Tak jak obiecałem,
notka 3 razy dłuższa od poprzedniej…^^ - pozdrawiam i zapraszam na chwilę
relaxu…
<<< Odcinek ukazał się 21
lipca 2008 roku >>>
>>>
Skalna komnata <<<
Gdy Naruto rozprawił się
z przeciwnikiem, momentalnie w skalnej komnacie zapanowała idealna cisza. Gdyby
jednak chcieć się wsłuchać w tą ciszę, to można by jedynie usłyszeć jak
ostatnie krople wody ściekają, po jeszcze mokrych kolumnach. Blondyn po silnym
uderzeniu plecami o kolumnę, od razu stracił przytomność, co przeszkodziło
Kyuubiemu w skontaktowaniu się z nim. Lis wielokrotnie próbując nawiązać
kontakt ze swoim przyjacielem, w końcu dał sobie spokój z nawoływaniem jego
imienia i począł oczekiwać, aż się ocknie. Gdzie nie gdzie w skalnej komnacie
nadal pozostały ślady po powodzi, jaką zafundował Uzumakiemu tajemniczy
przeciwnik, a gdzie podziały się te hektolitry wody, to chyba nikt nie wie. Po
upłynięciu ok. 6 godzin od zakończenia fenomenalniej walki, Naruto wreszcie
zaczął się budzić. Chłopak poruszywszy nogami, zaraz poczuł przeszywający ból,
co zaowocowało natychmiastowa reakcją.
- Aaa.. moja noga.. –
pierwsze co poczułem po przebudzeniu, to nie miłe pieczenie w okolicy kolana
lewej nogi. Powoli otworzyłem oczy i zaraz mi się przypomniało, co takiego nie
dawno się wydarzyło.
„Ho, ho, ho.. dawno już z
nikim tak ostro nie walczyłem…” – pomyślałem, jednocześnie próbując podnieść
się z ziemi. Gdy ruszyłem nogami ponownie poczułem ten ból, co zmusiło mnie do
natychmiastowej zmiany pozycji z klęczącej na siedzącą. W tym momencie doznałem
szoku. Spojrzawszy gdzie się znajduję, moim oczom ukazał się bardzo
zadziwiający widok. Otóż, po dokładniejszym rozejrzeniu się stwierdzam, iż
znalazłem się kilkanaście metrów od czegoś, co na pierwszy rzut oka wygląda jak
ołtarz. Są tam trzy nie wielkie stopnie, a na ich szczycie stoi coś jak
kamienny sarkofag. Po kilku minutach takiego gapienia się w tamtym kierunku,
moją uwagę zaraz ponownie zwrócił przeszywający ból nogi. Spuściwszy wzrok
zobaczyłem, iż praktycznie straciłem całą nogawkę, a moja noga od kolana po
kostkę jest poraniona. Każdy, nawet najmniejszy ruch sprawia, iż z powstałych
ran sączy się krew.
„Cholera.. mam nadzieję,
że znajdę choć odrobinę bandaża..” – pomyślałem grzebiąc ręką w torbie wiszącej
na moim biodrze. Niestety nie znalazłszy poszukiwanego przeze mnie materiału,
po chwili zastanowienia, urwałem rękaw kurtki, która i tak się cała poszarpała
pod czas walki. Po wykonaniu tego bardzo prowizorycznego opatrunku, powoli
wstałem z zimnego kamienia i kulejąc powoli podszedłem do ołtarza. Z niemałym
grymasem bólu na twarzy, wczołgałem się na trzeci schodek, by po chwili usiąść
na jego brzegu, przodem do komnaty. Spuściwszy głowę nagle poczułem burczenie w
brzuchu…
„Kuso..! Ale ta walka
dała mi w kość.. Nie dość, że jestem brudny, zakrwawiony, zmęczony, ubranie mam
poszarpane.. to jeszcze w dodatku jestem piekielnie głodny..!! Rany, wiele
teraz bym dał za jedną miskę przepysznego ramen…” – na samą myśl o ramenie
poleciała mi ślinka wielkiego smakosza tego dania. W net usłyszałem znajome
brzęczenie metalu, lecz gdy podniosłem wzrok na komnatę, nic szczególnego nie
dostrzegłem. Patrząc przed siebie, zaraz tak jakby coś mignęło w czarnej otchłani.
„Ech, czyżby mój umysł
zaczął płatać mi figle z braku wody czy pożywienia..?” – zadałem sobie pytanie
i z powrotem spuściwszy głowę, zignorowałem to co rzekomo zobaczyłem. Lecz po
chwili do moich uszu doleciało wyraźne brzęczenie metalu, a w szczególności
stukot obuwia o kamienną posadzkę. Gdy ponownie spojrzałem przed siebie, to tak
jak za pierwszym razem nic a nic nie dostrzegłem, co powoli zaczyna mnie
denerwować.
- Cholera… mój umysł
znowu wariuje… – powiedziałem i przejechałem ręką po zakrwawionych włosach.
„Sakura-chan… gdybyś
wiedziała jak ja czasem, strasznie za Tobą tęsknię, brakuje mi twojej
obecności, radości, uśmiechu, dosłownie wszystkiego co jest z tobą z wiązane…
choć minęło już trochę czasu, odkąd ostatnio rozmawialiśmy, czy się nawet
widzieliśmy, to powoli zaczynam się głęboko zastanawiać, czy nadal na mnie tam
czekasz.. czy nadal kochasz mnie tak samo mocno, jak wtedy za nim odszedłem z
Jiraiyą-sensei na trening..?” – rozmarzywszy się odrobinę, po ostatniej
dłuższej myśli, mina mi zrzedła. Po chwili poczułem znajomy zapach, zapach
gotowanych warzyw i smażonego ryżu… dokładnie tak samo pachniało jedzenie,
jakie zafundował nam Kakashi-sensei pod czas pierwszego naszego treningu.
Jednak pomyślawszy iż to kolejny kaprys mojego zmęczonego umysłu w pierwszym
momencie zignorowałem to, ale woń jedzenia nie tylko przybrała na sile, ale
także stała się wyraźniejsza. W końcu mój głód wygrał z umysłem i ponownie
podniosłem zmęczony wzrok do góry. To co ujrzałem jednocześnie poważnie mnie
zaskoczyło, ale także wprawiło w spore zakłopotanie. Mianowicie, ujrzałem
trzech żołnierzy ubranych w te wiśniowo-czerwone zbroje, dokładnie tak jak
przeciwnik którego dane było mi pokonać. Wojownicy stojąc w odległości ok.
metra ode mnie, nagle zmienili pozycję ze stojącej na klęczącą, a środkowy z
nich wyciągnął do mnie swoje dłonie, po czym wszyscy jednocześnie opuścili
głowy. Spojrzawszy na wyciągnięte w moim kierunku ramiona, dostrzegłem na
dłoniach drewniane pudełeczko.
„Co do cholery..?! Nic z
tego nie rozumiem..?!” – w ciąż się im przyglądając, zamarłem w bez ruchu, gdyż
za bardzo nie wiem co zrobić.
- Naruto-sama, proszę…
przyjmij ten skromny podarunek w postaci pożywienia, które jest ci teraz nie
zbędne, by odzyskać utracone siły… –
nagle, za plecami żołnierzy, odezwał się głos, a po chwili z cienia wyszedł
jeszcze jeden mężczyzna w takiej samej zbroi, tylko bez maski na twarzy i hełmu
na głowie.
- D-dzi-dzięki… – wymamrotałem i powoli odebrałem podane mi
pudełeczko. Gdy położyłem je na kolanach, żołnierz z wciąż spuszczonym wzrokiem
na podłogę, cofnął ręce i całe swe ciało, równając się z pozostałymi dwoma
żołnierzami, po czym wszyscy powoli wstali i nic nie mówiąc złożyli dłonie przed
sobą w dobrze znajomy mi znak, by w chwilę potem zniknąć we mgle, która
pojawiła się z nikąd. Gdy przeniosłem wzrok na czwartego żołnierza, ten tylko
się do mnie nie znacznie uśmiechnął, po czym podszedł miarowym krokiem z
założonymi rękami za sobą, a gdy był już na odpowiedniej odległości, zatrzymał
się i nadal nic nie mówiąc, chyba począł czekać aż ja coś powiem więcej.
„Kyuubi… jesteś ze
mną..?” – spytałem, choć i tak wiem że inaczej być nie może.
- Jestem, jestem… co to niby za pytanie..? – tego mogłem się
po nim spodziewać.
„Żadne… po prostu nie
wiem co mam zrobić… jak mam zareagować..? Z jednej strony jestem im wdzięczny
że mnie częstują jedzeniem, które nie wiem skąd mają..? A po drugie, dlaczego
tak mnie traktują..?
- Niby jak..?
„No tak, jak bym był ich
przywódcą… chyba słyszałeś jak do mnie powiedział ten bez maski..
<Naruto-sama> ..i te całe ich pokłony i szacunek w głosie..?!” – moja
rozmowa z lisim demonem chyba do niczego nie prowadzi, choć z drugiej strony
może 9-ogoniasty coś mi doradzi.
- Hmm… też mnie to trochę dziwi… ale z drugiej strony to może mają oni
coś wspólnego z gościem, którego pokonałeś..?
„Pokonaliśmy..!!” –
poprawiłem Kyuubiego
- Dobra.. pokonaliśmy..! Już wiem..! Oni chyba czegoś tu strzegą i
myślę, że jak się spytasz o to tego gościa bez maski, to ci udzieli odpowiedzi.
„Dobra… już nie pierwszy
raz idę za twoją radą..” – uśmiechnąłem się w głębi duszy, poczym z powrotem
podniosłem wzrok na wojownika. Gdy nasze spojrzenia się spotkały, mężczyzna
momentalnie się wyprostował, tak jakby ktoś kazał mu stać na baczność.
- P-przepraszam.. ale o
co w tym wszystkim chodzi..? – spytałem drżącym z zimna głosem, a żołnierz tylko
się lekko do mnie uśmiechnął.
- Naruto-sama… pozwól że
ci wyjaśnię to i owo… – żołnierz ruszył się z miejsca, by zrobić 3 kroki na
przód i za chwilę zajął miejsce obok mnie na kamiennych schodach – …a więc,
nazywam się Jogensha, a walka która odbyłeś z jednym z naszych najlepszych
wojowników, tak naprawdę była tylko sprawdzianem twoich umiejętności i siły jaką
posiadasz… – mężczyzna nie dokończył myśli gdyż mu przerwałem.
- Zaraz… to jest was
więcej..? – mój trzęsący się głos zaraz ustał i zamienił się w wielkie zdziwienie.
- …tak, dokładnie 20
tysięcy wojowników… – jego głos momentalnie spoważniał, a gdy echo jego słów
rozniosło się po komnacie, nagle na wszystkich kolumnach rozbłysły pochodnie,
których wcześniej nie dostrzegłem. W całym pomieszczeniu zrobiło się bardzo
jasno, tak że doskonale, z miejsca w którym się znajduję, wszystko widzę.. całą
komnatę.
- Co takiego… –
krzyknąłem robiąc wielkie oczy – …czy ja dobrze usłyszałem..?!
- …tak Naruto-sama, widząc
w jakim stylu pokonałeś naszego wojownika, po krótkiej naradzie uznaliśmy iż
jesteś najlepszym kandydatem do objęcia władzy nad nami nad Ukrytą Armią, a ja
tym samym stałem się twoim doradca w kierowaniu nią.
- Chwila, chwila,
chwila…!! Jaka znowu Ukryta Armia..? O czym ty mówisz..? – moje zdziwienie
zamieniło się miejscami z wielkim niedowierzaniem i chęcią śmiania się z
żołnierza. Mężczyzna momentalnie zamilkł, co mnie trochę zaniepokoiło, po czym
wstał i podszedł do kamiennego sarkofagu, znajdującego się na szczycie ołtarza.
Skinieniem głowy, pokazał abym podszedł i odsunął wieko. Momentalnie moje oczy
zostały porażone bardzo ostrym i jaskrawym światłem, lecz gdy się już
przyzwyczaiłem, a dziwne światło zanikło, ujrzałem niby zwyczajną katanę, a
obok niej leżący zwój z wiśniowo-czerwoną pieczęcią na nim odciśniętą.
- Co to takiego..? –
spojrzałem na Jogenshe z niemałym pytaniem.
- …to broń, która będzie
ci niezbędna aby zawiązać pakt krwi, pozwalający na przywoływanie Ukrytej Armii
lub dowolnej liczby jej członków, a zwoj zawiera nie zbędne pieczecie potrzebne
do poprawnego wykonania jutsu przywołania… – słuchając słów Jogenshego na jakiś
czas kompletnie zapomniałem o bólu nogi i głodzie, a jedzenie jakie dostałem
pewnie już wystygło. Odwróciwszy się tyłem do sarkofagu podszedłem do pudełka
leżącego na kamiennych schodach i gdy się po niego schylałem, moja noga dała o
sobie znać. Z przeraźliwym krzykiem upadłem na schody co zaowocowało głośnym
spadnięciem z nich. Po niechlubnym upadku, robiąc dziwne, wykrzywione miny,
złapałem się za kolano by choć na chwilę ulżyć swemu cierpieniu. Żołnierz
widząc co się ze mną dzieje i jak wyglądam po walce, zaraz pomógł mi wstać,
podając tym samym pudełko z jedzeniem. Również przy jego pomocy z powrotem
usiałem na brzegu kamiennych schodów i nie czekając na nic więcej, szybko i bez
opamiętania zabrałem się do konsumowania zawartości pudełka. Po kilku minutach,
z pełnym żołądkiem, spojrzałem na wojownika i się lekko uśmiechnąłem co by
oznaczało, że już mi lepiej.
- Jak się czujesz
Naruto-sama..? – spytał po chwili milczenia.
- Znacznie lepiej, choć
noga nie daje mi spokoju – odparłem z lekkim smutkiem i bólem, jednocześnie
płynącym z obgadywanego miejsca.
„Kyuubi jak myślisz… czy
powinienem zawiązać pakt krwi z tą Ukrytą Armią..?” – ponownie spytałem w myślach,
mojego 9-ogoniastego przyjaciela.
- Wiesz Naruto… to dość trudne pytanie, gdyż ja za bardzo nie mam tu
dużo do gadania… tak więc decyzję pozostawiam tobie.
„Dzięki.. bardzo mi
pomogłeś..”.
- No czego się czepiasz… jaki ja mam wpływ na twoje decyzje..?
„Czasem bardzo znaczący…
ale w tym przypadku zapewne jak zwykle masz racje… decyzja należy do mnie i
chyba już ją podjąłem… zawiąże ten pakt, gdyż i tak nie wiele mam do stracenia,
a być może poznam bardzo przydatne Jutsu Przywołania..” – odparłem w myślach
dumny z podjętej decyzji.
- Dobra Jogensha… podejmę
to wyzwanie i zawiążę ten pakt krwi z Ukrytą Armią – szeroko się uśmiechnąłem
do stojącego obok żołnierza. Wstałem z zimnego kamienia i na powrót podszedłem
do kamiennego sarkofagu, po czym chwyciłem katanę w jedną rękę, a zwoj w druga
i odwróciłem się do nowo poznanego przyjaciela. Wojownik bez słowa pomógł mi
założyć miecz na plecy, a pozwala na to szeroki, skórzany pas przyczepiony do
pochwy broni. Takie mocowanie miecza, jest często bardzo wygodne jak i
pożyteczne, gdyż ma się swobodę ruchów jak i wolne ręce. Gdy już się
odpowiednio uzbroiłem, spojrzałem na żołnierza z pytanie w oczach „co dalej”.
Jogensha z kolei wskazał swym wzrokiem na zwój, który dzierżę w drugiej dłoni.
Chwyciwszy go oburącz, zaraz rozwinąłem a moim oczom ukazała się spora ilość
pieczęci, które są nie zbędne przy wykonywaniu jutsu.
- O-hitsuji, Inu, Usagi, Saru, Tori, Hebi, Ousu-buta, Ryu, Uma, O-ushi,
Nezumi, Tora – przeczytałem na głos, tak aby upewnić się co do kolejności
ich wykonywania.
- Zgadza się
Naruto-sama.. a teraz proszę, wyjmij miecz i podaj mi go… – zwinąwszy zwoj z
powrotem, zaraz uczyniłem co mi polecono, a gdy podałem katanę, Jogensha
zwrócił się do mnie – …teraz rozetnij palec wskazujący kunai’em i podpisz się
imieniem i nazwiskiem na ostrzu miecza… – to polecenie zdało mi się odrobinę
dziwne, gdyż taką czynność zwykle wykonuje się na zwoju.., no ale bez zbędnych
pytań po chwili namysłu wykonałem wszystko dokładnie tak jak mi powiedziano.
„N a r u t o U z u m a k i..” – powtórzyłem sobie w
myślach, wykonując napis na klindze miecza. Gdy skończyłem.. na moich oczach,
miecz nagle zaświecił się biało-szarym światłem, a gdy wszystko zgasło moje
imię i nazwisko napisane krwią tak jakby wsiąkły w ostrze, gdyż nie pozostał po
nich nawet najmniejszy ślad.
- I to wszystko..? –
spytałem po chwili, jednocześnie odbierając katanę z rąk Jogensha. Ten tylko
patrząc się dokładnie na wszystkie moje ruchy, powoli odsunął się na bok, co dało
mi do zrozumienia iż czas na przywołanie. Rozwinąwszy ponownie zwój, aby
jeszcze raz obejrzeć pieczęcie, u dołu dostrzegłem coś jak objaśnienie jak
wykonać poprawnie jutsu. Po przeczytaniu poniższego tekstu, momentalnie
wszystko stało się dla mnie jasne i przejrzyste, a poprawne wykonanie jutsu nie
powinno być problemem. Stanąwszy w lekkim rozkroku, po uprzednim schowaniu
zwoju do torby wiszącej na moim biodrze, na chwilę zamknąłem oczy by
porozmawiać z Kyuubim…
„Lisie.. moje zapasy
chakry nadal się nie zregenerowały do końca… tak więc czy pozwolisz mi
skorzystać z twojej chakry..?” – spytałem w myślach.
- Naruto… oczywiście że tak, przecież dobrze wiesz że zawsze możesz
liczyć na moją skromną pomoc.
„Arigato… tak tylko się
upewniam..”.
- Nie potrzebnie.
Po tej, jakże bogatej,
wymianie słów z 9-ogoniastym, nadal nie otwierając oczu złożyłem przed sobą
palce, tak samo jak w przypadku Bunshin no Jutsu. Gdy demon podzielił się ze
mną swoją chakrą, poczułem nagły przypływ potężnych sił, które momentalnie
zawładnęły całym moim ciałem. Chakra Kyuubiego momentalnie zaczęła wylewać ze
mnie na zewnątrz, a całe moje ciało spowiła jej duża część tworząc w koło mnie,
pewnego rodzaju, nieprzepuszczalna barierę.
„Ten chłopak ma więcej
tajemnic niż mogłem sobie wyobrazić… po tak morderczej walce ledwo może się
utrzymać na nogach, a on nadal posiada tak ogromne pokłady chakry…? Coś
nadzwyczajnego, to prawda… Naruto-sama jest idealnym kandydatem na stanowisko
naszego dowódcy..” – pomyślał Jogensha, widząc co się dzieje z Uzumakim, a na
jego twarzy narysował się wielki uśmiech, jak i lekkie zaskoczenie.
Po woli chakra demona
zaczęła tracić na intensywności i z czasem poczęła zanikać, wsiąkając w moje
ciało. Pod czas tego małego pokazu, iż nie jestem słabeuszem, wszystkie moje
rany w mgnieniu oka się zagoiły, jak i poważna rana na nodze zanikła.
„Dobra.. w zwoju napisane
było aby…” – szybkim ruchem prawej ręki, wyciągnąłem miecz z pochwy i tak jak
tam napisano, wbiłem go w podłoże przed sobą. Jak się okazało, stal z jakiej go
wykonano jest niezniszczalna, gdyż ostrze z wielka łatwością weszło w kamienną
podłogę, przy jak najmniejszym użyciu mojej własnej siły. Wyciągnąwszy zwój z
torby, złapałem go zębami, a sam począłem z wielką łatwością wykonywać
wszystkie tam zapisane pieczęcie w odpowiedniej kolejności, oczywiście. Cały
zabieg zajął mi może z 4 minuty, a gdy skończyłem, zaraz przykucnąłem i
rozciąłem palec o ostrze miecza. Gdy szkarłatna ciecz zaczęła się sączyć,
przystawiłem rękę do rękojeści katany, by w chwilę potem zaświeciło się jasne
światło, a po całym mieczu aż do podłogi popłynęła mi nie znana moc, która w
kontakcie z kamieniem utworzyła wokół mnie liczne pieczęcie.
- Kuchiyose Hitoshirezu
Houmentai – krzyknąłem, a w chwilę potem dokładnie przede mną, cała komnata zasnuła
się gęstą, jak mleko, mgłą. Widząc to ciekawe zjawisko, zaraz się
wyprostowałem, a spojrzawszy na stojącego obok Jogenshe, ten mi tylko kiwną
głową, abym się o nic nie martwił. Gdy ponownie spojrzałem na zamgloną komnatę,
mgła powoli zaczął opadać, ukazując mi las włóczni, wznoszące się jak źdźbła
trawy o poranku oraz setki jeśli nie tysiące postrzępionych flag. Gdy
podniosłem rękę, aby wyjąć zwój z ust, momentalnie wszyscy żołnierze stanęli na
baczność przodem do mnie, w równych rządkach, liczących po 100 osobników.
Stojąc na szczycie ołtarza, dokładnie mogę sobie obejrzeć to zjawisko, choć
jeśli chcieć by tu kogoś wytypować, to byłoby to bardzo trudne, gdyż cała 20
tysięczna armia jest dokładnie tak samo ubrana. Dosłownie wszyscy mają
wiśniowo-czerwone zbroje, na twarzach maski o przerażającym wyglądzie i duże
hełmy, jak na samurajów przystało i jeszcze te czerwone spojrzenia, co mnie
przyprawiają o dreszcze.
„Cholera… ale się
porobiło… przed chwilą zabiłem jednego, a teraz stoi przede mną jeszcze 20
tysięcy takich samych ludzi… brrr, szczerze powiem, że ich wygląd naprawdę
napawa mnie lękiem..” – zaraz pomyślałem i na powrót schowałem katanę do pochwy
uczepionej na plecach.
- Naruto-sama… czy
wszystko w porządku – nagle pojawił się obok mnie Jogensha i zapytał bardzo
przyjacielsko nastawionym głosem.
- T-tak… tylko, kim wy
jesteście..? – moje pytanie chyba zaskoczyło wojownika, który nic mi nie
odpowiedział. Zrobiwszy krok do tyłu zwrócił się przodem do armii.
- Naruto-sama pyta KIM
JESTEŚMY…?! – Jogensha krzyknął to pytanie na całą komnatę, a na odpowiedź nie było
trzeba długo czekać.
- JESTEŚMY WOJOWNIKAMI
NARUTO UZUMAKIEGO.. W PEŁNI ODDANYMI NASZEMU PRZYWÓDCY.., ZROBIMY WSZYSTKO CO
NAM KARZE, BEZ ZBEDNYCH PYTAŃ..!! – wszyscy odkrzyknęli chórem, a ich odpowiedź
wielce mnie zaskoczyła. Echo ich słów jeszcze przez chwilę dudniło mi w uszach,
gdy nagle poczułem się naprawdę wielki. Ja Naruto Uzumaki mam pod swoją władzą
20 tysięczną armię, która jest gotowa wykonać mój każdy rozkaz.
- J-Jogensha..? To co
robimy..? – spytałem gdy dostrzegłem katem oka zaciekawienie wojownika.
- Przykro mi Naruto-sama,
ale ta decyzja już nie leży w mojej mocy… za pozwoleniem, chciałbym udać się na
odpoczynek.
- Dobrze… możesz odejść –
a w chwilę po moich słowach, mój przyjaciel zniknął we mgle, która ponownie
pojawiła się z nikąd. Spojrzawszy na żołnierzy, cierpliwie czekających na moje
rozkazy.. po krótkim namyśle na chwilę zapomniałem gdzie jestem i szepnąłem…
- Możecie odejść..
- Haiii..!!! – zabrzmiało
echo w skalnej komnacie i ponownie pojawiła się gęsta mgła, która zaraz gdzieś
ukryła wszystkich żołnierzy.
NEXT COMING SOON…
~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~
~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~
Story by Wielki
„Naruto” and its characters
belong to Masashi Kishimoto
Wiem, że notka była
strasznie nudna… proszę, nie bijcie mnie za to.. =.= !! Co ja poradzę że takie
opisy się mnie trzymają..?! I jeszcze nie mam pewności co do pomysłu jaki
wykorzystałem w tej notce… czy się wam podobał..?? – pozdrawiam i zapraszam do
komentowania…
Hej,
OdpowiedzUsuńoch tak Naruto zaakceptował ten pakt z upierną armią, a Jongesha zdziwiony że jeszcze posiada imponująca moc...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia