając się, aby jego głos brzmiał jak najbardziej przyjaźnie. Nie, żeby nie chciał usłyszeć więcej o praprzodku wszystkich shinobi, ale jakby na to nie patrzeć, w tym momencie miał nieco inne plany.
- Raczej… nie. – Demon odparł dopiero po kilku minutach. Tembr jego głosu podsunął Naruto, że lis przyjął do wiadomości rzuconą uwagę i nie czuje się tym urażony. – Mógłbym, ale podejrzewam, że nie masz teraz ani czasu, ani ochoty na dalsze słuchanie moich głodnych sentymentów.
- Ach… Dziękuję za zrozumienie.
Dwudziestolatek uśmiechnął się pod nosem i wrócił świadomością do otaczającego go świata zewnętrznego. W dalszym ciągu znajdował się w przedpokoju swojego domu, gdzie kilkanaście minut temu zatrzymał go Upiorny Łapiduch. Odwrócił się więc ku drzwiom, lecz na tym poprzestał. Nadal czuł, że coś mu nie pozwalało od tak wyjść. Tym czymś, rzecz jasna była nie zbadana zawartość zwoju, jaki wisiał mu na plecach. Chwila zastanowienia. Szybka decyzja i już chłopak stał na środku salonu z tajemniczym rulonem w rękach. Oglądał właśnie pieczęć na jego zamknięciu. Była nietypowa. Trochę podobna do tej, jaka widniała na kracie więzienia Kuramy, ale jednak inna.
- Czyżby to było, aż tak proste?
Mruknął namyślając się chwilę nad czymś, po czym dłużej nie zwlekając, zerwał symbol i rozwinął zwój, w którym momentalnie zobaczył całą masę najprzeróżniejszych mniejszych i większych pieczęci nie wiadomego pochodzenia. Jedne się krzyżowały, inne tworzyły bliżej nieokreślone kształty i bryły, lecz po dokładniejszym przyjrzeniu się, wszystko składało się na klarowny wzór zwieńczony pustym kwadratem. Coś mu to przypominało. Sięgnąwszy do zakamarków własnych wspomnień wkrótce odnalazł to, czego szukał. Podobny znak widniał na kontrakcie, jaki podpisał kiedyś z… Kyuubim. Tylko z tą różnicą, że w tamtym zwoju nie było tylu pieczęci. Chłopak naliczył ich koło sześćdziesięciu, a była to dopiero jedna trzecia całości. Zastanawiało go tylko, co miał oznaczać ten kwadrat. Czy żeby otrzymać możliwość dowolnego manipulowania pieczęcią Yondaime miał się w nim podpisać? Czy może… Nie. To chyba nie powinno być takie proste. A może jednak? Blondyn podrapał się po głowie w głębokim zamyśleniu. Nie mogąc wymyślić niczego sensownego postanowił, że najpierw coś sprawdzi. Zbliżył więc rękę do tajemniczego kwadratu i naraz w jego wnętrzu pojawiło się jakby pięć czyichś odcisków. Ty był zaledwie cień, ledwo widoczny zarys, ale jednak jasny sygnał. Wskazówka, co powinien teraz uczynić. Gdzie się udać. Jaką drogę obrać.
* * *
Dochodziła druga w nocy, a Tsunade wciąż nie miała żadnych wiadomości od oddziału wysłanego do domu Eto Makoto. Zrobiła to zaraz po rozmowie z Daimyo i powoli zaczynała się już tym niepokoić. Martwiła się, ponieważ brak wieści mógł oznaczać, że domysły reszty doradców Lorda Feudalnego mogły się sprawdzić. I jeśli rzeczywiście tak było, to kilkanaście najbliższych godzin byłyby po brzegi wypełnione strachem i ogólnym napięciem. Dlaczego? Materiały dostarczone przez Naruto w większości przypadków pokrywały się z dokumentami znalezionymi w biurze Makoto oraz z raportami wywiadu, co oznaczało, że najbliższy współpracownik Daimyo dopuścił się najcięższego przestępstwa. Zdrady.
- No co się z nimi dzieje!? – Warknęła mocno zniecierpliwiona i wtem, jak na zawołanie rozległo się pukanie w drzwi wejściowe. – Wejść! – Krzyknęła momentalnie.
Drzwi się otworzyły i do gabinetu weszło czterech shinobi Liścia. Trzech z nich miało twarze skryte pod szerokimi kapturami czarnych płaszczy i za ceramicznymi maskami przedstawiającymi kota, psa oraz świnię. Dowodził nimi Morino Ibiki, którego poharatana twarz ściągnięta była w maksymalnej powadze i surowości. To zaś tylko jeszcze bardziej zaniepokoiło patrzącą na niego medyczkę.
- I co ustaliliście?? – Spytała. – Gdzie jest Eto Makoto??
- Zniknął. – Odparł ponuro Morino.
- Co? Jak to, zniknął?
- Już tłumaczę. – Dowódca oddziału ANBU od przesłuchań stanął w lekkim rozkroku splatając ramiona za plecami. – Zgodnie z twoimi wytycznymi, Hokage-sama, udaliśmy się do rezydencji pana Makoto, lecz go tam nie zastaliśmy. W domu panował straszny bałagan. Widać było, że opuszczany był w dużym pośpiechu. Po dokładnym przeszukaniu, w jednym z pokoi znaleźliśmy obszerną dokumentację opisującą zdradziecką działalność pana Makoto, w innym zaś znajdowała się jego żona i córka. Z przykrością zawiadamiam, że obie były torturowane i miały poderżnięte gardła.
- A to bydlak! – Zaklęła Tsunade.
- Znalazłem coś jeszcze. Czy mówi coś pani imię… Kyon?
Sanninka zamarła wstrząśnięta. Znała to imię, lecz nie słyszała go już dobre dwadzieścia lat. Pod tym względem pamięć lekko jej szwankowała. Kyon Omura był swojego czasu jednym z lepszych shinobi Konoha. Szybko dorobił się stopnia jounina, typowany był, jako jeden z kandydatów na następcę Sandaime. Gdy ogłoszono, że przyszłym Hokage zostanie Minato Namikaze, jego duma strasznie ucierpiała. Dodatkowy cios przeżył, kiedy będąc na jakiejś misji poza wioską, ominęła go nominacja na nowego dowódcę sił specjalnych ANBU, gdzie mógłby się wykazać swoją wiedzą i umiejętnościami. Dla tego ambitnego człowieka, który jak niczego pożądał władzy, te dwie porażki były czymś niesamowicie bolesnym i dołującym. Opuścił więc Konohę, przysięgając sobie i innym, że nie spocznie, póki nie zniszczy wioski. Od tamtej pory wszelki słuch o nim zaginął i nikt nigdy specjalnie nie przejął się rzucanymi przez niego groźbami. Szybko został zapomniany, zepchnięty na dalszy plan codziennych spraw. – Przypomniawszy sobie wszystko, Tsunade szybko zaczęła łączyć fakty. – Równo dziesięć lat po zniknięciu Kyona, do wioski przybył nikomu nieznany mężczyzna, który w bardzo krótkim czasie dochrapał się stanowiska urzędniczego w gabinecie najwyższych władz kraju Ognia. I jak dotąd nikt nigdy nawet nie pomyślał, ani nie skojarzył, że Eto Makoto i Kyon Omura to może być jedna, i ta sama osoba.
Medyczka zamrugała kilkakrotnie wszystko już rozumiejąc. A więc czas spiskowania i ukrywania się w końcu dobiegł końca, i teraz miała ziścić się przed laty rzucona groźba? Tylko… dlaczego akurat teraz? Dlaczego czekał aż dziesięć lat? Może wcześniej nie miał środków albo odpowiedniej liczby popleczników podzielających jego nienawiść do Konoha? Tsunade nie znała odpowiedzi na żadne z postawionych sobie przed sekundą pytań. Spoglądając wyczekująco na Morino miała nadzieję dowiedzieć się w tej sprawie coś więcej.
- Zatem, Ibiki. Eto Makoto, to w rzeczywistości Kyon Omura? – Upewniła się.
- Na to wygląda. – Mężczyzna nieco się skrzywił.
- Wiemy coś więcej? Co zaplanował Kyon? Kiedy ma nastąpić atak?
- Powoli, Hokage-sama. Aż tak dokładnych dany nie posiadam. – Jounin zaczął grzebać po kieszeniach swojego czarnego płaszcza. – Mam tu tylko niewielką wzmiankę o jakichś nie dużych siłach ludzkich, które mają dotrzeć do Konoha jutro… to znaczy, dziś o świcie.
- ŻE CO!? – Wrzasnęła Tsunade gwałtownie zrywając się z miejsca. – Dlaczego mówisz mi o tym dopiero teraz!? Natychmiast postawcie wszystkich na nogi! I TO MIGIEM!!!



NEXT COMING SOON…



~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~
Story by Wielki

„Naruto” and its characters belong to Masashi Kishimoto

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz