<<< Chapter ukazał
się 25 lutego 2012 roku >>>
Z nastaniem świtu, szalejąca całą noc burza nagle się skończyła.
Rzęsisty deszcz oraz porywisty wiatr zelżały na swej sile, by wkrótce zupełnie
ucichnąć, zaś szaroczarne chmury rozsunęły się ukazując błękitne niebo z mocno
świecącym słońcem. Odziany na czarno ninja Żelaza, z wciąż zakrytą głową i
twarzą szedł ulicami miasta rozglądając się dookoła demonicznym wzrokiem. Na
każdym rogu stał jeden lub dwóch samurajów w ciemno-wiśniowych łuskowatych
zbrojach, którzy na jego widok momentalnie stawali na baczność z szacunkiem
schylając głowy. Nigdzie natomiast nie było nikogo innego. Wiele domów było
zburzonych lub tylko uszkodzonych, ale większość i tak zmieniona została w
wypalone żywym ogniem zgliszcza, które teraz odstraszały swym wyglądem oraz
smrodem. Naruto zmierzał ku centralnemu punktowi wioski, gdzie rozkazał zebrać
mieszkańców i jak doszedł na miejsce, z zadowoleniem odnotował, iż Zbrojni
spisali się, jak należy.
Na placu o powierzchni przekraczającej cztery tysiące metrów
kwadratowych zebrano całą dwutysięczną ludność. Małe dzieci wtulone w
wystraszonych rodziców, nieokazująca trwogi młodzież oraz starcy i bezdomni…
Tak naprawdę w oczach każdego można było dostrzec nutę niepewności. Otoczeni
szczelnym kordonem zaledwie sześciuset samurajów bacznie ich obserwujących,
cicho wymieniali miedzy sobą wszelkie uwagi i spostrzeżenia. Kiedy blondyn
zbliżył się do grupki Weteranów kręcących się w koło jednego z ocalałych
budynków, z tłumu nagle wyrwał się zrozpaczony krzyk jakiejś kobiety, która
gorączkowo rozglądała się dookoła. Jak się zaraz okazało, szukała swojego
maleńkiego syneczka, który jeszcze chwilę temu stał tuż przy niej, a teraz
jakby nigdy nic z radosną uciechą na buzi mijał stojących na straży Zbrojnych.
Obserwujący całe to zdarzenie ludzie momentalnie wstrzymali oddechy przerażeni,
lecz żaden z żołnierzy nawet nie drgnął, co zaś czterolatkowi dało szansę
pobiegnięcia dalej, by wkrótce wreszcie przystanąć pod nogami zamaskowanego
wojownika oraz kilku jego najlepszych i zarazem, najgorszych siepaczy. Naruto
przykucnął dziwiąc się, że malucha nawet jego demoniczne spojrzenie czerwonych
tęczówek nie odstraszało. Co więcej, chłopiec niezmiennie szeroko się do niego
uśmiechał i nic nie wskazywało, żeby nagle coś miało się zmienić.
- A co ty tu robisz? – Chłopak odezwał się łagodnym tonem.
- Haha* maltwi się, ze chcecie zlobić nam ksywdę. Cy to plawda?
Spytał czterolatek o czarnych włoskach uczesanych na pazia, sepleniąc
przy każdym wypowiedzianym słowie. Uzumaki po chwili namysłu uśmiechnął się
serdecznie pod maską, po czym wychylił się ponad chłopcem, by spojrzeć na
obserwujących ich wystraszonych ludzi. Matka malucha już wylewała wiadra łez
niepohamowanej rozpaczy po stracie, jakiej niewątpliwie była pewna. Stojący
obok mężczyzna z wymalowaną na twarzy trwogą mocno przytulał ją do piersi
uspokajająco głaszcząc ją po rudych włosach. Kiedy Naruto na powrót zawiesił
wzrok na czterolatku, ten w dalszym ciągu szeroko się do niego uśmiechał, co
jakiś czas z ciekawością rozglądając się na stojących dookoła Weteranów.
Chłopak pomyślał, że malec chyba nie do końca zdawał sobie sprawę, iż podjęcie
tej właściwej decyzji wcale nie było takie proste.
- Powiedz, mały, jak masz na imię? – Naruto ponownie spytał.
- Atasuke. – Padła szybka odpowiedź.
- Zatem, Atasuke-san, teraz jeden z moich wojowników odprowadzi Cię z
powrotem do twoich rodziców, lecz mam dla ciebie zadanie. Przekaż im, że jeśli
tylko będą grzeczni, to do zachodu słońca odzyskają wolność. Zrozumiałeś?
Chłopiec pokiwał główką i wystawił rączki do góry do najbliższego
Upiornego, który po zwróceniu spojrzenia na swojego dowódcę, schował trzymaną
broń i wziął malca na ręce. Zrozpaczona matka widząc to, ponownie wybuchała
głośny lamentem, który od razu stłumiony został przez silne ramię jej męża.
Mężczyzna ponownie szepnął jej coś do ucha i zaraz spojrzał w kierunku
zamaskowanego wojownika z gniewem w czarnych oczach. Zobaczywszy, że żołnierz
trzymający na rękach jego syneczka idzie w ich kierunku, aż się zachłysnął
powietrzem. Puściwszy kobietę, szybko zaczął przedzierać się przez tłum, by
zaraz stanąć twarzą w twarz z kilkoma Zbrojnymi. Samurajowie w tej chwili
chcieli odepchnąć niesfornego więźnia do tyłu, lecz słysząc w głowach mentalny
rozkaz, błyskawicznie rozstąpili się na boki. W tym czasie Weteran już się do nich
zbliżył i po krótkiej wymianie spojrzeń przekazał trzymanego czterolatka w ręce
jego ojca. Po chłopcu przez cały czas nie było widać ani krzty strachu, który
wynikałby z znajomości realiów dorosłego życia. Atasuke z głośnym śmiechem
wtulił się w obejmujące go ramię ojca, który mocno przycisnął chłopca do
jeszcze trzęsącej się piersi.
- Arigatō. – Podmuch wiatru poniósł ze sobą cichy, wdzięczny szept.
* * *
Opuszczając budynek Administracyjny rodzinnej wioski, dopiero teraz
zrozumiała, że jej życie, jako kunoichi dobiegło końca. Nie… Ono wręcz legło w
gruzach, a wszystko za sprawą głupiego wybryku, jakiego się dopuściła. Jednym
słowem, koszmar. Szła główną aleją i nie wiedziała, co ze sobą zrobić. W
prawdzie Tsunade słowem nie wspomniała o zakazie pracy w szpitalu i zapewne od
tej pory, tylko tym się będzie zajmowała, ale jednak… Uczucie luźno
powiewających włosów nie pozwalało zapomnieć o braku tej jednej, jakże ważnej
części codziennego ubioru. Miała świadomość, że to nie na zawsze. Hokage w
końcu jej wybaczy i z powrotem będzie mogła służyć ku obronie najbliższych, ale
do tego czasu będzie musiała zadowolić się większą ilością wolnego czasu.
- Kuso! Kiedy rodzice się o tym dowiedzą, znowu będą się o mnie
martwić, że jeszcze sobie coś zrobię. Znowu będą chcieli mnie pilnować, ale ja
się im nie pozwolę kontrolować! Heheh… Ino i reszta naszej paczki na całe
szczęście wstąpili do ANBU, więc tym razem nie będzie miał mnie kto pilnować. –
Rozmyślała patrząc gdzieś przed siebie. – Zresztą, zdegradowanie to nie
powód, by sobie zaraz żyły podcinać! O nie! Ludzie z byle błahszych powodów
odbierają sobie życia. Tak. Z byle błahszych powodów…
Dziewczyna przystanęła w miejscu przypomniawszy sobie własne problemy z
przed półtora roku. Spojrzawszy w niebo, po chwili namysłu zawróciła i powiodła
nogi w zupełnie przeciwnym kierunku. Szła szybko. Pewnie stawiała każdy kolejny
krok, by wkrótce stanąć w progu kwiaciarni państwa Yamanaka. U sympatycznej
matki swojej przyjaciółki zakupiła bukiet białych róż, z którymi ruszyła w
dalszą drogę ku miejscu, którego już dawno nie odwiedzała. Hakaba** no Konoha,
to miejsce spoczynku wszystkich tych, których życie dobiegło końca lub też
nagle się skończyło, na przykład, w wyniku jakiegoś konfliktu lub innego
zdarzenia. Swój symboliczny nagrobek, bo ciała nigdy nie odnaleziono, posiadał
tam też pewien blondwłosy shinobi. Przez wszystkich dobrze znany, za życia
poważany i lubiany, choć z tym różnie bywało… Gdy odszedł, pamięć o nim
pozostała. To wspomnienie starała się pielęgnować różowowłosa medyczka, jego
ukochana, choć ostatnimi czasy zawiodła na tym polu niemal na całej linii.
- Nigdy więcej! – Przemknęło Sakurze przez myśl, gdy
kładła bukiet kupionych kwiatów pod monumentem. – Musisz mi wybaczyć,
Naruto, ale twoje nagłe odejście całkowicie mnie rozbiło. Wszyscy dookoła
powtarzają, że powinnam pozwolić Ci odejść. Że powinnam żyć dalej, bo mój czas
jeszcze nie nadszedł. Wciąż się waham. Nie jestem pewna, czy chce to zrobić, bo
myśl o tobie to jedyna rzecz, jaka mi została. – Dziewczyna uroniła
kilka słonych, samotnych łez. – To ciągłe czekanie na niewiadomą już
mnie zaczęło męczyć. Z każdym dniem ten ból staje się coraz bardziej nie
znośny, wręcz kujący… Dlatego postanowiłam… Nie! Przykro mi, ale nie mogę Ci
zdradzić, co postanowiłam. Wybacz, najdroższy.
Dwudziestolatka zdjęła rękawiczkę i ucałowała palce lewej dłoni, po czym
uklękła i dotknęła nimi napis na nagrobku. Trwała tak z zamkniętymi powiekami,
z pod których cały czas wyciekały usilnie wstrzymywane łzy, kiedy kilka minut
później ktoś niespodziewanie położył jej rękę na ramieniu. Dziewczyna
podskoczyła wystraszona otwierając oczy szeroko. Nieznajomym, który przerwał
chwilę kontemplacji, okazał się być białowłosy pustelnik. Mężczyzna uśmiechał
się do niej delikatnie, z troską przyglądając się jej napuchniętym od łez
powiekom.
- Zakładam, że kolejne słowa otuchy nic tu nie dadzą. – Odezwał się nie
patrząc na nią. – Więc powiem tylko, że nam wszystkim go brakuje. Kiedy Tsunade
opowiedziała mi, co się wydarzyło… Teraz żałuje, że w tym czasie nie było mnie
w wiosce. Może, gdybym został i na poważnie potraktował pogłoski o wyznaczeniu
nagrody za Naruto… Może dziś by jeszcze żył. Nie twierdzę, że całkowicie nie
dopuściłem do wiadomości tej groźby ze strony wrogów Naruto, ale cała moja
uwaga skupiona była na śledzeniu ruchów Akatsuki i jak to się skończyło? Stoimy
tu teraz i…
- Jiraiya-sama, proszę… Przestań.
- Hm? – Sannin spojrzał na Haruno.
- Minęło już półtora roku, jak Naruto został zabity, więc nie możesz się
oto obwiniać. Jak już sam wspomniałeś, szpiegowałeś poczynania Akatsuki, a to
znaczy, że w pewnym stopniu chroniłeś Naruto przed jego wrogami. Nie
przewidziałeś tylko, że z czasem pojawią się nowe zagrożenia dybiące na jego
życie. – Odparła medyczka patrząc na pierścionek zaręczynowy, który cały ten
czas zdobił jej dłoń. – Prawda jest taka, że wina za śmierć Naruto leży po
stronie nas wszystkich.
* * *
Wchodząc do wnętrza domostwa, Uzumaki w holu zobaczył ośmiu Weteranów i
dwóch Łapiduchów cicho o czymś dyskutujących. Wojownicy na jego widok
momentalnie stanęli w dwóch rządkach po pięciu i przybrali postawy na baczność,
jednocześnie schylając głowy w geście posłuszeństwa i szacunku, jakim go
darzyli. Blondyn w odpowiedzi jedynie rzucił im przelotne, demoniczne
spojrzenie i skierował się w głąb korytarza, gdzie pod jednymi z licznych drzwi
stało kolejnych dwóch samurajów w pomarańczowych zbrojach. Ci również na jego
widok od razu stanęli na baczność, po czym jeden otworzył wejście. W środku
średniej wielkości pomieszczenia zgromadzeni zostali członkowie sześciu drużyn
z sześciu różnych ukrytych wiosek. Zgodnie z wydanym rozkazem, związani i
zakneblowani w spokoju czekali pilnowani przez trzydziestu Weteranów. Gdy
jinchuuriki stanął ramię w ramię koło jednego z Upiornych, w jednej chwili spoczęły
na nim dwadzieścia trzy pary szeroko otwartych oczu. Na widok jego czerwonych
tęczówek o pionowych źrenicach parę osób gwałtownie wciągnęło powietrze przez
nosy, lecz reszta nawet nie drgnęła. Kilka twarzy nosiło znamiona walki, jaką
niewątpliwie stoczyli z pilnującymi ich samurajami. Rozglądając się, Naruto po
chwili dostrzegł, że w drużynie z Ame Gakure jedna z osób miała złamaną rękę na
temblaku, z Kumo… nogę usztywnioną dwoma kawałkami deski związanymi bandażem,
zaś w teamie z Iwa kogoś brakowało. To nie dobrze, bo plan zakładał schwytanie
wszystkich dwudziestu czterech shinobi.
- Co tam się stało!? – Chłopak odezwał się oschłym tonem wskazując ręką
w stronę shinobi z kraju Ziemi. Od razu w powietrzu rozbrzmiały liczne
mamrotania zakneblowanych ninja z poszczególnych drużyn, lecz dwudziestolatek
całkowicie ich zignorował wlepiając srogie spojrzenie w najbliżej stojącym
Weteranie. Samuraj w odpowiedzi odwrócił się do niego przodem i uklęknął na
jedno kolano, pochylając nisko głowę:
- To nie nasz wina, Rikushō-sama! Zrobiliśmy wszystko, tak jak sobie
tego zażyczyłeś, lecz akurat ta czwórka stawiła nam najpoważniejszy opór. Nim
ich obezwładniliśmy, zdołali zranić jednego z nas… – Wojownik zawiesił głos, by
zaraz dodać nieco ciszej: – Dalsze wypadki potoczyły się już same.
- Rozumiem. – Mruknął ninja Tetsu analizując usłyszane wyjaśnienia, po
czym spojrzał w kierunku shinobi Iwa i ponownie się odezwał: – Zadaliście mu
chociaż szybką śmierć?
- Hai, Rikushō-sama.***
- To dobrze, choć nie planowałem tego. Ech…
Naruto potarł skronie odwracając wzrok od młodej kobiety z opaską
Ukrytej Skały na czole, która od samego początku nie przerwanie na niego
patrzyła. Domyślał się, że jej spojrzenie musiało coś oznaczać, lecz nie był
tego pewny, dopóki nie zapytał żołnierza o nieobecnego członka jej drużyny. Gdy
potem znów zawiesił na niej spojrzenie, w kącikach jej oczu ostrzegł wyschnięte
oznaki potoku łez, jaki niewątpliwie wcześniej wylała. Te… znaki były dla
dwudziestolatka wystarczającym dowodem na to, iż zabity przez Upiornych shinobi
Iwa był jej bliski. – To wszystko komplikuje…
- Co ma wszystko komplikować? Śmierć tego człowieka? –
Zapytał Kyuubi. – To było do przewidzenia, Naruto. Każąc swoim
samurajom złapać tych shinobi, powinieneś wiedzieć, że nie poddadzą się bez
walki, która w każdej chwili może skończyć się czyjąś śmiercią. Jak dla mnie,
za bardzo się tym przejmujesz.
- Dlaczego ty zawsze masz rację? – Chłopak spytał w
myślach.
- Ponieważ jestem od ciebie starszy. – Demon
odparł z dumą.
- Nie tylko, Kurama. Ty zawsze masz rację, ponieważ od roku i
zapewne dużo wcześniej, o wielu rzeczach łatwo zapominam. A jeszcze więcej… nie
pamiętam. Gdyby nie ta przeklęta dziurą w pamięci, dziś nie stałbym tutaj i nie
zastanawiał się, co robić dalej. Wiedziałbym, gdzie jest moje miejsce, gdzie są
moje korzenie i pewnie robił bym coś przyjemniejszego. To takie problematyczne,
nie móc sobie przypomnieć tego, co powinno się wiedzieć.
- Gdybym mógł Ci pomóc w przypomnieniu sobie wszystkiego, to
już dawno bym to zrobił. Uwierz mi! Ale niestety… Z nieznanych mi przyczyn, ta
trucizna podziałała i na mnie. – Jęknął lisi demon. – Podejrzewam,
że taki właśnie był cel odpowiedzialnego za ten bałagan śmiecia. Wiem, wiem…
Powtarzam się, ale to jest takie… denerwujące! Grrr!
- W pełni Cię rozumiem, Kyuu.
Chłopak uśmiechnął się smutno miętoląc w ustach to samo przekleństwo, co
mieszkaniec jego duszy. Kiedy splunął pogardliwie na podłogę, zwrócił tym na
siebie uwagę więźniów, którzy w czasie jego milczenia zaczęli powoli
przysypiać, lecz teraz na powrót znów bacznie go obserwowali. Odwzajemniając
ich spojrzenia, jinchuuriki wkrótce zabrał głos:
- No dobra, moi drodzy. Co się stało, to się nie odstanie, a wy musicie
żyć dalej. Chyba, że nie chcecie? – Spytał poważnym tonem, a widząc niezrozumienie
na twarzach i w oczach shinobi, szybko dopowiedział: – Słuchajcie uważnie. Wasi
zleceniodawcy zginęli tej nocy z mojej ręki, a ich ciała razem z całą
rezydencją wyparowałem, zostawiając w tamtym miejscu jedynie dymiący krater.
Dziwi mnie tylko jedno. Dlaczego byliście tu, a nie w ich pobliżu?
Shinobi zamamrotali w odpowiedzi, lecz chłopak to zignorował.
- Zresztą, teraz to już nie ma znaczenia, ale zaraz nasuwa mi się
nowe pytanie. Co mam z wami zrobić? Czy wiecie, że samurajowie pilnujący
granicę kraju Ryżu, a kręci się ich tam kilkanaście tysięcy, jednomyślnie
zaproponowali zabicie was? – Pytał Naruto nie oczekując odpowiedzi. – Tak,
poszedłbym za ich radą, ale jest jedna rzecz, która przemawia na waszą korzyść.
Mianowicie, nie widzieliście mojej twarzy, więc nie mam powodu wysyłać nikogo z
was na tamten świat. Kto wie, może przy naszym kolejnym spotkaniu będzie
inaczej?
Po wypowiedzeniu ostatniego zdania zamaskowany ninja błyskawicznie
zawiązał serię pieczęci, po czym przykucnął i przystawił rękę do podłogi, na
której momentalnie pojawił się zbiór nikomu nieznanych znaków i symboli. W
chwili następnej w pomieszczeniu, w białym dymie zmaterializował się jeszcze
jeden wojownik. Co się rzucało w oczy, to kolor jego zbroi, w zupełności
odróżniający go od reszty samurajów. Grafitowe zabarwienie, jakby wojownik
dopiero, co wyszedł z kopalni węgla, zapewne miało symbolizować coś
szczególnego, lecz co, to tylko nieliczni wiedzieli. Samuraj głowę miał ukrytą
pod szeroki hełmem, twarz zaś zasłaniała maska z upiornie wyszczerzonymi kłami.
Jej oczodoły mieniły się bezdenną bielą, która w
równym stopniu przerażała, co ślepia pozostałych żołnierzy. Naruto na jego widok, aż się
cofnął do tyłu, całkowicie zaskoczony. Zawiązując pieczęci spodziewał się
zobaczyć swojego doradcę, lecz ten samuraj w żaden sposób nie przypominał mu
czarnowłosego mężczyzny. Chcąc jak najszybciej wyjaśnić rosnące wątpliwości,
zaraz prędko podszedł do grafitowego wojownika:
- Czy to ty, Jogensha?? – Spytał półgłosem, aby nikt inny go nie usłyszał.
- Hai, Rikushō-sama. – Odparł tamten.
- Co ma znaczyć ta… zmiana??
- Proszę mi wybaczyć. Będąc twoim doradcą, a od niedawna także zastępcą,
uznałem, że powinienem w jakiś szczególny sposób wyróżniać się na tle całej
naszej armii. Po długich dyskusjach z Weteranami i kilkoma ważniejszymi
Zbrojnymi razem doszliśmy do wniosku, iż grafitowy kolor mojego pancerza będzie
wystarczającym symbolem. – Wyjaśnił Jogensha nie spuszczając białych ślepi z
obserwujących ich w milczeniu shinobi Liścia, Deszczu, Chmury, Skały, Piasku i
Mgły. – Twarz zaś skryłem za maską, ponieważ tego wymagała sytuacja. Jeśli Ci
to nie odpowiada, Rikushō-sama, uszanuję twoją opinię i powrócę do
poprzedniego…
- Nie, nie, tak jest dobrze. Hehe, powiem nawet więcej. Bardzo dobrze,
że zrobiliście to za moimi plecami, bo cholera wie, a być może nie zgodziłbym
się… A tak? Przynajmniej wykazaliście się pozytywną inicjatywą, co zawsze u was
chwaliłem. – Chłopak uśmiechnął się pod materiałową maską, po czym dodał
poważnym głosem: – A teraz róbcie swoje!
- Tak jest i… dziękuję, Generale.
TO BE CONTINUED…
~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~
Story by Wielki
„Naruto” and its characters belong to Masashi Kishimoto
* haha
(jap.) – mama
** hakaba (jap.) – cmentarz
*** rikushō (jap.) – generał
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz