sobota, 24 lutego 2018

204. Imię Dziewięcioogoniastego


<<< Chapter ukazał się 21 stycznia 2012 roku >>>



Trwała noc. Na niebie szalała burza, waliły pioruny, rzęsisty deszcz dudnił w rynnach, porywisty wiatr uderzał okiennicami o ściany budynku, lecz to nie zrażało wartowników do patrolowania obiektu swojego pana. Dwóch kręciło się przy bramie, inny bacznym wzrokiem przeczesywał ciemności panujące w pobliskim lasku, jeszcze trzech łaziło w koło domu w różnych odstępach czasowych i kierunkach, by w razie czego zajść ewentualnego intruza ze wszystkich stron. Kiedy jeszcze jeden z włócznią skierowaną ostrzem przed siebie właśnie zaglądał do stajni, z mroku tam się panoszącego wyskoczył jakiś cień. Mężczyznę tak to zaskoczyło, że niczego nie poczuł, gdy połyskujące w bladym świetle pochodni ostrze zatopiło się w jego piersi. Pokonany padł plecami w błotnistą kałuże nie wydawszy z siebie choćby pisku, zaś tajemniczy cień przemknął niezauważalnie w głąb ogrodzonej posiadłości. Na niebie zagrzmiało, walnęła błyskawica na trzy sekundy rozświetlając mrok nocy fioletowo-niebieską poświatą, w której kolejny wartownik poległ w niemej śmierci. Znikąd rzucony kunai ugodził go w krtań, momentalnie zalewając gardło rzeką krwi. Teraz z pobliskiego lasku można było już bez problemu wedrzeć się za wysoki mur, lecz nikt tego nie wykorzystał. Jedyne, co się stało, to truchło wartownika wessały panujące tam ciemności.
Stojący przy bramie żołnierze niczego nie byli świadomi. Utrzymywali rozluźnione pozy po obu stornach szeroko otwartych, stalowych wrót i cicho rozmawiali. Nad ich głowami, smagany wiatrem i ostrym deszczem, samotnie dyndał szklany lampion, dając ludzkiemu wzrokowi nie wiele światła. Jeden z mężczyzn w między czasie właśnie wypalał papierosa, gdy powoli, z mroku za jego plecami, po obu stronach jego głowy wyłoniły się jakieś dłonie, opatrzone w czarne, skórzane rękawiczki bez palców. Złapawszy go, jednym płynnym ruchem skręciły kark z cichym trzaskiem łamanych kręgów szyjnych, po czym zniknęły. Drugi z wartowników chwilę przyglądał się leżącemu w kałuży błota, bezwładnemu ciału kompana nocnego stróżowania, po czym gwałtownie się odwrócił i wyciągnął rękę do góry, by chwycić za linkę dzwonka alarmowego. Tylko zacisnął dłoń, z mroku po jego lewej stronie wyskoczył tajemniczy, milczący cień i czystym ciosem odrąbał mu głowę. Struga czerwonej mazi trysnęła z brutalnie przeciętej tętnicy brudząc jedynie mur i wnętrze niewielkiej, drewnianej stróżówki. Oba bezwładne ciała również po chwili zniknęły wessane przez panujące dookoła ciemności niespokojnej nocy.
~ ~ ~ ~
Kilka godzin wcześniej…
Układ burzowych chmur wiszących od kilku dni nad tą krainą zapowiadał, że najbliższa noc nie będzie najspokojniejsza. Wszystko wyglądało tak, jakby jakaś trudna do wyjaśnienia siła kierowała wiatrem, który zwoływał burzliwych przyjaciół na naradę. Obserwujący to zjawisko shinobi, cały czas delikatnie się uśmiechał pod materiałową maską koloru czarnego, jaka szczelnie zakrywała jego szyję, usta, policzki i nos. Z pleców po skosie zwisała mu katana w lakierowanej laką, saya. Na czole zaś przewiązaną miał opaskę ninja z metalowym emblematem Kraju Żelaza. Ów człowiek stał na szczycie jednego z większych wzniesień i trzymał ramiona skrzyżowane na pierś. W jego krwiście-czerwonym spojrzeniu o wąskich, pionowych źrenicach lśniła czysta żądza odwetu.
W dolinie otoczonej z trzech stron spiczastymi górami o niemal pionowych zboczach, a z czwartej szeroką rzeką o porywistym nurcie, mieściło się nie duże miasto otoczone wysokim murem. Na zachód od niego, po drugiej stronie kamiennego mostu, około kilometra drogi znajdowała się prosta krzyżówka. Jedna odnoga prowadziła do innego miast oddalonego o dwadzieścia kilometrów, druga zaś do prywatnej rezydencji jednego z Wielmożnych Panów, jacy prowadzili nieczyste interesy na tym terenie. Nieznajomy nikomu wojownik spuścił wzrok w dół trawiastego zbocza, po którym do góry wbiegała jakaś inna, drobnej postury postać. Odziana w ciemno-zielony, zakrywający całe ciało płaszcz wraz z szerokim kapturem nasuniętym na głowę, zwinnie skakała od szczeliny do szczeliny, unikając w ten sposób dostrzeżenia jej przez niepowołanych obserwatorów. Kiedy już wdrapała się na sam szczyt, postać stanęła kilka metrów od ninja Tetsu.
- Jak to wygląda? – Odezwał się poważnym, nieco srogim głosem.
- Rezydencji pilnuje zaledwie siedmiu strażników, żadnego shinobi, żadnych pułapek czy czegokolwiek, co by miało kogokolwiek powiadomić o zbliżającym się intruzie. Wygląda na to, że nie spodziewają się dziś żadnego ataku. Jednym słowem, spacerek po plaży. Wszystkie pozostałe siły ochronne ulokowane zostały w kilku, całkiem sporych domach o tam… niemal w centrum miasta. Jeden zajmuje sześć drużyn z Konoha, Suna, Kiri, Kumo, Iwa i Ame Gakure no Sato. Pozostałe cztery chałupy pomieściły około stu dwudziestu najemnych zbirów. – Wyjaśniła zakapturzona postać. – Ci… Wielmożni Panowie dziś w nocy bardzo się zdziwią, hihihi. Chciałabym to zobaczyć, ale niestety muszę wracać do Piasku. Mają tam jakiś malutki kryzysik. A i mam prośbę. Nie rób krzywdy shinobi Suna, bo to moi bliscy przyjaciele.
- Pomyślę nad tym, Saori, a teraz lepiej już stąd idź. Kiedy walnie pierwsza błyskawica, na tej ziemi rozpęta się prawdziwe piekło i nie ma potrzeby, żebyś musiała to oglądać. – Odparł wojownik z ukrywaną troską, odwrócił się i postąpił kilka kroków w stronę innego mężczyzny stojącego w cieniu niewielkiego lasu rosnącego na wschodnim zboczu wniesienia. Saori tym czasem westchnęła bezradnie, kiwnęła głową na znak zrozumienia i czym prędzej ruszyła ku granicy, słysząc za plecami cichnący głos przyjaciela:
- Oto wasze rozkazy – Drużyny z Konoha, Suna, Kiri, Kumo, Iwa i Ame Gakure wyłapać, obezwładnić, związać, zakneblować i czekać na mój powrót. Najemnych zbirów wytnijcie w pień, ciała zaś spalcie na wspólnym stosie.
- A co z mieszkańcami miasta?
- Zbierzcie wszystkich pod ratuszem i również na mnie zaczekajcie. – Odparł ninja Tsuki. – Jednakże, jeśli zdarzy się, że ktoś będzie się stawiał lub próbował uciekać, nie bawcie się w uprzejmości. Macie im w prosty sposób pokazać, że niesubordynacja będzie karana tylko w jeden sposób. – Shinobi sugestywnie przejechał palcem po gardle.
- Tak jest, Dowódco!
~ ~ ~ ~
Po wyeliminowaniu pozostałych trzech strażników i usunięciu ich ciał, by nikt nie pytał, gdzie nagle wszyscy się podziali, trzymając się cieni zmierzał ku głównemu wejściu do budynku. Wciąż lał rzęsisty deszcz, wiał porywisty wiatr, na niebie zaś waliły pioruny. Z wnętrza dobiegały odgłosy balangi, rozmów i gromkich wybuchów śmiechu. Był już tuż, tuż, kiedy nagle na zadaszony ganek wyszła jakaś kobieta. Na pierwszy rzut oka miała może trzydzieści lat, a ubrana była w skąpą sukienkę odkrywającą jej plecy, jak i sporą część dekoltu. Miała długie, kasztanowe włosy luźno zwisające wzdłuż pleców ku kształtnym pośladkom. W kompletnych ciemnościach prawie nie było jej widać, lecz gdy zapalała papierosa, płomień zapalniczki na krótką chwilę oświetlił jej twarz. Skryty w pobliskim zagajniku ninja chwilę się jej przyglądał, po czym chwycił kunai i bezszelestnie zakradł się do niej od tyłu. Kiedy położył jej rękę na ramieniu, kobieta zaśmiała się krótko, wyrzuciła niedopalonego peta w ciemność przed sobą i powoli się odwróciła:
- Już, już… id… ę…
Zastygła w bezruchu, zaś głos ugrzązł jej w gardle, które momentalnie wyschło. Nawet krzyknąć nie zdążyła, bo nieznajomy jedną ręką zatkał jej usta, drugą zaś przystawił kunai do gardła. Widok krwiście-czerwonych ślepi o wąskich, pionowych źrenicach sprawił, że mimo rosnącego strachu, napięła wszystkie mięśnie, lecz zaraz na powrót cała zdrętwiała. Każda komórka jej ciała chciała czym prędzej uciekać, ale z jakiegoś względu nie mogła oderwać od nich wzroku. Wydawało się jej, że czas stanął w miejscu, lecz gdy zabójca się odezwał, w trymiga otrzeźwiała:
- Teraz Cię puszczę, ale krzyknij lub spróbuj uciekać, to nic mnie nie powstrzyma przed zabiciem Cię. Czy się jasno wyraziłem!? – Spytał lodowatym tonem. Kobieta nieznacznie kiwnęła głową na znak zrozumienia i zaczekała, aż tajemniczy napastnik się od niej odsunie, zabierając ręce z jej ust i szyi. Gdy to zrobił, odetchnęła z wyraźną ulgą, po czym spróbowała rozluźnić napięte mięśnie nóg i ramion, ruszając nimi nie za gwałtownie. Po chwili ponownie usłyszała wrogo brzmiący szept: – Coś za jedna!?
- Nazywam się Miho i jestem tutaj kurtyzaną. – Trzydziestolatka uśmiechnęła się słabo, przenosząc wzrok gdzieś w bok. Widać było, że nie specjalnie była zadowolona z tego faktu.
- Jesteś sama!?
- Nie… W środku jest jeszcze pięć moich koleżanek. Taro-sama, tutejszy gospodarz, ściągnął nas tu z pobliskiego miasta, abyśmy umiliły czas jego gościom. Wiem tylko, że mieli coś świętować. – Odparła jednym tchem, jakby doskonale wiedziała, o co stojący przed nią zabójca by ją zaraz ponownie zapytał. Gdy powiał chłodniejszy wiatr, kobieta zatrzęsła się, w wyniku czego splotła ramiona na piersi, mocno przyciskając je do siebie. Nie słysząc żadnej reakcji ze strony nieznajomego, po chwili na powrót na niego spojrzała: – Co zamierzasz?
- Nie chcesz wiedzieć. – Tamten odparł tajemniczo wciąż świdrując ją demonicznym spojrzeniem. Gdy gdzieś w chmurach walnęło, a ciemności ulewnej burzy na kilka sekund rozświetliła przeszywająca niebo błyskawica, ninja Tetsu ponownie się odezwał: – Czy już wam zapłacili?
- N-Nie, jeszcze nie. – Miho zająknęła się, gdyż wszystkiego już się domyśliła. Jednak wiedząc, że jeśli teraz jeszcze raz zapyta go o jego cel, ten może coś jej zrobić, więc szybko dopowiedziała: – Taro-sama powiedział, że zapłaci nam tylko wtedy, gdy udowodnimy mu, że nie jesteśmy jedynie szmatami do lubieżnych rozrywek.
- Rozumiem. – Shinobi odwrócił wzrok od stojącej przed nim kobiety, lecz po chwili na powrót na nią spojrzał: – Lepiej już tam wracaj, ale radzę abyście wraz z koleżankami czym prędzej opuściły tą posiadłość i nigdy więcej tu nie wracały. Za bramą wjazdową przejmą was moi… ludzie.
- Ale… – Kurtyzana przerwała próbę zaprotestowania na żądanie nieznajomego, gdyż ten w mgnieniu oka do niej podszedł, ponownie jedną ręką złapał ją za gardło i lekko je ścisną, drugą zaś przystawił kunai do brzucha i warknął:
- Jeśli chcesz żyć, to rób jak mówię, jasne!?
- H-hai…
 Jęknęła Miho, wyrwała się z uścisku napastnika i szybciutko podreptała z powrotem ku drzwiom wejściowym, a następnie głównej sali, gdzie trwało spotkanie. Jak tylko weszła od razu podszedł do niej jeden z biesiadników, który łapiąc ją za lewy pośladek, jednocześnie szepnął jej coś na ucho. Kobieta lekko odepchnęła go od siebie udając radosne rozbawienie na usłyszany komplement. Odwróciwszy się, spoważniała. Domyślała się, co się niebawem wydarzy i nie zamierzała dłużej tu zostawać. Nie zależało jej już nawet na zapłacie za swoje towarzystwo.
* * *
Skryty w cieniu zadaszonego ganku wsłuchiwał się w odgłosy ulewnej burzy szalejącej na czarnym niebie. Huk błyskawic, szum deszczu spływającego stalowymi rynnami oraz gwizd wiatru między tym wszystkim sprawiały, że czuł zaskakujący spokój wewnętrzny. Nie wiedział dlaczego, ale nagle stracił cały zapał i zdecydowanie, jakie kierowały jego decyzjami przez ostatnie godziny. Spojrzawszy w stronę pobliskiego miasta, gdzie od ciemnoszarych chmur odbijał się blask płonących domów, nieco rozświetlając wszechogarniający mrok, shinobi Tetsu no Kuni po chwili przymknął powieki zagłębiając się w zakamarki własnej duszy. Kiedy stanął w zaciemnionym korytarzu o obdartych z farby ścianach, wypuścił wstrzymane powietrze i się rozejrzał. Na jednym jego końcu mieściło się średniej wielkości pomieszczenie z misternie zdobionymi kratami na ścianie po przeciwnej stronie od wejścia, broniącymi dostępu do obszernego więzienia, na drugim zaś wciąż szczelnie zamknięte, dwuskrzydłowe drzwi. Chłopak po chwili do nich podszedł, a gdy chwycił oburącz za klamkę i szarpnął, ani drgnęły. Ponowił próbę, ale to w niczym nie pomogło. Jakby coś trzymało je od wewnątrz, choć taka teoria wydawała się lekko naciągana.
Kuso…
Wciąż bez zmian?
Shinobi Tetsu usłyszał ciche westchnięcie za plecami, po którym obrócił głowę w bok i spojrzał kątem oka za siebie, zaciskając zęby z wściekłej bezsilności. Nie wiadomo, jakby mocno się starał, to nadal nie wiedział, co skrywały stalowe wrota i to go denerwowało najbardziej w świecie. Odwróciwszy się plecami do niezbadanego pomieszczenia, jeszcze raz westchnął przeciągle i wkrótce ruszył na drugi koniec zaciemnionego korytarza. Przechodząc przez próg drugiej sali, w ciemnościach za misternie zdobionymi kratami dostrzegł leżącego na brzuchu olbrzymiego lisa o dziewięciu długich ogonach. Stwór opierał pysk na przednich łapach skrzyżowanych pod nim, ślepia miał zamknięte, uszy zaś przyklapnięte. Lisi demon zdawał się drzemać, choć zbliżający się do niego shinobi wiedział, że to nie była prawda. A przekonał się o tym, gdy bestia się odezwała:
Kiedy milczysz, to tu jest tak… dziwnie cicho. Nigdy na to nie narzekałem i nie wiem, dlaczego nagle zaczęło mi to przeszkadzać, ale wolę jak coś mówisz. – Kyuubi otworzył lewe oko by zerknąć na reakcję swojego nosiciela i niezmiernie się zdziwił, gdyż twarz blondyna nie wyrażała żadnego zainteresowania jego słowami. Był złowieszczo poważny. Zamyślony. – O co chodzi?
Dwudziestolatek zatrzymał się w miejscu, jakieś sześć metrów od klatki, podniósł głowę do góry i utkwił błękitne spojrzenie w gigantycznym łbie demonicznego lisa, który już nie udawał, że spał. Dziewięcioogoniasty odrobinę uniósł się do góry, cały czas nie spuszczając uważnego wzroku ze swego rozmówcy i cierpliwie zaczął czekać na odpowiedź, choć w głębi ducha był niespokojny.
To pewnie wyda Ci się dziwne, ale czy kiedykolwiek wcześniej pytałem Cię o imię? – Odezwał się chłopak przerywając złowieszczą ciszę, na co Kyuubi w pierwszym odruchu zareagował przeciągłym wypuszczeniem wstrzymanego powietrza, w chwili następnej zaś wybuchł tłumionym śmiechem, na powrót opadł na skrzyżowane łapy i ponownie zamknął powieki. Blondyn tym czasem nieco się skrzywił, gdyż liczył na natychmiastową odpowiedź. Kiedy po kilku minutach lis jeszcze się nie odezwał, ninja Tetsu kontynuował: – Wybacz, ale czy mógłbyś udzielić mi odpowiedzi? Sam dobrze wiesz, że mam problemy z pamięcią, a to jest szczegół, który wolałbym pamiętać. Znać i z niego korzystać, bo ciągłe nazywanie Cię Dziewięcioogoniastym… No cóż, źle się z tym czuję. Ty pewnie też, więc proszę Cię powiedz mi, jak masz na imię? Bo myślę, że jakieś imię posiadasz, hm? Nie… Jestem tego pewny! Musisz mieć imię. Każdy jakieś ma. Nawet jeśli jesteś tylko demo…
Czy możesz się przymknąć!? Od tego słowotoku głowa mnie rozbolała.
Przepraszam. – Chłopak spuścił głowę na znak skruchy. Nie lubił denerwować Lisa, a widać było, że właśnie go zdenerwował, choć jak było naprawdę, to już nikt nie wiedział. No, może poza samym zainteresowanym, który po chwili utkwił w blondynie spojrzenie krwiście-czerwonych tęczówek o pionowych, typowo lisich źrenicach. – To jak będzie, Kyuu?
Dobra, Naruto. Skoro zyskałeś moje zaufanie, masz prawo wiedzieć, jak prawdziwie się nazywam i żeby nie było, jesteś pierwszym moim Jinchuuriki, któremu zdradzam swoje imię. – Widząc zaskoczenie na twarzy dwudziestolatka, Kyuubi uśmiechnął się ukradkiem, po chwili dodając. – Ocho! Zdaje się, że nikt Ci tego wcześniej nie powiedział, a że przez tą cholerną truciznę straciłeś niemal wszystkie wspomnienia, to pewnie nie dowiemy się, czy…
Daruj sobie.
W porządku, Młody. Zacznijmy od początku. Moim pierwszym Jinchuuriki była… Mito Uzumaki, żona pierwszego Hokage. Charyzmatyczna i pewna siebie babka, która wypracowała, że tylko miłością można poskromić moją złą naturę. Powiem szczerze, że to było genialne posunięcie, lecz ona nigdy nie zamierzała się ze mną zaprzyjaźniać. Swoją mądrość przekazała swojej następczyni, mojemu drugiemu Jinchuuriki, Kushinie Uzumaki. Ta kobieta była jej zupełnym przeciwieństwem, choć tak jak ty z wielkim optymizmem podchodziła do życia. Kontynuując drogę miłości Mito, Kushina również tylko w ten sposób nade mną zapanowała, lecz też nie próbowała się ze mną spoufalać. – Naruto stał, jak wryty, Kyuubi zaś nie przerywał monologu. – Ich wrodzona nieufność do mnie sprawiła, że i ja nigdy im nie zaufałem, więc też nigdy nie zdradziłem im swojego prawdziwego imienia. W twoim przypadku jednakże wszystko było inne. Oczywiście, jako mój trzeci Jinchuuriki, na początku byłeś tak samo nieufny do mnie, jak wszyscy, ale z czasem się to zmieniło. Ja się zmieniłem. Może stało się to za sprawą twojej nieugiętej postawy? Twojego wrodzonego optymizmu i stawiania czoła wszelkim przeciwnościom? Albo też dzięki miłości do drugiej osoby? Nie wiem, ale to twoja osoba sprawiła, że w końcu postanowiłem się zmienić. Otworzyć. Zaufałem człowiekowi i tylko na tym zyskałem. Obaj na tym zyskaliśmy. Ja zdobyłem wiernego przyjaciela, ty stałeś się lepszym shinobi.
Echem, wszystko fajnie. – Blondyn miał minę, jakby nie do końca zrozumiał usłyszane wiadomości, choć z drugiej strony bardzo cieszyła go szczerość, z jaką wypowiedział się Lis. Prawdą było, że odkąd utracił znaczną część swoich wspomnień nie wiedział, czy wcześniej wiedział to wszystko, co przed sekundą dane było mu usłyszeć czy też nie? Podejrzewał, że pewnie nie, skoro nawet takie informacje o jego nieistniejącym klanie mogły ulecieć mu z pamięci i z jakiegoś względu specjalnie mu to nie przeszkadzało. Chłopak w miedzy czasie spuścił wzrok na podłogę, lecz wkrótce ponownie utkwił błękitne spojrzenie w demonie. – Zatem, skoro dzięki mnie się zmieniłeś, a twoje zaufanie do mnie już poznałem, to w końcu jak brzmi twoje prawdziwe imię???
Kurama! – Lis wyszczerzył ostre kły.



TO BE CONTINUED…



~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~
Story by Wielki

„Naruto” and its characters belong to Masashi Kishimoto

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz