środa, 17 stycznia 2018

094. Czas trudnych decyzji…

W dzisiejszej notce, opisane zostały trzy sceny jednocześnie, dziejące się w różnych miejscach ^^. Tytuł notki tyczy się oczywiście sceny trzeciej odcinka. Pozdrawiam i zapraszam na chwilę relaxu…



<<< Odcinek ukazał się 7 grudnia 2008 roku >>>



Słońce świecące na nieboskłonie mogłoby wskazywać, że jest już zdrowo po południu, lecz fakt ten nie przeszkadza członkom drużyny 10 zmierzających po śladach jakie napotkali na swej drodze. Jounin i troje chuninów z wioski Ukrytego Liścia, po niespełna 4 godzina nieprzerwanej gonitwy po drzewach kraju Ognia, w końcu dotarli do granicy z Krajem Trawy.
- Boże przenajświętszy!! – Asuma krótko skomentował widok, jaki zobaczył.
- C-co tu się wydarzyło?? – Spytała Yamanaka wchodząc powoli na polanę zasypaną niezliczoną ilością poszatkowanych ciał. Młody Akimichi, czując swąd palonych ciał, wciąż unoszący siew powietrzu, nagle poczuł przypływ mdłości, a gdy złapał się za brzuch, po chwili zwymiotował na zwłoki pobliskiego trupa.
- Ma-sa-kra! – Dodał Shikamaru, również powstrzymując się od zwymiotowania.
Wszyscy rzuciwszy sobie krótkie, porozumiewawcze spojrzenia, po chwili rozdzielili się, aby w jak najkrótszym czasie zbadać co tu się stało i kto dokonał takiego rozlewu krwi. Ino poszła na wschodnią część polany, Chouji gdy już się uspokoił, poszedł na zachodnią część, Shikamaru na północną, a Asuma obrał południową część polany. Po 2 godzina przeczesywania polany, zalanej krwią setek zmasakrowanych i spalonych trupów, drużyna 10 powoli zaczęła trącić jakąkolwiek nadzieję na znalezienie jakichś śladów. Nagle w zachodnim skraju pola, młody potomek rodu Akimichi, w miejscu wykraczającym poza obszar walk, odnalazł pokruszone kawałki ceramicznej maski.
- Asuma-sensei, znalazłem coś!! – Krzyknął, po czym przykucnął przy znalezisku. Zaraz podbiegli do niego Ino i Shikamaru, a po nich zjawił się Sarutobi. Mężczyzna przyjrzawszy się kawałkom pokruszonej maski, po chwili zrozumiał do kogo ona mogła należeć.
- To maska ANBU, a raczej to, co z niej pozostało. – Stwierdził, co u jego podopiecznych wywołało lekkie zdziwienie.
- Czy tu przypadkiem nie chodzi o tego samego ANBU, co widzieliśmy wcześniej ślady jego butów? – Spytała blond włosa kunoichi.
- Dokładnie o tego samego. – Zripostował Nara.
Ino spojrzawszy wpierw na przykucniętego Choujiego, potem na swego sensei, po chwili spojrzała na Shikamaru, teraz nad czymś dumającego.
- Zgadza się Ino. Za tą masakrą stoi nie kto inny, jak ten ANBU co stracił swoją maskę. – Odezwał się jounin.
- Ale kto to taki?
- Nie wiem, ale sądząc po ilości ciał, to ktoś potężny.
- Przecież to niemożliwe, aby jeden ANBU poradził sobie w walce z dwoma tysiącami wojowników. – Powiedziała kunoichi.
- Może nie był sam? – Spytał Chouji, do tych czas milczący.
- Wątpię. – Odparł Asuma.
- Skąd ta pewność? – Rzuciła Ino. – Przecież oni zawsze są w 4 lub 6 osobowych grupach?
- A widziałaś gdzieś tu ślady innych członków ANBU? – Nagle spytał Shikamaru.
- Nie…, ale nie wmówicie mi, że takiej masakry mógł dokonać jeden człowiek!
- A jednak. – Odparł Chouji.
- Chyba że był to Jinchuuriki. – Sarutobi wyciągnął z kieszeni kamizelki, gołego papierosa, po czym go zapaliwszy, spojrzał na swoją podopieczną. Dziewczyna już otworzyła usta aby zadać kolejne pytanie, lecz po chwili namysłu powstrzymała się i na powrót je zamknęła.
- Sensei, mówisz że mógł to być Jinchuuriki, ale chyba nie masz na myśli Naruto Uzumakiego?? – Po dłuższej przerwie milczenia, do rozmowy włączył się Shikamaru. Spytany mężczyzna nic mu nie odpowiedziawszy, jedynie skinął głową potwierdzając obawy bruneta. Chouji, który dotychczas siedział w pozycji przykucniętej, po chwili wyprostował się i jakby nigdy nic, zwrócił się do wszystkich plecami.
- A ty Chouji, gdzie się wybierasz?? – Spytała Yamanaka.
- Ja? Nigdzie, po prostu muszę iść za potrzebą. – Wyjaśnił.
- Za potrzebą? W takiej chwili??
- Tak!! – Akimichi szybko oddalił się od przyjaciół, by po chwili zniknąć za pobliskimi krzakami i powalonymi drzewami. Po 10 minutach, grubasek powrócił do swych towarzyszy.
- Patrzcie tylko co znalazłem!
- Co tam masz ciekawego? – Zainteresował się Asuma.
- Nie wiem, ale wygląda to jak pogięte elementy uniformu ANBU.
- Że co?!!
- No tak, sami zobaczcie. – Chunin ponownie przykucnął nad pokruszoną maską, po czym obok położył fragment pancerza oraz ochraniaczy ramion i nóg, jakie noszą członkowie oddziałów ANBU. Jego sensei, jak i pozostała dwójka przyjaciół wyraziła dość spore zaskoczenie, gdyż znaleziony elementy pancerza i maski, mogą świadczyć tylko o jednym…
- Czy on mógł zginąć? – Nagle odezwała się Ino.
- Być może, choć nie wykluczone że się mylimy, gdyż nie widziałem tutaj nigdzie ciała z ochraniaczem naszej wioski. – Odparł Shikamaru, jak zwykle błyskotliwie analizując pytanie blondynki.
- No ja też nie. – Rzekła Yamanaka.
- Ja również, nie widziałem tu żadnego takiego ciała. – Powiedział Chouji.
- A więc musiał on przeżyć. – Skwitował Nara.
- Dobra drużyno, koniec przerwy i tego gdybania! Ruszamy dalej w drogę!
- HAI!!! – Odkrzyknęła trójka chuninów.



- Skoro jestem pierwszym klientem od miesiąca, to w sumie twoje podejrzenia są prawidłowe, tylko… - Przerwałem, gdyż nagle do pomieszczenia wparował jakiś mężczyzna, krzycząc na całe gardło coś o wojownikach Goto, wchodzących do miasta przez wschodnią bramę. Mężczyzna, zaczerpnąwszy powietrza w płuca, zaraz podszedł do mojego rozmówcy, który tylko przeprosił mnie na chwilę, po czym poszedł z przybyłym mężczyzną na zaplecze.
„Jacy znowu wojownicy Goto? Przecież po drodze wykończyłem ogromną ich ilość, więc o co chodzi?” – Pomyślałem i z tym pytanie, nie czekając na powrót właściciela tej restauracyjki, poszedłem sprawdzić o co chodzi. Gdy wyszedłem na zewnątrz, w tej samej chwili, kątem oka dostrzegłem pędzącego na mnie mężczyznę. W ostatnim momencie zrobiłem unik, wchodząc z powrotem do środka budynku, lecz napastnik widząc co robie, momentalnie się zatrzymał i ponowił natarcie. Nie wiele się zastanawiając, chwyciłem katanę w dłonie, po czym błyskawicznie odparowałem atak zadany jego mieczem. Wojownik, nie przerywając natarcia, zaczął okładać mnie ciosami ze wszystkich stron. Dzielnie się broniąc, w pewnej chwili dostrzegłem okazję do zadania decydującego ciosu. Gdy mężczyzna minął mnie z zawrotną prędkością i okręcił się wokół własnej osi, w tym momencie przeszyłem go na wylot. Zatrzymawszy się w takiej pozycji, pozwoliłem aby gościowi poleciała z ust, strużka krwi. Po przyjrzeniu mu się dokładnie i zobaczeniu jak ucieka z niego rzycie, zaraz oparłem nogę na jego brzuchu, by po chwili silnym kopniakiem zdjąć go z swej katany. Martwe ciało z pełnym impetem poleciało na niewielki mebel stojący w rogu pomieszczenia, w jakim odbyła się niespodziewana walka. Ciało, z hukiem opadłszy na ziemię, po chwili utworzyło wokół siebie sporą kałużę krwi.
Zaraz do pomieszczenia wbiegł właściciel restauracji i widząc zniszczenia jakich dokonałem pod czas walki, dosłownie zaniemówił. Patrząc na mnie lekko zdezorientowanymi oczami, zaraz zatrzymał wzrok na zakrwawionym ostrzu mojego miecza, z którego wciąż na podłogę ściekają krople krwi.
- Przepraszam za bałagan. – Powiedziałem, nie spuszczając z niego wzroku.
Kucharz już otworzył usta aby udzielić mi jakiejś odpowiedzi, gdy nagle usłyszałem za plecami nieznaczne tupanie. Po chwili przez wejście do restauracji wparował kolejny oprych, lecz tym razem nie dałem mu szansy na konfrontację. Gdy się tylko do mnie zbliżył, odsunąłem się odrobinę w bok i pozwoliłem aby mężczyzna sam się nabił na mój miecz. Zakrwawione ostrze przeszyło go dokładnie w miejscu, w którym umieszczone jest serce w ludzkim ciele. Mężczyzna momentalnie opadł na kolana. Wyciągnąwszy z niego miecz, ponownie nie zastanawiając się nad moim postępowaniem, zamachnąłem się i odciąłem gościowi głowę, która poturlała się prosto pod nogi właściciela restauracji. Ciało pozbawione głowy, opadło bezwładnie w utworzoną już kałużę krwi, jednocześnie samo tryskając nią na wszystkie strony. Po chwili, dosłownie cała podłoga w pomieszczeniu, została „zarzygana” sporą ilością ciemno-czerwonej cieczy, jaka wydobyła się z dwóch zabitych ciał. Ponownie spojrzawszy na kucharza, momentalnie dostrzegłem w jego oczach przerażenie. Nie chcąc więcej go niepokoić, powili zacząłem kierować się w stronę wyjścia, gdy nagle zatrzymał mnie jego krzyk.
- Chłopcze, czekaj! – Mężczyzna zaraz minął odcięta głowę, po czym okrążył ciało bez głowy i podszedł do mnie. – Jak to możliwe, że z taką łatwością pokonałeś dwóch żołnierzy Goto?!
- Normalnie, a i przepraszam za te dwa trupy.
- Nic nie szkodzi, to było niesamowite!! – Mężczyzna uścisnął mi dłoń na pożegnanie.
Opuściwszy jego skromne progi, zaraz dostrzegłem coś dziennego. Nagle, gdzieś zniknęli wszyscy ludzie, a jeszcze przed chwilą, była ich tu spora ilość. Jedynie wiejący wiatr porusza okiennicami wiszącymi po obu stronach okien, domów stojących wzdłuż ulicy. Charakterystyczny stukot metalowych okuć o drewniane ściany pierwszych pięter domów, sprawiły że poczułem na plecach dreszczyk emocji. Całe miasto w jednej chwili ucichło, stało się jakby wymarłe. Świecące dotychczas słońce, teraz schowane zostało przez gęste chmury jakie napłynęły na błękitne niebo. Idąc ku wschodniej bramie, po chwili poczułem jak ktoś mnie obserwuje. Nie zatrzymując się, aby ten ktoś nie dowiedział się, że go wyczuwam, zaraz odrobinę przyspieszyłem kroku. Po chwili żwawego marszu, w końcu dotarłem do celu swej wędrówki…
- STÓJ!!! – Usłyszałem krzyk, a drogę zagrodziło mi 4 wojowników. Stanęli oni dokładnie 1 metr od wschodniej bramy, uniemożliwiając mi wyjście z miasta. Mężczyźni nie spuszczając ze mnie wzroku, bez słowa wyjaśnienia, zaraz powyciągali broń i ruszyli w moim kierunku.
„Ech, kolejni ochotnicy do wyprawienia na tamten świat…” – Pomyślałem lekko zażenowany zaistniałą sytuacją.
Nim mężczyźni zbliżyli się do mnie, w mgnieniu oka złożyłem dłonie przed sobą i wymówiwszy formułkę kilku wyrazów, stworzyłem 4 klony. Wojownicy, lekko zdezorientowani którego z nas atakować, po chwili sami zostali zaatakowani przez moje klony. Dwóch pierwszych pokonano bez trudu, lecz trzeci i czwarty z wojowników okazali się znacznie silniejsi od swoich kompanów i bez trudu wyeliminowali wszystkie moje klony.
- Czego ode mnie chcecie?! – Rzuciłem oschle, z nadzieją otrzymania odpowiedzi. Ku mojemu zaskoczeniu, otrzymałem ją natychmiast.
- Jesteśmy żołnierzami Hideo Goto i słyszeliśmy, że w tym mieście przebywa blond włosy shinobi, który posłał do piachu naszych kolegów. – Odparł jeden z nich.
- A sądząc po twej fryzurze, założyliśmy że to o ciebie chodzi! – Dodał drugi.
Nic im nie odpowiedziawszy, jeszcze tylko zmierzyłem ich wzrokiem dokładniej, po czym stanąwszy w lekkim rozkroku wyciągnąłem katanę z za pleców.
- Zakończmy to! – Wycedziłem przez zęby.
Przystawiwszy wciąż zakrwawiony miecz do piersi, zaraz dostrzegłem jak jeden z oponentów wbija swoją katanę w ziemie, tuż przed sobą, po czym złożywszy dłonie w kilka pieczęci, zmienia pozycję do przykucniętej. Mężczyzna, przystawiwszy dłoń do podłoża…
- Doton, Retsudo Tenshou! – Krzyknął.
Natychmiast ziemia zaczęła się niebezpiecznie trząść, by po chwili zacząć pękać i załamywać się. Jutsu sprawiło, iż musiałem szybko się odsunąć o kilka metrów do tyłu, aby nie wpaść w ziemną pułapkę. Gdy się zatrzymałem, nagle otrzymałem potężnego kopniaka prosto w brzuch, co odrzuciło mnie w bok, na pobliski budynek. Gdy się podniosłem, dostrzegłem że był to drugi z napastników. Zaraz poczułem jak zbiera mi się na mdłości, po czym odkaszlnąłem strużką krwi.
„Kuso! Ale dałem się zaskoczyć!” – Zakląłem w myślach i otarłem wargi, rękawem bluzy. Spojrzawszy na swych wrogów, po chwili zacząłem się zastanawiać, jak wybrnąć z tej sytuacji, gdyż za bardzo nie mam ochoty na walkę.
„Cholera! Gdyby nie oni, już dawno wypełnił bym to przeklęte zadanie, a tak to co chwilę coś mi to uniemożliwia!” – Ponownie zakląłem w myślach.
- To może użyj tej techniki, co poznałeś ją przypadkiem w bibliotece. – Usłyszałem nagle znajomy, niski głos, 9 ogoniastego demona.
„Zaraz…, mówisz o tej technice Niewidzialności?”
- Dokładnie.
„Yosh! Nie zaszkodzi spróbować.” – Odparłem w myślach, po czym zawiązałem dłońmi kilka pieczęci.
- Inbiji no Jutsu!! – Krzyknąłem i momentalnie stałem się niewidzialny dla ludzkiego oka. Moi przeciwnicy, gdy zobaczyli że nagle gdzieś im zniknąłem, gorączkowo zaczęli się rozglądać na wszystkie strony. Ja w tym czasie, spokojnie sobie do nich podszedłem i będąc około 2 metrów od nich, zacząłem machać rekami, aby sprawdzić czy naprawdę mnie nie widzą.
„Kurczę, Kyuubi… to naprawdę działa!” – Krzyknąłem w myślach.
- To teraz Naruto, wykończ ich i ruszaj dalej!
„Jasna sprawa!” – Odparłem, po czym bezszelestnie podszedłem do pierwszego z gości, przystawiłem mu zimną katanę do krtani i nim ten się zorientował o co chodzi, poderżnąłem mu gardło. Mężczyzna momentalnie chwycił się za rozpłataną krtań i krztusząc się własną krwią, zaraz padł martwy tuż pod nogi towarzysza. Drugi z mężczyzn widząc to, zaraz wystawił swój miecz przed siebie i jeszcze bardziej rozglądając się, krzyknął…
- POKAŻ SIĘ TCHÓRZU!!!!
Gdy wojownik odwrócił się do mnie przodem, zaraz dezaktywowałem działanie jutsu. Momentalnie w jego oczach dostrzegłem wielkie zaskoczenie. Nie czekając na jakąkolwiek z jego strony reakcję, zamachnąłem się i przebiłem gościa na wylot, na wysokości lewego płuca.
- Tutaj jestem. – Uśmiechnąłem się chytrze i pokręciłem mieczem w ranie, zadając mężczyźnie maksimum cierpienia. Po chwili, wojownik zaczął tracić siły witalne, by w końcu osunąć sie bezwładnie na ziemię.
- No, no, no… Naruto, nie myślałem że potrafisz być taki brutalny! – Zaśmiał się 9-cio ogoniasty.
„Cóż, tak to jest jak się zadziera z niewłaściwym przeciwnikiem.” – Odparłem zadowolony z mordu jakiego dokonałem. Zaraz otarłem zakrwawioną katanę o ubranie jednego z martwych mężczyzn, po czym skierowałem się w stronę bramy.
* * *
Powoli zbliżający się zachód słońca, coraz bardziej sprawia iż jasna kula światła zaczyna przybierać coraz to pomarańczowe kolory. Średni wiatr, wiejący od wschodu, co jakiś czas porywa ze sobą lżejsze drobiny piasku, jaki otacza całą okolicę w Suna-Gakure. Mali mieszkańcy wioski, biegając we wszystkich kierunkach, figlarnie się śmieją i nawzajem sobie przeszkadzają w zabawie. Ich matki, siedząc w cieniu jednego z większych budynków, bacznie się im przyglądają i baczą na wszystkie ich wybryki. Mężowie i ojcowie, całe dnie spędzają w pracy, aby zapewnić swym uciechom jak najdogodniejszy byt.
Młody Kazekage tego skromnie żyjącego społeczeństwa, stojąc jak co dzień, w oknie swojego biura i patrząc na rozkosznie bawiące się dzieci, właśnie zastanawia się nad odnowieniem sojuszniczego porozumienia z Konoha-Gakure.
- Temari!! – Krzyknął.
- Tak Gaara? – Po chwili, do pomieszczenia weszła blondynka z wielkim wachlarzem uczepionym na plecach. Dziewczyna będąc jednocześnie starszą siostrą Kazekage i jednym z najlepszych shinobi kraju Wiatru, godnie pełni obie funkcje. Z jednej strony, cały czas martwi się o swojego brata, lecz z drugiej strony cieszy się, że to właśnie jego wybrano na tak prestiżowe stanowisko.
- Kiedy mija termin odnowienia sojuszu z Konohą?
- Dokładnie za 4 tygodnie, licząc od dziś. – Kunoichi uśmiechnęła się promiennie.
- So ka*. W takim razie, jeszcze dziś wyślemy do Konoha wiadomość, że w tym roku negocjacje odbędą się u nas.
- Jak to? A co jeśli, Hokage się nie zgodzi? – Dziewczyna lekko się przestraszyła słów swego przełożonego. – Chyba nie chcesz doprowadzić do wojny?!
W pomieszczeniu momentalnie zapadła grobowa cisza. Zielonooki wciąż stojąc tyłem do swojej rozmówczyni, teraz nabrał w płuca nieco więcej powietrza, by po chwili je wypuścić z charakterystycznym jęknięciem… „ech”.
- Wojna. To pojęcie zdaje się być ponadczasowe. – Kazekage mruknął pod nosem ledwo słyszalnie. – Nastały dziś ciężkie czasy. Czas trudnych decyzji. Decyzji, które z całą pewnością będą mieć swoje odbicie w przyszłości.
- Co?? Mówiłeś coś?? – Odezwała się Temari, zaniepokojona dziwnym mruczeniem brata. Blondynka, już chciała podejść bliżej biurka, gdy czerwono włosy nagle odezwał się pełnym głosem…
- Już zdecydowałem! W tym roku negocjacje odbędą się u nas!! – Krzyknął i w końcu odwrócił się do swojej siostry. – Jeśli Konoha, chce utrzymać z nami sojusz, to musi zaakceptować nasze warunki, w przeciwnym razie niech radzą sobie sami!! Czy to jasne?!
- Jak słońce!!
- Temari, żebyś sobie niczego źle nie pomyślała, ale tym razem zaryzykuję wybuchem wojny, między naszymi krajami, nawet jeśli mamy tam wielu przyjaciół.
- Rozumiem. Pora aby pokazać im, że potrafimy walczyć o swoje.
- Mniej więcej…



NEXT COMING SOON…



~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~
Story by Wielki
„Naruto” and its characters belong to Masashi Kishimoto




*So ka. – znaczy – Rozumiem.

Pozdrawiam i zapraszam do komentowania^^ - Ostatnia scenka, to taki malutki dodatek, tak dla urozmaicenia ^^.

1 komentarz:

  1. Hejka,
    wspaniały rozdział, Naruto pięknie sobie z nimi poradził, zastanawiam się czy Sarutobi dopuszcza myśl, że to mógł być Naruto choć padło słowo jinchuriki ale...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń