Cóż mogę rzec… oto
koleina notka z życia Naruto Uzumakiego, wg mojej własnej wizji…^_^ - a co się w
niej wydarzy, to się już sami przekonajcie…^_^ - pozdrawiam i zapraszam na
chwilę relaxu… ^_^
<<< Odcinek ukazał się 5 lipca
2008 roku >>>
>>>
Tajemnicza komnata <<<
- Naruto.. co ty kombinujesz..? – nagle odezwał się w mojej
głowie Kyuubi.
„Jeszcze nie wiem… ale
szczerze się przyznam, że ten koleś mnie wkurzył..” – zaraz odparłem w myślach,
tak aby dowiedzenie się że mam w sobie demona, zostawić na deser.
- Dobra.. rób co chcesz, tylko licz się potem z konsekwencjami swoich
czynów.
„Tak, tak.. wiem..”.
Spojrzawszy na dwa moje
klony, dałem im jasno do zrozumienia, iż mają chwycić starca za ramiona i
wyprowadzić go przed dom. Gdy wyszliśmy, choć jest środek nocy, a nad naszymi
głowami góruje księżyc w pełni, to pierwszy raz tego dnia, zobaczyłem gdzie tak
naprawdę jestem. Przed domem Iwataki’ego znajduje się spory placyk, w połowie
wybrukowany, z wielkim dębem rosnącym na środku. Gdy doszliśmy do drzewa, zaraz
stworzyłem jeszcze jednego klona i wysłałem go z powrotem do domu, aby znalazł
linę. Po 5 minutach wrócił, dzięki czemu przywiązaliśmy Masamichi’ego do ów
drzewa.
- I jak ci się to
podoba..? – spytałem z lekko szyderczym uśmieszkiem, gdy moje klony już
zniknęły w chmurach dymu. Po jego oczach, wywnioskowałem, że strach go nie
opuścił, wręcz przeciwnie, jeszcze urósł w siłę. Aby mężczyzna nie zszedł z
tego świata ze strachu.. zaraz go zapewniłem, że mu włos z głowy nie spadnie.
Starzec chyba trochę się uspokoił i bardziej wyluzował, choć nadal trzęsie się
jak galareta. Gdy się od niego na chwilę odwróciłem, aby spojrzeć w księżyc,
mężczyzna skorzystał z okazji i wydarł się ile miał sił w płucach…
- POMOCY!!!!
RATUNKU!!!!
Momentalnie zatkałem mu usta
kawałkiem materiału, ale to posunięcie wykonałem za późno, gdyż w kilka minut
po rozlegnięciu się krzyku po wiosce, przy placu zjawiła się spora grupka,
uzbrojonych w katany nastolatków i mężczyzn w wieku od 15 do 60 lat. Wszyscy
zebrani… zaczęli się mi bacznie przyglądać, lecz gdy dostrzegli swojego
przywódcę przykutego do drzewa, zaraz po ich spojrzeniach wywnioskowałem chęć
oswobodzenia go.
- Ty… ty, barbarzyńco…
masz natychmiast wypuścić Masamichi’ego-samę – krzyknął jeden z wojowników. Nim
się obejrzałem, czy zdążyłem cokolwiek powiedzieć, ów mężczyzna rzucił się na
mnie z wyciągniętą bronią. W ostatniej chwili zrobiłem unik, lecz jego cięcie
jednak mnie trafiło, gdyż poczułem jak mi cieknie krew po policzku.
„Kuso..!! Ale się
porobiło…” – zaraz pomyślałem i odskoczyłem do tyłu. Mężczyzna który mnie
zaatakował, nie pozostał bierny i ponowił swoje działanie. Unikając jego
kolejnych ciosów, tym razem baczniej się im przyglądając, kątem oka dostrzegłem
iż Iwataki został już oswobodzony przez innych wojowników.
- Przyjaciele… uważajcie,
ten blondyn nie jest zwykłem człowiekiem – zaraz usłyszałem słowa starca. Ja
tym czasem dalej unikając ataków mojego przeciwnika, w którymś momencie się
lekko zdenerwowałem i postanowiłem go załatwić jak na shinobi przystało. Gdy
wojownik ponownie się zamachnął, zniknąłem mu z pola widzenia, by po chwili
zjawić się tuż obok niego. Lekko zdezorientowany, przystaną w miejscu co dało
mi szanse na zakończenie tego pojedynku. Sprawnymi ruchami rąk, zaraz wyrwałem
mu katanę z rąk, poczym przejechałem ostrzem po jego nodze. Mężczyzna zawył z
bólu, jaki mu zadałem po czym padł na ziemię, trzymając się rękoma za krwawiące
miejsce.
„Hmmm… nigdy wcześniej
nie trzymałem w rękach katany… a co dopiero nią walczyć” – wymachując swobodnie
mieczem w powietrzu, począłem się głęboko zastanawiać. Gdy skończyłem zabawę,
na powrót spojrzałem na resztę wojowników, którzy chyba porządnie się wkurzyli
widząc jak pokonałem ich kompana, gdyż po ich spojrzeniach wywnioskowałem chęć
dokonania mordu z zimną krwią.
- Miarka się przebrała…
ZABIĆ BLONDYNA..!! – po tych słowach, dostrzegłem jak wszyscy wojownicy
jednocześnie wyciągnęli katany, by w chwile potem rzucić się do ataku na moja
osobę.
„Dobra… chyba nie mam
innego wyboru, jak tylko się bronić..” – pomyślawszy, zaraz przybrałem postawę
gotową do wykonania jutsu. Złożywszy dłonie przed sobą, jeszcze raz spojrzałem
na biegnących w moją stronę wojowników, po czym krzyknąłem…
- Kage Bunshin no
Jutsu..!! – i jak na zawołanie tuż za mną pojawiła się 50 osobowa grupka moich
klonów. Ludzie z mieczami, momentalnie zatrzymali się w odległości 10 metrów
ode mnie. Wszyscy wciąż trzymając swoją broń uniesioną nad głowami, teraz
wpatrują się z wielkim niedowierzaniem w moich pomocników. Kiedy i jak
podniosłem do góry katanę wyrwaną poprzedniemu napastnikowi, dokładnie to samo
uczyniły moje klony. Jak na zawołanie, wojownicy z dziwnymi wyrazami twarzy,
zrobili krok do tyłu, lecz zaraz znalazł się jakiś bohater w tej zgrai
niedowiarków.
- Nie boję się twoich
duchów..! – krzyknął młody chłopak, tak na oka 16 lat, poczym wyskoczył z tłumu
i rzucił się z mieczem na moje klony. Czarnowłosy chłopak w mgnieniu oka,
pokonał kilka z nich, gdyż nie za bardzo potrafimy się posługiwać takim
narzędziem. Klony najbliższe chłopaka, poczęły spoglądając po sobie, po czym
odrzuciwszy katany na bok, wyciągnęły kunai. Ja nadal patrząc się na resztę
wojowników, w końcu kątem oka dostrzegłem iż młody chłopak został pokonany,
gdyż przez swój zapał do walki, popełnił błąd. Jeden z klonów zadał chłopakowi
cios, rozcinający brzuch, który sprawił mu zapewnie wiele cierpienia. Reszta
wojowników, chyba uznała że nie ma sensu ze mną walczyć i tracić życia, gdyż
wszyscy zaraz opuścili swoja broń, a z tłumu po chwili wybiegła jakaś kobieta,
która padła na ziemię obok rannego chłopaka, zakrywając go swoim ciałem.
„Kurczę.. nie dobrze, nie
dobrze… musze się stąd ulotnić jak najszybciej..” – gdy pomyślałem, zaraz
wszystkie moje klony zniknęły w chmurach biało-szarego dymu, a ja sam patrząc
raz to na rannego chłopaka, a raz to na tłum bacznie przyglądający się każdemu
mojemu ruchowi, zaraz ponownie złożyłem przed sobą ręce i przy użyciu ninjutsu,
które pokazał mi świętej pamięci Wada Nakamura, sam się ulotniłem w chmurze
biało-szarego dymu.
* * *
Po tej wymuszonej walce…
po części z mojej winy, gdy tam zniknąłem, zaraz się pojawiłem na niewielkim
wzgórzu, znajdującym się nie opodal miejsca zdarzenia. Leżąc już na lekko
wilgotnej trawie, począłem się zastanawiać nad swoimi czynami, gdy nagle
przypomniałem sobie o rozcięciu na policzku. Dotknąwszy miejsca ręką, poczułem
lekkie pieczenie, które szczerze powiem, nie należy do najprzyjemniejszych.
- I widzisz Naruto… doigrałeś się – powiedział z wyrzutem
Kyuubi.
- Ech.. co ja poradzę, że
mnie nerwy poniosły..?
- No właśnie… przez twoją chęć pokazania siły… ucierpiało dwóch
niewinnych ludzi..! – demon wydał się być zły na mnie, za moje czyny.
- Cholera… i jest mi z tego
powodu strasznie przykro – zrobiłem przygnębioną minę, a po moim policzku
spłynęła łza zażenowania. Gdy skończyłem, zapadła między nami grobowa cisza.
Położywszy się na plechach na wilgotnej trawie, począłem przyglądać się
gwiazdom.
„Kuso, kuso, kuso..!! Co
robić, co robić..??” – moje myśli zeszły na temat, co dalej..? – „Kurczę… jak
ja czasem żałuję, że nie potrafię leczyć ludzi.. hmm.. o tak, Sakura teraz by
się tu przydała, aby pomóc tym dwóm nieszczęśnikom” – zaraz powróciły do mnie
wspomnienia i marzenia – „Boże jak ja tęsknię za Sakurą…”.
Leżąc tak na ziemi i
myśląc o mojej ukochanej.. zaraz przyszła mi do głowy inna myśl, która tym
razem postanowiłem obgadać z lisem.
- Kyuubi..?
- Co tym razem..?
- Tak sobie myślę... czy
jeśli ja się szybko regeneruje dzięki twojej chakrze, to czy mógłbym ją
wykorzystywać do leczenia bliskich..? – spytałem z głosem pełnym obawy, przed
reakcją demona.. gdyż po ostatnim moim wyczynie, Kyuubi chyba się na mnie
obraził. W pierwszej chwili, lis nic mi nie odpowiedział… co mnie troszeczkę
zaniepokoiło, lecz zakładam iż właśnie analizuje
moje pytanie, by dać dobrą odpowiedź.
- Naruto.. czyżbyś planował uratowanie tych dwóch wojowników..?
– jego pytanie mnie nie zaskoczyło, gdyż właśnie takie mam plany co do kilku
następnych godzin. Tym razem postanowiłem nic nie mówić i poczekać na tą
właściwą odpowiedź demona.
- Twoje milczenie, wszystko mi wyjaśniło… TAK, jak najbardziej możesz
używać mojej chakry do leczenia innych ludzi – odpowiedź Kyuubiego
wielce mnie uradowała, choć z drugiej strony, nigdy wcześniej nikogo nie
leczyłem, wiec nie wiem jak się do tego zabrać.
- No to świetnie.. ale
jest mały problem.
- Jaki..?
- A taki, że nie wiem jak
się do tego zabrać, gdyż nie znam żadnych medycznych technik – odparłem ze
smutną miną.
- Cóż… skoro nie znasz żadnych technik, to jedyne co ci mogę doradzić,
to… wystarczy że sprawisz aby twoją dłoń spowiła moja chakra, a potem ustawisz
ją nad raną poszkodowanego –
takie poinstruowanie lisa, jak na razie może być.
- I to wystarczy..?
- Tak… ale jeśli masz zamiar uratować życie tego chłopaka, to będziesz
musiał trochę wzmocnić działanie samej chakry.
- Niby jak mam tego
dokonać..?
- Hmm… jeśli dobrze pamiętam to wystarczą 4 pieczęcie: Tygrys (Tora), Baran (O-hitsuji),
Koń (Uma) i Ptak (Tori).
- A to ciekawe.. pierwszy
raz słyszę o medycznej technice wzmacnianej pieczęciami – zaciekawiłem się
słowami demona.
- Nic dziwnego, bo to mój własny sposób… hahaha – Kyuubi,
zaśmiał się swym siarczystym głosem.
- Skoro tak mówisz… to
czas na powrót do tej Strażniczej Wioski, aby uratować tych, których sam
zraniłem – z wielkim uśmiechem, podniosłem się z mokrej ziemi, otrzepałem
ubranie, po czym skierowałem w dół zbocza, wprost do wioski. Idąc w świetle
księżyca, wiele się zastanawiałem nad swoim ostatnim poczynaniem… i doszedłem
do wniosku, jeśli uleczę tego chłopaka i mężczyznę, to może odzyskam dobre
imię… kto wie co się zaraz wydarzy. Gdy znalazłem się już w wiosce..
niezauważalnie przedarłem się do domu Masamichi’ego, by po chwili zapukać do
jego drzwi.
- Chwileczkę..! –
słyszałem wołanie starca, który powoli podszedł do drzwi. Gdy je otworzył,
momentalnie wyłoniłem się z za rogu, przystawiając mu kunai do szyi.
- Yychh… – jedyne co z
siebie wydobył, czując kawałek zimnego metalu na swej krtani.
- Tylko spokojnie… nie
chce walczyć – zaraz schowałem broń, po czym spojrzałem mu w oczy.
- Naruto.. po co
wróciłeś..?! – spytał pogardliwym tonem głosu.
- Wszystko sobie
przemyślałem i proszę przyjąć moje przeprosiny, jak i chęć naprawienia
wyrządzonych krzywd.
- Dobrze… wybaczam Ci…
ale niby jak chcesz naprawić to co się stało..?
- Po prostu zaprowadź mnie
do tego chłopaka – po tych słowach, starzec ponownie spojrzał na mnie swym
zdziwionym wzrokiem, po czym skinął głową iż się zgadza. Wychodząc z jego domu,
kątem oka dostrzegłem Yuki, stojącą w kącie i bacznie mi się przyglądającą,
lecz nie zważając na jej wzrok, podążyłem w ślad za Masamichi’m. Gdy tylko
opuściłem progi domu, dziewczyna podążyła za nami, zapewne z chęcią poznania
odpowiedzi na parę pytań. Idąc po przez wioskę dokładnie za plecami jej
przywódcy, poczułem jak powoli robi się cieplejsze powietrze. Odwróciwszy głowę
w lewą stronę, zobaczyłem słońce powoli wyłaniające się z za horyzontu.
„Tak więc, właśnie
rozpoczął się piąty dzień mojego pobytu w tym jakże zadziwiającym miejscu..” –
pomyślałem z lekkim uśmieszkiem na ustach. Spodziewając się wrogo nastawionych
spojrzeń mieszkańców, postanowiłem nie odwzajemniać spojrzeń, gdyż niektórzy
mogli by to źle odczytać. Tak więc idę ze spuszczoną głową, gdy nagle po
dłuższym milczeniu, odezwał się do mnie Masamichi.
- Naruto… wiesz kim jest
chłopak, którego śmiertelnie raniłeś..?
- Nie – odparłem krótko,
bez jakiegokolwiek entuzjazmu w głosie.
- To wiedz, że ten
chłopak jest synem Yakuzy Mito, naszego głównodowodzącego w sprawach wojennych…
– tu mnie zaraz coś zabolało w piersi – …i jeśli on umrze, to licz się z tym,
iż Yakuza będzie cię ścigał do końca twych dni.
„Cholera… no to naprawdę
wygląda źle.. ale z drugiej strony, nie boje się tam jakiegoś Yakuzy Mito..” –
moje myśli zaraz zaczęły wirować w koło słów Iwatakiego.
- Spokojna głowa… póki tu
jestem, chłopak nie umrze… - starzec momentalnie się zatrzymał, a ja wraz z
nim, po czym spojrzał na mnie podejrzliwym wzrokiem.
- Tylko spokojnie… nie
zamierzam już więcej wzniecać burd.
- No ja myślę… gdyż
widząc co potrafisz, wole nie wiedzieć co byś zrobił z wioską – mężczyzna chyba
jednak zmienił swoje zdanie co do mnie, choć nie do końca, bo jakoś chyba nie
wierzy że mogę komukolwiek pomóc. Po tej wymianie kolejnych poglądów,
ruszyliśmy w dalszą drogę, lecz w którymś momencie dostrzegłem iż za nami idzie
prawie cała wioska, z czego połowa to jej wojownicy z palcami na katanach
uwieszonymi, tak jakby obawiali się czegoś… i słusznie. W chwilę potem,
dotarliśmy do jednego z wielu budynków Strażniczej Wioski. Jest to drewniana
chata, raczej parterowa, bo ma bardzo niski dach. Na jej ganku i schodach,
siedzi kilku wojowników, teraz odzianych w zbroje… zupełnie jakby szykowali się
do wojny. Gdy się zbliżyliśmy, momentalnie poderwali się na nogi i już chcieli
wyciągnąć broń, gdy Masamichi ruchem ręki im tego zabronił. Nic nie mówiąc,
posłusznie odsunęli się na bok, choć ich wzroki nie odstąpiły mojej osoby
choćby na chwilę. Po wejściu do domu, zobaczyłem chłopaka leżącego na
prymitywnym łóżku… trochę przypominającego polową pryczę. Jego brzuch
zasłaniały liczne zakrwawione szpaty, a jego twarz wyrażała wielki ból i
cierpienie.
- To znowu ty..!? Czego
tu szukasz śmieciu..!? – nagle podszedł do mnie ojciec poszkodowanego i
gospodarz ów domu. Już chciał mnie zaatakować, gdy Masamichi zagrodził mu
drogę.
- Yakuza.. pozwól na
chwilkę.. – staruszek chwycił przyjaciela za ramie i pociągnął za sobą, do
innego pokoju. Jeszcze tylko ostanie złowrogie spojrzenie Mito na mnie i zaraz
zostałem sam w otoczeniu kilku wojowników i matki chłopaka, którzy także nie sprawiają
dobrego nastawienia co do mnie.
„Kurdę… od razu nasuwają
mi się wspomnienia z dzieciństwa… choć to trochę co innego, gdyż nikt z tu
obecnych nie wie, że jestem nosicielem demona… ale i tak czuję się źle..” – po
chwili namysłu, bez słowa podszedłem bliżej łóżka chłopaka, by w chwilę potem
uklęknąć przy nim. Zaraz pojawiła się o bok mnie Yuki, która nie spuszczając ze
mnie wzroku, dała do zrozumienia, ze nie jestem sam. Z kolei matka chłopaka,
siedząca po przeciwnej stronie łóżka, widząc dziewczynę, chyba lekko się
uśmiechnęła, co by wskazywało iż skoro ona usiadła koło mnie, to nie ma się
czego bać.
- Naruto… co teraz..? –
nagle spytała Yuki. W pierwszej chwili nic jej nie odpowiedziałem.. ale zaraz
spojrzawszy na kobietę siedzącą dokładnie naprzeciwko…
- Proszę uważnie mnie po
słuchać. Teraz wyleczę pani syna, ale potrzebuję do tego idealnej ciszy,
dobrze..?? – kobieta, Yuki, jaki i pozostali widzowie, spojrzeli się na mnie
jak na idiotę. Szczerze powiem, że nie spodobało mi się to… ale skoro nigdy nie
słyszeli o shinobi, to nic dziwnego że się tak zachowują. Kobieta po chwili
widocznego namysłu i przejechaniu wilgotną szmatką po czole cierpiącego
chłopaka, spojrzała na mnie i bez słowa kiwnęła głową, że się zgadza.
„Dobra… no to Kyuubi, od
czego to ja miałem zacząć..?” – spytałem w myślach.
- Od wykonania pieczęci.
„A tak, już pamiętam…
ok., czas na seans.. hehehe..” – odparłem w myślach, po czym złożyłem przed
sobą dłonie. Dosłownie w mgnieniu oka, wykonałem powiedziane przez Kyuubiego
pieczęcie, aktywując je tym samym, poczym wystawiłem przed siebie prawą dłoń,
by po chwili spowiła ją czerwona chakra demona. Zaraz drugą ręką odsłoniłem
rozcięty brzuch i gdy już miałem zawiesić nad nim prawą rękę, nagle brunetka
chwyciła mnie za nadgarstek.
- Zaufaj mi.. – powiedziałem
spokojnym głosem. Dziewczyna odwzajemniwszy moje spojrzenie, zaraz puściła mnie
i pozwoliła na wykonanie zabiegu. Gdy przystawiłem świecącą na czerwono dłoń do
rany, na twarzy chłopaka momentalnie pojawił się grymas jeszcze większego bólu,
a na jego czole pojawiły się kolejne kropelki potu.
~ ~ ~
W trakcie leczenia,
pomieszczenie w którym panuje teraz pół mrok, całe wypełniło się czerwonawa
poświatą, emanującą od blondyna. Kilka minut od rozpoczęcia zabiegu, do
pomieszczenia powrócił Yakuza wraz z Masamichim, którzy zobaczywszy co się
dzieje, stanęli jak wryci.
„A jednak.. chłopak mówił
prawdę… chyba poważnie się pomyliłem, co do niego..” – Iwataki, momentalnie po
padła w głęboką zadumę, lecz jego toważysz, chwilę nie zwracając na blondyna,
przedarł się prze grupkę swych podwładnych, okalających całe zajście, po czym
również uklęknął przy łóżku, lecz koło swojej żony. Mężczyzna, ze zdumieniem w
oczach, patrząc na to co akurat robi Uzumaki i co dzieje się z jego synem,
lekko i niewyraźnie się uśmiechnął, by po chwili chwycić małżonkę za rękę.
Nagle, podczas leczenia dość głębokiej rany, chłopak wydał z siebie krótki
krzyk, co by wskazywało ze leczenie skutkuje. Yakuza nawet nie drgnął, co
mogłoby wskazywać iż rozmowa z Iwatakim pozwoliła mu zaufać blond włosemu
shinobi. Po chwili oczekiwania, na oczach wszystkich zebranych w pomieszczeniu,
rana chłopak, pod wpływem Naruto i jego czerwonej chakry, powoli poczęła się
zasklepiać, by w chwilę potem zupełnie zniknąć. Niebieskooki zaraz zabrał rękę
z nad brzucha chłopaka, a jego ręka przestała świecić się na czerwono. Jeszcze
chwilę nikt się nie odezwał, by po chwili przekonać się, iż chłopakowi nic nie
jest, gdyż ten otworzył w końcu oczy.
- Co się stało…?? –
spytał i spojrzał na swych rodziców u których można zaobserwować łzy szczęścia,
ściekające po policzkach. Blondyn upewniwszy się, iż wszystko gra.. po chwili
wstał i bez słowa wyszedł z domu. Tym czasem chłopak widząc iż z jego domu wychodzi
ten, który wcześniej go położył do łóżka, zaraz wstał o własnych siłach i po
krótkim spojrzeniu, puszczonemu rodzinie jak i innym znajdującym się we wnętrza
jego domu, wybiegł za blondynem.
~ ~ ~
„No i po kłopocie… mam
nadzieję, iż sytuacja trochę się polepszyła między mną a mieszkańcami wioski..”
– gdy wyszedłem na zewnątrz, by odetchnąć świerzym powietrzem, moje rozmyślanie
zakłócił krzyk młodego chłopaka.
- Stój..! – młody
wojownik wychodząc z domu, zaraz mnie zatrzymał. Wedle jego słów, zatrzymałem
się.. lecz nie odwróciłem od razu.
- Dlaczego to zrobiłeś..?
– spytał, po chwili milczenia.
- Dlaczego mnie
uratowałeś..? – spytał ponownie. Zaraz się do niego w końcu odwróciłem i
spojrzawszy mu w oczy, odparłem..
- Powiedzmy, że mi
sumienie nie pozwoliło ci umrzeć..
- Sumienie..?! Coś ty znowu wymyślił..?! – nagle odezwał się
demon.
- A co niby innego miałem odpowiedzieć… że ty jesteś tym sumieniem..?!
– zapomniawszy o wszystkim.. odparłem demonowi pół głosem.
- Eee… do kogo ty
mówisz..? – zaraz spytał czarnowłosy, patrząc na mnie podejrzliwym wzrokiem.
„O cholera.. zapomniałem,
iż nikt nie wie o Kyuubim..”.
- Yyy… nie, wydawało ci
się… - odparłem po chwili namysłu.
- Aha… dobra, jak chcesz…
ale ja wyrażeni słyszałem, ze z kimś rozmawiasz.. – chłopak powiedział to już
pod nosem, po czym powrócił do domu do rodziny.
„Uff… jakoś wybrnąłem z
tej sytuacji..”.
- Naruto, czemu po prostu im nie powiesz, że jestem w tobie
zapieczętowany..??
- Bo nie… wole aby nie wiedzieli o twoim istnieniu… przynajmniej na razie…
może jak tu trochę pomieszkam i zyskam lepsze zaufanie, to powiem… ale jeszcze
nie wiem.
- Dobra… jak chcesz, to twoja sprawa, ale wymyślanie że jestem twoim
„sumieniem”… to nie najlepszy pomysł.
- Dlaczego..? – spytałem z głupim uśmieszkiem.
- A zresztą… rób co chcesz, ja idę na odpoczynek. – Kyuubi jak
rzekł, tak tez zrobił.
- Ok – przytaknąwszy lisowi na jego słowa, zaraz rozejrzałem się po
okolicy, a słońce już wysoko nad horyzontem zawieszone, właśnie grzeje mnie w
czuprynę. Założywszy ręce za głową i zapomniawszy o ludziach za moimi plecami,
powoli zacząłem oddalać się od domu Mito, gdy nagle z wnętrza drewnianego budynku,
wyszła brunetka o piwnych oczach.
- Naruto.. zaczekaj,
muszę z tobą porozmawiać… – zatrzymała mnie swym stanowczym, ale bardzo
łagodnym i przyjaźnie nastawionym, głosem.
NEXT COMING SOON…
~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~
~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~
Story by Wielki
„Naruto” and its characters
belong to Masashi Kishimoto
I to było by na
tyle, jeśli chodzi o ten odcinek…^^, wiem że notka może trochę długa, ale
specjalnie dałem taką, gdyż kolejna może się ukazać, nawet, dopiero za tydzień
lub trzy tygodnie !! – Pozdrawiam i zapraszam do komentowania.
Hej,
OdpowiedzUsuńuff... dobrze że nie chcieli go od razu zabić jak tylko się pojawił, no i jak dobrze, że wyleczył tamtego chłopaka...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia