środa, 21 lutego 2018

171. Zmiany

Witam wszystkich serdecznie po miesięcznej przerwie i zapraszam do zapoznania się z akcją nowego odcinka. Wiem, że spodziewaliście się ujrzeć długą, bogatą w informacje notkę, lecz nic z tego nie wyszło. Jest tyle, ile udało mi się stworzyć. Wakacyjne lenistwo zrobiło swoje. – Pozdrawiam i zapraszam do czytania.



<<< Odcinek ukazał się 7 sierpnia 2010 roku >>>



W ciemnym pokoju, przy ledwo widocznym świetle dopalającej się świecy, na brzegu łóżka siedział czarnowłosy osiemnastolatek ze spuszczoną głową. Ramiona oparte miał łokciami na kolanach, a jego oddech był przyśpieszony i lekko ociężały. Odkąd wrócił, intensywnie trenował manipulację kształtem elektrycznej natury swojej chakry, która niedługo potem przewyższyła poziomem nawet jego pierwszego mentora.
W tym czasie wiele rozmyślał o swoim dotychczasowym życiu. Jego odejście z rodzinnej wioski niemal sześć lat temu, zmieniło życie i charakter wielu osób. Kiedy wężowy Sannin wysłał go na durną misję zwiadowczą i trafił do Konoha, nie spodziewał się tak chłodnego potraktowania ze strony dawnych przyjaciół. Zabił wtedy wielu shinobi wrogo do niego nastawionych, lecz to mu nie pomogło w ucieczce. Wyczerpany po walce z Hatake Kakshim i ANBU Ukrytego Liścia, w starciu z Neji Hyuuga nie miał już szans.
Dwa miesiące spędzone w wilgotnej, zatęchłej i ciasnej celi wystarczyły, aby zrozumiał, że jego odejście było wielkim błędem. Ale przecież… zrobił to, by zdobyć moc niezbędną do dokonania zemsty na znienawidzonym, starszym bracie. Siłę, której tak potrzebował i się domagał miał w krótkim czasie zdobyć pod okiem Orochimaru, lecz po sześciu latach stwierdził, że mężczyzna niczego więcej już go nie nauczy, niż to, co już mu przekazał.
Pobyt w podziemnej kryjówce sprawił, że młody Uchiha zatęsknił za zapachem roślinności z przydomowego ogródka.
- Kuso! – Zaklął siarczyście.
Od dnia, w którym się tu zjawił musiał chodzić z oczami na plecach świadomy, iż Orochimru tylko czeka, by w odpowiednim momencie przejąć jego ciało. Nie napawało go to optymizmem, lecz co mógł uczynić? Uciec? Co by to dało? Do rodzinnej wioski wrócić nie mógł, więc gdzie miałby się podziać wiecznie śledzony oraz ścigany przez wężowego Sannina i jego sługusów? Kiedy, któregoś dnia Orochimaru kazał mu zabić pięciuset ninja, celem sprawdzenia jego umiejętności, a on tego nie zrobił… usłyszał wtedy słowa, o których wciąż zapomnieć nie może. – „Jeśli chcesz zwyciężyć w walce z Itachim, musisz być bezlitosny.” – Mężczyzna miał całkowitą rację, ale to nie znaczyło, że już wtedy musiał taki być. Teraz, gdy ostatecznie postanowił, w końcu, zawalczyć o swoją dalszą przyszłość, tłumiona od lat chęć mordu i zemsty mogły wyjrzeć na światło dzienne z pełną mocą.
* * *
Liczne kropelki zimnego potu na czole, duszności i dławienie się własną krwią, która po odkaszlnięciu wyciekała kącikami ust świadczyły, że nie pozostało mu już wiele czasu. Wiedział, że skoro chciał dalej prowadzić swoje dzieło zniszczenia, to musiał już teraz zmienić ciało. Jego osiemnastoletni uczeń najlepiej by się do tego nadawał.
Kolejne ataki duszności i krztuszenia się własną krwią sprawiły, że aż usiadł na posłaniu.
- Spokojnie, Orochimaru-sama, tylko spokojnie. – Odezwał się białowłosy medyk stojący opodal łóżka. – Za chwilę przyniosę nowe lekarstwa.
Po czym wyszedł z pomieszczenia oświetlanego jedynie przez pochodnie wiszące na ścianach. Czarny dym, jaki wydzielały unosił się i gromadził pod sufitem, by chwilę potem zostać wyssanym przez potężny, chakrą zasilany, system wentylacyjny. Wężowy Sannin, uspokoiwszy oddech podniósł głowę i spojrzał gadzimi oczami na domykające się drzwi. Tak, jego asystent miał rację… spokój oraz opanowanie w tym momencie były nadrzędne. Niepotrzebne denerwowanie się sprawiało mu tylko dodatkowy ból, który z kolei potęgował coraz gorsze napady kaszlu.
- Gdyby nie poświecenie Kabuto, kto wie, jak długo jeszcze bym pociągnął. – Pomyślał Sannin, a jego spoconą twarz rozjaśnił nieznaczny, paskudny w swym obliczu, uśmieszek. Następna fala krztuszącego kaszlu sprawiła, że na białej pościeli okrywającej wychudzone ciało, pojawiła się znacznie większa plama szkarłatnej cieczy. – Pośpiesz się, Kabuto…
Za zamkniętymi drzwiami nagle rozległ się stłumiony odgłos świszczenia, jakby korytarzem przelatywało stado spłoszonego ptactwa, po czym wrota rozpadły się na kilkanaście większych i mniejszych kawałków. Kiedy Orochimaru opuścił ramiona, którymi w bezwarunkowym ruchu zakrył twarz, w wejściu do swojego salonu dostrzegł młodego członka nieistniejącego już klanu Uchiha, Sasuke. Chłopak trzymał w ręku miecz połyskujący od nagromadzonej w ostrzu chakry natury elektryczności, który opierał na ramieniu, a w jego szeroko otwartych oczach lśniła czerwień uaktywnionego Sharingana.
- Czas to zakończyć, Orochimaru.
Mruknął, a jego usta wykrzywił szyderczy uśmiech.
* * *
Białowłosy mężczyzna mieszał powoli kilka specyfików tworząc od podstaw lekarstwo dla swojego pana. Musiał się spieszyć, gdyż jak wiedział, Panu Orochimaru nie zostało już wiele czasu. Jego ciało umierało. Medyk doskonale o tym wiedział i dlatego zachowanie swojego mistrza przy życiu było dla niego czymś priorytetowym.
Kiedy skończył, przelał wywar do nowego naczynia, po czym postawił je na tacy i wyszedł na korytarz. Kierując się prosto do sypialni swojego mistrza, gdy dotarł na miejsce, zobaczył pocięte drzwi, których kawałki tonęły w kałuży krwi. Wypuściwszy z rąk trzymaną tacę, Kabuto szybko zajrzał do środka i momentalnie zastygł w miejscu zszokowany oglądanym obrazem.
Na środku podłogi leżał gigantyczny, biały wąż z odrąbaną głową, zaś opodal niego stał, z gołą klatką piersiową, spokojnie oddychający, Sasuke. Chłopak nie miał na sobie ani krzty szkarłatnej mazi, jaka dokładnie skąpała zniszczone łoże śmierci Sannina oraz ściany i sufit pomieszczenia. Jego prawe ramię wciąż połyskiwało od wyładowań elektrostatycznych, które przechodziły na trzymaną katanę. Uchiha po chwili spojrzał na stojącego w wejściu medyka. Jego oczy, bijące opanowaniem i złudną obojętnością, były naturalnej barwy… czarnej. Osiemnastolatek dostrzegając w szeroko otwartych oczach okularnika niedowierzanie i jakby niepewności, uśmiechnął się nikle. Następnie schował trzymaną broń na swoje miejsce, nasunął białą koszule na ramiona i skierował się w stronę Yakushi’ego. Kiedy się mijali, nie zaszczycił go ponownym spojrzenie, a zrobiwszy kilka kroków korytarzem w stronę swojej sypialni, usłyszał:
- Kim… teraz jesteś?
- A jak sadzisz, Kabuto?
Sasuke odparł pytaniem na pytanie zatrzymując się w pół kroku. Stał odwrócony plecami do medyka i czekał cierpliwie na jego wniosek. Gdy po kilku minutach nie padło żadne, nowe pytanie czy podejrzenie, Uchiha odwrócił się z uaktywnionym Sharinganem w oczach.
Medyk momentalnie znalazł się w jakieś niezidentyfikowanej przestrzeni o czarno-fioletowym niebie i jakby piankowym podłożu. Szybko się rozejrzał i zaraz stwierdził, że to przecież inny wymiar stworzony przez samego Pana Orochimaru, który teraz stał daleko przednim. Naprzeciwko Sannina w odległości kilkunastu metrów od niego znajdował się młody Uchiha z parszywym uśmieszkiem wykrzywiającym jego usta. Obydwu pokrywała gruba warstwa dziwnej masy, jaka układała się w podłoże. Kiedy Yakushi chciał coś powiedzieć, oglądany przez niego obraz nagle poczerniał i w końcu znikł, a on sam powrócił świadomością do otaczającej go rzeczywistości.
Sasuke widząc niedowierzanie wymalowane na twarzy okularnika, uśmiechnął się nikle, po czym na powrót się odwrócił, rzucając przez ramię:
- Teraz już wiesz, co zrobiłem z Orochimaru. Jeśli nie chcesz skończyć podobnie, lepiej więcej nie wchodź mi w drogę. – I odszedł w ciemność korytarza.
* * *
Sześcioletni chłopiec o czarnych, załzawionych oczach siedział samotnie na skraju drewnianego molo i patrzył w swoje odbicie widniejące na tafli wody. W główce miał kompletny mętlik. Kilka dni temu jego życie, dotychczas roześmiane i radosne, legło w gruzach. Jego ukochany, starszy brat, z niewiadomych chłopcu przyczyn, wymordował cały swój klan… lecz jego pozostawił przy życiu. Dlaczego? Za każdym razem, kiedy zadawał sobie to pytanie, przed oczyma powracał mu widok beznamiętnej, niewyrażającej żadnych uczuć twarzy Itachiego. Szatynek z całych sił starał się zapanować nad swoim gniewem i żalem, jakie ogarnęły jego serce po stracie rodziców, kiedy niespodziewanie poczuł czyjąś rękę na swoim ramieniu. Gdy się odwrócił i spojrzał zapłakanymi oczyma na nieznajomego, dostrzegł uśmiechniętego od ucha do ucha blondynka z wyciągniętą przed siebie ręką.
Sasuke poderwał się gwałtownie do pozycji siedzącej. Pamiętał tamto spotkanie jak przez mgłę, ale je pamiętał. Wtedy też zrozumiał, że jednak nie był całkiem sam. Że ma przyjaciela, który zawsze wyciągnie do niego pomocną dłoń. A przynajmniej miał. Teraz nie był pewien, jakimi uczuciami Uzumaki do niego pałał. Po ich ostatnim spotkaniu, te relacje mogły ulec całkowitym zmianom. Czy to były wyrzuty sumienia? Tego nie wiedział, lecz jednego był pewien. Taki stan rzeczy nic nie ułatwiał, zwłaszcza, że niedawno był w… domu. Chociaż, nie. Wioskę, w której kiedyś miał wiernych sobie przyjaciół, nie mógł nazwać swoim domem. Nie po tym, jak wysłał swojego ex-nauczyciela w zaświaty. Co prawda, kiedy tam trafił, kierował się zupełnie innymi motywami i było mu wszystko jedno, kogo zabije, a komu pozwoli dalej kroczyć po ziemi. Niestety, kiedy śmiertelnie ranił Hatake Kakashiego, jak tylko trafił do celi… nie mógł zasnąć. Potem, problem ze snem powtarzał się za każdym razem, gdy o tym myślał.
Kiedyś przysiągł sobie, że nigdy więcej nie dopuści do siebie żadnych uczuć, bo to go tylko osłabia, ale po tamtym zdarzeniu, postawiony przed sobą mur legł w gruzach. Choć na zewnątrz wciąż pozostawał zimny, oschły, obojętny, nieczuły i arogancki, w rzeczywistości, w środku brakowało mu wszystkiego tego, co za sobą zostawił. Tu, w podziemnej kryjówce jego wężowego mistrza praktycznie nie miał przyjaciół. Po za jej obrębem także, ale to szczegół. Szczegół, który szczególnie mu przeszkadzał.
A co z przysięgą złożoną lata wcześniej? Co z zamiarem dokonania zemsty na starszym bracie? – Uchiha wielokrotnie się nad tym zastanawiał. Niby powinien sztywno trzymać się tego, o czym zawsze wszystkich tak zapewniał, ale teraz już mu na tym aż tak nie zależało. Oczywiście, nie zamierzał całkowicie odpuszczać Itachi’emu jego zbrodni, ale nie będzie już tak za tym gonił. Powiedzmy, że swoim postanowieniem, tylko nieco oddala nieuniknione.
- Muszę spotkać się z Naruto. – Pomyślał wpatrując się nieodgadnionym wzrokiem w jakiś punkt na suficie. Chwilę potem podniósł się i usiadł na krawędzi łóżka. Nasunął białą koszulę na ramiona, a na biodro z prawej strony, tuż pod grubym, fioletowym sznurem, uczepił torbę na shurikeny i kunaie. Następnie chwycił katane opartą o ścianę tuż przy łóżku i zdecydowanym krokiem opuścił pomieszczenie, które było jego domem przez ostatnie sześć lat.



NEXT COMING SOON…



~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~
Story by Wielki

„Naruto” and its characters belong to Masashi Kishimoto

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz