sobota, 24 lutego 2018

201. Kreatywne myślenie

Czy wiecie moi drodzy czytelnicy, co za dzień dziś mamy? Nie? Otóż, dziś obchodzimy CZTEROLECIE istnienia niniejszego bloga! Nie będę się rozwodził nad tym, jakie to dla mnie szczęście, że tyle już czasu wytrzymałem, bo to widać z każdą nową notką, nie? Hehehe… Dodam jeszcze, że dziś chyba sobie zabaluję z tego powodu… Ekhm… No to czas na małe podsumowanie. Do tej pory pojawiło się:
# 201 odcinków;
# 5 630 komentarzy;
# 714 796 unikalnych wizyt.



<<< Chapter ukazał się 27 listopada 2011 roku >>>



Uformowane w kilka godzin oddziały poszukiwawcze miały wyruszyć we wszystkie strony świata jeszcze przed popołudniową sjestą dnia poprzedniego, lecz wszelkie plany pokrzyżowała potężna burza piaskowa, jaka rozpętała się za murami wioski. Gęsta chmura pyłu wszystko przysłoniła, nawet słońce, ograniczając widoczność niemal do zera i trwała całe popołudnie, wieczór i noc, by dopiero o świcie dnia następnego ucichnąć. Zniszczenia krajobrazu, jakie po sobie zostawiła, wszystkich wprawiły w zdumienie. Choć takie zjawisko nie było niczym nowym na morzu złotych drobin, to czegoś tak wielkiego nie pamiętali nawet najstarsi mieszkańcy wioski. Niektórzy zaczęli nawet wysnuwać podejrzenia, iż było to jakieś jutsu znane tylko najwyższym rangą shinobi.
- Dobra. Wszystko gotowe? – Przed szereg kilkuset ninja zebranych pod wyjściem z wioski wyszedł młody mężczyzna o pomalowanej twarzy. – Każdy wie, co ma robić?
- Tak, tak, Kankuro. – Odparła blondynka z dużym, złożonym wachlarzem na plechach. – Powtarzaliśmy wszystko już tysiąc razy. Ludzie zaczynają się niecierpliwić, a jak sam wiesz, każda minuta zwłoki, to zmniejszona szansa odnalezienia lub odbicia Gaary z rąk porywaczy całego i żywego.
- Tylko się upewniam, Temari.
Dwudziestolatek uśmiechnął się przepraszająco, po czym odwrócił się, podniósł rękę do góry i już chciał wydać rozkaz wymarszu, gdy nagle dostrzegł w oddali na horyzoncie jakąś postać. Przez odbijające się od piasku promienie słońca nie mógł rozpoznać, kto to był, więc poczynił do przodu kilka kroków. W ślad za nim zaraz poszła jego siostra i jeszcze kilku innych dowódców poszczególnych grup. Wszyscy niemal jednocześnie dostrzegli to samo.
- Kto to? – Pierwszy odezwał się Baki, jak wszyscy, mrużąc oczy od oślepiającego blasku. Wydawało się, że czas stanął w miejscu, bo tajemnicza postać nie zbliżyła się do nich nawet o centymetr. Takie przynajmniej było złudzenie optyczne. Dopiero, gdy ktoś z tyłu wydał z siebie bliżej nieokreślony krzyk, a po chwili ich minął pędząc na złamanie karku w stronę słońca, Kankuro otrzeźwiał i mruknął drżącym głosem: – To… nie… mo… żli… we…
Matsuri, bo to ona wybiegła z szeregu i ruszyła w stronę „cienia” postaci, poczęła coraz wolniej biec, aż w końcu skróciła swój bieg do nikłego marszu. Osobnik przystanął dopiero wówczas, gdy od idącej do niego powoli dziewczyny dzieliły go już tylko kroki. Lekko zadyszana wdychała gorące powietrze pustyni. Zaraz jednak uspokoiła szybkie bicie serca i oddech przybliżając się do osoby, którą miała nadzieje, że dobrze ujrzała z oddali. Błagała w myślach, aby to nie była fatamorgana i nie myliła się. Przed nią stał w całej swej okazałości, inaczej odziany, ale jednak to był on.
- Matsuri… – Ledwo wydusił z siebie i na wstępie przed całym zdumionym wojskiem Suna-Gakure otrzymał od dziewczyny siarczystego liścia w twarz, po którym pozostał czerwony ślad na jego policzku. Mógł spokojnie zablokować ten cios swoim piaskiem, jednak nie zrobił tego. – Zasłużyłem sobie, przyznaje, ale… – Nim dokończył, hebanowooka pocałowała go w to samo miejsce, gdzie uderzyła i zaraz rzuciła się na szyję chłopaka z płaczem.
- Baka! – Wyszeptała przez łzy tuląc policzek do jego barku. Gaara przymknął do połowy powieki odwzajemniając gest. Niechciał jej aż tak wystraszyć i doskonale zdawał sobie sprawę z jej reakcji, ale jak wiadomo, w życiu wszystko jest zupełnie inne niż mogłoby się komukolwiek wydawać.
Dopiero teraz reszta odzyskała zdolność ruchu i wszyscy, jak jeden mąż, podbiegli do tulącej się pary, otaczając ich gęstym kordonem ludzi. Każdy był szczęśliwy na swój sposób, że ich przywódca wrócił cały i zdrowy, jednakże dowódców jedno pytanie nurtowało. W końcu Baki otworzył usta, lecz starszy brat Kazekage wydusił je z siebie pierwszy:
- Co się stało, gdzieś ty się podziewał?
- Hm… Z początku chciałem jedynie odrobinę odpocząć od tego wszystkiego, od bycia Kazekage, jednak w drodze do granicy zdałem sobie sprawę, że moglibyście zrobić coś niewyobrażalnie głupiego, więc wróciłem. – Odpowiedział natychmiast nikle się uśmiechając. – I jak widzę, miałem rację. Gdzie wyście chcieli ruszać z prawie całym wojskiem Suny?
- No wiesz… – Kankuro najwidoczniej zatkało to pytanie i drapiąc się w tył głowy z głupim wyrazem twarzy zastanawiał się, co teraz odpowiedzieć. Z jednej strony był wściekły na brata za taki wyskok, jednak z drugiej doskonale go rozumiał i wiedział, że ciągła papierkowa robota może człowieka wpędzić do grobu. Odetchnął, więc głębiej i patrząc gdzieś w bok odpowiedział w końcu. – Chcieliśmy ruszyć Ci na ratunek. Myśleliśmy, że ktoś cię… porwał.
Czerwonowłosy słysząc powód całego zbiegowiska momentalnie puścił tulącą się do niego dziewczynę i delikatnie odsunął ją ręką na bok, po czym utkwił srogie spojrzenie w brunecie. Tamten odwzajemnił wzrok, lecz zaraz na powrót go odwrócił. W jednej chwili zapanowała taka cisza, że nawet żałobnicy nie mogliby się podobną poszczycić. Po kilku minutach młodszy z braci Sabaku potarł skronie zmęczonym ruchem i powiódł bacznym wzrokiem po swoich shinobi:
- Poprawcie mnie, jeśli się mylę. – W końcu się odezwał. – Chcieliście ruszyć mi na ratunek, zostawiwszy całą wioskę niemal bez ochrony, która strzegłaby jej mieszkańców przed atakiem naszych potencjalnych wrogów? I na dodatek, aż tak słabo we mnie wierzycie, że jak zniknę na kilka godzin, to zaraz wszyscy w panikę popadacie? Gdzie tu zaufanie, jakim powinienem być przez was obdarzony? Czy od objęcia przeze mnie stanowiska Kazekage coś się zmieniło? Widzę, że chyba tak.
- To nie tak, że nie wierzymy w twoje bojowe umiejętności, czy Ci nie ufamy, Kazekage-sama. – Baki odezwał się w imieniu zgromadzonych w koło shinobi. – My po prostu boimy się o twoje bezpieczeństwo.
- Jesteś w końcu naszym przywódcą, nie? – Kankuro poklepał Gaarę w bark.
- A wioski nie zostawilibyśmy bez obrony. Coś ty! Nigdy! – Dodała Temari i szybko, niemal niezauważalnie machnęła ręką na kilka oddziałów stojących za plecami rudzielca, by czym prędzej wracali stworzyć pozory nieprzerwanej ochrony swojego domu. Tym zagraniem miała nadzieję ukryć fakt, który Gaara chyba nieświadomie odkrył w swoich pytaniach. Zaś sam zainteresowany po chwili dumania odwzajemnił przyjacielskie spojrzenia rodzeństwa i poczuł na policzku ciepłotę czyichś ust, a na prawej dłoni zaciśnięcie się czyjejś ręki. To była Matsuri, nieprzerwanie stojąca u jego boku.
- Czy możemy wrócić już do domu? – Spytała.
- Tak, wracajmy. – Odparł i odwzajemnił uścisk jej dłoni.
* * *
Kiedy  gwiazdy i księżyc w pełni ustąpiły miejsca słońcu, leniwie wyglądającemu zza horyzontu, blondyn już siedział na wewnętrznym parapecie okna i obserwował leżącą na łóżku kunoichi. Wciąż smacznie spała, tuląc policzek do puchowej poduszki. Miniona noc była jedną z tych, których nie tak łatwo pominąć w swoich wspomnieniach, a które sprawiają, że chce się żyć. – Chłopak westchnął przeciągle i odwrócił wzrok, by go natychmiast utkwić gdzieś daleko, ponad budynkami obcej sobie wioski. Siedział tak w bez ruchu i miarowo oddychał, póki na twarzy nie poczuł ciepłoty wstające ognistej kuli. A gdy już to nastąpiło, gwałtownie zerwał się z miejsca, szybko ubrał, uzbroił i nie oglądając się za siebie, wyszedł z pomieszczenia. By nie obudzić śniącej dziewczyny, drzwi zatrzasnął najciszej, jak tylko mógł. Niestety, nieco przyrdzewiałe zawiasy odzywały się nawet przy najmniejszym ich poruszeniu, więc nie było można nazwać tego cichym wychodzeniem. Naruto odwrócił się, by ruszyć ku schodom prowadzącym do sali z barem i napotkał na swej drodze Upiornego Weterana.
Na jego widok, samuraj momentalnie usunął się na bok, pod ścianę korytarza i zwiesił głowę, jakby chciał powiedzieć, że całą noc był spokój. Tyle, że blondyn mijając go, za żadne skarby nie mógł sobie przypomnieć, żeby go wzywał. Bo niby po co? Spytał samego siebie, lecz nie znajdując odpowiedzi, wzruszył obojętnie ramionami. Pojawiwszy się na parterze, chłopak ziewnął przeciągle, przeciągając się leniwie i zobaczył jeszcze czterech żołnierzy w pomarańczowych zbrojach otaczających grupkę ściśniętych w kącie ludzi, którzy wpatrywali się w nich szeroko otwartymi oczami. Uzumaki dostrzegł w tych spojrzeniach wiele strachu i przerażenia. Uśmiechnął się kpiąco zawiązując opaskę rodzinnej wioski na czole.
- Zostawcie ich. – Mruknął poważnym tonem.
Weterani odwrócili się, a widząc swojego generała, pochowali bronie i szybko uklękli na jedno kolano, chyląc głowy nisko. Z początku jego zainteresowanie nagłym pojawieniem się Upiornych nie było zbyt wielkie, owszem, zaskoczył go ich widok przed drzwiami, a jedynie można powiedzieć, machnął na to ręką, jednak teraz sprawa wydała się o wiele bardziej zawiła. Nagłe zjawienie się bez uprzedniego wezwania to jedno, ale to, co odstawili przed chwilą, aż prosiło się o interwencję i żądanie wyjaśnień. Zaplótł ręce na piersi i z grobową miną spojrzał obojętnie na kilkoro par oczu, które przypatrywały mu się z zainteresowaniem i przestrachem na to, co mógłby rozkazać swym podwładnym. Widząc ich wzrok chłopak spojrzał na ich „oprawców”.
- Zmiatajcie. – Dał krótki znak głową do gapiów, aby natychmiast się wynieśli, lecz nikt nie ruszył się o krok. Naruto odetchnął, więc głębiej, zmierzył ich morderczym i zarazem lodowatym spojrzeniem sprawiając, że po plecach zebranych przebiegł zimny dreszcz. – Wynocha, nim zmienię zdanie i każe im was pozabijać!
Na te słowa wszystkich, oprócz niego i czterech Weteranów, natychmiastowo wywiało z pomieszczenia. Nawet chowający się za ladą właściciel po cichutku czmychnął na zaplecze. Oczywiście blondyn nie zamierzał nikogo zabijać, bo to wywołałoby zbyt wiele kontrowersji, ale wolał zostać sam na sam z klęczącymi przed nim żołnierzami. Miał w planie wyjaśnić sobie z nimi pewną nurtującą go kwestię, jednak przez dłuższy czas nie odezwał się słowem. Chodził, co chwilę w tą i z powrotem, jakby rozważał nad karą dla niesfornego dziecka, które zrobiło coś pomimo zakazu. Gdy po około kwadransie nic w zachowaniu blondyna nie zmieniło się, samurajowie spojrzeli po sobie ukradkiem nie do końca rozumiejąc zaistniałą sytuacje.
- Czy coś się stało, Rikushō-sama?
Jeden z nich odważył się podnieść głowę i spojrzeć na swego dowódcę. Jedyne, co otrzymał w odpowiedzi na zadane pytanie to zdenerwowane i zimne spojrzenie. Przez następne minuty żaden z żołnierzy już nie ośmielił się odezwać i cierpliwie oczekiwali na odzew Uzumakiego, który w pewnym momencie odetchnął głębiej, przejechał otwartą dłonią wzdłuż twarzy i zwrócił na nich zamyślone, błękitne tęczówki.
- Wyjaśnijmy sobie coś, bo czegoś tu nie rozumiem. Jeden z was prawdopodobnie nadal stoi pod drzwiami pokoju, w którym spędziłem noc wraz z moją dziew… narzeczoną, zaś wasza czwórka przyparła do ściany bezbronnych ludzi. Co więcej, żadnego z was nie wzywałem, a ty jeszcze masz czelność pytać, czy coś się stało? – Zapytał z lekka podnosząc głos, jednak nie krzyczał. Był opanowany, a zarazem chłodniejszy niż nie jedna arktyczna burza śnieżna. Jego tęczówki przypominały teraz najtwardszy lód, którego nic nie było wstanie rozkruszyć. – Może popadam już w lekką paranoję, nie wiem, ale takie zachowanie to jawna niesubordynacja. Żądam wyjaśnień i to natychmiast!
Napięcie panujące pomiędzy rozmawiającymi tak zgęstniało, że można było je niemal kroić nożem, lecz żaden z Weteranów nie odezwał się, a jedynie spojrzeli po sobie, jakby zastanawiali się, jaka odpowiedź usatysfakcjonuje i tak już zdenerwowanego dowódcę.
- To ja im wydałem taki rozkaz, Naruto-sama. – Jak na komendę, obok blondyna pojawił się żołnierz bez hełmu i maski zasłaniających jego twarz. Jogensha natychmiast uklęknął przed obliczem młodzieńca i zwiesił głowę na znak szacunku. – Jeżeli zechcesz wymierzyć nam karę, skup się na mnie, jednakże proszę pozwolić się wytłumaczyć. – Mężczyzna uniósł głowę, aby spojrzeć jinchuuriki w oczy, oczekując odpowiedzi.
- Mów.
- Panie, domyśliłem się, że zechcesz, aby nikt nie przeszkadzał tobie i twojej przyszłej żonie wczorajszej nocy, więc kazałem kilku żołnierzom pilnować waszego spokoju. W moich działaniach liczyło się tylko wasze dobro. Nie chciałem Cię tym czynem rozjuszyć, Rikushō-sama.
Jounin Konoha wysłuchał wszystkiego w ciszy, po czym splótł ramiona na piersi i powoli wypuścił przez usta powietrze, sprawiając, że zaświszczało. Cała złość na Upiornych w jednej chwili się ulotniła. Znając powód, dla którego samurajowie zostali wezwani i przez kogo, nie było już sensu męczyć nerwów. Co więcej, pomysł doradcy spodobał się chłopakowi, co ten w mgnieniu oka pokazał, przez nieznaczne uśmiechnięcie się:
- No, dobra. – Po chwili się odezwał każdemu rzucając pogodne spojrzenie. – Muszę przyznać, że mnie zaskoczyłeś, Jogensha i nie ukrywam, twoja samowolka powinna zostać przykładnie ukarana, lecz za kreatywne myślenie nie mogę Cię w żaden sposób karać, bo tak nie można. – Osiemnastolatek wzruszył ramionami. – Zatem, jestem wdzięczny, a nie zły, że o nas pomyślałeś, Jogensha i tyle. Koniec tematu. Rozejść się!
Szybko skończył i skierował swe kroki do wyjścia, gdzie pewnym ruchem ręki otworzył drzwi i zaraz za nimi zniknął. Weterani bez słowa znikli w chmurach białego dymu, zaś czarnowłosy mężczyzna wstał do wyprostu i zatrzymał zamyślone spojrzenie w miejscu, gdzie jeszcze sekundę temu stał blondyn. Kiedy chytrze się uśmiechnął, obserwujący całe zdarzenie z zaplecza właściciel motelu domyślił się, że wojownik spodziewał się takiego właśnie zakończenia.
* * *
Gdy wyszedł na ulice, trzymając ręce w kieszeniach spodni skierował swoje kroki w stronę centralnego punktu wioski. Czuł, że to właśnie tam powinien rozpocząć swoje poszukiwania czarnowłosej przyjaciółki, lecz czy mógł ją w ten sposób określać? Czy rzeczywiście była jego bratnią duszą, choć niemal wcale jej nie znał? Była jedynie tak samo skrzywdzonym przez życie człowiekiem, co on sam. Przeżyła w rodzinnym domu identyczne piekło odrzucenia przez społeczność, której nic nie zawiniła i chyba tylko to sprawiało, że mógł mówić, że ją znał. A teraz? Gdyby nie głupota i chorobliwy strach nie wiadomo, przed czym, mieszkańców Konoha… Yasu by nie uciekła, a on nie musiałby jej znowu ratować. Lecz nie narzekał. O nie, nic z tych rzeczy. Dobrze rozumiał jej zachowanie. Też by uciekł, gdyby nie ludzie, którzy pomimo uprzedzeń jednak się do niego zbliżyli i mu zaufali, a teraz gotowi byli nawet za niego umrzeć. Na samą taką myśl, w oku zakręciła mu się samotna łezka niepojętego szczęścia, jakie na niego spłynęło. Tylko dzięki takim przyziemnym sprawom, jak wzajemne zaufanie, jeszcze nikogo, kogo znał całe życie, nie posłał do wszystkich diabłów za wyzwiska, obelgi, bezpodstawne oskarżenia i wszystko to, co na tym świecie jest najgorsze.
Dotarłszy na wspomniany plac, Naruto w pierwszej kolejności dokładnie się rozejrzał. A nóż czarnowłosa przyjaciółka będzie akurat stała przy którymś ze straganów i coś kupowała. Niestety, w tłumie ludzi wielobarwnie odzianych, zadanie to było nieco utrudnione. Lecz chłopak miał potężnego asa w rękawie, z które po chwili postanowił skorzystać. Stanął w lekkim rozkroku wśród mijających go mieszkańców Kiri-Gakure, zamknął oczy i skupił się na wypuszczeniu chakry demona we wszystkich kierunkach. Nigdy przedtem nie próbował wyczuć czyjąś energię, więc skoncentrował się jeszcze bardziej, zagłębiając się coraz dalej w wioskę i po chwili natrafił na jakiś ślad. Znikomy, ale wyraźny. Tak! W końcu to poczuł. Jedno potężne skupisko chakry, w którym było „to coś”, co wyczuwał w chakrze Kyuubi’ego.
Chłopak zaraz zaprzestał uwalniać moc demona i na powrót otworzył oczy, po czym ruszył szybkim krokiem w namierzoną stronę, bo po kilku minutach wytężonego marszu stanąć u wejścia do masywnego, trzykondygnacyjnego budynku o ciemnoszarej elewacji. Na pierwszy rzut oka wyglądał, jak pospolity szpital lub kostnica, lecz po dokładniejszych oględzinach okolicy okazało się, że to obiekt militarny. Dokładniej mówiąc, magazyn do składowania w nim wszelkiej broni i ton karteczek wybuchowych. – Tylko, że… Co w takim razie, Yasu by tam robiła? – Zastanawiał się blondyn, kiedy zorientował się, że przed wejściem powinni stać jacyś shinobi, czy inni strażnicy. Lecz nikogo takiego nie widział. Nawet żadnego trupa nie znalazł. Zupełnie, jakby w ogóle nigdy nikogo tu nie było, co już samo w sobie było dziwne. – Czyżby władze Kiri aż tak były pewne swojego bezpieczeństwa? Nie chce mi się wierzyć, że nikt nie pilnuje tego miejsca. – Chłopak po namyśle wzruszył obojętnie ramionami, szybko się rozejrzał i zaraz podszedł do wejścia. Gdy złapał za klamkę pomyślał, że może to zasadzka na niego, ale momentalnie przypomniał sobie, że shinobi Mgły przecież dostali wyraźny rozkaz nie atakowania go i to właśnie sprawiło, że wszedł do środka. – Już po Ciebie idę, Yasu!



TO BE CONTINUED…



~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~
Story by Wielki

„Naruto” and its characters belong to Masashi Kishimoto

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz