W dzisiejszej notce,
opisane zostały trzy sceny jednocześnie, dziejące się w różnych miejscach ^^.
Tytuł notki tyczy się oczywiście sceny trzeciej odcinka. Pozdrawiam i zapraszam
na chwilę relaxu…
<<< Odcinek ukazał się 7 grudnia 2008
roku >>>
Słońce świecące na nieboskłonie
mogłoby wskazywać, że jest już zdrowo po południu, lecz fakt ten nie
przeszkadza członkom drużyny 10 zmierzających po śladach jakie napotkali na
swej drodze. Jounin i troje chuninów z wioski Ukrytego Liścia, po niespełna 4
godzina nieprzerwanej gonitwy po drzewach kraju Ognia, w końcu dotarli do
granicy z Krajem Trawy.
- Boże przenajświętszy!! – Asuma krótko
skomentował widok, jaki zobaczył.
- C-co tu się wydarzyło?? –
Spytała Yamanaka wchodząc powoli na polanę zasypaną niezliczoną ilością poszatkowanych
ciał. Młody Akimichi, czując swąd palonych ciał, wciąż unoszący siew powietrzu,
nagle poczuł przypływ mdłości, a gdy złapał się za brzuch, po chwili
zwymiotował na zwłoki pobliskiego trupa.
- Ma-sa-kra! – Dodał Shikamaru,
również powstrzymując się od zwymiotowania.
Wszyscy rzuciwszy sobie krótkie,
porozumiewawcze spojrzenia, po chwili rozdzielili się, aby w jak najkrótszym
czasie zbadać co tu się stało i kto dokonał takiego rozlewu krwi. Ino poszła na
wschodnią część polany, Chouji gdy już się uspokoił, poszedł na zachodnią
część, Shikamaru na północną, a Asuma obrał południową część polany. Po 2
godzina przeczesywania polany, zalanej krwią setek zmasakrowanych i spalonych
trupów, drużyna 10 powoli zaczęła trącić jakąkolwiek nadzieję na znalezienie
jakichś śladów. Nagle w zachodnim skraju pola, młody potomek rodu Akimichi, w
miejscu wykraczającym poza obszar walk, odnalazł pokruszone kawałki ceramicznej
maski.
- Asuma-sensei, znalazłem coś!! –
Krzyknął, po czym przykucnął przy znalezisku. Zaraz podbiegli do niego Ino i
Shikamaru, a po nich zjawił się Sarutobi. Mężczyzna przyjrzawszy się kawałkom
pokruszonej maski, po chwili zrozumiał do kogo ona mogła należeć.
- To maska ANBU, a raczej to, co
z niej pozostało. – Stwierdził, co u jego podopiecznych wywołało lekkie
zdziwienie.
- Czy tu przypadkiem nie chodzi o
tego samego ANBU, co widzieliśmy wcześniej ślady jego butów? – Spytała blond
włosa kunoichi.
- Dokładnie o tego samego. –
Zripostował Nara.
Ino spojrzawszy wpierw na
przykucniętego Choujiego, potem na swego sensei, po chwili spojrzała na
Shikamaru, teraz nad czymś dumającego.
- Zgadza się Ino. Za tą masakrą
stoi nie kto inny, jak ten ANBU co stracił swoją maskę. – Odezwał się jounin.
- Ale kto to taki?
- Nie wiem, ale sądząc po ilości
ciał, to ktoś potężny.
- Przecież to niemożliwe, aby
jeden ANBU poradził sobie w walce z dwoma tysiącami wojowników. – Powiedziała
kunoichi.
- Może nie był sam? – Spytał
Chouji, do tych czas milczący.
- Wątpię. – Odparł Asuma.
- Skąd ta pewność? – Rzuciła Ino.
– Przecież oni zawsze są w 4 lub 6 osobowych grupach?
- A widziałaś gdzieś tu ślady
innych członków ANBU? – Nagle spytał Shikamaru.
- Nie…, ale nie wmówicie mi, że
takiej masakry mógł dokonać jeden człowiek!
- A jednak. – Odparł Chouji.
- Chyba że był to Jinchuuriki. – Sarutobi
wyciągnął z kieszeni kamizelki, gołego papierosa, po czym go zapaliwszy,
spojrzał na swoją podopieczną. Dziewczyna już otworzyła usta aby zadać kolejne
pytanie, lecz po chwili namysłu powstrzymała się i na powrót je zamknęła.
- Sensei, mówisz że mógł to być
Jinchuuriki, ale chyba nie masz na myśli Naruto Uzumakiego?? – Po dłuższej
przerwie milczenia, do rozmowy włączył się Shikamaru. Spytany mężczyzna nic mu
nie odpowiedziawszy, jedynie skinął głową potwierdzając obawy bruneta. Chouji,
który dotychczas siedział w pozycji przykucniętej, po chwili wyprostował się i
jakby nigdy nic, zwrócił się do wszystkich plecami.
- A ty Chouji, gdzie się
wybierasz?? – Spytała Yamanaka.
- Ja? Nigdzie, po prostu muszę
iść za potrzebą. – Wyjaśnił.
- Za potrzebą? W takiej chwili??
- Tak!! – Akimichi szybko oddalił
się od przyjaciół, by po chwili zniknąć za pobliskimi krzakami i powalonymi
drzewami. Po 10 minutach, grubasek powrócił do swych towarzyszy.
- Patrzcie tylko co znalazłem!
- Co tam masz ciekawego? –
Zainteresował się Asuma.
- Nie wiem, ale wygląda to jak
pogięte elementy uniformu ANBU.
- Że co?!!
- No tak, sami zobaczcie. –
Chunin ponownie przykucnął nad pokruszoną maską, po czym obok położył fragment
pancerza oraz ochraniaczy ramion i nóg, jakie noszą członkowie oddziałów ANBU.
Jego sensei, jak i pozostała dwójka przyjaciół wyraziła dość spore zaskoczenie,
gdyż znaleziony elementy pancerza i maski, mogą świadczyć tylko o jednym…
- Czy on mógł zginąć? – Nagle
odezwała się Ino.
- Być może, choć nie wykluczone
że się mylimy, gdyż nie widziałem tutaj nigdzie ciała z ochraniaczem naszej
wioski. – Odparł Shikamaru, jak zwykle błyskotliwie analizując pytanie
blondynki.
- No ja też nie. – Rzekła
Yamanaka.
- Ja również, nie widziałem tu
żadnego takiego ciała. – Powiedział Chouji.
- A więc musiał on przeżyć. –
Skwitował Nara.
- Dobra drużyno, koniec przerwy i
tego gdybania! Ruszamy dalej w drogę!
- HAI!!! – Odkrzyknęła trójka
chuninów.
- Skoro jestem pierwszym klientem
od miesiąca, to w sumie twoje podejrzenia są prawidłowe, tylko… - Przerwałem,
gdyż nagle do pomieszczenia wparował jakiś mężczyzna, krzycząc na całe gardło
coś o wojownikach Goto, wchodzących do miasta przez wschodnią bramę. Mężczyzna,
zaczerpnąwszy powietrza w płuca, zaraz podszedł do mojego rozmówcy, który tylko
przeprosił mnie na chwilę, po czym poszedł z przybyłym mężczyzną na zaplecze.
„Jacy znowu wojownicy Goto?
Przecież po drodze wykończyłem ogromną ich ilość, więc o co chodzi?” –
Pomyślałem i z tym pytanie, nie czekając na powrót właściciela tej
restauracyjki, poszedłem sprawdzić o co chodzi. Gdy wyszedłem na zewnątrz, w
tej samej chwili, kątem oka dostrzegłem pędzącego na mnie mężczyznę. W ostatnim
momencie zrobiłem unik, wchodząc z powrotem do środka budynku, lecz napastnik
widząc co robie, momentalnie się zatrzymał i ponowił natarcie. Nie wiele się
zastanawiając, chwyciłem katanę w dłonie, po czym błyskawicznie odparowałem
atak zadany jego mieczem. Wojownik, nie przerywając natarcia, zaczął okładać
mnie ciosami ze wszystkich stron. Dzielnie się broniąc, w pewnej chwili
dostrzegłem okazję do zadania decydującego ciosu. Gdy mężczyzna minął mnie z
zawrotną prędkością i okręcił się wokół własnej osi, w tym momencie przeszyłem
go na wylot. Zatrzymawszy się w takiej pozycji, pozwoliłem aby gościowi poleciała
z ust, strużka krwi. Po przyjrzeniu mu się dokładnie i zobaczeniu jak ucieka z
niego rzycie, zaraz oparłem nogę na jego brzuchu, by po chwili silnym
kopniakiem zdjąć go z swej katany. Martwe ciało z pełnym impetem poleciało na
niewielki mebel stojący w rogu pomieszczenia, w jakim odbyła się niespodziewana
walka. Ciało, z hukiem opadłszy na ziemię, po chwili utworzyło wokół siebie
sporą kałużę krwi.
Zaraz do pomieszczenia wbiegł
właściciel restauracji i widząc zniszczenia jakich dokonałem pod czas walki,
dosłownie zaniemówił. Patrząc na mnie lekko zdezorientowanymi oczami, zaraz zatrzymał
wzrok na zakrwawionym ostrzu mojego miecza, z którego wciąż na podłogę ściekają
krople krwi.
- Przepraszam za bałagan. – Powiedziałem,
nie spuszczając z niego wzroku.
Kucharz już otworzył usta aby
udzielić mi jakiejś odpowiedzi, gdy nagle usłyszałem za plecami nieznaczne
tupanie. Po chwili przez wejście do restauracji wparował kolejny oprych, lecz
tym razem nie dałem mu szansy na konfrontację. Gdy się tylko do mnie zbliżył,
odsunąłem się odrobinę w bok i pozwoliłem aby mężczyzna sam się nabił na mój
miecz. Zakrwawione ostrze przeszyło go dokładnie w miejscu, w którym
umieszczone jest serce w ludzkim ciele. Mężczyzna momentalnie opadł na kolana.
Wyciągnąwszy z niego miecz, ponownie nie zastanawiając się nad moim
postępowaniem, zamachnąłem się i odciąłem gościowi głowę, która poturlała się
prosto pod nogi właściciela restauracji. Ciało pozbawione głowy, opadło
bezwładnie w utworzoną już kałużę krwi, jednocześnie samo tryskając nią na
wszystkie strony. Po chwili, dosłownie cała podłoga w pomieszczeniu, została „zarzygana”
sporą ilością ciemno-czerwonej cieczy, jaka wydobyła się z dwóch zabitych ciał.
Ponownie spojrzawszy na kucharza, momentalnie dostrzegłem w jego oczach
przerażenie. Nie chcąc więcej go niepokoić, powili zacząłem kierować się w
stronę wyjścia, gdy nagle zatrzymał mnie jego krzyk.
- Chłopcze, czekaj! – Mężczyzna
zaraz minął odcięta głowę, po czym okrążył ciało bez głowy i podszedł do mnie.
– Jak to możliwe, że z taką łatwością pokonałeś dwóch żołnierzy Goto?!
- Normalnie, a i przepraszam za
te dwa trupy.
- Nic nie szkodzi, to było
niesamowite!! – Mężczyzna uścisnął mi dłoń na pożegnanie.
Opuściwszy jego skromne progi,
zaraz dostrzegłem coś dziennego. Nagle, gdzieś zniknęli wszyscy ludzie, a
jeszcze przed chwilą, była ich tu spora ilość. Jedynie wiejący wiatr porusza
okiennicami wiszącymi po obu stronach okien, domów stojących wzdłuż ulicy.
Charakterystyczny stukot metalowych okuć o drewniane ściany pierwszych pięter
domów, sprawiły że poczułem na plecach dreszczyk emocji. Całe miasto w jednej
chwili ucichło, stało się jakby wymarłe. Świecące dotychczas słońce, teraz
schowane zostało przez gęste chmury jakie napłynęły na błękitne niebo. Idąc ku
wschodniej bramie, po chwili poczułem jak ktoś mnie obserwuje. Nie zatrzymując
się, aby ten ktoś nie dowiedział się, że go wyczuwam, zaraz odrobinę
przyspieszyłem kroku. Po chwili żwawego marszu, w końcu dotarłem do celu swej
wędrówki…
- STÓJ!!! – Usłyszałem krzyk, a
drogę zagrodziło mi 4 wojowników. Stanęli oni dokładnie 1 metr od wschodniej bramy,
uniemożliwiając mi wyjście z miasta. Mężczyźni nie spuszczając ze mnie wzroku,
bez słowa wyjaśnienia, zaraz powyciągali broń i ruszyli w moim kierunku.
„Ech, kolejni ochotnicy do
wyprawienia na tamten świat…” – Pomyślałem lekko zażenowany zaistniałą
sytuacją.
Nim mężczyźni zbliżyli się do
mnie, w mgnieniu oka złożyłem dłonie przed sobą i wymówiwszy formułkę kilku
wyrazów, stworzyłem 4 klony. Wojownicy, lekko zdezorientowani którego z nas
atakować, po chwili sami zostali zaatakowani przez moje klony. Dwóch pierwszych
pokonano bez trudu, lecz trzeci i czwarty z wojowników okazali się znacznie
silniejsi od swoich kompanów i bez trudu wyeliminowali wszystkie moje klony.
- Czego ode mnie chcecie?! –
Rzuciłem oschle, z nadzieją otrzymania odpowiedzi. Ku mojemu zaskoczeniu,
otrzymałem ją natychmiast.
- Jesteśmy żołnierzami Hideo Goto
i słyszeliśmy, że w tym mieście przebywa blond włosy shinobi, który posłał do
piachu naszych kolegów. – Odparł jeden z nich.
- A sądząc po twej fryzurze,
założyliśmy że to o ciebie chodzi! – Dodał drugi.
Nic im nie odpowiedziawszy,
jeszcze tylko zmierzyłem ich wzrokiem dokładniej, po czym stanąwszy w lekkim
rozkroku wyciągnąłem katanę z za pleców.
- Zakończmy to! – Wycedziłem
przez zęby.
Przystawiwszy wciąż zakrwawiony
miecz do piersi, zaraz dostrzegłem jak jeden z oponentów wbija swoją katanę w
ziemie, tuż przed sobą, po czym złożywszy dłonie w kilka pieczęci, zmienia pozycję
do przykucniętej. Mężczyzna, przystawiwszy dłoń do podłoża…
- Doton, Retsudo Tenshou! –
Krzyknął.
Natychmiast ziemia zaczęła się
niebezpiecznie trząść, by po chwili zacząć pękać i załamywać się. Jutsu
sprawiło, iż musiałem szybko się odsunąć o kilka metrów do tyłu, aby nie wpaść
w ziemną pułapkę. Gdy się zatrzymałem, nagle otrzymałem potężnego kopniaka
prosto w brzuch, co odrzuciło mnie w bok, na pobliski budynek. Gdy się
podniosłem, dostrzegłem że był to drugi z napastników. Zaraz poczułem jak
zbiera mi się na mdłości, po czym odkaszlnąłem strużką krwi.
„Kuso! Ale dałem się zaskoczyć!”
– Zakląłem w myślach i otarłem wargi, rękawem bluzy. Spojrzawszy na swych
wrogów, po chwili zacząłem się zastanawiać, jak wybrnąć z tej sytuacji, gdyż za
bardzo nie mam ochoty na walkę.
„Cholera! Gdyby nie oni, już
dawno wypełnił bym to przeklęte zadanie, a tak to co chwilę coś mi to
uniemożliwia!” – Ponownie zakląłem w myślach.
- To może użyj tej techniki, co poznałeś ją przypadkiem w bibliotece.
– Usłyszałem nagle znajomy, niski głos, 9 ogoniastego demona.
„Zaraz…, mówisz o tej technice
Niewidzialności?”
- Dokładnie.
„Yosh! Nie zaszkodzi spróbować.”
– Odparłem w myślach, po czym zawiązałem dłońmi kilka pieczęci.
- Inbiji no Jutsu!! – Krzyknąłem
i momentalnie stałem się niewidzialny dla ludzkiego oka. Moi przeciwnicy, gdy
zobaczyli że nagle gdzieś im zniknąłem, gorączkowo zaczęli się rozglądać na
wszystkie strony. Ja w tym czasie, spokojnie sobie do nich podszedłem i będąc
około 2 metrów od nich, zacząłem machać rekami, aby sprawdzić czy naprawdę mnie
nie widzą.
„Kurczę, Kyuubi… to naprawdę
działa!” – Krzyknąłem w myślach.
- To teraz Naruto, wykończ ich i ruszaj dalej!
„Jasna sprawa!” – Odparłem, po
czym bezszelestnie podszedłem do pierwszego z gości, przystawiłem mu zimną katanę
do krtani i nim ten się zorientował o co chodzi, poderżnąłem mu gardło.
Mężczyzna momentalnie chwycił się za rozpłataną krtań i krztusząc się własną
krwią, zaraz padł martwy tuż pod nogi towarzysza. Drugi z mężczyzn widząc to,
zaraz wystawił swój miecz przed siebie i jeszcze bardziej rozglądając się,
krzyknął…
- POKAŻ SIĘ TCHÓRZU!!!!
Gdy wojownik odwrócił się do mnie
przodem, zaraz dezaktywowałem działanie jutsu. Momentalnie w jego oczach
dostrzegłem wielkie zaskoczenie. Nie czekając na jakąkolwiek z jego strony
reakcję, zamachnąłem się i przebiłem gościa na wylot, na wysokości lewego
płuca.
- Tutaj jestem. – Uśmiechnąłem
się chytrze i pokręciłem mieczem w ranie, zadając mężczyźnie maksimum
cierpienia. Po chwili, wojownik zaczął tracić siły witalne, by w końcu osunąć
sie bezwładnie na ziemię.
- No, no, no… Naruto, nie myślałem że potrafisz być taki brutalny! – Zaśmiał się 9-cio ogoniasty.
„Cóż, tak to jest jak się
zadziera z niewłaściwym przeciwnikiem.” – Odparłem zadowolony z mordu jakiego
dokonałem. Zaraz otarłem zakrwawioną katanę o ubranie jednego z martwych
mężczyzn, po czym skierowałem się w stronę bramy.
* * *
Powoli zbliżający się zachód
słońca, coraz bardziej sprawia iż jasna kula światła zaczyna przybierać coraz
to pomarańczowe kolory. Średni wiatr, wiejący od wschodu, co jakiś czas porywa
ze sobą lżejsze drobiny piasku, jaki otacza całą okolicę w Suna-Gakure. Mali
mieszkańcy wioski, biegając we wszystkich kierunkach, figlarnie się śmieją i
nawzajem sobie przeszkadzają w zabawie. Ich matki, siedząc w cieniu jednego z
większych budynków, bacznie się im przyglądają i baczą na wszystkie ich
wybryki. Mężowie i ojcowie, całe dnie spędzają w pracy, aby zapewnić swym
uciechom jak najdogodniejszy byt.
Młody Kazekage tego skromnie
żyjącego społeczeństwa, stojąc jak co dzień, w oknie swojego biura i patrząc na
rozkosznie bawiące się dzieci, właśnie zastanawia się nad odnowieniem
sojuszniczego porozumienia z Konoha-Gakure.
- Temari!! – Krzyknął.
- Tak Gaara? – Po chwili, do
pomieszczenia weszła blondynka z wielkim wachlarzem uczepionym na plecach.
Dziewczyna będąc jednocześnie starszą siostrą Kazekage i jednym z najlepszych
shinobi kraju Wiatru, godnie pełni obie funkcje. Z jednej strony, cały czas
martwi się o swojego brata, lecz z drugiej strony cieszy się, że to właśnie
jego wybrano na tak prestiżowe stanowisko.
- Kiedy mija termin odnowienia
sojuszu z Konohą?
- Dokładnie za 4 tygodnie, licząc
od dziś. – Kunoichi uśmiechnęła się promiennie.
- So ka*. W takim razie, jeszcze
dziś wyślemy do Konoha wiadomość, że w tym roku negocjacje odbędą się u nas.
- Jak to? A co jeśli, Hokage się
nie zgodzi? – Dziewczyna lekko się przestraszyła słów swego przełożonego. –
Chyba nie chcesz doprowadzić do wojny?!
W pomieszczeniu momentalnie
zapadła grobowa cisza. Zielonooki wciąż stojąc tyłem do swojej rozmówczyni,
teraz nabrał w płuca nieco więcej powietrza, by po chwili je wypuścić z
charakterystycznym jęknięciem… „ech”.
- Wojna. To pojęcie zdaje się być ponadczasowe. – Kazekage mruknął
pod nosem ledwo słyszalnie. – Nastały
dziś ciężkie czasy. Czas trudnych decyzji. Decyzji, które z całą pewnością będą
mieć swoje odbicie w przyszłości.
- Co?? Mówiłeś coś?? – Odezwała
się Temari, zaniepokojona dziwnym mruczeniem brata. Blondynka, już chciała
podejść bliżej biurka, gdy czerwono włosy nagle odezwał się pełnym głosem…
- Już zdecydowałem! W tym roku
negocjacje odbędą się u nas!! – Krzyknął i w końcu odwrócił się do swojej
siostry. – Jeśli Konoha, chce utrzymać z nami sojusz, to musi zaakceptować
nasze warunki, w przeciwnym razie niech radzą sobie sami!! Czy to jasne?!
- Jak słońce!!
- Temari, żebyś sobie niczego źle
nie pomyślała, ale tym razem zaryzykuję wybuchem wojny, między naszymi krajami,
nawet jeśli mamy tam wielu przyjaciół.
- Rozumiem. Pora aby pokazać im,
że potrafimy walczyć o swoje.
- Mniej więcej…
NEXT COMING SOON…
~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~
~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~
Story by Wielki
„Naruto” and its characters
belong to Masashi Kishimoto
*So ka. – znaczy –
Rozumiem.
Pozdrawiam i zapraszam do
komentowania^^ - Ostatnia scenka, to taki malutki dodatek, tak dla urozmaicenia
^^.
Hejka,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, Naruto pięknie sobie z nimi poradził, zastanawiam się czy Sarutobi dopuszcza myśl, że to mógł być Naruto choć padło słowo jinchuriki ale...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia