Witam wszystkich serdecznie
po miesięcznej przerwie i zapraszam do zapoznania się z akcją nowego odcinka.
Wiem, że spodziewaliście się ujrzeć długą, bogatą w informacje notkę, lecz nic
z tego nie wyszło. Jest tyle, ile udało mi się stworzyć. Wakacyjne lenistwo
zrobiło swoje. – Pozdrawiam i zapraszam do czytania.
<<< Odcinek ukazał
się 7 sierpnia 2010 roku >>>
W
ciemnym pokoju, przy ledwo widocznym świetle dopalającej się świecy, na brzegu
łóżka siedział czarnowłosy osiemnastolatek ze spuszczoną głową. Ramiona oparte
miał łokciami na kolanach, a jego oddech był przyśpieszony i lekko ociężały. Odkąd
wrócił, intensywnie trenował manipulację kształtem elektrycznej natury swojej
chakry, która niedługo potem przewyższyła poziomem nawet jego pierwszego
mentora.
W tym
czasie wiele rozmyślał o swoim dotychczasowym życiu. Jego odejście z rodzinnej
wioski niemal sześć lat temu, zmieniło życie i charakter wielu osób. Kiedy wężowy
Sannin wysłał go na durną misję zwiadowczą i trafił do Konoha, nie spodziewał
się tak chłodnego potraktowania ze strony dawnych przyjaciół. Zabił wtedy wielu
shinobi wrogo do niego nastawionych, lecz to mu nie pomogło w ucieczce.
Wyczerpany po walce z Hatake Kakshim i ANBU Ukrytego Liścia, w starciu z Neji
Hyuuga nie miał już szans.
Dwa
miesiące spędzone w wilgotnej, zatęchłej i ciasnej celi wystarczyły, aby
zrozumiał, że jego odejście było wielkim błędem. Ale przecież… zrobił to, by
zdobyć moc niezbędną do dokonania zemsty na znienawidzonym, starszym bracie. Siłę,
której tak potrzebował i się domagał miał w krótkim czasie zdobyć pod okiem
Orochimaru, lecz po sześciu latach stwierdził, że mężczyzna niczego więcej już
go nie nauczy, niż to, co już mu przekazał.
Pobyt
w podziemnej kryjówce sprawił, że młody Uchiha zatęsknił za zapachem roślinności
z przydomowego ogródka.
- Kuso!
– Zaklął siarczyście.
Od dnia,
w którym się tu zjawił musiał chodzić z oczami na plecach świadomy, iż Orochimru
tylko czeka, by w odpowiednim momencie przejąć jego ciało. Nie napawało go to
optymizmem, lecz co mógł uczynić? Uciec? Co by to dało? Do rodzinnej wioski
wrócić nie mógł, więc gdzie miałby się podziać wiecznie śledzony oraz ścigany
przez wężowego Sannina i jego sługusów? Kiedy, któregoś dnia Orochimaru kazał
mu zabić pięciuset ninja, celem sprawdzenia jego umiejętności, a on tego nie
zrobił… usłyszał wtedy słowa, o których wciąż zapomnieć nie może. – „Jeśli
chcesz zwyciężyć w walce z Itachim, musisz być bezlitosny.” – Mężczyzna miał
całkowitą rację, ale to nie znaczyło, że już wtedy musiał taki być. Teraz, gdy ostatecznie
postanowił, w końcu, zawalczyć o swoją dalszą przyszłość, tłumiona od lat chęć
mordu i zemsty mogły wyjrzeć na światło dzienne z pełną mocą.
* * *
Liczne
kropelki zimnego potu na czole, duszności i dławienie się własną krwią, która
po odkaszlnięciu wyciekała kącikami ust świadczyły, że nie pozostało mu już
wiele czasu. Wiedział, że skoro chciał dalej prowadzić swoje dzieło
zniszczenia, to musiał już teraz zmienić ciało. Jego osiemnastoletni uczeń
najlepiej by się do tego nadawał.
Kolejne
ataki duszności i krztuszenia się własną krwią sprawiły, że aż usiadł na
posłaniu.
-
Spokojnie, Orochimaru-sama, tylko spokojnie. – Odezwał się białowłosy medyk
stojący opodal łóżka. – Za chwilę przyniosę nowe lekarstwa.
Po
czym wyszedł z pomieszczenia oświetlanego jedynie przez pochodnie wiszące na
ścianach. Czarny dym, jaki wydzielały unosił się i gromadził pod sufitem, by
chwilę potem zostać wyssanym przez potężny, chakrą zasilany, system
wentylacyjny. Wężowy Sannin, uspokoiwszy oddech podniósł głowę i spojrzał
gadzimi oczami na domykające się drzwi. Tak, jego asystent miał rację… spokój
oraz opanowanie w tym momencie były nadrzędne. Niepotrzebne denerwowanie się
sprawiało mu tylko dodatkowy ból, który z kolei potęgował coraz gorsze napady
kaszlu.
- Gdyby nie poświecenie Kabuto, kto wie, jak
długo jeszcze bym pociągnął. – Pomyślał Sannin, a jego spoconą twarz
rozjaśnił nieznaczny, paskudny w swym obliczu, uśmieszek. Następna fala
krztuszącego kaszlu sprawiła, że na białej pościeli okrywającej wychudzone
ciało, pojawiła się znacznie większa plama szkarłatnej cieczy. – Pośpiesz się, Kabuto…
Za
zamkniętymi drzwiami nagle rozległ się stłumiony odgłos świszczenia, jakby korytarzem
przelatywało stado spłoszonego ptactwa, po czym wrota rozpadły się na
kilkanaście większych i mniejszych kawałków. Kiedy Orochimaru opuścił ramiona,
którymi w bezwarunkowym ruchu zakrył twarz, w wejściu do swojego salonu
dostrzegł młodego członka nieistniejącego już klanu Uchiha, Sasuke. Chłopak
trzymał w ręku miecz połyskujący od nagromadzonej w ostrzu chakry natury elektryczności,
który opierał na ramieniu, a w jego szeroko otwartych oczach lśniła czerwień
uaktywnionego Sharingana.
- Czas
to zakończyć, Orochimaru.
Mruknął,
a jego usta wykrzywił szyderczy uśmiech.
* * *
Białowłosy
mężczyzna mieszał powoli kilka specyfików tworząc od podstaw lekarstwo dla
swojego pana. Musiał się spieszyć, gdyż jak wiedział, Panu Orochimaru nie zostało
już wiele czasu. Jego ciało umierało. Medyk doskonale o tym wiedział i dlatego
zachowanie swojego mistrza przy życiu było dla niego czymś priorytetowym.
Kiedy
skończył, przelał wywar do nowego naczynia, po czym postawił je na tacy i
wyszedł na korytarz. Kierując się prosto do sypialni swojego mistrza, gdy
dotarł na miejsce, zobaczył pocięte drzwi, których kawałki tonęły w kałuży
krwi. Wypuściwszy z rąk trzymaną tacę, Kabuto szybko zajrzał do środka i
momentalnie zastygł w miejscu zszokowany oglądanym obrazem.
Na środku
podłogi leżał gigantyczny, biały wąż z odrąbaną głową, zaś opodal niego stał, z
gołą klatką piersiową, spokojnie oddychający, Sasuke. Chłopak nie miał na sobie
ani krzty szkarłatnej mazi, jaka dokładnie skąpała zniszczone łoże śmierci
Sannina oraz ściany i sufit pomieszczenia. Jego prawe ramię wciąż połyskiwało
od wyładowań elektrostatycznych, które przechodziły na trzymaną katanę. Uchiha
po chwili spojrzał na stojącego w wejściu medyka. Jego oczy, bijące opanowaniem
i złudną obojętnością, były naturalnej barwy… czarnej. Osiemnastolatek
dostrzegając w szeroko otwartych oczach okularnika niedowierzanie i jakby niepewności,
uśmiechnął się nikle. Następnie schował trzymaną broń na swoje miejsce, nasunął
białą koszule na ramiona i skierował się w stronę Yakushi’ego. Kiedy się
mijali, nie zaszczycił go ponownym spojrzenie, a zrobiwszy kilka kroków
korytarzem w stronę swojej sypialni, usłyszał:
- Kim…
teraz jesteś?
- A
jak sadzisz, Kabuto?
Sasuke
odparł pytaniem na pytanie zatrzymując się w pół kroku. Stał odwrócony plecami
do medyka i czekał cierpliwie na jego wniosek. Gdy po kilku minutach nie padło
żadne, nowe pytanie czy podejrzenie, Uchiha odwrócił się z uaktywnionym
Sharinganem w oczach.
Medyk
momentalnie znalazł się w jakieś niezidentyfikowanej przestrzeni o czarno-fioletowym
niebie i jakby piankowym podłożu. Szybko się rozejrzał i zaraz stwierdził, że
to przecież inny wymiar stworzony przez samego Pana Orochimaru, który teraz
stał daleko przednim. Naprzeciwko Sannina w odległości kilkunastu metrów od
niego znajdował się młody Uchiha z parszywym uśmieszkiem wykrzywiającym jego
usta. Obydwu pokrywała gruba warstwa dziwnej masy, jaka układała się w podłoże.
Kiedy Yakushi chciał coś powiedzieć, oglądany przez niego obraz nagle
poczerniał i w końcu znikł, a on sam powrócił świadomością do otaczającej go
rzeczywistości.
Sasuke
widząc niedowierzanie wymalowane na twarzy okularnika, uśmiechnął się nikle, po
czym na powrót się odwrócił, rzucając przez ramię:
-
Teraz już wiesz, co zrobiłem z Orochimaru. Jeśli nie chcesz skończyć podobnie,
lepiej więcej nie wchodź mi w drogę. – I odszedł w ciemność korytarza.
* * *
Sześcioletni chłopiec o czarnych,
załzawionych oczach siedział samotnie na skraju drewnianego molo i patrzył w
swoje odbicie widniejące na tafli wody. W główce miał kompletny mętlik. Kilka
dni temu jego życie, dotychczas roześmiane i radosne, legło w gruzach. Jego
ukochany, starszy brat, z niewiadomych chłopcu przyczyn, wymordował cały swój
klan… lecz jego pozostawił przy życiu. Dlaczego? Za każdym razem, kiedy zadawał
sobie to pytanie, przed oczyma powracał mu widok beznamiętnej, niewyrażającej
żadnych uczuć twarzy Itachiego. Szatynek z całych sił starał się zapanować nad
swoim gniewem i żalem, jakie ogarnęły jego serce po stracie rodziców, kiedy
niespodziewanie poczuł czyjąś rękę na swoim ramieniu. Gdy się odwrócił i
spojrzał zapłakanymi oczyma na nieznajomego, dostrzegł uśmiechniętego od ucha
do ucha blondynka z wyciągniętą przed siebie ręką.
Sasuke
poderwał się gwałtownie do pozycji siedzącej. Pamiętał tamto spotkanie jak
przez mgłę, ale je pamiętał. Wtedy też zrozumiał, że jednak nie był całkiem
sam. Że ma przyjaciela, który zawsze wyciągnie do niego pomocną dłoń. A
przynajmniej miał. Teraz nie był pewien, jakimi uczuciami Uzumaki do niego
pałał. Po ich ostatnim spotkaniu, te relacje mogły ulec całkowitym zmianom. Czy
to były wyrzuty sumienia? Tego nie wiedział, lecz jednego był pewien. Taki stan
rzeczy nic nie ułatwiał, zwłaszcza, że niedawno był w… domu. Chociaż, nie.
Wioskę, w której kiedyś miał wiernych sobie przyjaciół, nie mógł nazwać swoim
domem. Nie po tym, jak wysłał swojego ex-nauczyciela w zaświaty. Co prawda,
kiedy tam trafił, kierował się zupełnie innymi motywami i było mu wszystko jedno,
kogo zabije, a komu pozwoli dalej kroczyć po ziemi. Niestety, kiedy śmiertelnie
ranił Hatake Kakashiego, jak tylko trafił do celi… nie mógł zasnąć. Potem,
problem ze snem powtarzał się za każdym razem, gdy o tym myślał.
Kiedyś
przysiągł sobie, że nigdy więcej nie dopuści do siebie żadnych uczuć, bo to go
tylko osłabia, ale po tamtym zdarzeniu, postawiony przed sobą mur legł w
gruzach. Choć na zewnątrz wciąż pozostawał zimny, oschły, obojętny, nieczuły i
arogancki, w rzeczywistości, w środku brakowało mu wszystkiego tego, co za sobą
zostawił. Tu, w podziemnej kryjówce jego wężowego mistrza praktycznie nie miał
przyjaciół. Po za jej obrębem także, ale to szczegół. Szczegół, który
szczególnie mu przeszkadzał.
A co z
przysięgą złożoną lata wcześniej? Co z zamiarem dokonania zemsty na starszym
bracie? – Uchiha wielokrotnie się nad tym zastanawiał. Niby powinien sztywno
trzymać się tego, o czym zawsze wszystkich tak zapewniał, ale teraz już mu na
tym aż tak nie zależało. Oczywiście, nie zamierzał całkowicie odpuszczać Itachi’emu
jego zbrodni, ale nie będzie już tak za tym gonił. Powiedzmy, że swoim
postanowieniem, tylko nieco oddala nieuniknione.
- Muszę spotkać się z Naruto. – Pomyślał
wpatrując się nieodgadnionym wzrokiem w jakiś punkt na suficie. Chwilę potem
podniósł się i usiadł na krawędzi łóżka. Nasunął białą koszulę na ramiona, a na
biodro z prawej strony, tuż pod grubym, fioletowym sznurem, uczepił torbę na shurikeny i kunaie. Następnie chwycił katane
opartą o ścianę tuż przy łóżku i zdecydowanym krokiem opuścił pomieszczenie,
które było jego domem przez ostatnie sześć lat.
NEXT COMING SOON…
~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~
Story by Wielki
„Naruto” and its characters belong to Masashi
Kishimoto
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, zastanawiam się gdzie teraz podąży Sasuke, zabił Orochimaru, ale właśnie wracać teraz do Konohy to szczyt głupoty, zwłaszcza po tych ostatnich wydarzeniach, zabicie tylu shinobi, ucieczka... a Naruto chyba nawet nie wie że ten był w Konoha...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia