<<< Chapter ukazał
się 21 stycznia 2012 roku >>>
Trwała noc. Na niebie szalała burza, waliły pioruny, rzęsisty deszcz
dudnił w rynnach, porywisty wiatr uderzał okiennicami o ściany budynku, lecz to
nie zrażało wartowników do patrolowania obiektu swojego pana. Dwóch kręciło się
przy bramie, inny bacznym wzrokiem przeczesywał ciemności panujące w pobliskim
lasku, jeszcze trzech łaziło w koło domu w różnych odstępach czasowych i
kierunkach, by w razie czego zajść ewentualnego intruza ze wszystkich stron.
Kiedy jeszcze jeden z włócznią skierowaną ostrzem przed siebie właśnie zaglądał
do stajni, z mroku tam się panoszącego wyskoczył jakiś cień. Mężczyznę tak to
zaskoczyło, że niczego nie poczuł, gdy połyskujące w bladym świetle pochodni
ostrze zatopiło się w jego piersi. Pokonany padł plecami w błotnistą kałuże nie
wydawszy z siebie choćby pisku, zaś tajemniczy cień przemknął niezauważalnie w
głąb ogrodzonej posiadłości. Na niebie zagrzmiało, walnęła błyskawica na trzy
sekundy rozświetlając mrok nocy fioletowo-niebieską poświatą, w której kolejny
wartownik poległ w niemej śmierci. Znikąd rzucony kunai ugodził go w krtań,
momentalnie zalewając gardło rzeką krwi. Teraz z pobliskiego lasku można było
już bez problemu wedrzeć się za wysoki mur, lecz nikt tego nie wykorzystał.
Jedyne, co się stało, to truchło wartownika wessały panujące tam ciemności.
Stojący przy bramie żołnierze niczego nie byli świadomi. Utrzymywali
rozluźnione pozy po obu stornach szeroko otwartych, stalowych wrót i cicho
rozmawiali. Nad ich głowami, smagany wiatrem i ostrym deszczem, samotnie dyndał
szklany lampion, dając ludzkiemu wzrokowi nie wiele światła. Jeden z mężczyzn w
między czasie właśnie wypalał papierosa, gdy powoli, z mroku za jego plecami,
po obu stronach jego głowy wyłoniły się jakieś dłonie, opatrzone w czarne,
skórzane rękawiczki bez palców. Złapawszy go, jednym płynnym ruchem skręciły
kark z cichym trzaskiem łamanych kręgów szyjnych, po czym zniknęły. Drugi z
wartowników chwilę przyglądał się leżącemu w kałuży błota, bezwładnemu ciału
kompana nocnego stróżowania, po czym gwałtownie się odwrócił i wyciągnął rękę
do góry, by chwycić za linkę dzwonka alarmowego. Tylko zacisnął dłoń, z mroku
po jego lewej stronie wyskoczył tajemniczy, milczący cień i czystym ciosem
odrąbał mu głowę. Struga czerwonej mazi trysnęła z brutalnie przeciętej tętnicy
brudząc jedynie mur i wnętrze niewielkiej, drewnianej stróżówki. Oba bezwładne
ciała również po chwili zniknęły wessane przez panujące dookoła ciemności
niespokojnej nocy.
~ ~ ~ ~
Kilka godzin wcześniej…
Układ burzowych chmur wiszących od kilku dni nad tą krainą zapowiadał,
że najbliższa noc nie będzie najspokojniejsza. Wszystko wyglądało tak, jakby
jakaś trudna do wyjaśnienia siła kierowała wiatrem, który zwoływał burzliwych
przyjaciół na naradę. Obserwujący to zjawisko shinobi, cały czas delikatnie się
uśmiechał pod materiałową maską koloru czarnego, jaka szczelnie zakrywała jego
szyję, usta, policzki i nos. Z pleców po skosie zwisała mu katana w
lakierowanej laką, saya. Na czole zaś przewiązaną miał opaskę ninja z metalowym
emblematem Kraju Żelaza. Ów człowiek stał na szczycie jednego z większych
wzniesień i trzymał ramiona skrzyżowane na pierś. W jego krwiście-czerwonym
spojrzeniu o wąskich, pionowych źrenicach lśniła czysta żądza odwetu.
W dolinie otoczonej z trzech stron spiczastymi górami o niemal pionowych
zboczach, a z czwartej szeroką rzeką o porywistym nurcie, mieściło się nie duże
miasto otoczone wysokim murem. Na zachód od niego, po drugiej stronie
kamiennego mostu, około kilometra drogi znajdowała się prosta krzyżówka. Jedna
odnoga prowadziła do innego miast oddalonego o dwadzieścia kilometrów, druga
zaś do prywatnej rezydencji jednego z Wielmożnych Panów, jacy prowadzili
nieczyste interesy na tym terenie. Nieznajomy nikomu wojownik spuścił wzrok w
dół trawiastego zbocza, po którym do góry wbiegała jakaś inna, drobnej postury
postać. Odziana w ciemno-zielony, zakrywający całe ciało płaszcz wraz z
szerokim kapturem nasuniętym na głowę, zwinnie skakała od szczeliny do
szczeliny, unikając w ten sposób dostrzeżenia jej przez niepowołanych obserwatorów.
Kiedy już wdrapała się na sam szczyt, postać stanęła kilka metrów od ninja Tetsu.
- Jak to wygląda? – Odezwał się poważnym, nieco srogim głosem.
- Rezydencji pilnuje zaledwie siedmiu strażników, żadnego shinobi,
żadnych pułapek czy czegokolwiek, co by miało kogokolwiek powiadomić o
zbliżającym się intruzie. Wygląda na to, że nie spodziewają się dziś żadnego
ataku. Jednym słowem, spacerek po plaży. Wszystkie pozostałe siły ochronne
ulokowane zostały w kilku, całkiem sporych domach o tam… niemal w centrum
miasta. Jeden zajmuje sześć drużyn z Konoha, Suna, Kiri, Kumo, Iwa i Ame Gakure
no Sato. Pozostałe cztery chałupy pomieściły około stu dwudziestu najemnych
zbirów. – Wyjaśniła zakapturzona postać. – Ci… Wielmożni Panowie dziś w nocy
bardzo się zdziwią, hihihi. Chciałabym to zobaczyć, ale niestety muszę wracać
do Piasku. Mają tam jakiś malutki kryzysik. A i mam prośbę. Nie rób krzywdy
shinobi Suna, bo to moi bliscy przyjaciele.
- Pomyślę nad tym, Saori, a teraz lepiej już stąd idź. Kiedy walnie
pierwsza błyskawica, na tej ziemi rozpęta się prawdziwe piekło i nie ma
potrzeby, żebyś musiała to oglądać. – Odparł wojownik z ukrywaną troską,
odwrócił się i postąpił kilka kroków w stronę innego mężczyzny stojącego w
cieniu niewielkiego lasu rosnącego na wschodnim zboczu wniesienia. Saori tym
czasem westchnęła bezradnie, kiwnęła głową na znak zrozumienia i czym prędzej
ruszyła ku granicy, słysząc za plecami cichnący głos przyjaciela:
- Oto wasze rozkazy – Drużyny z Konoha, Suna, Kiri, Kumo, Iwa i Ame
Gakure wyłapać, obezwładnić, związać, zakneblować i czekać na mój powrót.
Najemnych zbirów wytnijcie w pień, ciała zaś spalcie na wspólnym stosie.
- A co z mieszkańcami miasta?
- Zbierzcie wszystkich pod ratuszem i również na mnie zaczekajcie. –
Odparł ninja Tsuki. – Jednakże, jeśli zdarzy się, że ktoś będzie się stawiał
lub próbował uciekać, nie bawcie się w uprzejmości. Macie im w prosty sposób
pokazać, że niesubordynacja będzie karana tylko w jeden sposób. – Shinobi
sugestywnie przejechał palcem po gardle.
- Tak jest, Dowódco!
~ ~ ~ ~
Po wyeliminowaniu pozostałych trzech strażników i usunięciu ich ciał, by
nikt nie pytał, gdzie nagle wszyscy się podziali, trzymając się cieni zmierzał
ku głównemu wejściu do budynku. Wciąż lał rzęsisty deszcz, wiał porywisty
wiatr, na niebie zaś waliły pioruny. Z wnętrza dobiegały odgłosy balangi,
rozmów i gromkich wybuchów śmiechu. Był już tuż, tuż, kiedy nagle na zadaszony
ganek wyszła jakaś kobieta. Na pierwszy rzut oka miała może trzydzieści lat, a
ubrana była w skąpą sukienkę odkrywającą jej plecy, jak i sporą część dekoltu.
Miała długie, kasztanowe włosy luźno zwisające wzdłuż pleców ku kształtnym
pośladkom. W kompletnych ciemnościach prawie nie było jej widać, lecz gdy
zapalała papierosa, płomień zapalniczki na krótką chwilę oświetlił jej twarz.
Skryty w pobliskim zagajniku ninja chwilę się jej przyglądał, po czym chwycił
kunai i bezszelestnie zakradł się do niej od tyłu. Kiedy położył jej rękę na
ramieniu, kobieta zaśmiała się krótko, wyrzuciła niedopalonego peta w ciemność
przed sobą i powoli się odwróciła:
- Już, już… id… ę…
Zastygła w bezruchu, zaś głos ugrzązł jej w gardle, które momentalnie
wyschło. Nawet krzyknąć nie zdążyła, bo nieznajomy jedną ręką zatkał jej usta,
drugą zaś przystawił kunai do gardła. Widok krwiście-czerwonych ślepi o
wąskich, pionowych źrenicach sprawił, że mimo rosnącego strachu, napięła
wszystkie mięśnie, lecz zaraz na powrót cała zdrętwiała. Każda komórka jej
ciała chciała czym prędzej uciekać, ale z jakiegoś względu nie mogła oderwać od
nich wzroku. Wydawało się jej, że czas stanął w miejscu, lecz gdy zabójca się
odezwał, w trymiga otrzeźwiała:
- Teraz Cię puszczę, ale krzyknij lub spróbuj uciekać, to nic mnie nie
powstrzyma przed zabiciem Cię. Czy się jasno wyraziłem!? – Spytał lodowatym
tonem. Kobieta nieznacznie kiwnęła głową na znak zrozumienia i zaczekała, aż
tajemniczy napastnik się od niej odsunie, zabierając ręce z jej ust i szyi. Gdy
to zrobił, odetchnęła z wyraźną ulgą, po czym spróbowała rozluźnić napięte
mięśnie nóg i ramion, ruszając nimi nie za gwałtownie. Po chwili ponownie
usłyszała wrogo brzmiący szept: – Coś za jedna!?
- Nazywam się Miho i jestem tutaj kurtyzaną. – Trzydziestolatka
uśmiechnęła się słabo, przenosząc wzrok gdzieś w bok. Widać było, że nie
specjalnie była zadowolona z tego faktu.
- Jesteś sama!?
- Nie… W środku jest jeszcze pięć moich koleżanek. Taro-sama, tutejszy
gospodarz, ściągnął nas tu z pobliskiego miasta, abyśmy umiliły czas jego
gościom. Wiem tylko, że mieli coś świętować. – Odparła jednym tchem, jakby
doskonale wiedziała, o co stojący przed nią zabójca by ją zaraz ponownie
zapytał. Gdy powiał chłodniejszy wiatr, kobieta zatrzęsła się, w wyniku czego
splotła ramiona na piersi, mocno przyciskając je do siebie. Nie słysząc żadnej
reakcji ze strony nieznajomego, po chwili na powrót na niego spojrzała: – Co
zamierzasz?
- Nie chcesz wiedzieć. – Tamten odparł tajemniczo wciąż świdrując ją
demonicznym spojrzeniem. Gdy gdzieś w chmurach walnęło, a ciemności ulewnej
burzy na kilka sekund rozświetliła przeszywająca niebo błyskawica, ninja Tetsu
ponownie się odezwał: – Czy już wam zapłacili?
- N-Nie, jeszcze nie. – Miho zająknęła się, gdyż wszystkiego już się
domyśliła. Jednak wiedząc, że jeśli teraz jeszcze raz zapyta go o jego cel, ten
może coś jej zrobić, więc szybko dopowiedziała: – Taro-sama powiedział, że
zapłaci nam tylko wtedy, gdy udowodnimy mu, że nie jesteśmy jedynie szmatami do
lubieżnych rozrywek.
- Rozumiem. – Shinobi odwrócił wzrok od stojącej przed nim kobiety, lecz
po chwili na powrót na nią spojrzał: – Lepiej już tam wracaj, ale radzę abyście
wraz z koleżankami czym prędzej opuściły tą posiadłość i nigdy więcej tu nie
wracały. Za bramą wjazdową przejmą was moi… ludzie.
- Ale… – Kurtyzana przerwała próbę zaprotestowania na żądanie
nieznajomego, gdyż ten w mgnieniu oka do niej podszedł, ponownie jedną ręką
złapał ją za gardło i lekko je ścisną, drugą zaś przystawił kunai do brzucha i
warknął:
- Jeśli chcesz żyć, to rób jak mówię, jasne!?
- H-hai…
Jęknęła Miho, wyrwała się z uścisku napastnika i szybciutko
podreptała z powrotem ku drzwiom wejściowym, a następnie głównej sali, gdzie
trwało spotkanie. Jak tylko weszła od razu podszedł do niej jeden z
biesiadników, który łapiąc ją za lewy pośladek, jednocześnie szepnął jej coś na
ucho. Kobieta lekko odepchnęła go od siebie udając radosne rozbawienie na
usłyszany komplement. Odwróciwszy się, spoważniała. Domyślała się, co się
niebawem wydarzy i nie zamierzała dłużej tu zostawać. Nie zależało jej już
nawet na zapłacie za swoje towarzystwo.
* * *
Skryty w cieniu zadaszonego ganku wsłuchiwał się w odgłosy ulewnej burzy
szalejącej na czarnym niebie. Huk błyskawic, szum deszczu spływającego
stalowymi rynnami oraz gwizd wiatru między tym wszystkim sprawiały, że czuł
zaskakujący spokój wewnętrzny. Nie wiedział dlaczego, ale nagle stracił cały
zapał i zdecydowanie, jakie kierowały jego decyzjami przez ostatnie godziny.
Spojrzawszy w stronę pobliskiego miasta, gdzie od ciemnoszarych chmur odbijał
się blask płonących domów, nieco rozświetlając wszechogarniający mrok, shinobi
Tetsu no Kuni po chwili przymknął powieki zagłębiając się w zakamarki własnej
duszy. Kiedy stanął w zaciemnionym korytarzu o obdartych z farby ścianach,
wypuścił wstrzymane powietrze i się rozejrzał. Na jednym jego końcu mieściło
się średniej wielkości pomieszczenie z misternie zdobionymi kratami na ścianie
po przeciwnej stronie od wejścia, broniącymi dostępu do obszernego więzienia,
na drugim zaś wciąż szczelnie zamknięte, dwuskrzydłowe drzwi. Chłopak po chwili
do nich podszedł, a gdy chwycił oburącz za klamkę i szarpnął, ani drgnęły.
Ponowił próbę, ale to w niczym nie pomogło. Jakby coś trzymało je od wewnątrz,
choć taka teoria wydawała się lekko naciągana.
- Kuso…
- Wciąż bez zmian?
Shinobi Tetsu usłyszał ciche westchnięcie za plecami, po którym obrócił
głowę w bok i spojrzał kątem oka za siebie, zaciskając zęby z wściekłej
bezsilności. Nie wiadomo, jakby mocno się starał, to nadal nie wiedział, co
skrywały stalowe wrota i to go denerwowało najbardziej w świecie. Odwróciwszy
się plecami do niezbadanego pomieszczenia, jeszcze raz westchnął przeciągle i
wkrótce ruszył na drugi koniec zaciemnionego korytarza. Przechodząc przez próg
drugiej sali, w ciemnościach za misternie zdobionymi kratami dostrzegł leżącego
na brzuchu olbrzymiego lisa o dziewięciu długich ogonach. Stwór opierał pysk na
przednich łapach skrzyżowanych pod nim, ślepia miał zamknięte, uszy zaś
przyklapnięte. Lisi demon zdawał się drzemać, choć zbliżający się do niego
shinobi wiedział, że to nie była prawda. A przekonał się o tym, gdy bestia się
odezwała:
- Kiedy milczysz, to tu jest tak… dziwnie cicho. Nigdy na to
nie narzekałem i nie wiem, dlaczego nagle zaczęło mi to przeszkadzać, ale wolę
jak coś mówisz. – Kyuubi otworzył lewe oko by zerknąć na reakcję
swojego nosiciela i niezmiernie się zdziwił, gdyż twarz blondyna nie wyrażała
żadnego zainteresowania jego słowami. Był złowieszczo poważny. Zamyślony. – O
co chodzi?
Dwudziestolatek zatrzymał się w miejscu, jakieś sześć metrów od klatki,
podniósł głowę do góry i utkwił błękitne spojrzenie w gigantycznym łbie
demonicznego lisa, który już nie udawał, że spał. Dziewięcioogoniasty odrobinę
uniósł się do góry, cały czas nie spuszczając uważnego wzroku ze swego rozmówcy
i cierpliwie zaczął czekać na odpowiedź, choć w głębi ducha był niespokojny.
- To pewnie wyda Ci się dziwne, ale czy kiedykolwiek wcześniej
pytałem Cię o imię? – Odezwał się chłopak przerywając złowieszczą
ciszę, na co Kyuubi w pierwszym odruchu zareagował przeciągłym wypuszczeniem
wstrzymanego powietrza, w chwili następnej zaś wybuchł tłumionym śmiechem, na
powrót opadł na skrzyżowane łapy i ponownie zamknął powieki. Blondyn tym czasem
nieco się skrzywił, gdyż liczył na natychmiastową odpowiedź. Kiedy po kilku
minutach lis jeszcze się nie odezwał, ninja Tetsu kontynuował: – Wybacz,
ale czy mógłbyś udzielić mi odpowiedzi? Sam dobrze wiesz, że mam problemy z
pamięcią, a to jest szczegół, który wolałbym pamiętać. Znać i z niego
korzystać, bo ciągłe nazywanie Cię Dziewięcioogoniastym… No cóż, źle się z tym
czuję. Ty pewnie też, więc proszę Cię powiedz mi, jak masz na imię? Bo myślę,
że jakieś imię posiadasz, hm? Nie… Jestem tego pewny! Musisz mieć imię. Każdy
jakieś ma. Nawet jeśli jesteś tylko demo…
- Czy możesz się przymknąć!? Od tego słowotoku głowa mnie
rozbolała.
- Przepraszam. – Chłopak spuścił głowę na znak skruchy.
Nie lubił denerwować Lisa, a widać było, że właśnie go zdenerwował, choć jak
było naprawdę, to już nikt nie wiedział. No, może poza samym zainteresowanym,
który po chwili utkwił w blondynie spojrzenie krwiście-czerwonych tęczówek o
pionowych, typowo lisich źrenicach. – To jak będzie, Kyuu?
- Dobra, Naruto. Skoro zyskałeś moje zaufanie, masz prawo
wiedzieć, jak prawdziwie się nazywam i żeby nie było, jesteś pierwszym moim
Jinchuuriki, któremu zdradzam swoje imię. – Widząc zaskoczenie na
twarzy dwudziestolatka, Kyuubi uśmiechnął się ukradkiem, po chwili dodając. – Ocho!
Zdaje się, że nikt Ci tego wcześniej nie powiedział, a że przez tą cholerną
truciznę straciłeś niemal wszystkie wspomnienia, to pewnie nie dowiemy się,
czy…
- Daruj sobie.
- W porządku, Młody. Zacznijmy od początku. Moim pierwszym
Jinchuuriki była… Mito Uzumaki, żona pierwszego Hokage. Charyzmatyczna i pewna
siebie babka, która wypracowała, że tylko miłością można poskromić moją złą
naturę. Powiem szczerze, że to było genialne posunięcie, lecz ona nigdy nie
zamierzała się ze mną zaprzyjaźniać. Swoją mądrość przekazała swojej
następczyni, mojemu drugiemu Jinchuuriki, Kushinie Uzumaki. Ta kobieta była jej
zupełnym przeciwieństwem, choć tak jak ty z wielkim optymizmem podchodziła do
życia. Kontynuując drogę miłości Mito, Kushina również tylko w ten sposób nade
mną zapanowała, lecz też nie próbowała się ze mną spoufalać. –
Naruto stał, jak wryty, Kyuubi zaś nie przerywał monologu. – Ich
wrodzona nieufność do mnie sprawiła, że i ja nigdy im nie zaufałem, więc też
nigdy nie zdradziłem im swojego prawdziwego imienia. W twoim przypadku jednakże
wszystko było inne. Oczywiście, jako mój trzeci Jinchuuriki, na początku byłeś
tak samo nieufny do mnie, jak wszyscy, ale z czasem się to zmieniło. Ja się
zmieniłem. Może stało się to za sprawą twojej nieugiętej postawy? Twojego
wrodzonego optymizmu i stawiania czoła wszelkim przeciwnościom? Albo też dzięki
miłości do drugiej osoby? Nie wiem, ale to twoja osoba sprawiła, że w końcu
postanowiłem się zmienić. Otworzyć. Zaufałem człowiekowi i tylko na tym
zyskałem. Obaj na tym zyskaliśmy. Ja zdobyłem wiernego przyjaciela, ty stałeś
się lepszym shinobi.
- Echem, wszystko fajnie. – Blondyn miał minę, jakby
nie do końca zrozumiał usłyszane wiadomości, choć z drugiej strony bardzo
cieszyła go szczerość, z jaką wypowiedział się Lis. Prawdą było, że odkąd
utracił znaczną część swoich wspomnień nie wiedział, czy wcześniej wiedział to
wszystko, co przed sekundą dane było mu usłyszeć czy też nie? Podejrzewał, że
pewnie nie, skoro nawet takie informacje o jego nieistniejącym klanie mogły
ulecieć mu z pamięci i z jakiegoś względu specjalnie mu to nie przeszkadzało.
Chłopak w miedzy czasie spuścił wzrok na podłogę, lecz wkrótce ponownie utkwił
błękitne spojrzenie w demonie. – Zatem, skoro dzięki mnie się
zmieniłeś, a twoje zaufanie do mnie już poznałem, to w końcu jak brzmi twoje
prawdziwe imię???
- Kurama! – Lis wyszczerzył ostre kły.
TO BE CONTINUED…
~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~
Story by Wielki
„Naruto” and its characters belong to Masashi Kishimoto
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz