Czy wiecie moi drodzy czytelnicy, co za
dzień dziś mamy? Nie? Otóż, dziś obchodzimy CZTEROLECIE istnienia niniejszego
bloga! Nie będę się rozwodził nad tym, jakie to dla mnie szczęście, że tyle już
czasu wytrzymałem, bo to widać z każdą nową notką, nie? Hehehe… Dodam jeszcze,
że dziś chyba sobie zabaluję z tego powodu… Ekhm… No to czas na małe
podsumowanie. Do tej pory pojawiło się:
# 201 odcinków;
# 5 630 komentarzy;
# 714 796 unikalnych wizyt.
<<< Chapter ukazał się 27
listopada 2011 roku >>>
Uformowane
w kilka godzin oddziały poszukiwawcze miały wyruszyć we wszystkie strony świata
jeszcze przed popołudniową sjestą dnia poprzedniego, lecz wszelkie plany
pokrzyżowała potężna burza piaskowa, jaka rozpętała się za murami wioski. Gęsta
chmura pyłu wszystko przysłoniła, nawet słońce, ograniczając widoczność niemal
do zera i trwała całe popołudnie, wieczór i noc, by dopiero o świcie dnia
następnego ucichnąć. Zniszczenia krajobrazu, jakie po sobie zostawiła,
wszystkich wprawiły w zdumienie. Choć takie zjawisko nie było niczym nowym na morzu
złotych drobin, to czegoś tak wielkiego nie pamiętali nawet najstarsi
mieszkańcy wioski. Niektórzy zaczęli nawet wysnuwać podejrzenia, iż było to
jakieś jutsu znane tylko najwyższym rangą shinobi.
-
Dobra. Wszystko gotowe? – Przed szereg kilkuset ninja zebranych pod wyjściem z
wioski wyszedł młody mężczyzna o pomalowanej twarzy. – Każdy wie, co ma robić?
-
Tak, tak, Kankuro. – Odparła blondynka z dużym, złożonym wachlarzem na
plechach. – Powtarzaliśmy wszystko już tysiąc razy. Ludzie zaczynają się
niecierpliwić, a jak sam wiesz, każda minuta zwłoki, to zmniejszona szansa
odnalezienia lub odbicia Gaary z rąk porywaczy całego i żywego.
-
Tylko się upewniam, Temari.
Dwudziestolatek
uśmiechnął się przepraszająco, po czym odwrócił się, podniósł rękę do góry i
już chciał wydać rozkaz wymarszu, gdy nagle dostrzegł w oddali na horyzoncie
jakąś postać. Przez odbijające się od piasku promienie słońca nie mógł
rozpoznać, kto to był, więc poczynił do przodu kilka kroków. W ślad za nim zaraz
poszła jego siostra i jeszcze kilku innych dowódców poszczególnych grup.
Wszyscy niemal jednocześnie dostrzegli to samo.
-
Kto to? – Pierwszy odezwał się Baki, jak wszyscy, mrużąc oczy od oślepiającego
blasku. Wydawało się, że czas stanął w miejscu, bo tajemnicza postać nie
zbliżyła się do nich nawet o centymetr. Takie przynajmniej było złudzenie
optyczne. Dopiero, gdy ktoś z tyłu wydał z siebie bliżej nieokreślony krzyk, a
po chwili ich minął pędząc na złamanie karku w stronę słońca, Kankuro
otrzeźwiał i mruknął drżącym głosem: – To… nie… mo… żli… we…
Matsuri,
bo to ona wybiegła z szeregu i ruszyła w stronę „cienia” postaci, poczęła coraz
wolniej biec, aż w końcu skróciła swój bieg do nikłego marszu. Osobnik przystanął
dopiero wówczas, gdy od idącej do niego powoli dziewczyny dzieliły go już tylko
kroki. Lekko zadyszana wdychała gorące powietrze pustyni. Zaraz jednak
uspokoiła szybkie bicie serca i oddech przybliżając się do osoby, którą miała
nadzieje, że dobrze ujrzała z oddali. Błagała w myślach, aby to nie była
fatamorgana i nie myliła się. Przed nią stał w całej swej okazałości, inaczej
odziany, ale jednak to był on.
-
Matsuri… – Ledwo wydusił z siebie i na wstępie przed całym zdumionym wojskiem
Suna-Gakure otrzymał od dziewczyny siarczystego liścia w twarz, po którym
pozostał czerwony ślad na jego policzku. Mógł spokojnie zablokować ten cios
swoim piaskiem, jednak nie zrobił tego. – Zasłużyłem sobie, przyznaje, ale… – Nim
dokończył, hebanowooka pocałowała go w to samo miejsce, gdzie uderzyła i zaraz
rzuciła się na szyję chłopaka z płaczem.
- Baka! –
Wyszeptała przez łzy tuląc policzek do jego barku. Gaara przymknął do połowy
powieki odwzajemniając gest. Niechciał jej aż tak wystraszyć i doskonale zdawał
sobie sprawę z jej reakcji, ale jak wiadomo, w życiu wszystko jest zupełnie
inne niż mogłoby się komukolwiek wydawać.
Dopiero
teraz reszta odzyskała zdolność ruchu i wszyscy, jak jeden mąż, podbiegli do
tulącej się pary, otaczając ich gęstym kordonem ludzi. Każdy był szczęśliwy na
swój sposób, że ich przywódca wrócił cały i zdrowy, jednakże dowódców jedno
pytanie nurtowało. W końcu Baki otworzył usta, lecz starszy brat Kazekage
wydusił je z siebie pierwszy:
- Co się
stało, gdzieś ty się podziewał?
- Hm… Z
początku chciałem jedynie odrobinę odpocząć od tego wszystkiego, od bycia
Kazekage, jednak w drodze do granicy zdałem sobie sprawę, że moglibyście zrobić
coś niewyobrażalnie głupiego, więc wróciłem. – Odpowiedział natychmiast nikle
się uśmiechając. – I jak widzę, miałem rację. Gdzie wyście chcieli ruszać z
prawie całym wojskiem Suny?
- No
wiesz… – Kankuro najwidoczniej zatkało to pytanie i drapiąc się w tył głowy z
głupim wyrazem twarzy zastanawiał się, co teraz odpowiedzieć. Z jednej strony
był wściekły na brata za taki wyskok, jednak z drugiej doskonale go rozumiał i
wiedział, że ciągła papierkowa robota może człowieka wpędzić do grobu. Odetchnął,
więc głębiej i patrząc gdzieś w bok odpowiedział w końcu. – Chcieliśmy ruszyć Ci
na ratunek. Myśleliśmy, że ktoś cię… porwał.
Czerwonowłosy słysząc
powód całego zbiegowiska momentalnie puścił tulącą się do niego dziewczynę i
delikatnie odsunął ją ręką na bok, po czym utkwił srogie spojrzenie w brunecie.
Tamten odwzajemnił wzrok, lecz zaraz na powrót go odwrócił. W jednej chwili
zapanowała taka cisza, że nawet żałobnicy nie mogliby się podobną poszczycić.
Po kilku minutach młodszy z braci Sabaku potarł skronie zmęczonym ruchem i powiódł
bacznym wzrokiem po swoich shinobi:
- Poprawcie mnie,
jeśli się mylę. – W końcu się odezwał. – Chcieliście ruszyć mi na ratunek,
zostawiwszy całą wioskę niemal bez ochrony, która strzegłaby jej mieszkańców
przed atakiem naszych potencjalnych wrogów? I na dodatek, aż tak słabo we mnie
wierzycie, że jak zniknę na kilka godzin, to zaraz wszyscy w panikę popadacie? Gdzie
tu zaufanie, jakim powinienem być przez was obdarzony? Czy od objęcia przeze
mnie stanowiska Kazekage coś się zmieniło? Widzę, że chyba tak.
- To nie tak, że nie
wierzymy w twoje bojowe umiejętności, czy Ci nie ufamy, Kazekage-sama. – Baki
odezwał się w imieniu zgromadzonych w koło shinobi. – My po prostu boimy się o
twoje bezpieczeństwo.
- Jesteś w końcu
naszym przywódcą, nie? – Kankuro poklepał Gaarę w bark.
- A wioski nie
zostawilibyśmy bez obrony. Coś ty! Nigdy! – Dodała Temari i szybko, niemal
niezauważalnie machnęła ręką na kilka oddziałów stojących za plecami rudzielca,
by czym prędzej wracali stworzyć pozory nieprzerwanej ochrony swojego domu. Tym
zagraniem miała nadzieję ukryć fakt, który Gaara chyba nieświadomie odkrył w
swoich pytaniach. Zaś sam zainteresowany po chwili dumania odwzajemnił przyjacielskie
spojrzenia rodzeństwa i poczuł na policzku ciepłotę czyichś ust, a na prawej
dłoni zaciśnięcie się czyjejś ręki. To była Matsuri, nieprzerwanie stojąca u
jego boku.
- Czy możemy wrócić
już do domu? – Spytała.
- Tak, wracajmy. –
Odparł i odwzajemnił uścisk jej dłoni.
* * *
Kiedy gwiazdy i księżyc w pełni ustąpiły miejsca
słońcu, leniwie wyglądającemu zza horyzontu, blondyn już siedział na
wewnętrznym parapecie okna i obserwował leżącą na łóżku kunoichi. Wciąż
smacznie spała, tuląc policzek do puchowej poduszki. Miniona noc była jedną z
tych, których nie tak łatwo pominąć w swoich wspomnieniach, a które sprawiają,
że chce się żyć. – Chłopak westchnął przeciągle i odwrócił wzrok, by go
natychmiast utkwić gdzieś daleko, ponad budynkami obcej sobie wioski. Siedział
tak w bez ruchu i miarowo oddychał, póki na twarzy nie poczuł ciepłoty wstające
ognistej kuli. A gdy już to nastąpiło, gwałtownie zerwał się z miejsca, szybko
ubrał, uzbroił i nie oglądając się za siebie, wyszedł z pomieszczenia. By nie
obudzić śniącej dziewczyny, drzwi zatrzasnął najciszej, jak tylko mógł. Niestety,
nieco przyrdzewiałe zawiasy odzywały się nawet przy najmniejszym ich poruszeniu,
więc nie było można nazwać tego cichym wychodzeniem. Naruto odwrócił się, by
ruszyć ku schodom prowadzącym do sali z barem i napotkał na swej drodze
Upiornego Weterana.
Na jego widok,
samuraj momentalnie usunął się na bok, pod ścianę korytarza i zwiesił głowę,
jakby chciał powiedzieć, że całą noc był spokój. Tyle, że blondyn mijając go,
za żadne skarby nie mógł sobie przypomnieć, żeby go wzywał. Bo niby po co?
Spytał samego siebie, lecz nie znajdując odpowiedzi, wzruszył obojętnie ramionami.
Pojawiwszy się na parterze, chłopak ziewnął przeciągle, przeciągając się
leniwie i zobaczył jeszcze czterech żołnierzy w pomarańczowych zbrojach otaczających
grupkę ściśniętych w kącie ludzi, którzy wpatrywali się w nich szeroko
otwartymi oczami. Uzumaki dostrzegł w tych spojrzeniach wiele strachu i przerażenia.
Uśmiechnął się kpiąco zawiązując opaskę rodzinnej wioski na czole.
- Zostawcie ich. –
Mruknął poważnym tonem.
Weterani odwrócili
się, a widząc swojego generała, pochowali bronie i szybko uklękli na jedno
kolano, chyląc głowy nisko. Z początku jego
zainteresowanie nagłym pojawieniem się Upiornych nie było zbyt wielkie, owszem,
zaskoczył go ich widok przed drzwiami, a jedynie można powiedzieć, machnął na
to ręką, jednak teraz sprawa wydała się o wiele bardziej zawiła. Nagłe
zjawienie się bez uprzedniego wezwania to jedno, ale to, co odstawili przed
chwilą, aż prosiło się o interwencję i żądanie wyjaśnień. Zaplótł ręce na
piersi i z grobową miną spojrzał obojętnie na kilkoro par oczu, które
przypatrywały mu się z zainteresowaniem i przestrachem na to, co mógłby
rozkazać swym podwładnym. Widząc ich wzrok chłopak spojrzał na ich „oprawców”.
- Zmiatajcie.
– Dał krótki znak głową do gapiów, aby natychmiast się wynieśli, lecz nikt nie
ruszył się o krok. Naruto odetchnął, więc głębiej, zmierzył ich morderczym i
zarazem lodowatym spojrzeniem sprawiając, że po plecach zebranych przebiegł
zimny dreszcz. – Wynocha, nim zmienię zdanie i każe im was pozabijać!
Na te
słowa wszystkich, oprócz niego i czterech Weteranów, natychmiastowo wywiało z
pomieszczenia. Nawet chowający się za ladą właściciel po cichutku czmychnął na
zaplecze. Oczywiście blondyn nie zamierzał nikogo zabijać, bo to wywołałoby
zbyt wiele kontrowersji, ale wolał zostać sam na sam z klęczącymi przed nim
żołnierzami. Miał w planie wyjaśnić sobie z nimi pewną nurtującą go kwestię,
jednak przez
dłuższy czas nie odezwał się słowem. Chodził, co chwilę w tą i z powrotem,
jakby rozważał nad karą dla niesfornego dziecka, które zrobiło coś pomimo
zakazu. Gdy po około kwadransie nic w zachowaniu blondyna nie zmieniło się,
samurajowie spojrzeli po sobie ukradkiem nie do końca rozumiejąc zaistniałą
sytuacje.
- Czy coś
się stało, Rikushō-sama?
Jeden z
nich odważył się podnieść głowę i spojrzeć na swego dowódcę. Jedyne, co
otrzymał w odpowiedzi na zadane pytanie to zdenerwowane i zimne spojrzenie.
Przez następne minuty żaden z żołnierzy już nie ośmielił się odezwać i
cierpliwie oczekiwali na odzew Uzumakiego, który w pewnym momencie odetchnął
głębiej, przejechał otwartą dłonią wzdłuż twarzy i zwrócił na nich zamyślone,
błękitne tęczówki.
- Wyjaśnijmy
sobie coś, bo czegoś tu nie rozumiem. Jeden z was prawdopodobnie nadal stoi pod
drzwiami pokoju, w którym spędziłem noc wraz z moją dziew… narzeczoną, zaś
wasza czwórka przyparła do ściany bezbronnych ludzi. Co więcej, żadnego z was nie
wzywałem, a ty jeszcze masz czelność pytać, czy coś się stało? – Zapytał z
lekka podnosząc głos, jednak nie krzyczał. Był opanowany, a zarazem
chłodniejszy niż nie jedna arktyczna burza śnieżna. Jego tęczówki przypominały
teraz najtwardszy lód, którego nic nie było wstanie rozkruszyć. – Może popadam
już w lekką paranoję, nie wiem, ale takie zachowanie to jawna niesubordynacja.
Żądam wyjaśnień i to natychmiast!
Napięcie
panujące pomiędzy rozmawiającymi tak zgęstniało, że można było je niemal kroić
nożem, lecz żaden z Weteranów nie odezwał się, a jedynie spojrzeli po sobie,
jakby zastanawiali się, jaka odpowiedź usatysfakcjonuje i tak już
zdenerwowanego dowódcę.
- To ja
im wydałem taki rozkaz, Naruto-sama. – Jak na komendę, obok blondyna pojawił
się żołnierz bez hełmu i maski zasłaniających jego twarz. Jogensha natychmiast uklęknął
przed obliczem młodzieńca i zwiesił głowę na znak szacunku. – Jeżeli zechcesz
wymierzyć nam karę, skup się na mnie, jednakże proszę pozwolić się wytłumaczyć.
– Mężczyzna uniósł głowę, aby spojrzeć jinchuuriki w oczy, oczekując
odpowiedzi.
- Mów.
- Panie,
domyśliłem się, że zechcesz, aby nikt nie przeszkadzał tobie i twojej przyszłej
żonie wczorajszej nocy, więc kazałem kilku żołnierzom pilnować waszego spokoju.
W moich działaniach liczyło się tylko wasze dobro. Nie chciałem Cię tym czynem
rozjuszyć, Rikushō-sama.
Jounin Konoha
wysłuchał wszystkiego w ciszy, po czym splótł ramiona na piersi i powoli
wypuścił przez usta powietrze, sprawiając, że zaświszczało. Cała złość na
Upiornych w jednej chwili się ulotniła. Znając powód, dla którego samurajowie zostali
wezwani i przez kogo, nie było już sensu męczyć nerwów. Co więcej, pomysł
doradcy spodobał się chłopakowi, co ten w mgnieniu oka pokazał, przez
nieznaczne uśmiechnięcie się:
- No, dobra. – Po
chwili się odezwał każdemu rzucając pogodne spojrzenie. – Muszę przyznać, że
mnie zaskoczyłeś, Jogensha i nie ukrywam, twoja samowolka powinna zostać
przykładnie ukarana, lecz za kreatywne myślenie nie mogę Cię w żaden sposób
karać, bo tak nie można. – Osiemnastolatek wzruszył ramionami. – Zatem, jestem wdzięczny,
a nie zły, że o nas pomyślałeś, Jogensha i tyle. Koniec tematu. Rozejść się!
Szybko skończył i
skierował swe kroki do wyjścia, gdzie pewnym ruchem ręki otworzył drzwi i zaraz
za nimi zniknął. Weterani bez słowa znikli w chmurach białego dymu, zaś czarnowłosy
mężczyzna wstał do wyprostu i zatrzymał zamyślone spojrzenie w miejscu, gdzie
jeszcze sekundę temu stał blondyn. Kiedy chytrze się uśmiechnął, obserwujący
całe zdarzenie z zaplecza właściciel motelu domyślił się, że wojownik
spodziewał się takiego właśnie zakończenia.
* * *
Gdy wyszedł na ulice,
trzymając ręce w kieszeniach spodni skierował swoje kroki w stronę centralnego
punktu wioski. Czuł, że to właśnie tam powinien rozpocząć swoje poszukiwania
czarnowłosej przyjaciółki, lecz czy mógł ją w ten sposób określać? Czy rzeczywiście
była jego bratnią duszą, choć niemal wcale jej nie znał? Była jedynie tak samo
skrzywdzonym przez życie człowiekiem, co on sam. Przeżyła w rodzinnym domu
identyczne piekło odrzucenia przez społeczność, której nic nie zawiniła i chyba
tylko to sprawiało, że mógł mówić, że ją znał. A teraz? Gdyby nie głupota i
chorobliwy strach nie wiadomo, przed czym, mieszkańców Konoha… Yasu by nie
uciekła, a on nie musiałby jej znowu ratować. Lecz nie narzekał. O nie, nic z
tych rzeczy. Dobrze rozumiał jej zachowanie. Też by uciekł, gdyby nie ludzie,
którzy pomimo uprzedzeń jednak się do niego zbliżyli i mu zaufali, a teraz
gotowi byli nawet za niego umrzeć. Na samą taką myśl, w oku zakręciła mu się
samotna łezka niepojętego szczęścia, jakie na niego spłynęło. Tylko dzięki
takim przyziemnym sprawom, jak wzajemne zaufanie, jeszcze nikogo, kogo znał
całe życie, nie posłał do wszystkich diabłów za wyzwiska, obelgi, bezpodstawne
oskarżenia i wszystko to, co na tym świecie jest najgorsze.
Dotarłszy na
wspomniany plac, Naruto w pierwszej kolejności dokładnie się rozejrzał. A nóż
czarnowłosa przyjaciółka będzie akurat stała przy którymś ze straganów i coś
kupowała. Niestety, w tłumie ludzi wielobarwnie odzianych, zadanie to było
nieco utrudnione. Lecz chłopak miał potężnego asa w rękawie, z które po chwili
postanowił skorzystać. Stanął w lekkim rozkroku wśród mijających go mieszkańców
Kiri-Gakure, zamknął oczy i skupił się na wypuszczeniu chakry demona we
wszystkich kierunkach. Nigdy przedtem nie próbował wyczuć czyjąś energię, więc
skoncentrował się jeszcze bardziej, zagłębiając się coraz dalej w wioskę i po
chwili natrafił na jakiś ślad. Znikomy, ale wyraźny. Tak! W końcu to poczuł.
Jedno potężne skupisko chakry, w którym było „to coś”, co wyczuwał w chakrze
Kyuubi’ego.
Chłopak zaraz
zaprzestał uwalniać moc demona i na powrót otworzył oczy, po czym ruszył
szybkim krokiem w namierzoną stronę, bo po kilku minutach wytężonego marszu stanąć
u wejścia do masywnego, trzykondygnacyjnego budynku o ciemnoszarej elewacji. Na
pierwszy rzut oka wyglądał, jak pospolity szpital lub kostnica, lecz po
dokładniejszych oględzinach okolicy okazało się, że to obiekt militarny.
Dokładniej mówiąc, magazyn do składowania w nim wszelkiej broni i ton karteczek
wybuchowych. – Tylko, że… Co w takim razie,
Yasu by tam robiła? – Zastanawiał się blondyn, kiedy zorientował się, że
przed wejściem powinni stać jacyś shinobi, czy inni strażnicy. Lecz nikogo
takiego nie widział. Nawet żadnego trupa nie znalazł. Zupełnie, jakby w ogóle
nigdy nikogo tu nie było, co już samo w sobie było dziwne. – Czyżby władze Kiri aż tak były pewne swojego
bezpieczeństwa? Nie chce mi się wierzyć, że nikt nie pilnuje tego miejsca.
– Chłopak po namyśle wzruszył obojętnie ramionami, szybko się rozejrzał i zaraz
podszedł do wejścia. Gdy złapał za klamkę pomyślał, że może to zasadzka na
niego, ale momentalnie przypomniał sobie, że shinobi Mgły przecież dostali
wyraźny rozkaz nie atakowania go i to właśnie sprawiło, że wszedł do środka. – Już po Ciebie idę, Yasu!
TO BE CONTINUED…
~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~
Story by Wielki
„Naruto” and its characters belong to Masashi
Kishimoto
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz