Przyznaje, poprzedni
odcinek nie należał do najlepszych… ale może tym razem będzie inaczej? No nic… Pozdrawiam
i zapraszam na 136 odcinek.
<<< Odcinek ukazał się 25 lipca 2009
roku >>>
Po kilkunastu minutach błądzenia
po okolicy w poszukiwaniu jakiegoś pożywienia zdatnego do zjedzenia, gdy nic
takiego nie znalazłem, szybko powróciłem w pobliże stawu i wodospadu.
Przyglądając się przez chwilę idealnie klarownej tafli, po chwili złożyłem
przed sobą dłonie.
- Kage Bunshin no Jutsu!
Szepnąłem, a po chwili w kłębach
białego dymu, tuż koło mnie pojawiły się cztery klony. Spojrzawszy w ich
kierunku, po chwili kiwnięciem głowy pokazałem o co mi chodzi. Klony jedynie
odwzajemniwszy mój uśmiech, zaraz zasalutowały i dwóch z nich wskoczyło do
wody, a dwóch pozostałych zajęło się przygotowywaniem ogniska. Gdy wszystko
było już gotowe… czyli ogień rozniecony, ryby złowione i oprawione…
- Dzięki chłopaki. – Szeroko się
do nich uśmiechnąłem.
- Nie ma sprawy stary. – Odparł
jeden z klonów.
- Dokładnie… w końcu my to ty, hahahaha!!!
Zaśmiał się drugi klon, po czym
wszyscy rozpłynęli się w chmurach białego dymu. Zająwszy miejsce przy ognisku,
dokładnie naprzeciwko smażącej się ryby, gdy już chciałem po nią sięgnąć, nagle
usłyszałem szelest liści jednego z krzewów porastających przeciwległy brzeg
stawu. Spojrzawszy w tamtym kierunku, w pierwszej chwili pomyślałem, że to
pewnie wiatr, ale gdy ponownie przeniosłem wzrok na moje śniadanie, krzak po
chwili znowu gwałtownie się zatrząsł i to bynajmniej z powodu wiejącego wiatru.
Dla pewności, że jestem tu sam… nie zauważalnie wyciągnąłem z tylnej torby dwa
shurikeny i jednym szybkim ruchem ręki, rzuciłem nimi w podejrzany krzak. Momentalnie
usłyszałem stłumiony jęk wydobywający się z gardła mojego podglądacza, a po
chwili zza krzaka wypadł jakiś mężczyzna średniej budowy ciała. Moje gwiazdki
trafiwszy go prosto w krtań, tym samym w mgnieniu oka spowodowały bardzo silny
krwotok, a co za tym idzie… koleś po prostu udławił się własną krwią. Gdy
mężczyzna po chwili w końcu raczył wyzionąć swojego ducha, zza zarośli wyszło
dodatkowo, tak na oko, trzydziestu oprychów z różnoraką bronią. Od maczug z
kolcami, przez narzędzia rolnicze, aż do mieczy samurajskich i broni używanej
przez shinobi.
„Coś
mi się zdaje, że chyba nie pozwolą mi na zjedzenie tej ryby… a jestem taki
głodny! Ja to mam szczęście…” –
Pomyślałem ze zrezygnowanym wyrazem twarzy i powoli podniosłem się do wyprostu.
Na moje szczęście dzieli nas spory basen wodny i nie od razu przyjdzie mi z
nimi walczyć, bo chyba po to się tu zjawili i to w tak licznym gronie.
- Ej ty! Blondyn!
Krzyknął jeden z nich i wyszedł
przed szereg. Na pierwszy rzut oka, mężczyzna wygląda na nietutejszego. Co się
rzuca w oczy, to wielgachny miecz jaki trzyma oparty na lewym barku. Trochę
podobny do tego, jaki używał Zabuza Momochi.
- Głuchy jesteś?!
Koleś ponownie się odezwał, tym
razem nieco bardziej pogardliwym tonem. Szczerze powiem, to nie reagowanie na
jego zaczepny ton powoli zaczyna mnie bawić. Odwzajemniwszy jego szyderczy
uśmieszek, zaraz ponownie usiadłem do ogniska i olawszy ich obecność, wziąłem
się za konsumowanie smażonej ryby. Oczywiście, jak na dobrego shinobi
przystało, kątem oka cały czas ich obserwuję. Ich zachowanie. Jak się mogłem
spodziewać, mężczyźni widząc moją obojętność na swoją obecność, momentalnie
poczęli patrzeć ku sobie i rozkładać ramiona w geście zmieszania oraz
niedowierzania. Zapewne, w ich mniemaniu, jestem bezczelnym ignorantem bo nie
raczyłem zareagować na ich wołanie. Zjadłszy połowę ryby, zaraz podniosłem
wzrok w ich kierunku. Po chwili dostrzegłem, że właściciel ogromnego miecza
trzyma w dłoniach jakiś rozwinięty zwój i co jakiś czas patrzy raz na niego, a
raz na mnie.
„Ciekawe…
co to takiego?”
Spytałem w myślach, nie oczekując
odpowiedzi.
- Może list gończy. – Zasugerował Kyuubi.
„Że
co proszę????”
- Już tłumaczę. List gończy, to taki list, który wydawany jest, gdy
ktoś chce cię złapać lub zabić…
„Tak,
tak, wiem co to takiego list gończy… tylko nie rozumiem, jeśli to prawda, kto go
wydał?? Przecież jestem pełnoprawnym Jouninem kraju Ognia! Nie przypominam
sobie nic, co by wskazywało na wyznaczenie jakiejkolwiek nagrody za moją głowę.
Przecież to niedorzeczność!!” –
Oburzyłem się i jednocześnie odrobinę przestraszyłem. Co jak co, ale jest to
bardzo zaskakująca informacja… choć wciąż niepotwierdzona. Dokończywszy jedzony
posiłek, choć zbytnio się nim nie nasyciłem, to jednak trochę energii mi
przybyło. Ugasiwszy ognisko i wrzuciwszy jeszcze żarzące się węgliki do wody,
po chwili ponownie spojrzałem na moich niespodziewanych gości.
- Zastanawia mnie… dlaczego tak
mi się przyglądacie!?
Spytałem i na wszelki wypadek
począłem obmyślać plan ewentualnej walki. Mężczyźni rzuciwszy mi swe
spojrzenia, kilku po chwili wybuchło gardłowym śmiechem. Oczywiście, nie od
razu otrzymałem swoją odpowiedź, ale jak się spodziewałem, nagle kilku z nich
zaczęło biec w moim kierunku z bronią podniesioną do góry. Jak się okazało, ci
goście nie są shinobi, bo biegną do mnie wzdłuż brzegu jeziorka, a nie tak jak
shinobi, przez środek wody. Jako pierwszy dotarł do mnie goryl z wielką,
kolczastą maczugą. Uniknąwszy jego nieco ociężałego ciosu, nie wyciągając
katany, kopniakiem szybko wytrąciłem mu broń z rąk, po czym kolejnym kopniakiem
w brzuch powaliłem go na kolana. W tym momencie za plecami pojawili się pozostali
napastnicy. Teraz już musiałem użyć miecza. W szybkim tempie rozprawiwszy się z
drugim gościem… przebijając go na wylot w okolicy lewego płuca, a trzeciemu
czystym ciosem odrąbałem głowę. Kolejny mężczyzna zamachnął się na mnie kosą do
koszenia zboża. Przyznam, że koleś bardzo wprawnie się nią posługuje i unikanie
jego złożonych ciosów przychodzi mi z lekkim trudem. Blokując jego kolejny
atak, szybko go wyminąłem, obróciłem się o 180 stopni i przejechałem mu ostrzem
miecza po plecach. Mężczyzna momentalnie upadł na brzuch i już się nie podniósł.
Tym sposobem mam już cztery trupy na
koncie. Mężczyzna powalony przeze mnie na kolana, po chwili wytchnienia powstał
na nogi i przybrał postawę do walki wręcz. Trochę mnie to zdziwiło, ale
postanowiłem grać fair. Schowawszy zakrwawiony miecz, zaraz stanąłem w lekkim
rozkroku z rękoma uniesionymi na wysokości klatki piersiowej. Mój przeciwnik,
co na pewno rzuca się w oczy, jest prawie dwa razy większy ode mnie i nie mówię
tu tylko o wzroście. Jego ciosy zaciśniętych pięści na pewno mogłyby spokojnie
mnie zabić, ale na moje zakichane szczęście, z łatwością udaje mi się ich
unikać. Po kilkunastu minutach tego sparingu, zobaczyłem że mój przeciwnik
chyba się już zmęczył, gdyż jego ruchy momentalnie stały się lakoniczne i lekko
chwiejne.
- Cz-czy ty… mu-musisz… tak
ska-skakać!?
Odezwał się próbując złapać
oddech.
- Tak!
Odparłem oschle, po czym szybko
uderzyłem gościa pięścią prosto w twarz, co go nieco zamroczyło i dało mi
szanse na zakończenie tego pokazowego pojedynku. Odsunąwszy się od niego na
kilka kroków, zaraz przywołałem klona i wystawiłem do niego otwartą dłoń. Ten bez
słowa, po chwili zaczął zbierać na niej czystą chakrę i formować z niej kulę.
Mężczyzna spojrzał w moim kierunku z lekkim przerażeniem w oczach i nim zdołał
w jakikolwiek sposób zareagować, zaraz pojawiłem się przed nim z gotowa
techniką w dłoni.
- Rasengan!!
Krzyknąłem i przystawiłem kulę
chakry do jego spoconej piersi. Oprych momentalnie został z dużą siłą odrzucony
w tył. Jak na jego masę cielska, udało mu się bezpiecznie lub nie, przelecieć
nad jeziorkiem i rozbić się plecami o jedno z drzew po drugiej stronie brzegu.
Wydawszy z siebie jęk bólu, zaraz opadł bezwładnie na ziemię i chyba stracił
przytomność, bo już się nie podniósł.
* * *
Gdy zielone tęczówki wyjrzały zza
powiek, pierwsze co zobaczyły, to sufit ciemno-zielonego namiotu. Ich
właścicielka usiadłszy na swym posłaniu, delikatnie przeciągnęła się, po czym
pomasowała sobie nieco obolały kark. Rozejrzawszy się dokoła, dziewczyna po
chwili dostrzegła plecak swojego blondyna, leżący w koncie, i od razu na jej
twarzy pojawił się słoneczny uśmiech. Przypomniawszy sobie zakończenie
wczorajszego dnia, w mgnieniu oka na jej policzki wypłynął pokaźny rumieniec.
Zielonooka oporządziwszy się, szybko przebrała się z koszuli nocnej w swój
codzienny strój kunoichi, po czym wyszła z namiotu.
- Konnichi-wa Sakura!
Krzyknęła uśmiechnięta brunetka,
która również dopiero teraz wyszła ze swojego namiotu. Różowo-włosa nie
odpowiedziawszy, jedynie odwzajemniła uśmiech, po czym omiotła spojrzeniem
najbliższą okolicę. Zobaczywszy Nejiego męczącego się z rozpaleniem ogniska na
nowo, dziewczyna zaraz odwróciła się i momentalnie zbladła na twarzy. Wolna
przestrzeń, jak była za plecami namiotów, teraz zasłana jest kilkunastoma
ciałami jakichś oprychów. Co się rzuca w oczy, to brutalny sposób wysłania ich
na tamten świat. Odcięte nogi, ramiona, głowy… poćwiartowane ciała. Wszystko
to, dodatkowo utopione jest w litrach krwi. Sakura czując jak zbiera się jej na
mdłości, zaraz z powrotem odwróciła się, szybko minęła bruneta i zwymiotowała
prosto do jego ogniska, gasząc je tym samym.
- EJ!!! – Oburzył się Hyuuga,
gdyż dopiero co zdołał rozniecić ogień. Zielonooka uspokoiwszy żołądek i szybko
na powrót doprowadziwszy się do używalności, po chwili spojrzała na
naburmuszonego chłopaka.
- Przepraszam Cię Neji, ale nie
mogłam już wytrzymać.
- Co ci się stało??
Zaniepokoiła się Tenten, która
momentalnie pojawiła się koło swojej przyjaciółki. Haruno nic jej nie
odpowiedziawszy, jedynie spojrzała na nią, po czym w stronę namiotów i lekko
drżącą ręką wskazała kierunek. Jej towarzysze, zdziwiwszy się na to podejrzane
zachowanie, zaraz rzucili sobie porozumiewawcze spojrzenia, po czym chwyciwszy
za broń udali się w stronę namiotów. Sakura w tym czasie uprzątnęła zabrudzone
ognisko, szybko je rozpaliła i zajęła się za przygotowywanie śniadania.
Spojrzawszy po chwili w kierunku swoich przyjaciół, zaraz dostrzegła Tenten, po
dobnie jak ona, puszczającą pawia w pobliskie krzaki. Neji natomiast ze
stoickim spokojem obejrzał dokładnie pobojowisko, po czym wrócił do dziewczyn i
usiadł na ziemi, tuż obok lekko trzęsącej się brunetki. Przytuliwszy ją do
siebie, zaraz spojrzał ku zielonookiej. Ta odwzajemniwszy jego spojrzenie,
jednocześnie wzruszyła ramionami, co tylko utwierdziło białookiego, że to nie
ona stoi za tą masakrą.
- Neji… nie wiesz przypadkiem,
gdzie podziewa się Naruto????
Spytała zielonooka po dłuższej
chwili milczenia.
NEXT COMING SOON…
~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~
~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~
Story by Wielki
„Naruto” and its characters
belong to Masashi Kishimoto
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, no własnie gdzie podziewa się nasz blondyn, i czyżby to był list gończy za nim... no ale kto w takim razie go wydał...
weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia