środa, 10 stycznia 2018

054. Trudna noc i spotkanie z rodziną Mito

Cóż mogę rzec… oto koleina notka z życia Naruto Uzumakiego, wg mojej własnej wizji…^_^ - a co się w niej wydarzy, to się już sami przekonajcie…^_^ - pozdrawiam i zapraszam na chwilę relaxu… ^_^



<<< Odcinek ukazał się 5 lipca 2008 roku >>>



>>> Tajemnicza komnata <<<
- Naruto.. co ty kombinujesz..? – nagle odezwał się w mojej głowie Kyuubi.
„Jeszcze nie wiem… ale szczerze się przyznam, że ten koleś mnie wkurzył..” – zaraz odparłem w myślach, tak aby dowiedzenie się że mam w sobie demona, zostawić na deser.
- Dobra.. rób co chcesz, tylko licz się potem z konsekwencjami swoich czynów.
„Tak, tak.. wiem..”.
Spojrzawszy na dwa moje klony, dałem im jasno do zrozumienia, iż mają chwycić starca za ramiona i wyprowadzić go przed dom. Gdy wyszliśmy, choć jest środek nocy, a nad naszymi głowami góruje księżyc w pełni, to pierwszy raz tego dnia, zobaczyłem gdzie tak naprawdę jestem. Przed domem Iwataki’ego znajduje się spory placyk, w połowie wybrukowany, z wielkim dębem rosnącym na środku. Gdy doszliśmy do drzewa, zaraz stworzyłem jeszcze jednego klona i wysłałem go z powrotem do domu, aby znalazł linę. Po 5 minutach wrócił, dzięki czemu przywiązaliśmy Masamichi’ego do ów drzewa.
- I jak ci się to podoba..? – spytałem z lekko szyderczym uśmieszkiem, gdy moje klony już zniknęły w chmurach dymu. Po jego oczach, wywnioskowałem, że strach go nie opuścił, wręcz przeciwnie, jeszcze urósł w siłę. Aby mężczyzna nie zszedł z tego świata ze strachu.. zaraz go zapewniłem, że mu włos z głowy nie spadnie. Starzec chyba trochę się uspokoił i bardziej wyluzował, choć nadal trzęsie się jak galareta. Gdy się od niego na chwilę odwróciłem, aby spojrzeć w księżyc, mężczyzna skorzystał z okazji i wydarł się ile miał sił w płucach…
- POMOCY!!!! RATUNKU!!!!
Momentalnie zatkałem mu usta kawałkiem materiału, ale to posunięcie wykonałem za późno, gdyż w kilka minut po rozlegnięciu się krzyku po wiosce, przy placu zjawiła się spora grupka, uzbrojonych w katany nastolatków i mężczyzn w wieku od 15 do 60 lat. Wszyscy zebrani… zaczęli się mi bacznie przyglądać, lecz gdy dostrzegli swojego przywódcę przykutego do drzewa, zaraz po ich spojrzeniach wywnioskowałem chęć oswobodzenia go.
- Ty… ty, barbarzyńco… masz natychmiast wypuścić Masamichi’ego-samę – krzyknął jeden z wojowników. Nim się obejrzałem, czy zdążyłem cokolwiek powiedzieć, ów mężczyzna rzucił się na mnie z wyciągniętą bronią. W ostatniej chwili zrobiłem unik, lecz jego cięcie jednak mnie trafiło, gdyż poczułem jak mi cieknie krew po policzku.
„Kuso..!! Ale się porobiło…” – zaraz pomyślałem i odskoczyłem do tyłu. Mężczyzna który mnie zaatakował, nie pozostał bierny i ponowił swoje działanie. Unikając jego kolejnych ciosów, tym razem baczniej się im przyglądając, kątem oka dostrzegłem iż Iwataki został już oswobodzony przez innych wojowników.
- Przyjaciele… uważajcie, ten blondyn nie jest zwykłem człowiekiem – zaraz usłyszałem słowa starca. Ja tym czasem dalej unikając ataków mojego przeciwnika, w którymś momencie się lekko zdenerwowałem i postanowiłem go załatwić jak na shinobi przystało. Gdy wojownik ponownie się zamachnął, zniknąłem mu z pola widzenia, by po chwili zjawić się tuż obok niego. Lekko zdezorientowany, przystaną w miejscu co dało mi szanse na zakończenie tego pojedynku. Sprawnymi ruchami rąk, zaraz wyrwałem mu katanę z rąk, poczym przejechałem ostrzem po jego nodze. Mężczyzna zawył z bólu, jaki mu zadałem po czym padł na ziemię, trzymając się rękoma za krwawiące miejsce.
„Hmmm… nigdy wcześniej nie trzymałem w rękach katany… a co dopiero nią walczyć” – wymachując swobodnie mieczem w powietrzu, począłem się głęboko zastanawiać. Gdy skończyłem zabawę, na powrót spojrzałem na resztę wojowników, którzy chyba porządnie się wkurzyli widząc jak pokonałem ich kompana, gdyż po ich spojrzeniach wywnioskowałem chęć dokonania mordu z zimną krwią.
- Miarka się przebrała… ZABIĆ BLONDYNA..!! – po tych słowach, dostrzegłem jak wszyscy wojownicy jednocześnie wyciągnęli katany, by w chwile potem rzucić się do ataku na moja osobę.
„Dobra… chyba nie mam innego wyboru, jak tylko się bronić..” – pomyślawszy, zaraz przybrałem postawę gotową do wykonania jutsu. Złożywszy dłonie przed sobą, jeszcze raz spojrzałem na biegnących w moją stronę wojowników, po czym krzyknąłem…
- Kage Bunshin no Jutsu..!! – i jak na zawołanie tuż za mną pojawiła się 50 osobowa grupka moich klonów. Ludzie z mieczami, momentalnie zatrzymali się w odległości 10 metrów ode mnie. Wszyscy wciąż trzymając swoją broń uniesioną nad głowami, teraz wpatrują się z wielkim niedowierzaniem w moich pomocników. Kiedy i jak podniosłem do góry katanę wyrwaną poprzedniemu napastnikowi, dokładnie to samo uczyniły moje klony. Jak na zawołanie, wojownicy z dziwnymi wyrazami twarzy, zrobili krok do tyłu, lecz zaraz znalazł się jakiś bohater w tej zgrai niedowiarków.
- Nie boję się twoich duchów..! – krzyknął młody chłopak, tak na oka 16 lat, poczym wyskoczył z tłumu i rzucił się z mieczem na moje klony. Czarnowłosy chłopak w mgnieniu oka, pokonał kilka z nich, gdyż nie za bardzo potrafimy się posługiwać takim narzędziem. Klony najbliższe chłopaka, poczęły spoglądając po sobie, po czym odrzuciwszy katany na bok, wyciągnęły kunai. Ja nadal patrząc się na resztę wojowników, w końcu kątem oka dostrzegłem iż młody chłopak został pokonany, gdyż przez swój zapał do walki, popełnił błąd. Jeden z klonów zadał chłopakowi cios, rozcinający brzuch, który sprawił mu zapewnie wiele cierpienia. Reszta wojowników, chyba uznała że nie ma sensu ze mną walczyć i tracić życia, gdyż wszyscy zaraz opuścili swoja broń, a z tłumu po chwili wybiegła jakaś kobieta, która padła na ziemię obok rannego chłopaka, zakrywając go swoim ciałem.
„Kurczę.. nie dobrze, nie dobrze… musze się stąd ulotnić jak najszybciej..” – gdy pomyślałem, zaraz wszystkie moje klony zniknęły w chmurach biało-szarego dymu, a ja sam patrząc raz to na rannego chłopaka, a raz to na tłum bacznie przyglądający się każdemu mojemu ruchowi, zaraz ponownie złożyłem przed sobą ręce i przy użyciu ninjutsu, które pokazał mi świętej pamięci Wada Nakamura, sam się ulotniłem w chmurze biało-szarego dymu.
* * *
Po tej wymuszonej walce… po części z mojej winy, gdy tam zniknąłem, zaraz się pojawiłem na niewielkim wzgórzu, znajdującym się nie opodal miejsca zdarzenia. Leżąc już na lekko wilgotnej trawie, począłem się zastanawiać nad swoimi czynami, gdy nagle przypomniałem sobie o rozcięciu na policzku. Dotknąwszy miejsca ręką, poczułem lekkie pieczenie, które szczerze powiem, nie należy do najprzyjemniejszych.
- I widzisz Naruto… doigrałeś się – powiedział z wyrzutem Kyuubi.
- Ech.. co ja poradzę, że mnie nerwy poniosły..?
- No właśnie… przez twoją chęć pokazania siły… ucierpiało dwóch niewinnych ludzi..! – demon wydał się być zły na mnie, za moje czyny.
- Cholera… i jest mi z tego powodu strasznie przykro – zrobiłem przygnębioną minę, a po moim policzku spłynęła łza zażenowania. Gdy skończyłem, zapadła między nami grobowa cisza. Położywszy się na plechach na wilgotnej trawie, począłem przyglądać się gwiazdom.
„Kuso, kuso, kuso..!! Co robić, co robić..??” – moje myśli zeszły na temat, co dalej..? – „Kurczę… jak ja czasem żałuję, że nie potrafię leczyć ludzi.. hmm.. o tak, Sakura teraz by się tu przydała, aby pomóc tym dwóm nieszczęśnikom” – zaraz powróciły do mnie wspomnienia i marzenia – „Boże jak ja tęsknię za Sakurą…”.
Leżąc tak na ziemi i myśląc o mojej ukochanej.. zaraz przyszła mi do głowy inna myśl, która tym razem postanowiłem obgadać z lisem.
- Kyuubi..?
- Co tym razem..?
- Tak sobie myślę... czy jeśli ja się szybko regeneruje dzięki twojej chakrze, to czy mógłbym ją wykorzystywać do leczenia bliskich..? – spytałem z głosem pełnym obawy, przed reakcją demona.. gdyż po ostatnim moim wyczynie, Kyuubi chyba się na mnie obraził. W pierwszej chwili, lis nic mi nie odpowiedział… co mnie troszeczkę zaniepokoiło, lecz zakładam iż  właśnie analizuje moje pytanie, by dać dobrą odpowiedź.
- Naruto.. czyżbyś planował uratowanie tych dwóch wojowników..? – jego pytanie mnie nie zaskoczyło, gdyż właśnie takie mam plany co do kilku następnych godzin. Tym razem postanowiłem nic nie mówić i poczekać na tą właściwą odpowiedź demona.
- Twoje milczenie, wszystko mi wyjaśniło… TAK, jak najbardziej możesz używać mojej chakry do leczenia innych ludzi – odpowiedź Kyuubiego wielce mnie uradowała, choć z drugiej strony, nigdy wcześniej nikogo nie leczyłem, wiec nie wiem jak się do tego zabrać.
- No to świetnie.. ale jest mały problem.
- Jaki..?
- A taki, że nie wiem jak się do tego zabrać, gdyż nie znam żadnych medycznych technik – odparłem ze smutną miną.
- Cóż… skoro nie znasz żadnych technik, to jedyne co ci mogę doradzić, to… wystarczy że sprawisz aby twoją dłoń spowiła moja chakra, a potem ustawisz ją nad raną poszkodowanego – takie poinstruowanie lisa, jak na razie może być.
- I to wystarczy..?
- Tak… ale jeśli masz zamiar uratować życie tego chłopaka, to będziesz musiał trochę wzmocnić działanie samej chakry.
- Niby jak mam tego dokonać..?
- Hmm… jeśli dobrze pamiętam to wystarczą 4 pieczęcie: Tygrys (Tora), Baran (O-hitsuji), Koń (Uma) i Ptak (Tori).
- A to ciekawe.. pierwszy raz słyszę o medycznej technice wzmacnianej pieczęciami – zaciekawiłem się słowami demona.
- Nic dziwnego, bo to mój własny sposób… hahaha – Kyuubi, zaśmiał się swym siarczystym głosem.
- Skoro tak mówisz… to czas na powrót do tej Strażniczej Wioski, aby uratować tych, których sam zraniłem – z wielkim uśmiechem, podniosłem się z mokrej ziemi, otrzepałem ubranie, po czym skierowałem w dół zbocza, wprost do wioski. Idąc w świetle księżyca, wiele się zastanawiałem nad swoim ostatnim poczynaniem… i doszedłem do wniosku, jeśli uleczę tego chłopaka i mężczyznę, to może odzyskam dobre imię… kto wie co się zaraz wydarzy. Gdy znalazłem się już w wiosce.. niezauważalnie przedarłem się do domu Masamichi’ego, by po chwili zapukać do jego drzwi.
- Chwileczkę..! – słyszałem wołanie starca, który powoli podszedł do drzwi. Gdy je otworzył, momentalnie wyłoniłem się z za rogu, przystawiając mu kunai do szyi.
- Yychh… – jedyne co z siebie wydobył, czując kawałek zimnego metalu na swej krtani.
- Tylko spokojnie… nie chce walczyć – zaraz schowałem broń, po czym spojrzałem mu w oczy.
- Naruto.. po co wróciłeś..?! – spytał pogardliwym tonem głosu.
- Wszystko sobie przemyślałem i proszę przyjąć moje przeprosiny, jak i chęć naprawienia wyrządzonych krzywd.
- Dobrze… wybaczam Ci… ale niby jak chcesz naprawić to co się stało..?
- Po prostu zaprowadź mnie do tego chłopaka – po tych słowach, starzec ponownie spojrzał na mnie swym zdziwionym wzrokiem, po czym skinął głową iż się zgadza. Wychodząc z jego domu, kątem oka dostrzegłem Yuki, stojącą w kącie i bacznie mi się przyglądającą, lecz nie zważając na jej wzrok, podążyłem w ślad za Masamichi’m. Gdy tylko opuściłem progi domu, dziewczyna podążyła za nami, zapewne z chęcią poznania odpowiedzi na parę pytań. Idąc po przez wioskę dokładnie za plecami jej przywódcy, poczułem jak powoli robi się cieplejsze powietrze. Odwróciwszy głowę w lewą stronę, zobaczyłem słońce powoli wyłaniające się z za horyzontu.
„Tak więc, właśnie rozpoczął się piąty dzień mojego pobytu w tym jakże zadziwiającym miejscu..” – pomyślałem z lekkim uśmieszkiem na ustach. Spodziewając się wrogo nastawionych spojrzeń mieszkańców, postanowiłem nie odwzajemniać spojrzeń, gdyż niektórzy mogli by to źle odczytać. Tak więc idę ze spuszczoną głową, gdy nagle po dłuższym milczeniu, odezwał się do mnie Masamichi.
- Naruto… wiesz kim jest chłopak, którego śmiertelnie raniłeś..?
- Nie – odparłem krótko, bez jakiegokolwiek entuzjazmu w głosie.
- To wiedz, że ten chłopak jest synem Yakuzy Mito, naszego głównodowodzącego w sprawach wojennych… – tu mnie zaraz coś zabolało w piersi – …i jeśli on umrze, to licz się z tym, iż Yakuza będzie cię ścigał do końca twych dni.
„Cholera… no to naprawdę wygląda źle.. ale z drugiej strony, nie boje się tam jakiegoś Yakuzy Mito..” – moje myśli zaraz zaczęły wirować w koło słów Iwatakiego.
- Spokojna głowa… póki tu jestem, chłopak nie umrze… - starzec momentalnie się zatrzymał, a ja wraz z nim, po czym spojrzał na mnie podejrzliwym wzrokiem.
- Tylko spokojnie… nie zamierzam już więcej wzniecać burd.
- No ja myślę… gdyż widząc co potrafisz, wole nie wiedzieć co byś zrobił z wioską – mężczyzna chyba jednak zmienił swoje zdanie co do mnie, choć nie do końca, bo jakoś chyba nie wierzy że mogę komukolwiek pomóc. Po tej wymianie kolejnych poglądów, ruszyliśmy w dalszą drogę, lecz w którymś momencie dostrzegłem iż za nami idzie prawie cała wioska, z czego połowa to jej wojownicy z palcami na katanach uwieszonymi, tak jakby obawiali się czegoś… i słusznie. W chwilę potem, dotarliśmy do jednego z wielu budynków Strażniczej Wioski. Jest to drewniana chata, raczej parterowa, bo ma bardzo niski dach. Na jej ganku i schodach, siedzi kilku wojowników, teraz odzianych w zbroje… zupełnie jakby szykowali się do wojny. Gdy się zbliżyliśmy, momentalnie poderwali się na nogi i już chcieli wyciągnąć broń, gdy Masamichi ruchem ręki im tego zabronił. Nic nie mówiąc, posłusznie odsunęli się na bok, choć ich wzroki nie odstąpiły mojej osoby choćby na chwilę. Po wejściu do domu, zobaczyłem chłopaka leżącego na prymitywnym łóżku… trochę przypominającego polową pryczę. Jego brzuch zasłaniały liczne zakrwawione szpaty, a jego twarz wyrażała wielki ból i cierpienie.
- To znowu ty..!? Czego tu szukasz śmieciu..!? – nagle podszedł do mnie ojciec poszkodowanego i gospodarz ów domu. Już chciał mnie zaatakować, gdy Masamichi zagrodził mu drogę.
- Yakuza.. pozwól na chwilkę.. – staruszek chwycił przyjaciela za ramie i pociągnął za sobą, do innego pokoju. Jeszcze tylko ostanie złowrogie spojrzenie Mito na mnie i zaraz zostałem sam w otoczeniu kilku wojowników i matki chłopaka, którzy także nie sprawiają dobrego nastawienia co do mnie.
„Kurdę… od razu nasuwają mi się wspomnienia z dzieciństwa… choć to trochę co innego, gdyż nikt z tu obecnych nie wie, że jestem nosicielem demona… ale i tak czuję się źle..” – po chwili namysłu, bez słowa podszedłem bliżej łóżka chłopaka, by w chwilę potem uklęknąć przy nim. Zaraz pojawiła się o bok mnie Yuki, która nie spuszczając ze mnie wzroku, dała do zrozumienia, ze nie jestem sam. Z kolei matka chłopaka, siedząca po przeciwnej stronie łóżka, widząc dziewczynę, chyba lekko się uśmiechnęła, co by wskazywało iż skoro ona usiadła koło mnie, to nie ma się czego bać.
- Naruto… co teraz..? – nagle spytała Yuki. W pierwszej chwili nic jej nie odpowiedziałem.. ale zaraz spojrzawszy na kobietę siedzącą dokładnie naprzeciwko…
- Proszę uważnie mnie po słuchać. Teraz wyleczę pani syna, ale potrzebuję do tego idealnej ciszy, dobrze..?? – kobieta, Yuki, jaki i pozostali widzowie, spojrzeli się na mnie jak na idiotę. Szczerze powiem, że nie spodobało mi się to… ale skoro nigdy nie słyszeli o shinobi, to nic dziwnego że się tak zachowują. Kobieta po chwili widocznego namysłu i przejechaniu wilgotną szmatką po czole cierpiącego chłopaka, spojrzała na mnie i bez słowa kiwnęła głową, że się zgadza.
„Dobra… no to Kyuubi, od czego to ja miałem zacząć..?” – spytałem w myślach.
- Od wykonania pieczęci.
„A tak, już pamiętam… ok., czas na seans.. hehehe..” – odparłem w myślach, po czym złożyłem przed sobą dłonie. Dosłownie w mgnieniu oka, wykonałem powiedziane przez Kyuubiego pieczęcie, aktywując je tym samym, poczym wystawiłem przed siebie prawą dłoń, by po chwili spowiła ją czerwona chakra demona. Zaraz drugą ręką odsłoniłem rozcięty brzuch i gdy już miałem zawiesić nad nim prawą rękę, nagle brunetka chwyciła mnie za nadgarstek.
- Zaufaj mi.. – powiedziałem spokojnym głosem. Dziewczyna odwzajemniwszy moje spojrzenie, zaraz puściła mnie i pozwoliła na wykonanie zabiegu. Gdy przystawiłem świecącą na czerwono dłoń do rany, na twarzy chłopaka momentalnie pojawił się grymas jeszcze większego bólu, a na jego czole pojawiły się kolejne kropelki potu.
~ ~ ~
W trakcie leczenia, pomieszczenie w którym panuje teraz pół mrok, całe wypełniło się czerwonawa poświatą, emanującą od blondyna. Kilka minut od rozpoczęcia zabiegu, do pomieszczenia powrócił Yakuza wraz z Masamichim, którzy zobaczywszy co się dzieje, stanęli jak wryci.
„A jednak.. chłopak mówił prawdę… chyba poważnie się pomyliłem, co do niego..” – Iwataki, momentalnie po padła w głęboką zadumę, lecz jego toważysz, chwilę nie zwracając na blondyna, przedarł się prze grupkę swych podwładnych, okalających całe zajście, po czym również uklęknął przy łóżku, lecz koło swojej żony. Mężczyzna, ze zdumieniem w oczach, patrząc na to co akurat robi Uzumaki i co dzieje się z jego synem, lekko i niewyraźnie się uśmiechnął, by po chwili chwycić małżonkę za rękę. Nagle, podczas leczenia dość głębokiej rany, chłopak wydał z siebie krótki krzyk, co by wskazywało ze leczenie skutkuje. Yakuza nawet nie drgnął, co mogłoby wskazywać iż rozmowa z Iwatakim pozwoliła mu zaufać blond włosemu shinobi. Po chwili oczekiwania, na oczach wszystkich zebranych w pomieszczeniu, rana chłopak, pod wpływem Naruto i jego czerwonej chakry, powoli poczęła się zasklepiać, by w chwilę potem zupełnie zniknąć. Niebieskooki zaraz zabrał rękę z nad brzucha chłopaka, a jego ręka przestała świecić się na czerwono. Jeszcze chwilę nikt się nie odezwał, by po chwili przekonać się, iż chłopakowi nic nie jest, gdyż ten otworzył w końcu oczy.
- Co się stało…?? – spytał i spojrzał na swych rodziców u których można zaobserwować łzy szczęścia, ściekające po policzkach. Blondyn upewniwszy się, iż wszystko gra.. po chwili wstał i bez słowa wyszedł z domu. Tym czasem chłopak widząc iż z jego domu wychodzi ten, który wcześniej go położył do łóżka, zaraz wstał o własnych siłach i po krótkim spojrzeniu, puszczonemu rodzinie jak i innym znajdującym się we wnętrza jego domu, wybiegł za blondynem.
~ ~ ~
„No i po kłopocie… mam nadzieję, iż sytuacja trochę się polepszyła między mną a mieszkańcami wioski..” – gdy wyszedłem na zewnątrz, by odetchnąć świerzym powietrzem, moje rozmyślanie zakłócił krzyk młodego chłopaka.
- Stój..! – młody wojownik wychodząc z domu, zaraz mnie zatrzymał. Wedle jego słów, zatrzymałem się.. lecz nie odwróciłem od razu.
- Dlaczego to zrobiłeś..? – spytał, po chwili milczenia.
- Dlaczego mnie uratowałeś..? – spytał ponownie. Zaraz się do niego w końcu odwróciłem i spojrzawszy mu w oczy, odparłem..
- Powiedzmy, że mi sumienie nie pozwoliło ci umrzeć..
- Sumienie..?! Coś ty znowu wymyślił..?! – nagle odezwał się demon.
- A co niby innego miałem odpowiedzieć… że ty jesteś tym sumieniem..?! – zapomniawszy o wszystkim.. odparłem demonowi pół głosem.
- Eee… do kogo ty mówisz..? – zaraz spytał czarnowłosy, patrząc na mnie podejrzliwym wzrokiem.
„O cholera.. zapomniałem, iż nikt nie wie o Kyuubim..”.
- Yyy… nie, wydawało ci się… - odparłem po chwili namysłu.
- Aha… dobra, jak chcesz… ale ja wyrażeni słyszałem, ze z kimś rozmawiasz.. – chłopak powiedział to już pod nosem, po czym powrócił do domu do rodziny.
„Uff… jakoś wybrnąłem z tej sytuacji..”.
- Naruto, czemu po prostu im nie powiesz, że jestem w tobie zapieczętowany..??
- Bo nie… wole aby nie wiedzieli o twoim istnieniu… przynajmniej na razie… może jak tu trochę pomieszkam i zyskam lepsze zaufanie, to powiem… ale jeszcze nie wiem.
- Dobra… jak chcesz, to twoja sprawa, ale wymyślanie że jestem twoim „sumieniem”… to nie najlepszy pomysł.
- Dlaczego..? – spytałem z głupim uśmieszkiem.
- A zresztą… rób co chcesz, ja idę na odpoczynek. – Kyuubi jak rzekł, tak tez zrobił.
- Ok – przytaknąwszy lisowi na jego słowa, zaraz rozejrzałem się po okolicy, a słońce już wysoko nad horyzontem zawieszone, właśnie grzeje mnie w czuprynę. Założywszy ręce za głową i zapomniawszy o ludziach za moimi plecami, powoli zacząłem oddalać się od domu Mito, gdy nagle z wnętrza drewnianego budynku, wyszła brunetka o piwnych oczach.
- Naruto.. zaczekaj, muszę z tobą porozmawiać… – zatrzymała mnie swym stanowczym, ale bardzo łagodnym i przyjaźnie nastawionym, głosem.



NEXT COMING SOON…



~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~
Story by Wielki
„Naruto” and its characters belong to Masashi Kishimoto





I to było by na tyle, jeśli chodzi o ten odcinek…^^, wiem że notka może trochę długa, ale specjalnie dałem taką, gdyż kolejna może się ukazać, nawet, dopiero za tydzień lub trzy tygodnie !! – Pozdrawiam i zapraszam do komentowania.

1 komentarz:

  1. Hej,
    uff... dobrze że nie chcieli go od razu zabić jak tylko się pojawił, no i  jak dobrze, że wyleczył tamtego chłopaka...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń